Na początku trafić można było na okładkę w sieci, później pierwsze dźwięki na Myspace – i zaskoczenie. Sam album jest pozycją wartą polecenia, wiadomo też (miedzy innymi z forum) że wielu czytelników zna materiał zawarty na Psychosolstice.
Nie umknęło także naszej uwadze, że na przełomie roku debiut Pinkroom znalazł się na liście bestsellerów Rockserwisu.
Kilka miesięcy od premiery postanowiliśmy wypytać trzon Pinkroom Mariusza Bonieckiego i Marcina Kledzika, na temat płyty, historii i przyszłości zespołu.
Zarówno z podsumowania roku, jak i dyskusji na forum wynika, że macie wielu fanów wśród czytelników Rock Area. Proszę jednak o krótkie przedstawienie Pinkroom tym, którzy jeszcze nie sięgnęli po album…
Mariusz: Płytę wydaliśmy w grudniu więc tak naprawdę mało kto zdążył się z nią zapoznać, tym bardziej głosować w jakichkolwiek rocznych plebiscytach. Reklamowanie siebie to na najtrudniejsza rzecz w tym całym muzykowaniu, wolałbym żeby to sama muzyka odpowiadała za nas. Jako muzycy mamy już dość spory warsztat, Marcin grał przez jakiś czas w nieistniejącym już metalowym zespole ISLAND, a wcześniej razem graliśmy w EMPTY ROOM, który też podziałał tylko na lokalnym rynku. Ja długo grzebałem sobie przy muzyce w domu, komponując i pisząc do szuflady. Pewnego dnia spotkaliśmy się przypadkiem i tak od słowa do słowa postanowiliśmy coś razem z dwoma innymi kumplami porobić. Od początku działalności Pinkroom postanowiliśmy nie ograniczać się stylowo, graliśmy dla przyjemności tworzenia, dużo improwizowaliśmy. Co prawda z tamtych czasów niewiele zostało ze składu i muzyki wtedy tworzonej, ale myślę że dało to bardzo dobrą bazę wyjściową. Obecnie nasza muzyka to, jak to zwykle bywa wypadkowa naszych fascynacji, Marcin dużo siedzi w jazz i fusion przez co sekcja rytmiczna wydaje się bardziej „organiczna”, niż sztywna poukładana od A do Z. Ja słucham prawie wszystkiego, dużo poszukuję, często zmieniam płyty w odtwarzaczu, a gdy odkrywam właśnie jakąś nową to strasznie się nakręcam. Nie za bardzo lubię wałkować w kółko to samo. Jestem fanatykiem muzyki w ogóle, może dlatego można u nas znaleźć odniesienia do wielu styli. Moim zdaniem gramy muzykę rockową, na pewno gitarową, z emocjonalnymi odniesieniami do melodii przeplatanych z pozornie krzykliwą dysharmonią. Wszystko to doprawiamy delikatnie elektronicznymi tłami. Staram się, aby dany utwór nie był tylko zbitkiem zwrotek i refrenów, a opowiadał już coś w warstwie muzycznej. Nie za bardzo znam się na dzisiejszych terminach muzycznych dowiedziałem się ostatnio że The Beatels to Proto Prog. Śmieszne jest to całe przypinanie łatek, bo moim zdaniem prawdziwy muzyk tworzy dla własnej przyjemności, ale czas pokaże do której szuflady nas wrzucą. Najważniejsze to tworzyć w zgodzie ze sobą.
Psychosolstice został wydany przez Creative Farm, czy mamy przez to rozumieć, że to wydanie niejako własnym sumptem? Można prosić kilka słów o firmie?
Mariusz: Dokładnie, płytę robiliśmy już dość długo i nie chciałem aby kolejne miesiące krążyła gdzieś po biurkach wytwórni, a że bardzo wierzę w to co robimy zdecydowałem się zainwestować własne pieniądze i wydać album jak najszybciej. A że zawodowo również zajmuję się grafiką, fotografią i video mogłem sam od początku do końca zapanować nad procesem produkcyjnym. Myślę że to bardzo komfortowa sytuacja, choć nie ukrywam że dość wyczerpująca i przy następnym albumie chętnie powierzę część tej pracy komuś innemu. Sama firma Creative Farm Production to po prostu jedna z gałęzi mojej działalności funkcjonującej już jakiś czas, która będzie zajmować się nie tylko wydawaniem muzyki. Postanowiliśmy wraz z Maciejem Feddkiem ze studia JET w którym nagrywaliśmy połączyć siły i mamy już kilka pomysłów, które niedługo będą realizowane, kto wie może kiedyś to się całkiem fajnie rozwinie.
Album jest na rynku jakiś już czas. Czy jesteście zadowoleni z wyników sprzedaży, czy może jednak spodziewaliście się innych statystyk?
Mariusz: Jako debiutujący zespół tak naprawdę cieszymy się z każdej sprzedanej płyty. Jesteśmy dopiero na początku tej drogi, musimy najpierw dotrzeć do ludzi, a to trochę potrwa. Działamy, cały czas pozyskujemy nowe obszary dystrybucyjne w Europie i poza. Całkiem niedawno płyta pojawiła się bezpośrednio w USA i powiem że przychodzą stamtąd bardzo fajne wiadomości odnośnie sprzedaży. Zdajemy sobie sprawę, że im więcej będzie o nas słychać tym sprzedaż będzie coraz lepsza. Jest nieźle, ale nawet gdyby tak nie było to ja i tak jestem szczęśliwy że płyta się ukazała i zbiera dobre recenzje. Zrobiłem to co bardzo chciałem, co nadaję mi sens istnienia, nie chce tego przeliczać na pieniądze. Choć nie ukrywam że zaraz po wydaniu płyty, krucho było z finansami 😉 . Zdradzę też pewną ciekawostkę, mianowicie pierwszy wytłoczony nakład zawiera pewien błąd w druku okładki, także kolekcjonerzy do sklepów, bo przy drugim rzucie wpadka zostanie poprawiona!
Album pojawił się za granicą. Czy macie sygnały z innych krajów o odbiorze waszego albumu?
Mariusz: Jak wspomniałem wcześniej album ukazał się całkiem niedawno i
stopniowo docieramy do wszystkich muzycznych zakątków. Wysyłamy płyty do
wszystkich szanowanych gazet, portali itp. Dopiero teraz zaczynają się
pojawiać wszelakie recenzje i opinie, a muszę przyznać że są one bardzo
dla nas miłe. Aktualnie więcej recenzji jest spoza granic naszego kraju.
Bardzo dużo dobrych słów płynie z Francji, Niemiec, Grecji. Całkiem
niedawno zaczęliśmy promocję za oceanem, a w tej chwili chyba najwięcej
wejść na stronę jest właśnie z USA. Bardzo cieszy nas fakt, że muzyka ma
tak pozytywny odzew, oznacza to że udaje się nam dotrzeć do wielu
ludzi, niezależnie który zakątek globu zamieszkują, a po prostu podobnie
czują i odbierają muzykę. To kolejny dowód jak uniwersalnym językiem
jest muzyka czy sztuka i jak bardzo tak naprawdę jesteśmy podobni.
Cieszy mnie że mogę swoimi dźwiękami spowodować, że ktoś odpocznie od
codzienności i na chwilę zagłębi się w inny wymiar.
Planujecie koncertowanie. W jakim składzie (czy partie wiolonczeli pójdą jako sample?) – i jak będzie wyglądał wasz set?
Marcin: Skład koncertowy poszerzony juz o basistę Grzegorza
Korybalskiego i drugiego gitarzystę Macieja Feddka prawdopodobnie
zaprezentuje całą płytę, jednakże niekoniecznie w tej samej kolejności.
Wprowadzimy trochę zmian i dodamy nieco spontanu w części utworów – nie
chcemy odgrywać ich w wersji płytowej, zresztą nie byłoby to do końca
możliwe. Przygotowujemy jeden cover, może uda się także dopracować
któryś z tematów nie zamieszczonych ostatecznie na Psychosolstice.
Partia wiolonczeli jest jeszcze sprawą otwartą – trudno nam znaleźć
stałego współpracownika, grającego na tym instrumencie. Puszczanie tych
linii z samplera byłoby jednak niesmaczne – wszelkie ambienty, dziwne
dźwięki tła – z tym nie ma problemu, natomiast wiodący instrument solowy
musi być odegrany na żywo.
Mariusz: Odpowiedzialność za partie „beczki” (tak nazywają wiolonczelę w
szkołach muzycznych) wezmę na razie na siebie, przy pomocy paru
sztuczek brzmieniowych z gitarą i elektrycznego smyczka EBow postaram
się wykreować dźwięki podobne klimatem do tego co zagrała Ania. Zdaję
sobie sprawę, że wielu fanów chciało by posłuchać oryginalnego dźwięku,
kto wie może na kilka koncertów uda nam się zaprosić kogoś do
współpracy. Anka na razie wyjechała do Portugali na kontrakt do
orkiestry, ale może w ramach jakiejś jednorazowej niespodzianki pojawi
się kiedyś z nami na scenie. Co do reszty to chciałbym aby utwory
zabrzmiały tak samo bogato jak na płycie, jednak z niektórych warstw czy
linii trzeba będzie zrezygnować, ponieważ czasem w utworach pojawiają
się momenty z 4 gitarami jednocześnie. Nie będziemy raczej specjalnie po
to zatrudniać dodatkowej armii gitarzystów 😉 Jednak zapewniam, że nie
będzie wcale ubogo, materiał na pewno świetnie sprawdzi się w warunkach
live.
Czy macie dokładniejsze plany dot. koncertów oprócz ustalonego koncertu w Radio Pik?
Mariusz: Koncert promujące płytę są cały czas w fazie organizacji,
chcemy żeby i ta część działalności Pinkroom wypadła jak najlepiej. Z
Mają Janowiak (menadżer) dopinamy szczegóły. Próbujemy również
realizować kilka pomysłów, które być może pomogą nam przyciągnąć więcej
ludzi do miejsc w których zagramy. Przygotowujemy wizualizacje (niedługo
prawdopodobnie ogłosimy pewien konkurs z tym związany). Osobiście myślę
że utwory z płyty na żywo zabrzmią wyśmienicie, już nie mogę się
doczekać. Także zachęcam do śledzenia naszej oficjalnej strony,
poinformujemy wszystkich jak już wszystko będzie dopięte.
Mariusz, na stronie Pinkroom napisano, ze porzuciłeś pracę zawodową by poświęcić się muzyce.
Czy dotyczy to zespołu, czy pracy „przy muzyce”, produkcja itp?
Czy masz jakieś dalekosiężne plany związane z Pinkroom?
Mariusz: Bezpośrednią przyczyną była chęć poświęcenia całego czasu na
muzykę Pinkroom. Jako że jestem gitarzystą i śpiewam to na mnie
spoczywała największa odpowiedzialność za melodie i komponowanie. Jestem
perfekcjonistą z natury i stwierdziłem, że nie da się zrobić płyty jaką
chciałem, pracując nad nią z doskoku po robocie. A że tamta praca
pochłaniała dość dużo energii, nie zostawało jej już zbyt wiele
wieczorami. Nie żałuję tej decyzji, było to zupełnie świadome działanie,
zaplanowane tak naprawdę wcześniej. Zresztą teraz jak patrzę to na
dobre mi wyszło, bo otworzyłem własną firmę, później przypadkiem
spotkałem Macieja ze studia JET i teraz pracujemy również przy produkcji
muzyki, więc po części życie samo napisało scenariusz. A co do zespołu
to oczywiście, że mam poważne plany gdybym nie wierzył w to co robię
pewnie dawno bym już to zostawił. Chciałbym wydać tyle płyt na ile moja
wyobraźnia twórcza pozwoli, bardzo lubię tworzyć w ogóle, nie tylko
muzykę: fotografie, obrazy, filmy, gotowanie jedzenia też jest pewną
formą kreacji. Nie wyobrażam sobie życia bez tworzenia, nawet jako
dziecko pamiętam że wymyślałem i rysowałem komiksy. W tamtych czasach
dzieci nie miały tyle pokus i gotowych produktów podanych na tacy. Wtedy
były tylko 2 programy w TV, a komputer miał jeden kumpel na całą klasę.
Więc siłą rzeczy trzeba było samemu coś tworzyć żeby się nie zanudzić.
Mam w głowie bardzo dużo pomysłów, wcale nie jest powiedziane, że na
Pinkroom się skończy.
Przyznać trzeba, że forma albumu jest ciekawa, i dopracowana. Począwszy od okładki po klimatyczne zdjęcia w booklecie.
Czy wielką uwagę przykładacie do formy? Jak bardzo te elementy są dla
was ważne, bo zazębiają się z muzyką w bardzo ciekawy sposób…
Mariusz: Tak jak wizję muzyczną płyty, tak samo wiedziałem już od dawna
, jakie emocje budzić ma okładka. Projekt miałem już zrobiony prawie
rok wcześniej. Na całość okładki i booklet miałem konkretną wizję, chyba
nawet jak fotografowałem polanę na wydmach 2 lata wcześniej wiedziałem
gdzie to wykorzystam. Tak, bardzo ważna dla mnie jest forma graficzna w
jaką opakowana jest muzyka, traktuję to jako całość, jako jedno dzieło.
Okładka i elementy graficzne mają pobudzać wyobraźnię słuchacza razem z
muzyką i tworzyć jeden świat przez który podąża. To trochę jakby swego
rodzaju książka, opowieść której się nie czyta w tradycyjny sposób tylko
otwiera, słucha, ogląda i wyobraża. Najlepsze w tym jest to że każdy
może sobie wyobrazić i wykreować to po swojemu, ważne aby forma dawała
podstawę i możliwości ku temu. Za każdym razem chciałbym oddawać do ręki
słuchacza produkt który koi i ucho i oczy. Poza tym, zawsze
twierdziłem, że częściową metodą na nieuniknione piractwo jest
ozdobienie muzyki atrakcyjnym opakowaniem, którego nie zawierają pliki
mp3.
O czym opowiadają teksty na debiucie Pinkroom?
Marcin: Nie napisałem wszystkich tekstów na tę płytę, ale myślę, że są
one spójne, ponieważ Mikołaj, autor dwóch z nich, czuje potrzebę pisania
o tych samych rzeczach i robi to w dość podobny do mojego sposób. W
Buried Hopes – tekście Kacpra, pojawia się natomiast jedna linijka
mojego autorstwa, co sugeruje, że te treści mogą się wzajemnie
przenikać.
Co do zawartości – nie opowiadają one raczej o jakimś konkretnym
zdarzeniu, są bardziej opisem stanu, w jakim znajduję się w momencie
pisania. Kiedy czuję potrzebę zapełnienia kartki, włącza mi się coś, co
nazywam „myśleniem obrazami” i te obrazy staram się opisać. Myślę, że
przy głębszym zapoznaniu się z warstwą liryczną Stonegarden, The Days…
czy Recognized łatwo wyobrazić sobie ten świat. A pod maską surrealizmu
kryje się uczucie osamotnienia i braku zrozumienia, tęsknota za czymś
dobrym, pytania bez odpowiedzi. Dispersion z kolei to coś na kształt
walki z przytłaczającą codziennością. Wiele zjawisk wokół nas denerwuje,
na wiele rzeczy tracimy czas, choć wcale nie chcemy ich robić. Czasem
chciałbym porzucić wszelkie powinności i poczuć się wolnym – refren
utworu jest jakby nadzieją na osiągnięcie tego stanu. Taki krzyk w
szczerym polu.
Bardzo podobają mi się na waszej płycie partie wiolonczeli i
saksofonu. Czy to elementy, które pojawią się na waszych kolejnych
nagraniach? Czy zaledwie smaczki?
Marcin: Wiolonczela jest jednym z moich ukochanych instrumentów –
posiadam wiele płyt z muzyką wiolonczelową. Jeżeli znalazłaby się osoba
absolutnie pewna swej chęci współpracy z nami – z przyjemnością
uwzględnimy ten instrument przy okazji tworzenia nowego materiału. W
przeciwnym wypadku raczej nie będziemy stwarzać sobie problemów. Znam
bardzo kompetentnego saksofonistę – być może pójdziemy w tę stronę.
Mariusz: Od samego początku chcieliśmy , żeby zabrzmiała na płycie
wiolonczela. Tworząc materiał, za pomocą klawiszy wgrywałem wstępną
linie dla tego instrumentu, na bazie której potem ktoś miał zagrać w
studio. Baliśmy się trochę że muzyk klasyczny nie podoła zadaniu, które
będzie polegało na zaimprowizowaniu bez sztywnych ram wyznaczonych
zapisem nutowym. Na szczęście znaleźliśmy Anię Szczygieł, która
potrafiła wczuć się w muzykę, dlatego pozwoliliśmy jej puścić palce
kierowane emocjami. Czasem nawet grała, nie wiedząc że wszystko się
rejestruje:). Jestem zwolennikiem dźwięków, które powstają pod wpływem
afektu, wtedy słuchaczowi łatwiej jest odbierać i przeżywać te same
stany jakie towarzyszyły nam przy procesie tworzenia. Wyuczone zagrywki
mogą zrobić wrażenie tylko na początku, ale szybko się nudzą. Nie da się
oszukać odbiorcy takiej muzyki jak nasza, który często słucha płyty
kilka razy i często do niej wraca.
Na pewno nie zrezygnujemy z dodawania tzw. „żywych instrumentów”,
dźwięki wydobywane z wiolonczeli są tak piękne, niepowtarzalne i tak
bardzo zależą od emocji osoby, która je gra, że nie chciałbym zabierać
tego muzyce Pinkroom. Chcemy aby nasze brzmienie było szczere i pełne
energii, a przez to i rozpoznawalne. Osobiście chciałbym korzystać z
takich „uduchowionych instrumentów” jak najczęściej, sam umiem wydobyć
kilka dźwięków z klarnetu więc może odważę się przy następnej płycie.
Jakie macie dalsze plany promocyjne? Co oprócz koncertów będzie kolejnym krokiem Pinkroom?
Marcin: W ramach promocji Psychosolstice planujemy jeszcze nagranie
teledysku do jednego z utworów. Możliwości ku temu są, pozostaje trochę
pracy nad scenariuszem, formą – jak wspomniałeś wyżej, jest ona w
wypadku albumu dopracowana i chcielibyśmy zachować pewien poziom również
w wypadku klipu. Obraz zespołu grającego w starej hali raczej do nas
nie przemawia 🙂 A kolejny duży krok? Na pewno jesteśmy spragnieni
procesu twórczego, więc spodziewamy się wiosennego przypływu pomysłów na
nowe utwory.
Życzę powodzenia w imieniu czytelników i redakcji Rock Area.
Dziękujemy bardzo i pozdrawiamy wszystkich. Do zobaczenia na koncertach.
Pytał: Piotr Spyra