Debiutancki album zespołu Votum wydany pod skrzydłami Insanity Records z pewnością zamiesza w progresywnych podsumowaniach roku. Wydanie albumu, było oczywistym bodźcem, który skłonił mnie do zadania członkom zespołu kilku pytań. Pytań dotyczących albumu i zespołu…
Czy możecie pokrótce przedstawić historię grupy? Wiemy, że spotkały was zmiany personalne…
Adam Kaczmarek: Nasz zespół istnieje od 2003 roku. Przez trzy
lata graliśmy sporo po klubach w Warszawie, a także w paru innych
miastach Polski. Był to okres, w którym przeszliśmy wiele zmian
personalnych przede wszystkim na stanowisku wokalisty. Ciężko też
zliczyć ilu basistów przewinęło się przez zespół. Wtedy graliśmy jeszcze
heavy metal i promowaliśmy singiel „Jestem”, który w 2006 roku został
wydany wraz z czasopismem Heavy Metal Pages. We wrześniu tego samego
roku do grupy dołączyli nowi członkowie zmieniło się także podejście do
tworzenia muzyki. Po ośmiu miesiącach prac nad nowym materiałem
zarejestrowaliśmy 8 utworów w Warszawskim studiu DBX pod okiem Jacka
Melnickiego. Było to ostatnie wspólne przedsięwzięcie z ówczesnym
perkusistą zespołu Piotrem Umińskim. Jego miejsce dzielnie objął Adam
Łukaszek.
To chyba najczęstsze pytanie, z jakim się spotykacie. Jak to się
stało, że Votum przeistoczył się w zespół progresywny? Czy po zmianie
oblicza, nie myśleliście o zmianie nazwy grupy?
Maciej Kosiński: Co do mnie, w zasadzie od momentu dojścia do
zespołu miałem nadzieję na rozwój w tym kierunku. Granie heavy metalu
nigdy mnie specjalnie nie satysfakcjonowało. W Votum w pewnym momencie
wszyscy zaczęliśmy się inspirować czymś więcej niż Maiden czy Metallica,
i po jakimś czasie zaczęliśmy mówić o albumach koncepcyjnych,
ciekawszych aranżacjach, nietypowym metrum itp.
Nie było takiej sytuacji, że zebraliśmy się wspólnie i pewnego pięknego
dnia powiedzieliśmy – gramy progres. Chcieliśmy ciekawszego, bardziej
szczerego i poruszającego przekazu. Dojrzewało to przez czas jakiś i
stało się w zasadzie samoistnie. I myślę, że bardzo nam to odpowiada.
Jeśli ktoś nazwie to, co tworzymy muzyką progresywną, niech i tak
będzie. Nie mamy zamiaru się jednak na tym zatrzymać.
Adam Kaczmarek: Ciężko nazwać to przeistoczeniem, pewne dźwięki
od zawsze sprawiały nam przyjemność, krążyły gdzieś w głowach, wraz z
pojawieniem się w zespole klawiszy byliśmy w stanie urzeczywistniać
wszystkie te pomysły. Na pewno też wiąże się to z ciągłymi
poszukiwaniami nowych inspiracji i dźwięków.
Zbigniew Szatkowski: Jeśli zaś chodzi o zmianę nazwy to
postanowiliśmy jednak trwać przy Votum. Można przy tym będzie bez
problemów śledzić naszą ewolucje.
![](http://img515.imageshack.us/img515/6140/votum2ck1.jpg)
Czy możecie opowiedzieć, o czym traktują Wasze teksty na „Time must have a stop”?
Maciej Kosiński: „Time must have a stop” to album koncepcyjny.
Płyta ukazuje świat postrzegany przez dwójkę ludzi, których losy
dziwacznie się splątały.
Mężczyzna to postać gwałtowna, przesiąknięta gniewem i pełna przemocy,
nie radząca sobie z własnymi emocjami, rozedrgana wewnętrznie, w
nieporadny sposób szukająca akceptacji i ciepła. Kobieta, którą
przypadkowo spotyka na swojej drodze, wydaje się być dla niego
schronieniem przed wszystkim, z czym nie potrafi sobie poradzić. Podczas
gdy Ona jest zupełnie nieświadoma Jego istnienia, On tworzy w głowie
ich wspólne wymyślone życie. Przelewa na nią to, co w nim najlepsze, a
odtrącony – wszystko, co najgorsze. Zaczyna ją prześladować, zastrasza
swoją obecnością na każdym kroku, aż pewnego wieczoru decyduje się na
ostateczny krok.
Teksty odsłaniają różne etapy tego dziwnego „związku” widziane oczami
obu postaci, wzajemnie się dopełniając. Na przykład, „Train back home”
jest utworem retrospekcyjnym, opowiadającym Jej ustami o nocy
poprzedzającej zdarzenie, które zmieni ich oboje już na zawsze. „Passing
Scars”, natomiast, jest w zasadzie stanem Jego umysłu w chwili, kiedy
to się staje. Najogólniej, to opowieść o szukaniu spokoju i ukojenia,
podana w dość perwersyjny sposób.
We wkładce albumu wstępy do utworach są zamieszczone po polsku i po
angielsku. Nie kusiło Was zmieszczenie również polskich wersji tekstów,
aby przybliżyć je Waszym słuchaczom?
Maciej Kosiński: Nie, choć były takie sugestie. Jednak wydaje mi
się, że przetłumaczenie tekstów odebrałoby im aurę wieloznaczności i
tajemnicy i, być może, zasugerowałoby zbyt wiele.
Dlatego zdecydowałem się przed każdym tekstem umieścić cytaty
naprowadzające odbiorcę na właściwy trop. Przy okazji, dzięki nim to, co
napisałem nabiera dodatkowej głębi. W zasadzie jest to logiczna
konsekwencja zapożyczenia tytułu całej płyty od Aldous’a Huxley’a, który
z kolei zaczerpnął go z „Henryka IV” Shakespeare’a.
Chciałem też zapytać o grafiki, które zamieszczone są we wkładce albumu… Jaki jest ich przekaz i kulisy powstania?
Alek Salamonik: Od lat jestem zafascynowany twórczością Zdzisława
Beksińskiego jego obrazy były dla mnie zawsze niewyczerpanym źródłem
inspiracji. Uważam, że nietypowa grafika, obraz utrzymany w ciekawym
klimacie ma niezwykłą moc oddziaływania. Gdy nasza muzyka zaczęła
przechodzić zmiany – stała się bardziej przestrzenna, a kompozycje
urozmaicone, uznaliśmy, że ciekawym pomysłem byłoby tło w postaci cyklu
grafik lub obrazów.
Wtedy też narodził się pomysł, aby stworzyć bogatą oprawę wizualną, a
album koncepcyjny okazał się do tego znakomitą okazją. Chcieliśmy, aby
nasza strona internetowa, książeczka, jaką dołączymy do płyty, plakaty
posiadały jakiś motyw przewodni. Grafiki, wszystkie utrzymane w podobnej
stylistyce – mrocznej, nieco surrealistycznej wydawały się być idealnym
spoiwem.
Wkrótce po tym, jak przyszedł nam do głowy pomysł grafik, poszedłem na
Akademię Sztuk Pięknych. Pamiętam, że pół dnia chodziłem po pracowniach,
oglądając wystawy i szukając prac, które moglibyśmy wykorzystać do
naszego projektu. Nic jednak nie przykuło wtedy mojej uwagi. Kiedy
miałem już wychodzić, tuż przy drzwiach wpadłem na naszego obecnego
grafika.
Z Kubą Sokólskim z „Mindfielda” poznaliśmy się już wcześniej, podczas
jednej z imprez na ASP, był jedynym studentem Akademii, który bardzo
zapalił się do naszego pomysłu. Po tygodniu mieliśmy już gotowy projekt.
Nasza współpraca wciąż się rozwija i mam nadzieję, że przyniesie jeszcze
wiele ciekawych efektów. Można powiedzieć, że jak na razie jednym z
najciekawszych jest wizualizacja, która stanowi tło każdego naszego
koncertu.
Zawsze podobały nam się tego typu rozwiązania jednak grafiki na
wizualizacjach zwykle nie obrazują niczego konkretnego, tutaj nasz
pomysł nieco się różnił: na wizualizacji miały pojawić się obrazy nie
tylko inspirowane muzyką, ale także nawiązujące do treści utworów,
przedstawiające historię opisaną na „Time must have a stop”. Podobnie
jak w tekstach sceny, jakich jesteśmy świadkami, nierozerwalnie wiążą
się z całym konceptem. Na pierwszy rzut oka mogą wydawać się chaotycznym
cyklem obrazów, gdy jednak zagłębimy się, choć trochę w tematykę albumu
wszystko zaczyna nabierać sensu.
Mieliśmy sporo ciekawych pomysłów, pozostało nam tylko znaleźć
dziewczynę z naszych tekstów. Całe szczęście nie musiałem się długo
zastanawiać, od razu przyszła mi do głowy pewna osoba, która wydawała
się wprost idealna do tej roli. Widziałem kilka jej ostatnich sesji
zdjęciowych, stylistyka była inna, ale zdjęcia pozostawiały
niezapomniane wrażenie. Miałem pewne obawy, gdy po raz pierwszy
zadzwoniłem z propozycją współpracy, ale szybko okazały się być zupełnie
bezpodstawne, Katarzyna Kaczanowska zgodziła się bez wahania. Zdjęcia z
kilku sesji z Jej udziałem wykorzystaliśmy także przy pracy nad okładką
i książeczką.
Kiedy planowaliśmy, jak ma wyglądać oprawa wizualna naszego albumu,
daliśmy grafikom jedynie parę wskazówek. Bardziej skupiliśmy się na
przedstawieniu konceptu, niż na narzucaniu określonej formy. Można
powiedzieć, że zaufaliśmy ludziom, którzy znają się na rzeczy. To jak
chłopaki z „Mindfield” wywiązali się z postawionego przed nimi zadania,
przerosło nasze najśmielsze oczekiwania.
![](http://img148.imageshack.us/img148/9272/votum3xh0.jpg)
Czy macie swój ulubiony utwór na albumie? A może któryś z nich szczególnie lubicie grać na żywo?
Zbyszek Szatkowski: Z wielu względów moim ulubionym utworem z płyty jest „The pun”.
Powstawał on, gdy znaczna większość materiału była już przygotowana i
mieliśmy już ustalony termin, kiedy mieliśmy pojawić się w studio. Każdy
z nas mógł wobec tego pozwolić sobie na poeksperymentowanie z
konwencją, a jednoczesna lekka presja czasowa dodawała dużą dawkę
pozytywnych emocji podczas komponowania.
Jeśli chodzi zaś o koncerty to zdecydowanie preferuje „The hunt is on”.
Dopiero w takiej formie dostaje on skrzydeł. To mocny, dynamiczny
kawałek, a wykonywanie go na scenie wyzwala jego cały potencjał, który
dość trudno odtworzyć korzystając z domowych głośników.
Adam Łukaszek: Wszystkie kawałki są świetne do grania na żywo.
Ale chyba największą moc ma „The Hunt is on” Jest w nim to, co trzeba,
by się dobrze bawić pod sceną – jest energia jest i spokój, budowanie
napięcia, klimat. Uwielbiam go grać, ale tylko trochę bardziej niż
pozostałe 7 utworów.
Bartek Turkowski: Ulubiony numer na albumie – tytułowy „Time must have a
stop”, na żywo z kolei najbardziej lubię wykonywać „The Pun”, chociażby
z uwagi na momenty zakrawające o funk, ciekawe linie polirytmiczne,
słowem dużo się w nim dzieje a z punktu widzenia naszej muzyki jest to
czasami istotne.
Adam Kaczmarek: Wszystkie utwory mają dla mnie coś wyjątkowego, w
zasadzie było by dziwne gdybym nie lubił któregoś, na płycie bardzo
lubię utwory Passing Scars oraz The Pun, natomiast uwielbiam grać na
koncercie utwór tytułowy, czyli „Time must have a stop”, a także Train
back home.
Alek Salamonik: Zdecydowanie “Time must have a stop” jest mi
najbliższy, ze względu na jego kompozycję, melodię i to ile pracy
włożyliśmy w stworzenie tego utworu. Powstawał 3 tygodnie, pamiętam
próby, na których rezygnowaliśmy z całych skomponowanych do tego numeru
sekwencji, zastępując je nowymi fragmentami. Po pierwszych motywach, od
których rozpoczęliśmy pracę nad utworem nie zostało nawet śladu. „Time
must have a stop” powstał w całości na próbach. Nie było mowy o
wymyślaniu czegokolwiek w domu, pewnego dnia po prostu weszliśmy do
studia mając parę pomysłów i zagraliśmy go w takiej formie, w jakiej
później został zarejestrowany na płycie. Właśnie, dlatego, mimo, że to
nasz najdłuższy kawałek jest jednocześnie najbardziej spójnym utworem na
całej płycie. Przynajmniej w moim odczuciu. Bardzo lubię grać “Hunt is
on”. Nie będę wyjaśniał, dlaczego, bo nawet się nad tym nie
zastanawiałem, po prostu świetnie mi się go gra.
Maciek Kosiński: Moim ulubionym jest „Time must have a stop”,
jest bardzo spójny. Zaś ze względu na przekaz emocjonalny, „Away”. To
numer ważny dla mnie nie tylko, dlatego, że jest elementem fabuły na
naszej płycie. Mówi o czymś więcej, jest fragmentem mnie i najbardziej
osobistym utworem na płycie.
Na żywo, jak wszyscy – „Hunt” wypada świetnie.
Wasz debiutancki album miał premierę 1,5 miesiąca temu. Jak z tej perspektywy oceniacie promocję „Time must have a stop”?
Zbyszek Szatkowski: Przez cały ten czas głownie skupialiśmy się
na dopracowywaniu koncertowego materiału i przygotowywaniu do kolejnych
występów. Staramy się koncentrować na tym by całość była spójna i
odtworzona możliwie najwierniej w stosunku do nagrań. To zaledwie
początki naszej promocji – ‘pełnometrażowy’ start już wkrótce.
Adam Kaczmarek: Mieliśmy na początku parę problemów technicznych,
jak to się zwykle zdarza przy dużych przedsięwzięciach, dopiero
zaczynamy angażować się w promocję, głownie poprzez coraz więcej
koncertów, planujemy także parę akcji promocyjnych, we współpracy z
naszym wydawcą, Insanity Records.
Jakie macie plany na promocję waszej muzyki? Czy planujecie dużo koncertować? A może w grę wchodzi nakręcenie teledysku?
Zbyszek Szatkowski: Po pierwsze koncerty. Duży nacisk kładziemy
na ich wizualną stronę, zawsze, gdy pozwala na to specyfika klubu
„ubieramy” naszą muzykę w wizualizację by oddać jak najlepiej charakter
płyty. Chcemy przede wszystkim dotrzeć do możliwie największej ilości
potencjalnych słuchaczy, i poniekąd widzów, kusząc niepowtarzalną
atmosferą wykonania ‘live’. Na dniach rozpoczniemy również pracę nad
teledyskiem.
![](http://img515.imageshack.us/img515/4852/votum4co6.jpg)
Jak
już o promocji mowa. Czy zrezygnowaliście z prowadzenia strony
internetowej na korzyść profilu Myspace? Czy macie zamiar nadrobić
braki?
Alek Salamonik: Strona internetowa jest zbyt ważnym elementem
promocji żeby z niej zrezygnować. W Internecie wcześniej pojawił się
profil myspace, ponieważ w trakcie pracy nad stroną zaistniały
nieoczekiwane problemy techniczne. W tym momencie strona jest już gotowa
i można się z nią zapoznać pod adresem www.votumband.pl do czego
zachęcamy wszystkich zainteresowanych naszą muzyką.
Niebawem będę miał okazję być na Waszym koncercie. Jak dotąd mi się
to niestety nie udało. Stąd pytanie – jak wyglądają Wasze koncerty? Czy
gracie tylko materiał z debiutanckiego albumu, czy znalazła się jakaś
kompozycja z singla? A może w waszym secie znalazło się miejsce na jakiś
cover?
Adam Łukaszek: Jak już wspominaliśmy przed rozpoczęciem
koncertowania w zamyśle naszym celem była nie tylko muzyka na
koncertach, ale i oprawa wizualna. Jednym słowem, co dla ucha coś dla
oka. Zdajemy sobie oczywiście sprawę, ze granie z wizualizacją to nic
oryginalnego, jednak oryginalna jest na pewno sama treść wizualizacji.
Nie chcieliśmy grać do pluginu z winampa, więc szukaliśmy kogoś
specjalnego do współpracy. Chłopaki z Mindfield okazji się strzałem w
dziesiątkę. Stworzyli nam wizualizację, o jakiej nam się nie śniło. Jest
genialnym spoiwem z muzyką na scenie. Cały czas szukamy jeszcze
ciekawych rozwiązań, jednak tego zdradzać na razie nie będziemy, obiecam
tylko, że postaramy się, aby było wyjątkowo.
Alek Salamonik: Zależy nam na tym, aby koncert nie był po prostu
odegraniem tego, co na płycie, zawsze, gdy występujemy na żywo staramy
się stworzyć niepowtarzalną atmosferę. Chcemy, aby ludzie, którzy
przychodzą na koncert mogli doświadczyć czegoś więcej, niż tego, co
czeka ich po włączeniu odtwarzacza w domowym zaciszu. Od fanów wiemy, że
nasza muzyka na koncertach wypada dużo dynamiczniej, riffy brzmią
znacznie ciężej i agresywniej. Ta opinia bardzo nas ucieszyła. Mieliśmy
pewne obawy, czy utwory, które komponujemy pełne spokojnych momentów,
sprawdzą się na koncertach, teraz jesteśmy o to znacznie spokojniejsi.
Setlistę stanowi cały materiał z albumu „Time must have a stop”, od
pierwszego utworu staramy się wprowadzić ludzi do świata, w którym cała
historia miała miejsce, każdy kolejny fragment to jakby kolejny akt –
retrospekcja, wspomnienia, kolejne zdarzenie, element, który dopełnia
całość. W momencie, gdy historia się kończy, kończy się także koncert.
Gdy stworzymy nowy materiał pewnie się to zmieni, ale póki, co taka
konwencja najbardziej nam odpowiada.
Temat coverów jest w naszym zespole wciąż żywy, często o tym rozmawiamy,
ale jak dotąd nikomu nie udało się znaleźć utworu, który odpowiadałby
wszystkim. To dla nas trudne zagadnienie, zgadzamy się tylko, co do
jednego: nie chcemy kopiować utworów innych artystów, zwłaszcza takiego
formatu, jak Pink Floyd czy Porcupine Tree, bo tego po prostu nie da się
powtórzyć. Jeśli wybierzemy kiedyś utwór, który będziemy chcieli
odegrać na koncercie, pokażemy fanom naszą własną interpretację.
Czy macie plany dotyczące promocji za granicą?
Zbyszek Szatkowski: W związku z tym, że nasza wytwórnia
współpracuje z amerykańską Nightmare Records liczymy na to, że gdy tylko
na dobre rozegramy się w Polsce, przyjdzie pora na ekspansje na
szersze, międzynarodowe rynki. W tej chwili prowadzimy rozmowy z kilkoma
osobami odpowiedzialnymi za organizację paru sporych zagranicznych
festiwali, i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z naszymi planami, już
wkrótce uda się zagrać nie tylko dla rodzimej publiczności.
![](http://img515.imageshack.us/img515/736/votum5hq4.jpg)
Czy myślicie o kolejnym albumie? Czy też będzie koncept?
Maciek Kosiński: Już powoli zaczynamy się do niego przymierzać.
Tak, to też będzie płyta koncepcyjna, ale nie chcemy na razie zbyt wiele
wyjawiać. Koncepcja przecież może się jeszcze zmienić.
Kogo możecie wskazać jako Waszych idoli? Czy są zespoły, na których się wzorujecie?
Bartek Turkowski: Generalnie przepadam za starym rockiem
progresywnym/artrockiem z lat 70 i 80 (jak np. Genesis, Rush, Pink
Floyd, czy rodzime SBB), Jazzrockiem spod znaku np. Alana Holdsworth’a,
muzyką elektroniczną (synth-rock) taką jak Tangerine Dream, Kitaro,
Jarre czy S. Łosowski, a także za szeroko pojętą muzyką poważną… ale
jestem otwarty też na rzeczy nowe – jeśli tylko są zagrane z pomysłem i
ze smakiem. Za mistrza basu uważam od lat nieprzerwanie Marcusa Millera.
Zbyszek Szatkowski: Wychowałem się w tradycji jazzowej i w
otoczeniu muzyki klasycznej, więc większość inspiracji na początkowych
etapach grania czerpałem z dokonań np. Hancocka, Davisa czy Metheny’ego w
sferze jazzu oraz długiej zawiłej listy klasyków z Beethovenem,
Chopinem, Musorgskim na czele. Potem, gdy przyszła moja ‘era rocka’
zasłuchiwałem się do bólu kawałkami Keitha Emersona i King Crimson. W
chwili obecnej muzycznie staram się poruszać w jak największej ilości
gatunków i styli i unikam koncentrowania się na pojedynczych muzykach
czy kapelach. Można powiedzieć, że ciągle poszukuje.
Adam Kaczmarek: Idole… mam wiele inspiracji, jak zapewne każdy z
zespołu, więc nie będę oryginalny. Ciężko jest mi wymieniać nazwy i
nazwiska, bo papier jest cierpliwy, ale ja mniej
Uwielbiam muzykę filmową, pejzażową taką przy słuchaniu, której mogę
sobie wizualizować „co autor miał na myśli”, relaksuję się przy
chilloucie, muzyce etnicznej, celtyckiej, ale lubię też mocne, ciężkie
granie typu Slipknot, Machine Head i wiele, wiele, na prawdę wiele
innych.
Maciek Kosiński: Idole? Żadni, przynajmniej, jeśli o mnie chodzi.
Ale jest kilku wykonawców, których podziwiam i szanuję. Głównie za
umiejętność oddania emocji. W wielkim skrócie. Jeśli chodzi o muzykę
bardziej popową, to zdecydowanie George Michael. Jego płyta „Patience”
to mistrzostwo świata. Co do muzyki progresywnej, to podziwiam Stevena
Wilsona i Porcupine Tree. Na ostatnim koncercie w Stodole, wgnietli mnie
w ziemię.
Alek Salamonik: Obecnie coraz częściej rozglądam się w
poszukiwaniu nowych brzmień, to, co interesuje mnie w muzyce to
nowatorstwo, ciekawa kompozycja, nietypowe harmonie. Paradoksalnie
najwięcej tych cech odnajduje w muzyce sprzed lat, autorstwa Al di
meoli, Vangelisa czy Yanniego. Niezwykłych pomysłów można doszukać się
także w muzyce do „Matrixa” II i III oraz innych filmów, takich jak
Silent hill, Akira, Ghost in the shell.
Z nowych projektów ogromne wrażenie zrobiła na mnie ostatnio grupa
Murcof z Meksyku oraz ich koncert z udziałem skasofonisty Eric’a
Truffaz’a. Niezmiennie cenie syntetyczne brzmienia Massive Attack,
Porcupine Tree za teksty i melodię oraz Opeth za specyficzny nastrój.
Jeśli chodzi o inspirowanie się twórczością innych to nie znam sposobu,
żeby tego uniknąć. Tak, niewątpliwie czerpiemy bardzo wiele ze
wszystkiego, co nas porusza. Zarówno film, sztuka czy muzyka może być
źródłem wielu niezwykłych pomysłów. Jeśli chodzi o materiał na „Time
must have a stop”, to nie pamiętam żadnych konkretnych inspiracji,
prawdopodobnie wszystko, czego w tamtym czasie słuchaliśmy miało na nas
wpływ i na pewno odbiło się na kształcie naszej muzyki. Ale póki nie
jest to typowe naśladownictwo nie widzę w tym nic złego.
![](http://img153.imageshack.us/img153/6489/plakatvotum150qc7.jpg)
Czy
uważacie, ze młody zespół progresywny obecnie ma większe szanse na
wypłynięcie niż jeszcze parę lat temu? Słowem, czy też zauważacie
ożywienie na polskiej scenie progresywnej?
Adam Łukaszek: Nie wiem jak jest za granicą, ale w Polsce na
pewno zespołom jest dużo łatwiej niż parę lat temu i nie bez znaczenia
jest tu zasługa sukcesów innych polskich zespołów. Przez to rock i metal
progresywny zaczęły być dostrzegane jako piękne klimatyczne melodie,
które potrafią pobudzić wyobraźnie, uciec od codzienności. Coraz większa
sprzedaż płyt z muzyką progresywną przemawia za tym, że ludzie coraz
bardziej potrzebują progresywnych dźwięków.
Bartek Turkowski: To, czy zespół wypłynie zależy przede wszystkim
od tego czy trafi w gusta odbiorców, rodzaj wykonywanej muzyki ma
znaczenie drugorzędne. My komponując utwory nie zakładaliśmy, że to
koniecznie musi być muzyka progresywna, staraliśmy się dać upust naszej
muzycznej wyobraźni podpartej wcześniejszymi doświadczeniami muzycznymi.
Natomiast inną rzeczą jest fakt, iż coraz więcej kapel gra muzykę
progresywną, opartą stricte na technice a nie na melodii, a trzeba
pamiętać, że rynek zaczyna już być nasycony Dreamowymi klimatami, w
związku, z czym coraz trudniej jest się wyróżnić na tym polu. My jednak
mamy tą przewagę, że u nas pierwsze miejsce zajmuje melodia i harmonia, a
chyba o to chodzi w muzyce, prawda? Co do ożywienia na polskiej scenie
progresywnej to jest ono głównie po stronie zespołów które wykonują taką
muzykę, na publiczność trzeba jeszcze chwilę poczekać.
Co chcielibyście przekazać na zakończenie czytelnikom Rock Area?
Przesłanie ukryliśmy w muzyce – wyraża wszystko, co nie może być
wypowiedziane, ale o czym nie można milczeć. Chcieliśmy skomponować
opowieść o skomplikowanych emocjach i pragnieniach jednocześnie
przedstawiając ją w możliwie najprostszy sposób. Każda utwór
zamieszczony na płycie jest częścią jednej historii – historii, której
tragicznego finału można by uniknąć, gdyby tylko w porę znalazł się
ktoś, kto zechciałby jej wysłuchać. Świat można zmienić, jeśli nie tylko
patrzy się, ale także widzi, nie tylko słucha, ale i słyszy. Jeśli
tylko się chce.
Pytał: Piotr Spyra