Agrentyńska grupa FUGHU warta jest przedstawienia. Nie tylko z powodu występu u boku Dream Theater, choć wówczas ich kariera przyspieszyła. Powodem nie jest także gwiazdorska obsada na ich najnowszym wydawnictwie. A nawet nie fakt, że wydali dwie płyty na raz, lub jak kto woli album podwójny…
Muzyka FUGHU jest po prostu wyśmienita. Poświęćcie zatem chwilę czasu na przeczytanie naszego wywiadu z gitarzystą tej niezwykłej formacji, a następnie zachęcamy do sięgnięcia po jej dźwięki.
Co oznacza nazwa waszej kapeli?
Fugu to nazwa japońskiej Blowfish (ryba z rodziny rozdymkowatych), uznaliśmy użycie tej nazwy za interesujący pomysł wiedząc, że jest uważana za przysmak, ale ma potężny jad, który może zabić w ciągu kilku minut, to danie, które mogą przygotować tylko eksperci. W Japonii słowo Fugu oznacza dobrobyt. Dodaliśmy literę „H”, bo jest nas pięciu, a pięć to dobra liczba.
Zacznijmy od ostatnich płyt. Jaki był powód, że zdecydowaliście wydać ten materiał jako podwójny album? A może powinniśmy je traktować jako dwie osobne płyty?
Te dwa albumy są dostępne osobno, lub jako podwójna edycja specjalna z pełnym kolorowym bookletem. Dwie osobne płyty, ponieważ każda ma swoje odrębne brzmienie, i własną osobowość, jednakże mają ten sam temat i odzwierciedlają szczególny moment zespołu, kiedy to padła decyzja by wziąć “byka za rogi” i nie próbować robić rzeczy, które powinno się robić w branży muzycznej.
Trudno jest wyłapać moment kiedy zmieniają się albumy, kiedy słuchasz ich pod rząd. Moim zdaniem tworzą jedność. Jakie były kryteria wyboru kawałków na poszczególne płyty?
Human – The Facts jest tworem konceptualnym, wybór kawałków podyktowany jest samą treścią opowieści, zmierzyliśmy się z wyzwaniem napisania kawałków myśląc o tym, co działo się z konkretnymi postaciami w danym momencie opowieści.
Human – The Tales to 7 piosenek. Staraliśmy się znaleźć równowagę między kawałkami, rozpoczyna sie mocnym „The Human Way”, drugi temat „Inertia” bardzo płynne zmiany między power rockiem, a spokojnymi dolinami. Następnie schodzimy nieco niżej z „Dry Fountain”, który przenosi nas w bardziej rzadki przedmiot jakim jest „Twisted Mind” który kontynuowany jest w enigmatycznym „Goodbye,” kawałek z wyraźnym punktem kulminacyjnym, który eksploduje w ostatnich dwóch kawałkach: „Evil Eyes” o dobrym rockowym rodowodzie i „Mayhem”. Ten z kolei to uroczy utwór progresywny, który porusza się różnych klimatach z przepiękną solówką Jeffa Kollmana. Było tematem gorącej dyskusji, który temat wybrać by rozpoczął album „The Human Way” czy „Mayhem”.
W jaki sposób je nagrywaliście? Wszystkie razem, czy osobno?
Każdy kawałek miał swoją osobną metodę, rozpoczynając od pomysłu, który powstał na etapie preprodukcji.
W przeciwieństwie do “Absence” ten album wyprodukowany był przez nas samych i wiedzieliśmy dokładnie co chcemy osiągnąć z każdym tematem, więc brzmienie było przemyślane zanim znaleźliśmy się w studio. Zatem użyliśmy metod rejestracji, które uznaliśmy za optymalne by osiągnąć planowany rezultat. Niektóre kawałki jak „Dry Fountain” nagrywaliśmy razem w studio jednym mikrofonem stereofonicznym, osiągając realistyczny dźwięk bez zbędnego procesowania.
W “Goodbye”, zdecydowaliśmy zniszczyć utwór do popiołów, temat był już skomponowany do końca, ale album potrzebował innego nastroju. Więc podnieśliśmy jego popioły i zaczęliśmy robić szalone rzeczy, jamować w stronę atmosfery którą mieliśmy na myśli.. Długi jam session, to coś co zakończyło proces, a efekt znalazł się na płycie.
W przypadku innych kwaków najpierw zarejestrowaliśmy same bębny. W nieco bardziej tradycyjny sposób, jako że chcieliśmy osiągnąć mocny efekt i dograć resztę instrumentów później. Lubię nagrać gitary rytmiczne w studio, a później wziąć materiał do domu i tam dograć solówki aranże i nakładki.
Marcelo i Alejandro są odpowiedzialni za całościową produkcję projektu a później miksu dokonał Pablo Rabinovich w Studio Orion .
Chcieliśmy
wam pogratulować występu jako support przed Dream Theater. Jak to się
stało? Czy to wydarzenie miało wpływ na waszą pewność siebie? Jakie są
wasze wrażenia po tych koncertach?
W 2008 roku Dream Theater zawitali do Argentyny z zamiarem by, samemu
wybrać zespół otwierający . Odbyło się coś w rodzaju „castingu” gdzie
wybierali z ponad 520 zespołów.
Santiago właśnie dołączył do Fughu, to był jego trzeci koncert. DT
sprawili, że czuliśmy się bardzo komfortowo i naprawdę dobrze bawiliśmy
się. Bardzo pomogło nam to, że staliśmy się rozpoznawalni i wygraliśmy
lokalny konkurs. Skutkiem tego nagraliśmy „Absence”. Jesteśmy wdzięczni
za dobre gesty wobec nas ze strony Mike’a Portnoya, Dream Theater i ich
ekipy.
Czy możesz ujawnić szczegóły dotyczące gości na waszych płytach?
Jak ich wybraliście? W jaki sposób przekonaliście ich do współpracy?
Kiedy tworzyliśmy „The Facts”, Santiago zaproponował by przyporządkować
każdej postaci osobnego śpiewającego i uznaliśmy to za dobry pomysł.
Zdecydowaliśmy się zadzwonić do Dario Schmunck’a który jest znanym w
świecie tenorem, a który dzielił scenę z Santiago na wielu scenach
operowych. Pojawił się w roli ojca Climba (Otto Climb) w kawałku „Vater”
jego barwa głosu jest zbliżona do wokalu Santiago i to było idealne,
ponieważ Climb i Tloth w opowieści to ojciec i syn.
Do postaci „Tlotha” szczęśliwie udało nam się pozyskać Damiana
(Wilsona), a po tym jak pokazaliśmy mu utwór byliśmy zadowoleni, że tak
mu się spodobał.
Jesteśmy szczęśliwi, że zaszczycił nas nagraniem piosenki dla nas, ponieważ go uwielbiamy.
W “The Tales” chciałem zaangażować jednego z moich ulubionych
gitarzystów – Jeffa Kollmana. Skontaktowałem się z nim i przedstawiłem
mu materiał. Wkrótce podesłał mi solówkę do „Mayhem”. I to jest naprawdę
niesamowite! Jako wstęp do „Mayhem” chcieliśmy przywołać klimat
„Szamańskiego Rytuału” i GEA który jest naszym przyjacielem i muzycznym
szamanem, był idealny by odprawić potrzebny rytuał. GEA zazwyczaj
towarzyszy nam podczas występów ze swom didgeridoo i swoją magią.
Powróćmy na chwilę do waszej debiutanckiej płyty. Czy
porównałbyś jej styl do nowych płyt? Czy dużo łatwiej było nagrać
pierwszy ale pojedynczy album?
Różnica między “Absence” a nowymi płytami jest taka, że pierwszy album
zawiera kawałki, które były zaaranżowane i skomponowane przez wielu
muzyków, którzy opuścili zespół w różnym czasie. Kawałki miały ponad 10
lat w chwili nagrania i sporo z nich przeszło wiele mutacji.
Nowe albumy są skomponowane I nagrane przez obecny skład, który
funkcjonuje od 2007 roku. Skład który nagrał album pierwszy, ostatni i
najlepszy.
Myślę, że ta płyta jest bardziej osobista, a my dojrzeliśmy jako kompozytorzy.
Rola głosu, melodii i mariaż między słowami a muzyką jako część
opowieści jest obecnie czymś solidnym I jesteśmy z tego powodu
szczęśliwi.
Mamy szczęście że wszyscy jesteśmy kompozytorami i to zupełnie innymi.
Ale kiedy przynosimy kompozycję do zespołu, oddajemy ją grupie i jej
charakter może pozostać lub zmienić się kompletnie. Ten proces ją
wzbogaca, czasami jednak potrafi być prawdziwą torturą. I trudną dla
ego… ale to świetny sposób nauki o nas samych.
Niewiele wiemy o argentyńskiej scenie progresywnej, czy po
prostu rockowej. Czy jest podobna do europejskiej, czy może bardziej do
amerykańskiej? Czy możecie liczyć obecnie na wsparcie mediów (radio,
tv)?
Wydaje
mi się, że nie istnieje kraj w którym masowo słucha się rocka
progresywnego. W każdym razie ja takiego nie znam, a Argentyna nie jest
wyjątkiem od tej reguły, mimo, że jest wielu kontynuatorów tradycji, sam
gatunek nie jest rozpoznawalny. Także wobec mediów używamy raczej nazwy
gatunku rock, lub metal, co jest łatwiejsze do ogarnięcia przez ogół.
Za wyjątkiem Dream Theater w Argentynie nie ma wielu wielkich
progresywnych zespołów, które koncertują w wielkich halach. To świadczy
również o rodzaju publiczności w naszym kraju. Wielu metalowych
dziennikarzy radiowych i telewizyjnych jest jednak świadomych naszej
muzyki i sami z siebie dają nam możliwość wypłynięcia. Nasza muzyka nie
zupełnie jest metalem, ale jest mocna i daje radość sympatykom metalu,
innym zapaleńcom muzyki progresywnej i innych gatunków.
Fanów prog’u jest mniej niż fanów Shakiry, ale są najlepsi.
Jakie są wasze inspiracje. Czy lubicie jakieś europejskie zespoły? Czy słuchaliście jakiejś grupy z Polski?
Mógłbym wymienić wiele zespołów, które lubię i wiele, które podobają się
chłopakom. Ale myślę, że jest naprawdę niewiele zespołów, które
podobają nam się nam wszystkim, a są to: Deep Purple, Led Zeppelin,
Rush, Queen i Black Sabbath. A następnie zespoły poszczególnych ich
członków.
Słyszałem niewiele polskich zespołów, Behemoth jest najbardziej znanym
przeze mnie zespołem z waszego kraju, który dotarł do mnie w zeszłym
roku.
Jaka jest wasza idea promocji muzyki zagranicą? Czy skupiacie się jedynie na Internecie?
Dziś największą bronią, którą mamy jest właśnie Internet. Promujemy się w
serwisach społecznościowych, listach mailingowych, kontaktujemy się
również z radiostacjami internetowymi, magazynami i stronami zagranicą.
Staramy się na bieżąco aktualizować stronę na serwisie społecznościowym,
abyście byli na bieżąco z informacjami o zespole, gdziekolwiek na
świecie się znajdziecie.
Ale dla nas najsilniejszym doświadczeniem jest granie koncertów, lubimy
wizualny i sceniczny wpływ naszych występów. Jest to rozrywką dla ludzi,
a przy tym sprawia, że jesteśmy bardziej rozpoznawalni w Argentynie.
Ostatni akapit dla ciebie, proszę przekonaj polskich fanów muzyki progresywnej by sięgnęli po waszą muzykę ( 😉 )
Fughu jest przede wszystkim rockowym zespołem, z silnym nastawieniem na
scenę. Nasze koncerty łamią trzecie mury i czynią was ich częścią. Nasza
muzyka próbuje być naprawdę progresywną, taką która łamie bariery,
odkrywa światy i nowe formy. Jesteśmy fanami Dream Theater, ELP,
Genesis, Crimson, Deep Purple, to co zrobili było świetne i niesamowite,
ale już zostało zrobione i to w najlepszy sposób. My chcemy robić coś
innego.
Mamy nadzieję, że niebawem uda nam się zagrać w Europie. Naprawdę chcemy was odwiedzić.
Keep Rocking!
Pytali:
Irek Dudziński
Piotr Spyra