TOWNSEND, DEVIN – 2011 – Ghost

1. Fly (4:15)
2. Heart Baby (5:55)
3. Feather (11:30)
4. Kawaii (2:52)
5. Ghost (6:24)
6. Blackberry (4:53)
7. Monsoon (4:37)
8. Dark Matters (1:57)
9. Texada (9:30)
10. Seams (4:04)
11. Infinite Ocean (8:01)
12. As You Were (8:47)

Rok wydania: 2011
Wydawca: Inside Out
http://www.myspace.com/devintownsenddtb



W ostatnim numerze jednego z naszych pism muzycznych, widnieje fotografia Towsenda z gitarą w ręku. Na tej gitarze znaleźć można charakterystyczny znaczek, symbol chińskiej filozofii Ying&Yang. Znaczek ten, symbolizuje, dwie pierwotne i przeciwne, lecz uzupełniające się siły, które odnaleźć można w całym wszechświecie. Wszystko ma swoje przeciwieństwo, jedno nie może istnieć bez drugiego, tak jak dzień nie może istnieć bez nocy, światło bez ciemności, śmierć bez życia, jak również brutalność bez łagodności. Tak skrajne są właśnie dwie wydane ostatnio płyty Townsenda „Deconstruction” i „Ghost”. Zdecydowanie ostry, szybki, gwałtowny, ekstrawertyczny „Deconstruction” miałem przyjemność recenzować ostatnio, teraz pora, na niezwykle łagodny, spokojny, ulotny, introwertyczny „Ghost”.

Wyobraź sobie, że w duszny, parny dzień podróżujesz stłoczonym do granic możliwości środkiem komunikacji miejskiej. Pot spływa ci z czoła, i dosłownie czujesz jego kropelki wypływające gdzieś miedzy nogami, powodując drażniące swędzenie, o przynoszącym ulgę podrapaniu się nie ma mowy! Na do datek język zaschnął ci z pragnienia niczym drewniany kołek. Wreszcie drzwi autobusu otwierają się na oścież, wysiadasz z impetem, i niczym poparzony biegniesz w stronę stojącego nieopodal twojego domu. Otwierasz czym prędzej drzwi, aż bucha w twarz przyjemny, domowy chłodek, Uchylasz lodówkę i sięgasz po zimną butelkę ożywczej, gazowanej wody mineralnej! Każdy jej łyk przynosi ci nie dającą się wyrazić ulgę! Tak mniej więcej można opisać efekt, kiedy po wysłuchaniu „Deconstruction”, wkłądasz do odtwarzacza płytę „Ghost”.

Już pierwsza kompozycja, „Fly” ma w sobie tyle przestrzeni, że autentycznie, zamknąwszy oczy można by się wcielić w rolę kondora dryfującego gdzieś nad Andami (akurat klimat tej kompozycji, kojarzy mi się z tą częścią naszego globu). Kompozycje płynie przechodzą jedna w drugą. Następny fragment, „Heart Baby”, to jakby skrzyżowanie Enyi z Mikiem Oldfieldem. Nie ma sensu analizować płyty kawałek po kawałku, tej przestrzennej , niezwykle barwnej, muzycznej podróży trzeba wysłuchać w całości, prawdziwy balsam dla uszu! Szczególnie polecam miłośnikom wspomnianej wcześniej Enyi, jak również Brendana Perry i Lisy Gerrard, Loreeny Mc Kennitt, jak również, minimalistycznych, sennych, rozmarzonych muzycznych przestrzeni Davida Sylviana.

Ghost pokazuje Townsenda muzycznie z zupełnie innej strony, przyznam że taki jego artystyczny profil bardzo mi odpowiada. Coś mi się zdaje, że będzie to jeden z moich ulubionych albumów artysty, może nie ulubiony, bo to miano należy bezdyskusyjnie i niezmiennie do płyty „Terria”.

8,5/10

Marek Toma

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *