2011.08.10 – Judas Priest, Vader, Mech i inni – Katowice

W zorganizowanym w katowickim spodku festiwalu udział wzięło osiem zespołów.
Nie sposób opisywać z osobna każdego koncertu więc skoncentruję moją recenzje tylko na tych zespołach, które wywarły na mnie największe wrażenie.
Pierwszym z nich był „Mech”, powstał w Warszawie w 1977 r. z inicjatywy Macieja Januszko i Roberta Milewskiego.
Wokalista M. Januszko swoją barwa głosu przypomina mi trochę Ozzyego Osbournea
Na twarzy ciemne lenonki, długie czarne włosy. Przywitał publiczność słowami:
„powiedzcie swoim rodzicom, że ja ciągle żyję”.
Liderem nowo reaktywowanego 2004 roku zespołu jest wirtuoz gitary Piotr Chancewicz pseudonim „Dziki”.
Muzyk ma za sobą bogatą przeszłość. Współpracował między innymi z Janem Borysewiczem, Syntią i Agency, Wojciechem Waglewskim.
Jak twierdzi sam w wywiadach wzoruje się na znakomitym gitarzyście współpracującym przez wiele lat z Ozzym Zakkiem Willdem.
Dziki opanował technikę gry zwaną „Alikwotami” tak zwane piski, które po prostu wygrywa całymi seriami. Gitara Dzikiego przestrojona do dźwięku „d” brzmi potężnie odnosi się wrażenie, że gra nie jeden a kilku gitarzystów. W czasie krótkiego (bo czas naglił) koncertu Mech dał wspaniały show. Nie zabrakło takich hitów jak „brudna muzyka„” Piłem z diabłem bruderszaft”, ” painkiller”, „twój morderca” publiczność bardzo entuzjastycznie reagowała na popisy solowe Dzikiego, który kręcił swoją gitarą wokół całego swojego nagiego torsu by na końcu koncertu roztrzaskać instrument o podłogę. Prowadzący festiwal na chwilę zdrętwiał i zapytał: kto teraz zapłaci za tą gitarę? Po czym resztki tego co z niej zostało powędrowały w publiczność, która pewnie rozszarpała je na jeszcze mniejsze kawałki. Panie sprzątaczki ochoczo ruszyły na scenę by posprzątać miazgę, która pozostała po gitarze Dzikiego.

Drugim zespołem był Vader—Powstała w 1983 roku z inicjatywy gitarzysty Zbigniewa „Viki” Wróblewskiego oraz Piotra „Petera Wiwczarka pełniącego wówczas funkcję basisty. W początkowym okresie działalności muzyka Vader oscylowała wokół Speed i heavy metalu inspirowanego dokonaniami grupy Judas Priest. Po 1985 roku za sprawą odnoszącego wówczas największe sukcesy kwartetu Slayer grupa Vader zwróciła się w stronę thrash, a następnie death metalu.
Liderem Vader nieprzerwanie od początku istnienia jest Peter, który w latach późniejszych objął funkcję gitarzysty i wokalisty. Muzyk jest także głównym kompozytorem i autorem tekstów formacji.
Pamiętam Metalmanie począwszy od 86 roku, kiedy zespól stawiał pierwsze kroki. Wtedy wydawało mi się, że to zwykła sieczka niczym niewyróżniającego z pośród setek podobnie grających zespołów, ale w miarę upływu lat na następnych festiwalach mogłem zaobserwować jak zespół się zmienia, dojrzewa , ewoluuje a muzyka staje się coraz lepsza niczym stare wino. Niestety nie wszyscy muzycy wytrzymali próbę czasu i zmiany idące w kierunku grania coraz ostrzejszej muzyki. Obecnie został tylko lider Peter, na drugiej gitarze gra Pająk „Spaider” wirtuoz gitary kompozytor lider zespołu deathmetalowej grupy Esqarial. Na basie gra Tomasz Halicki, a na perkusji James Stewart.
Na Metalhamer festiwalu zespół zaprezentował bardzo dobry 45 minutowy set. Na początku koncertu Peter podziękował fanom za wszystkie lata spędzone wspólnie na koncertach.
Muzyka zagrana w katowickim spodku charakteryzowała się różnorodnością klimatu, jak na ekstremalną muzykę metalową sporo się działo w tle. Szaleńcze zmiany tempa niesamowicie szybkie riffy plus ta galopująca perkusja wbijały w ziemię. W tym zespole nie grają i nigdy nie grali przypadkowi ludzie. To muzycy, którzy mają za sobą spore doświadczenie. Każdy z nich grał poprzednio w kilku zespołach. To połączenie nowej energii i doświadczenia musiało zaowocować. Czuło się wyrażanie charyzmę oraz wielki kunszt grających na scenie muzyków. Nikt nie stał w miejscu i nikt się nie oszczędzał. Pot lał się strumieniem z głów muzyków. Po prostu dali z siebie wszystko i to było widać, tak powinny wyglądać dobre koncerty i tak jak ja powinni się po nich czuć wszyscy fani. W momentach między utworami ludzie domagali się swoich ulubionych tytułów na co lider grupy Piotr Wiwczarek odpowiadał, że chętnie by zagrali wszystkie kawałki ale nie jest to fizycznie możliwe by je zapamiętać i w tym momencie odtworzyć. Na zakończenie prawdziwa „wisienka” na torcie w postaci dwóch coverów Black Sabath i „Raining Blood” Slayera.
Ten ostatni to po prostu poezja metalowy diament, ja nie wiem czy oni nie zagrali tego, lepiej niż sam Slayer? Po koncercie długo jeszcze nie mogłem dojść do siebie a i innym ludziom ten wspaniały klimat również się udzielił.

W miarę jak zbliżał się koncert gwiazdy wieczoru – Judas Priest atmosfera gęstniała. W palarni i na tarasie gdzie można było na początku festiwalu spokojnie zjeść kiełbaskę i wypić piwo, około godziny 21 graniczyło już to z cudem.
Niektórzy fani po prostu ledwo stali na nogach a nawet leżeli na stolikach bez świadomości po co tak na prawdę tutaj przyszli? Gdzie niegdzie słychać było rozmowy na temat judasów, ich kariery i wpływu na całą muzykę. Większość zgromadzonych ludzi nosiła koszulki z logo zespołu. miło było zobaczyć nastolatków z nadrukiem judasów, swoja drogą nie zdawałem sobie sprawy że po tylu latach ta muzyka dalej jest tak popularna i że zespół ma dalej tylu wielbicieli. Byłem bardzo miło zaskoczony faktem, że nie tylko ja jeszcze ich słucham a muzyka metalowa z lat 80-tych przeżywa renesans to bardzo budujące. W głównej hali spodka robiło się coraz bardziej gorąco jakby w ogóle nie było klimatyzacji a płyta i sektory zapełniały się z minuty na minutę. W powietrzu czuło się ogromne napięcie, trwała walka o jak najlepszą pozycję strategiczną. Ubrani w koszulki judasów z niecierpliwością oczekiwali tego wydarzenia po, którym zespól zapowiedział przejście na emeryturę. …Opadła zasłona, tłumy zaczęły skandować: „Judas Priest! Judas Priest!”, ale grupa miała pół godziny, żeby przygotować scenę do pamiętnego widowiska w Spodku. W końcu zaczęli.
Na pierwszy ogień Rapid Fire, a ekstazę jeszcze mocniej rozniecił Metal Gods. Setlista standardowa jak na całej trasie „Epitaph”, ale czy emocje podczas innych koncertów czy to w Europie, czy też w innych miejscach świata były tak samo standardowe? Nie wiem, ale publiczność w Spodku szalała niczym opętana. To chyba tyle lat czekania swoje zrobiło, bo nawet po samych muzykach było widać zdumienie.
To nie był zwykły koncert, skłaniałbym się raczej ku opinii, że była to perfekcyjnie wykonana sztuka. Sztuka pełna najróżniejszych efektów pirotechnicznych, laserów buchających ze sceny w rytm muzyki ognistych płomieni. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Na telebimie umieszczonym za perkusją w przerwach miedzy poszczególnymi utworami ukazywały się okładki płyt zespołu. Wokalista Rob Halford poprzedzał każdą kompozycję krótkim wprowadzeniem. Odnosiło się wrażenie, że jest to spektakl a nie koncert. Do każdego utworu wokalista przebierał się niczym Michel Jackson. Ale jego stroje utrzymane były w metalowej stylistyce. Były to różnego rodzaju przepięknie wykonane kurtki i płaszcze poozdabiane ćwiekami i błyszczącymi cekinami.
Tego dnia wokalista był w znakomitej formie, śpiewał czysto nawet w bardzo wysokich rejestrach. Ośmielę się pokusić o stwierdzenie, że nie jeden młodszy o wiele lat wokalista, nie dałby rady. W tym spektaklu czynny udział brała również publiczność, która odśpiewała w całości Breaking The Law, bez udziału wokalisty Roba Halforda. W podstawowym secie usłyszeliśmy takie kompozycje jak Judas Rising, Victim Of Changes, Prophecy, Turbo Lover, Night Crawler czy Diamonds & Rust oraz Painkiller. A na bis Electric Eye, You’ve Got Another Thing Comin’, Living After Midnight i Hell Bent For Leather, przed którym to utworem Rob wjechał na scenę motocyklem. Dwa słowa o nowym gitarzyście judasów. Jest nim 31-letni Riche Faulkner który zastąpił K.K Downinga. Riche współpracował wcześniej z brytyjską formacją Voodoo. Facet jest po prostu fantastyczny, oprócz bardzo ciekawego sola które zagrał pod koniec koncertu sprawiał wrażenie że gra w tym zespole od samego początku i jest niekwestionowanym liderem przynajmniej jeśli chodzi o gitarzystów.
Trudno mi nawet tutaj dobrać słowa zachwytu nad występem Brytyjczyków. Czekałem na ich występ od lat młodzieńczych i gdybym ich wtedy zobaczył to chyba bym oszalał ale nawet po tylu wspaniałych wykonawcach, których miałem okazję prze te lata widzieć uważam, że był to najlepszy heavy –metalowy koncert jaki widziałem. Nie dopuszczam do siebie jednak myśli, że to był ich ostatni koncert. Mam wielką nadzieję, że przy okazji wydania kolejnej płyty (a są takie plany) odwiedzą również Polskę choćby na jeden koncert. Podsumowując: tegoroczna edycja Metal Hammer Festiwalu była bardzo udana nie było żadnych przestojów wręcz zespoły zmieniały się na scenie w ekspresowym tempie, mam nadzieje, że w przyszłym roku uda się zaprosić jeszcze więcej zespołów grających podobną muzykę i dających tak wspaniały show jak Judas.

Witold Mieszko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *