1. Every Teardrop Is a Waterfall (4:03)
2. Major Minus (3:30)
3. Moving to Mars (4:19)
Rok wydania: 2010
Wydawca: Parlophone
http://www.coldplay.com/
A cóż to za niespodziewajka? Nowy Coldplay? A i owszem – nowy, pachnący
jeszcze niczym świeżo zaparzona poranna kawa, jednak niepełnoprawny,
bowiem „Every Teardrop Is a Waterfall” to wypuszczone jedynie
elektronicznie, trzyutworowe wydawnictwo EP; na piąty studyjny krążek
złotych chłopaków z Londynu przyjdzie jeszcze troszkę poczekać, gdzieś
tak do jesieni. Ale skoro na żywo pojawiają się już świeże kompozycje,
dlaczego nie uraczyć fanów kilkunastoma minutami muzyki, przygotowując
przy okazji stacje radiowe na nadchodzące megahity i często powtarzanie
nazwy zespołu? No właśnie, kontrargumentów „co kot napłakał”. Sprawdźmy
zatem, w jakim kierunku udali się panowie z Coldplay i czego możemy się
spodziewać w najbliższej przyszłości.
Współpraca z Brianem Eno przyjęta zostało dwojako – jedni rozkochali
się w słonecznym „Viva la Vida”, inni zarzucili chłopakom całkowite
„rozmycie” w studyjnych ozdobnikach, pseudonatchnionych klimatach i
pachnącej komercją pozytywności tekstów. Jestem święcie przekonany, że
radosna atmosfera tamtego wydawnictwa nie była próbą sprzedaży kilkuset
tysięcy krążków więcej, bo przecież Coldplay o to się już starać nie
musi. Wystarczy jednak oglądnąć w sieci jakikolwiek występ zespołu z
ostatnich lat, zobaczyć morza fanów, szczęśliwych do łez i poczuć tę
niemal namacalną otoczkę „rodzinnego spotkania po latach”. Bo tak
właśnie „czuje się” koncerty Coldplay (niedowiarków wysłałbym na
tegoroczny Open’er Festival, ale – sam nie wybrawszy się do Gdyni z
powodu letniej, jakże okropnej sesji – ograniczyć ich mogę do
przesłuchania całkowicie darmowego krążka „LeftRightLeftRightLeft”,
rejestrującego „typowy” Coldplay’owy występ), dla ludzi to coś więcej
niż muzyka. Jakże w takim wypadku artysta miałby się nie cieszyć?
I cieszą się dalej, nawet trochę bardziej niż ostatnio. Wystarczy
posłuchać pobrzmiewającego już w naszych stacjach radiowych utworu
tytułowego. „I’m on the roll this time and heaven is in sight” – krzyczy
Martin w rozskakanej kompozycji, na drugim planie szaleją
„rozmiękczone” gitary, klawiszowe echa i cały ten barokowy przepych, z
którego znane jest „Viva la Vida”. W „Major Minus” dochodzi nawet do
spotęgowania tych emocji – ma tak roztańczony rytm, jak gdyby ktoś
wyciął go z karnawału w Rio. Nawet piszcząca solówka udekorowana została
egzotycznymi „syrenami” w tle. Oczywiście, nie bójcie się, drodzy
Czytelnicy, nad wszystkim czuwa wujek Eno i wciąż sprawia, że
nieokiełznana wyobraźnia Londyńczyków nabiera szlachetnego brzmienia.
Zaskakuje za to „Moving to Mars”, bliższe raczej „A Rush of Blood to the
Head”, zdecydowanie wolniejsze i nieco oniryczne, uzbrojone w fortepian
i smyki. Całość mija tak szybko, jak krótko trwa. Czyli bardzo.
Daleki jestem od wynoszenia nowego oblicza Coldplay na olimpijskie
szczyty (ja szczeniacką miłością kochałem, kocham i kochać będę
„X&Y”), jednak podziwiam konsekwencję, z jaką zespół wędruje ku
Krainie Radości. Czekam na piąty krążek, obecnie już bez nerwów. „Every
Teardrop Is a Waterfall” pokazuje, że panowie wciąż wiedzą, jak tworzyć
prawdziwą muzykę. A że innymi narzędziami, z inną misją? Czy to naprawdę
już jakaś „zdrada”?
7/10
Adam Piechota