COLDPLAY – 2015 – A Head Full of Dreams

COLDPLAY - 2015 - A Head Full of Dreams

1. A Head Full of Dreams
2. Birds
3. Hymn for the Weekend
4. Everglow
5. Adventure of a Lifetime
6. Fun (featuring Tove Lo)
7. Kaleidoscope
8. Army of One (includes hidden track „X Marks the Spot”)
9. Amazing Day
10. Colour Spectrum
11. Up&Up

Rok wydania: 2015
Wydawca: Parlophone / Atlantic
http://coldplay.com/


Niesamowite jaką drogę przebyli muzycy z Coldplay od wydania debiutanckiego „Parachutes”. Zaczynali jako nieśmiali chłopcy grający swoje „smutne” piosenki w zadymionych salach, a teraz występują w najwyższej muzycznej lidze, obok U2 czy Muse, zapełniając bez problemu największe hale i stadiony (cztery koncerty na Wembley w przyszłym roku robią wrażenie) na całym świecie. Złośliwi stwierdzą, że to dzięki zdradzie, jaką było przejście na poprockową stronę mocy. Ziarenko prawdy w tym stwierdzeniu zapewne jest, ale krzywdzące byłoby wygłaszać takie sądy wobec Anglików, którzy od samego początku tworzyli wspaniałe piosenki trafiające do szerokiego grona odbiorców. Wspomniane przejście traktowałbym raczej jako dowód rozwoju grupy. „A Head Full of Dreams” potwierdza moje przypuszczenia.

Minęło zaledwie półtora roku od ukazania się „Ghost Stories”, a zespół raczy nas jego następcą. Albumem będącym zupełnym przeciwieństwem. Jak noc (melancholijny, dosyć mroczny poprzednik) i dzień. Bowiem siódmy krążek aż kipi od pozytywnej energii, która od samego początku udziela się także słuchaczowi. I jest – po prostu – popowy (za produkcję odpowiedzialny duet Stargate), ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Ortodoksyjni fani, którzy obrazili się na zespół na wysokości „Mylo Xyloto” nie mają czego tu szukać. Inni – wręcz przeciwnie.

Zwiastunem dobrze zapowiadającym całość był „Adventure of a Lifetime”. Funkowy numer (echa „Get Lucky”, gdzieś tam w tle słychać) z orientalnymi wstawkami i taneczną pulsacją. Hit jak się patrzy. Śmiem twierdzić, że to ich najlepszy singiel od dawna. Podobnie otwierający utwór tytułowy napędzany dyskotekowym rytmem nie pozwala długo usiedzieć w miejscu. Kontrowersje wzbudzi zapewne „Hymn for the Weekend” utrzymany w konwencji R&B, gdzie wokalnie udziela się Beyonce. Jednak nie taki diabeł straszny, jak go malują. „Inteligentny pop” skrojony pod radio – taki zapewne był zamysł i plan został wykonany, choć można było spodziewać się czegoś lepszego po takiej kolaboracji. Większą uwagę przykuwa „Fun”, gdzie Chris Martin do duetu zaprosił szwedzką wokalistkę Tove Lo. Przepięknie prezentuje się „Everglow” z fortepianem w roli głównej. Czaruje tak samo, jak największe ballady w ich dorobku. Niewątpliwie to najbardziej klasyczny utwór, który spokojnie mógłby znaleźć się na którymkolwiek z wcześniejszych albumów zespołu. „Army of One” powinien spodobać się miłośnikom czasów „Mylo Xyloto”, a „Amazing Day” fanom „Ghost Stories”, bo to przyjemny romantyczny walczyk przechodzący gładko w ambientową kodę „Colour Spectrum”. Album kończy idealny na finał „Up & Up” (z gościnnym udziałem Noela Gallaghera) o gospelowym posmaku. Wspólne odśpiewanie uduchowionego refrenu już niebawem wejdzie do stałego punktu programu koncertowego.

Powiem szczerze, że już dawno żadna płyta nie spowodowała u mnie takiej radości i uśmiechu, pomimo szarzyzny za oknem, jak „A Head Full of Dreams”. Żeby było jasne: nie oznacza to, że obcujemy z krążkiem wybitnym pozbawionym wad. Przytrafiają się kompozycje o mniejszej sile rażenia, ale podczas przesłuchania o niedociągnięciach zapominam. Cieszę się muzyką, która zaraża dobrą energią. A ta jest nam wszystkim potrzebna.

8/10

Szymon Bijak

Dodaj komentarz