VOTUM (12.04.2008)

votum2008

Debiutancki album zespołu Votum wydany pod skrzydłami Insanity Records z pewnością zamiesza w progresywnych podsumowaniach roku. Wydanie albumu, było oczywistym bodźcem, który skłonił mnie do zadania członkom zespołu kilku pytań. Pytań dotyczących albumu i zespołu…


Czy możecie pokrótce przedstawić historię grupy? Wiemy, że spotkały was zmiany personalne…

Adam Kaczmarek: Nasz zespół istnieje od 2003 roku. Przez trzy lata graliśmy sporo po klubach w Warszawie, a także w paru innych miastach Polski. Był to okres, w którym przeszliśmy wiele zmian personalnych przede wszystkim na stanowisku wokalisty. Ciężko też zliczyć ilu basistów przewinęło się przez zespół. Wtedy graliśmy jeszcze heavy metal i promowaliśmy singiel „Jestem”, który w 2006 roku został wydany wraz z czasopismem Heavy Metal Pages. We wrześniu tego samego roku do grupy dołączyli nowi członkowie zmieniło się także podejście do tworzenia muzyki. Po ośmiu miesiącach prac nad nowym materiałem zarejestrowaliśmy 8 utworów w Warszawskim studiu DBX pod okiem Jacka Melnickiego. Było to ostatnie wspólne przedsięwzięcie z ówczesnym perkusistą zespołu Piotrem Umińskim. Jego miejsce dzielnie objął Adam Łukaszek.

To chyba najczęstsze pytanie, z jakim się spotykacie. Jak to się stało, że Votum przeistoczył się w zespół progresywny? Czy po zmianie oblicza, nie myśleliście o zmianie nazwy grupy?

Maciej Kosiński: Co do mnie, w zasadzie od momentu dojścia do zespołu miałem nadzieję na rozwój w tym kierunku. Granie heavy metalu nigdy mnie specjalnie nie satysfakcjonowało. W Votum w pewnym momencie wszyscy zaczęliśmy się inspirować czymś więcej niż Maiden czy Metallica, i po jakimś czasie zaczęliśmy mówić o albumach koncepcyjnych, ciekawszych aranżacjach, nietypowym metrum itp.
Nie było takiej sytuacji, że zebraliśmy się wspólnie i pewnego pięknego dnia powiedzieliśmy – gramy progres. Chcieliśmy ciekawszego, bardziej szczerego i poruszającego przekazu. Dojrzewało to przez czas jakiś i stało się w zasadzie samoistnie. I myślę, że bardzo nam to odpowiada. Jeśli ktoś nazwie to, co tworzymy muzyką progresywną, niech i tak będzie. Nie mamy zamiaru się jednak na tym zatrzymać.

Adam Kaczmarek: Ciężko nazwać to przeistoczeniem, pewne dźwięki od zawsze sprawiały nam przyjemność, krążyły gdzieś w głowach, wraz z pojawieniem się w zespole klawiszy byliśmy w stanie urzeczywistniać wszystkie te pomysły. Na pewno też wiąże się to z ciągłymi poszukiwaniami nowych inspiracji i dźwięków.

Zbigniew Szatkowski: Jeśli zaś chodzi o zmianę nazwy to postanowiliśmy jednak trwać przy Votum. Można przy tym będzie bez problemów śledzić naszą ewolucje.

Czy możecie opowiedzieć, o czym traktują Wasze teksty na „Time must have a stop”?

Maciej Kosiński: „Time must have a stop” to album koncepcyjny. Płyta ukazuje świat postrzegany przez dwójkę ludzi, których losy dziwacznie się splątały.
Mężczyzna to postać gwałtowna, przesiąknięta gniewem i pełna przemocy, nie radząca sobie z własnymi emocjami, rozedrgana wewnętrznie, w nieporadny sposób szukająca akceptacji i ciepła. Kobieta, którą przypadkowo spotyka na swojej drodze, wydaje się być dla niego schronieniem przed wszystkim, z czym nie potrafi sobie poradzić. Podczas gdy Ona jest zupełnie nieświadoma Jego istnienia, On tworzy w głowie ich wspólne wymyślone życie. Przelewa na nią to, co w nim najlepsze, a odtrącony – wszystko, co najgorsze. Zaczyna ją prześladować, zastrasza swoją obecnością na każdym kroku, aż pewnego wieczoru decyduje się na ostateczny krok.
Teksty odsłaniają różne etapy tego dziwnego „związku” widziane oczami obu postaci, wzajemnie się dopełniając. Na przykład, „Train back home” jest utworem retrospekcyjnym, opowiadającym Jej ustami o nocy poprzedzającej zdarzenie, które zmieni ich oboje już na zawsze. „Passing Scars”, natomiast, jest w zasadzie stanem Jego umysłu w chwili, kiedy to się staje. Najogólniej, to opowieść o szukaniu spokoju i ukojenia, podana w dość perwersyjny sposób.

We wkładce albumu wstępy do utworach są zamieszczone po polsku i po angielsku. Nie kusiło Was zmieszczenie również polskich wersji tekstów, aby przybliżyć je Waszym słuchaczom?

Maciej Kosiński: Nie, choć były takie sugestie. Jednak wydaje mi się, że przetłumaczenie tekstów odebrałoby im aurę wieloznaczności i tajemnicy i, być może, zasugerowałoby zbyt wiele.
Dlatego zdecydowałem się przed każdym tekstem umieścić cytaty naprowadzające odbiorcę na właściwy trop. Przy okazji, dzięki nim to, co napisałem nabiera dodatkowej głębi. W zasadzie jest to logiczna konsekwencja zapożyczenia tytułu całej płyty od Aldous’a Huxley’a, który z kolei zaczerpnął go z „Henryka IV” Shakespeare’a.

Chciałem też zapytać o grafiki, które zamieszczone są we wkładce albumu… Jaki jest ich przekaz i kulisy powstania?

Alek Salamonik: Od lat jestem zafascynowany twórczością Zdzisława Beksińskiego jego obrazy były dla mnie zawsze niewyczerpanym źródłem inspiracji. Uważam, że nietypowa grafika, obraz utrzymany w ciekawym klimacie ma niezwykłą moc oddziaływania. Gdy nasza muzyka zaczęła przechodzić zmiany – stała się bardziej przestrzenna, a kompozycje urozmaicone, uznaliśmy, że ciekawym pomysłem byłoby tło w postaci cyklu grafik lub obrazów.
Wtedy też narodził się pomysł, aby stworzyć bogatą oprawę wizualną, a album koncepcyjny okazał się do tego znakomitą okazją. Chcieliśmy, aby nasza strona internetowa, książeczka, jaką dołączymy do płyty, plakaty posiadały jakiś motyw przewodni. Grafiki, wszystkie utrzymane w podobnej stylistyce – mrocznej, nieco surrealistycznej wydawały się być idealnym spoiwem.
Wkrótce po tym, jak przyszedł nam do głowy pomysł grafik, poszedłem na Akademię Sztuk Pięknych. Pamiętam, że pół dnia chodziłem po pracowniach, oglądając wystawy i szukając prac, które moglibyśmy wykorzystać do naszego projektu. Nic jednak nie przykuło wtedy mojej uwagi. Kiedy miałem już wychodzić, tuż przy drzwiach wpadłem na naszego obecnego grafika.
Z Kubą Sokólskim z „Mindfielda” poznaliśmy się już wcześniej, podczas jednej z imprez na ASP, był jedynym studentem Akademii, który bardzo zapalił się do naszego pomysłu. Po tygodniu mieliśmy już gotowy projekt.
Nasza współpraca wciąż się rozwija i mam nadzieję, że przyniesie jeszcze wiele ciekawych efektów. Można powiedzieć, że jak na razie jednym z najciekawszych jest wizualizacja, która stanowi tło każdego naszego koncertu.
Zawsze podobały nam się tego typu rozwiązania jednak grafiki na wizualizacjach zwykle nie obrazują niczego konkretnego, tutaj nasz pomysł nieco się różnił: na wizualizacji miały pojawić się obrazy nie tylko inspirowane muzyką, ale także nawiązujące do treści utworów, przedstawiające historię opisaną na „Time must have a stop”. Podobnie jak w tekstach sceny, jakich jesteśmy świadkami, nierozerwalnie wiążą się z całym konceptem. Na pierwszy rzut oka mogą wydawać się chaotycznym cyklem obrazów, gdy jednak zagłębimy się, choć trochę w tematykę albumu wszystko zaczyna nabierać sensu.
Mieliśmy sporo ciekawych pomysłów, pozostało nam tylko znaleźć dziewczynę z naszych tekstów. Całe szczęście nie musiałem się długo zastanawiać, od razu przyszła mi do głowy pewna osoba, która wydawała się wprost idealna do tej roli. Widziałem kilka jej ostatnich sesji zdjęciowych, stylistyka była inna, ale zdjęcia pozostawiały niezapomniane wrażenie. Miałem pewne obawy, gdy po raz pierwszy zadzwoniłem z propozycją współpracy, ale szybko okazały się być zupełnie bezpodstawne, Katarzyna Kaczanowska zgodziła się bez wahania. Zdjęcia z kilku sesji z Jej udziałem wykorzystaliśmy także przy pracy nad okładką i książeczką.
Kiedy planowaliśmy, jak ma wyglądać oprawa wizualna naszego albumu, daliśmy grafikom jedynie parę wskazówek. Bardziej skupiliśmy się na przedstawieniu konceptu, niż na narzucaniu określonej formy. Można powiedzieć, że zaufaliśmy ludziom, którzy znają się na rzeczy. To jak chłopaki z „Mindfield” wywiązali się z postawionego przed nimi zadania, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania.

Czy macie swój ulubiony utwór na albumie? A może któryś z nich szczególnie lubicie grać na żywo?

Zbyszek Szatkowski: Z wielu względów moim ulubionym utworem z płyty jest „The pun”.
Powstawał on, gdy znaczna większość materiału była już przygotowana i mieliśmy już ustalony termin, kiedy mieliśmy pojawić się w studio. Każdy z nas mógł wobec tego pozwolić sobie na poeksperymentowanie z konwencją, a jednoczesna lekka presja czasowa dodawała dużą dawkę pozytywnych emocji podczas komponowania.
Jeśli chodzi zaś o koncerty to zdecydowanie preferuje „The hunt is on”. Dopiero w takiej formie dostaje on skrzydeł. To mocny, dynamiczny kawałek, a wykonywanie go na scenie wyzwala jego cały potencjał, który dość trudno odtworzyć korzystając z domowych głośników.

Adam Łukaszek: Wszystkie kawałki są świetne do grania na żywo. Ale chyba największą moc ma „The Hunt is on” Jest w nim to, co trzeba, by się dobrze bawić pod sceną – jest energia jest i spokój, budowanie napięcia, klimat. Uwielbiam go grać, ale tylko trochę bardziej niż pozostałe 7 utworów.
Bartek Turkowski: Ulubiony numer na albumie – tytułowy „Time must have a stop”, na żywo z kolei najbardziej lubię wykonywać „The Pun”, chociażby z uwagi na momenty zakrawające o funk, ciekawe linie polirytmiczne, słowem dużo się w nim dzieje a z punktu widzenia naszej muzyki jest to czasami istotne.
Adam Kaczmarek: Wszystkie utwory mają dla mnie coś wyjątkowego, w zasadzie było by dziwne gdybym nie lubił któregoś, na płycie bardzo lubię utwory Passing Scars oraz The Pun, natomiast uwielbiam grać na koncercie utwór tytułowy, czyli „Time must have a stop”, a także Train back home.

Alek Salamonik: Zdecydowanie “Time must have a stop” jest mi najbliższy, ze względu na jego kompozycję, melodię i to ile pracy włożyliśmy w stworzenie tego utworu. Powstawał 3 tygodnie, pamiętam próby, na których rezygnowaliśmy z całych skomponowanych do tego numeru sekwencji, zastępując je nowymi fragmentami. Po pierwszych motywach, od których rozpoczęliśmy pracę nad utworem nie zostało nawet śladu. „Time must have a stop” powstał w całości na próbach. Nie było mowy o wymyślaniu czegokolwiek w domu, pewnego dnia po prostu weszliśmy do studia mając parę pomysłów i zagraliśmy go w takiej formie, w jakiej później został zarejestrowany na płycie. Właśnie, dlatego, mimo, że to nasz najdłuższy kawałek jest jednocześnie najbardziej spójnym utworem na całej płycie. Przynajmniej w moim odczuciu. Bardzo lubię grać “Hunt is on”. Nie będę wyjaśniał, dlaczego, bo nawet się nad tym nie zastanawiałem, po prostu świetnie mi się go gra.

Maciek Kosiński: Moim ulubionym jest „Time must have a stop”, jest bardzo spójny. Zaś ze względu na przekaz emocjonalny, „Away”. To numer ważny dla mnie nie tylko, dlatego, że jest elementem fabuły na naszej płycie. Mówi o czymś więcej, jest fragmentem mnie i najbardziej osobistym utworem na płycie.
Na żywo, jak wszyscy – „Hunt” wypada świetnie.

Wasz debiutancki album miał premierę 1,5 miesiąca temu. Jak z tej perspektywy oceniacie promocję „Time must have a stop”?


Zbyszek Szatkowski: Przez cały ten czas głownie skupialiśmy się na dopracowywaniu koncertowego materiału i przygotowywaniu do kolejnych występów. Staramy się koncentrować na tym by całość była spójna i odtworzona możliwie najwierniej w stosunku do nagrań. To zaledwie początki naszej promocji – ‘pełnometrażowy’ start już wkrótce.

Adam Kaczmarek: Mieliśmy na początku parę problemów technicznych, jak to się zwykle zdarza przy dużych przedsięwzięciach, dopiero zaczynamy angażować się w promocję, głownie poprzez coraz więcej koncertów, planujemy także parę akcji promocyjnych, we współpracy z naszym wydawcą, Insanity Records.

Jakie macie plany na promocję waszej muzyki? Czy planujecie dużo koncertować? A może w grę wchodzi nakręcenie teledysku?

Zbyszek Szatkowski: Po pierwsze koncerty. Duży nacisk kładziemy na ich wizualną stronę, zawsze, gdy pozwala na to specyfika klubu „ubieramy” naszą muzykę w wizualizację by oddać jak najlepiej charakter płyty. Chcemy przede wszystkim dotrzeć do możliwie największej ilości potencjalnych słuchaczy, i poniekąd widzów, kusząc niepowtarzalną atmosferą wykonania ‘live’. Na dniach rozpoczniemy również pracę nad teledyskiem.

Jak już o promocji mowa. Czy zrezygnowaliście z prowadzenia strony internetowej na korzyść profilu Myspace? Czy macie zamiar nadrobić braki?

Alek Salamonik: Strona internetowa jest zbyt ważnym elementem promocji żeby z niej zrezygnować. W Internecie wcześniej pojawił się profil myspace, ponieważ w trakcie pracy nad stroną zaistniały nieoczekiwane problemy techniczne. W tym momencie strona jest już gotowa i można się z nią zapoznać pod adresem www.votumband.pl do czego zachęcamy wszystkich zainteresowanych naszą muzyką.

Niebawem będę miał okazję być na Waszym koncercie. Jak dotąd mi się to niestety nie udało. Stąd pytanie – jak wyglądają Wasze koncerty? Czy gracie tylko materiał z debiutanckiego albumu, czy znalazła się jakaś kompozycja z singla? A może w waszym secie znalazło się miejsce na jakiś cover?

Adam Łukaszek: Jak już wspominaliśmy przed rozpoczęciem koncertowania w zamyśle naszym celem była nie tylko muzyka na koncertach, ale i oprawa wizualna. Jednym słowem, co dla ucha coś dla oka. Zdajemy sobie oczywiście sprawę, ze granie z wizualizacją to nic oryginalnego, jednak oryginalna jest na pewno sama treść wizualizacji. Nie chcieliśmy grać do pluginu z winampa, więc szukaliśmy kogoś specjalnego do współpracy. Chłopaki z Mindfield okazji się strzałem w dziesiątkę. Stworzyli nam wizualizację, o jakiej nam się nie śniło. Jest genialnym spoiwem z muzyką na scenie. Cały czas szukamy jeszcze ciekawych rozwiązań, jednak tego zdradzać na razie nie będziemy, obiecam tylko, że postaramy się, aby było wyjątkowo.

Alek Salamonik: Zależy nam na tym, aby koncert nie był po prostu odegraniem tego, co na płycie, zawsze, gdy występujemy na żywo staramy się stworzyć niepowtarzalną atmosferę. Chcemy, aby ludzie, którzy przychodzą na koncert mogli doświadczyć czegoś więcej, niż tego, co czeka ich po włączeniu odtwarzacza w domowym zaciszu. Od fanów wiemy, że nasza muzyka na koncertach wypada dużo dynamiczniej, riffy brzmią znacznie ciężej i agresywniej. Ta opinia bardzo nas ucieszyła. Mieliśmy pewne obawy, czy utwory, które komponujemy pełne spokojnych momentów, sprawdzą się na koncertach, teraz jesteśmy o to znacznie spokojniejsi.
Setlistę stanowi cały materiał z albumu „Time must have a stop”, od pierwszego utworu staramy się wprowadzić ludzi do świata, w którym cała historia miała miejsce, każdy kolejny fragment to jakby kolejny akt – retrospekcja, wspomnienia, kolejne zdarzenie, element, który dopełnia całość. W momencie, gdy historia się kończy, kończy się także koncert. Gdy stworzymy nowy materiał pewnie się to zmieni, ale póki, co taka konwencja najbardziej nam odpowiada.
Temat coverów jest w naszym zespole wciąż żywy, często o tym rozmawiamy, ale jak dotąd nikomu nie udało się znaleźć utworu, który odpowiadałby wszystkim. To dla nas trudne zagadnienie, zgadzamy się tylko, co do jednego: nie chcemy kopiować utworów innych artystów, zwłaszcza takiego formatu, jak Pink Floyd czy Porcupine Tree, bo tego po prostu nie da się powtórzyć. Jeśli wybierzemy kiedyś utwór, który będziemy chcieli odegrać na koncercie, pokażemy fanom naszą własną interpretację.

Czy macie plany dotyczące promocji za granicą?

Zbyszek Szatkowski: W związku z tym, że nasza wytwórnia współpracuje z amerykańską Nightmare Records liczymy na to, że gdy tylko na dobre rozegramy się w Polsce, przyjdzie pora na ekspansje na szersze, międzynarodowe rynki. W tej chwili prowadzimy rozmowy z kilkoma osobami odpowiedzialnymi za organizację paru sporych zagranicznych festiwali, i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z naszymi planami, już wkrótce uda się zagrać nie tylko dla rodzimej publiczności.

Czy myślicie o kolejnym albumie? Czy też będzie koncept?

Maciek Kosiński: Już powoli zaczynamy się do niego przymierzać. Tak, to też będzie płyta koncepcyjna, ale nie chcemy na razie zbyt wiele wyjawiać. Koncepcja przecież może się jeszcze zmienić.

Kogo możecie wskazać jako Waszych idoli? Czy są zespoły, na których się wzorujecie?

Bartek Turkowski: Generalnie przepadam za starym rockiem progresywnym/artrockiem z lat 70 i 80 (jak np. Genesis, Rush, Pink Floyd, czy rodzime SBB), Jazzrockiem spod znaku np. Alana Holdsworth’a, muzyką elektroniczną (synth-rock) taką jak Tangerine Dream, Kitaro, Jarre czy S. Łosowski, a także za szeroko pojętą muzyką poważną… ale jestem otwarty też na rzeczy nowe – jeśli tylko są zagrane z pomysłem i ze smakiem. Za mistrza basu uważam od lat nieprzerwanie Marcusa Millera.

Zbyszek Szatkowski: Wychowałem się w tradycji jazzowej i w otoczeniu muzyki klasycznej, więc większość inspiracji na początkowych etapach grania czerpałem z dokonań np. Hancocka, Davisa czy Metheny’ego w sferze jazzu oraz długiej zawiłej listy klasyków z Beethovenem, Chopinem, Musorgskim na czele. Potem, gdy przyszła moja ‘era rocka’ zasłuchiwałem się do bólu kawałkami Keitha Emersona i King Crimson. W chwili obecnej muzycznie staram się poruszać w jak największej ilości gatunków i styli i unikam koncentrowania się na pojedynczych muzykach czy kapelach. Można powiedzieć, że ciągle poszukuje.

Adam Kaczmarek: Idole… mam wiele inspiracji, jak zapewne każdy z zespołu, więc nie będę oryginalny. Ciężko jest mi wymieniać nazwy i nazwiska, bo papier jest cierpliwy, ale ja mniej
Uwielbiam muzykę filmową, pejzażową taką przy słuchaniu, której mogę sobie wizualizować „co autor miał na myśli”, relaksuję się przy chilloucie, muzyce etnicznej, celtyckiej, ale lubię też mocne, ciężkie granie typu Slipknot, Machine Head i wiele, wiele, na prawdę wiele innych.

Maciek Kosiński: Idole? Żadni, przynajmniej, jeśli o mnie chodzi. Ale jest kilku wykonawców, których podziwiam i szanuję. Głównie za umiejętność oddania emocji. W wielkim skrócie. Jeśli chodzi o muzykę bardziej popową, to zdecydowanie George Michael. Jego płyta „Patience” to mistrzostwo świata. Co do muzyki progresywnej, to podziwiam Stevena Wilsona i Porcupine Tree. Na ostatnim koncercie w Stodole, wgnietli mnie w ziemię.

Alek Salamonik: Obecnie coraz częściej rozglądam się w poszukiwaniu nowych brzmień, to, co interesuje mnie w muzyce to nowatorstwo, ciekawa kompozycja, nietypowe harmonie. Paradoksalnie najwięcej tych cech odnajduje w muzyce sprzed lat, autorstwa Al di meoli, Vangelisa czy Yanniego. Niezwykłych pomysłów można doszukać się także w muzyce do „Matrixa” II i III oraz innych filmów, takich jak Silent hill, Akira, Ghost in the shell.
Z nowych projektów ogromne wrażenie zrobiła na mnie ostatnio grupa Murcof z Meksyku oraz ich koncert z udziałem skasofonisty Eric’a Truffaz’a. Niezmiennie cenie syntetyczne brzmienia Massive Attack, Porcupine Tree za teksty i melodię oraz Opeth za specyficzny nastrój.
Jeśli chodzi o inspirowanie się twórczością innych to nie znam sposobu, żeby tego uniknąć. Tak, niewątpliwie czerpiemy bardzo wiele ze wszystkiego, co nas porusza. Zarówno film, sztuka czy muzyka może być źródłem wielu niezwykłych pomysłów. Jeśli chodzi o materiał na „Time must have a stop”, to nie pamiętam żadnych konkretnych inspiracji, prawdopodobnie wszystko, czego w tamtym czasie słuchaliśmy miało na nas wpływ i na pewno odbiło się na kształcie naszej muzyki. Ale póki nie jest to typowe naśladownictwo nie widzę w tym nic złego.


Czy uważacie, ze młody zespół progresywny obecnie ma większe szanse na wypłynięcie niż jeszcze parę lat temu? Słowem, czy też zauważacie ożywienie na polskiej scenie progresywnej?

Adam Łukaszek: Nie wiem jak jest za granicą, ale w Polsce na pewno zespołom jest dużo łatwiej niż parę lat temu i nie bez znaczenia jest tu zasługa sukcesów innych polskich zespołów. Przez to rock i metal progresywny zaczęły być dostrzegane jako piękne klimatyczne melodie, które potrafią pobudzić wyobraźnie, uciec od codzienności. Coraz większa sprzedaż płyt z muzyką progresywną przemawia za tym, że ludzie coraz bardziej potrzebują progresywnych dźwięków.

Bartek Turkowski: To, czy zespół wypłynie zależy przede wszystkim od tego czy trafi w gusta odbiorców, rodzaj wykonywanej muzyki ma znaczenie drugorzędne. My komponując utwory nie zakładaliśmy, że to koniecznie musi być muzyka progresywna, staraliśmy się dać upust naszej muzycznej wyobraźni podpartej wcześniejszymi doświadczeniami muzycznymi. Natomiast inną rzeczą jest fakt, iż coraz więcej kapel gra muzykę progresywną, opartą stricte na technice a nie na melodii, a trzeba pamiętać, że rynek zaczyna już być nasycony Dreamowymi klimatami, w związku, z czym coraz trudniej jest się wyróżnić na tym polu. My jednak mamy tą przewagę, że u nas pierwsze miejsce zajmuje melodia i harmonia, a chyba o to chodzi w muzyce, prawda? Co do ożywienia na polskiej scenie progresywnej to jest ono głównie po stronie zespołów które wykonują taką muzykę, na publiczność trzeba jeszcze chwilę poczekać.

Co chcielibyście przekazać na zakończenie czytelnikom Rock Area?

Przesłanie ukryliśmy w muzyce – wyraża wszystko, co nie może być wypowiedziane, ale o czym nie można milczeć. Chcieliśmy skomponować opowieść o skomplikowanych emocjach i pragnieniach jednocześnie przedstawiając ją w możliwie najprostszy sposób. Każda utwór zamieszczony na płycie jest częścią jednej historii – historii, której tragicznego finału można by uniknąć, gdyby tylko w porę znalazł się ktoś, kto zechciałby jej wysłuchać. Świat można zmienić, jeśli nie tylko patrzy się, ale także widzi, nie tylko słucha, ale i słyszy. Jeśli tylko się chce.

Pytał: Piotr Spyra

Dodaj komentarz