1. Flip To Play
2. Lay Your Head Down
3. Love Me Love Me
4. Bulletin
5. Mr Officer
6. Ordinary Life
7. Fake Boys/Girs
8. No Sensitive Healing
9. The Final Strike
10. High Roller
11. Drag Me Down
12. The Standard
13. Jump Off
14. Valentine
Bonus Track
15. Prostitute
16. At The Movies
17. Ordinary Life (clip)
18. Ordinary Life (making off)
Rok wydania: 2005/2010
Reedycja Metal Mind Records
http://www.myspace.com/liquido
Przyznam szczerze, że ciężko było mi się zabrać za tą recenzję i dość
długo to trwało. Myślę, że z czasem domyślicie się dlaczego. Dla mnie
grupa Liquido pozostanie na zawsze zespołem jednego i to niestety
kiepskiego przeboju. Bardzo niemiło wspominam czasy kiedy rozgłośnie
radiowe i telewizyjne zachłysnęły się ich utworem „Narcotic” i
niemiłosiernie kaleczyły uszy puszczając go ile i gdzie się da.
Sam zespół powstał w Niemczech w 1996 roku z inicjatywy czterech
kolegów ze szkoły. Byli to Wolle Maier (perkusja), Wolfgang Schrodl
(wokal, klawisze, gitara), Tim Eiermann (wokal, gitara), Stefan Schulte –
Holthaus (bas). W roku 1997 dzięki niewielkiej wytwórni Seven Music
grupa wydała debiutancki singiel z wspomnianym wcześniej kawałkiem
„Narcotic”. Utwór ten bardzo szybko zdobył ogromną popularność nie tylko
w Niemczech ale i też w całej Europie a zespołem zainteresowała się
będąca pod wrażeniem ich ogromnego potencjału wytwórnia Virgin Records.
Szybko podpisano kontrakt i już w 1999 roku światło dzienne ujrzał
debiutancki album nazwany po prostu „Liquido”. Od razu stali się
sensacją pop-rocka, ich muzykę grano wszędzie, okrzyknięci zostali
najlepiej sprzedającym się zespołem niemieckim i zaczęto zapraszać ich
na największe festiwale muzyczne nie tylko w samych Niemczech. Idąc za
ciosem Liquido pod koniec lipca 2000 roku wydaje kolejny album nazwany
„At The Rocks” z kolejnym „cukierkowatym” hitem „Play Some Rock”, który
to znalazł się na Top 20 list przebojów. Na przełomie lat 2001/2002
kwartet pracuje nad materiałem na kolejny album w studiach nagraniowych w
Bochum, Hamburgu i Dusseldorfie. Powstaje w sumie 14 kompozycji, które
to zostają wydane na albumie „Alarm Alarm”. Podobnie jak i w dwóch
poprzednich albumach produkcją zajęli się O.L.A.F Opal oraz sam zespół.
Piosenki z tej to właśnie płyty wykorzystano w filmach oraz w wielu
spotach reklamowych na całym świecie. W sumie do końca 2002 roku Liquido
sprzedał w sumie 2 mln swoich płyt. Kontrakt z Virgin Records powoli
wygasał i grupa podjęła decyzje, która niejednemu z zespołów grających
metal jak i też fanom takowej muzyki przyprawiła pewnie niejednego
siwego włosa albo też niejednego z nich ich pozbawiła. Liquido podpisał
kontrakt z jedną z najważniejszych i największych wytwórni parających
się muzyką metalową Nuclear Blast Records. Nie mam pojęcia (zresztą nie
tylko ja) co skłoniło ludzi odpowiedzialnych w tej wytwórni za podjęcie
takiej decyzji.
Pierwszym albumem zespołu wydanym pod skrzydłami NBR jest właśnie
recenzowany przeze mnie „Float”. Mimo że jest to chyba najmniej
komercyjny album zespołu i podobno najlepszy, dla mnie jego odsłuch to
marnowanie czasu. Są płyty dzięki którym świat staję się piękniejszy a
muzyka bardziej wartościowa a są też i takie, bez których można się
obejść. „Float” należy właśnie do tej drugiej grupy. Kontrakt z NBR nie
zmienił absolutnie grupy w jakąś thrash maszynę. Nadal poruszają się w
stworzonym przez siebie dziwnym połączeniu pop rocka, indie a momentami
nawet kiepskiego disco. Część z melodii jest tak chwytliwa i cukierkowo
słodka, że aż bolą uszy. Za dużo eksperymentów z dźwiękami, za dużo
wariacji nad elektronicznymi modyfikacjami wokalu. Nie ratuje nawet tego
czasem brzmiąca z pazurem mocno przesterowana gitara. Album pełen
muzycznych niespodzianek i to niestety nie takich, które cieszą .Z
wszystkich kawałków, które przesłuchałem zrobiłbym najchętniej dwu-trzy
kawałkowy singiel. Reszta to jakieś koszmarne wypełniacze. Nawet nie
wiem czy odważyłbym się komuś polecić ten album. Może jakimś 10-15
latkom jako tło muzyczne w skate-parku. Ale nie biorę odpowiedzialności
za powstałe w nim wypadki. Po płycie „Float” Liquido wydali jeszcze
jeden album „Zoomkraft” a potem rozwiązali grupę. Myślę, że to słuszna
decyzja. Nie wiem tylko co skłoniło Metal Mind Records do wydania tej
reedycji. Dołożenie czterech bonusów to trochę za mało , żeby wycisnąć
coś z tego „gniota”. Nie ma siły, która zmusiłby mnie do ponownego jego
odsłuchu.
Odstawiam go na półkę z napisem „Wydano tylko po co?”
3/10
Irek Dudziński