YLLGEN/FATE – Katarzyna Bloch

yllgen

Fate w 2019 roku: Bartosz Baran, Jan Dynia, Adam Kaliński, Tomasz Horbaczewski, Katarzyna Bloch

Nagromadziło się ostatnio zwrotów akcji na kartach historii gliwickiego Fate. O zmianie składu, nazwy oraz o tym jakiego rodzaju weryfikacjom uległy najbliższe plany grupy porozmawiałem sobie z frontmanką zespołu, Katarzyną „I’mAries” Bloch.


Jeszcze nie tak dawno na Waszych fate’owych social mediach można było zauważyć rozkręcającą się zbiórkę crowdfundingową na rzecz wydania Waszego debiutanckiego albumu, zaś następnie dotarły do nas niepokojące wieści na temat stanu zdrowia basisty, po czym zmieniliście skład oraz nazwę. Czy możesz przybliżyć, co się tak naprawdę po kolei u Was podziało?

Niedawno to bardzo łagodnie określenie, bo od tamtego czasu wiele się wydarzyło, a zbiórka na rzecz wydania naszej płyty zakończyła się w  październiku 2020. Z tego miejsca dziękujemy wszystkim osobom, które nas wsparły. Ale od początku! Jako FATE działaliśmy od 2017 roku, ja dołączyłam w 2018. W tej chwili mamy 2022 rok, a więc mija niemal pięć lat odkąd się spotkaliśmy. Skąd taki poślizg w wydaniu muzyki? Zaliczyliśmy jeden rozpad, ale udało się wszystkich przekonać do powrotu, zarejestrowania materiału i dalszej współpracy. Niestety, po sesjach nagraniowych doszło do czegoś strasznego. Tomasz Horbaczewski, nasz basista, dzień po nagraniu swoich ścieżek dostał udaru. Byliśmy zdewastowani. Ledwo podnieśliśmy się po jednej katastrofie, jaką był rozpad zespołu, a tuż po powrocie do gry, naszego przyjaciela spotkało coś tak potwornego. Czekaliśmy na informacje o jego stanie zdrowia, liczyliśmy na cud, bo tylko tyle mogliśmy zrobić. Mieć nadzieję. Chcieliśmy, aby Tomek miał wpływ na kształt finalnego brzmienia albumu, więc nie mogliśmy sami odebrać materiału ze studia. A powrót do zdrowia zajął i zajmie jeszcze sporo czasu. Równolegle z tymi wydarzeniami doszło do kolejnej zmiany, czyli zakończenia współpracy z Adamem Kalińskim – naszym fate’owym gitarzystą rytmicznym, co również skomplikowało sytuację. W składzie kapeli zaszły tak istotne zmiany, że nie mogliśmy pozostać aktywni pod oryginalną nazwą. Dodatkowo „kolizja” nazwy z dolnośląskim zespołem Fate, który gra punk skłonił nas do podjęcia decyzji o zmianie szyldu. W związku z tym muzyka FATE zostanie wydana pod nową nazwą: YLLGEN.

Czy byli członkowie nie mieli w tej sytuacji do Was żalu, że materiał nagrany z ich udziałem zamierzacie firmować nowym szyldem, który nie ma z nimi nic wspólnego?

Nie wiem czy to właściwe pytanie. Założeniem nagrania i wydania tej płyty było pozostawienie śladu po naszej działalności jako FATE. Moim osobistym celem jest uhonorowanie pracy Tomka i Adama, wszyscy doskonale o tym wiedzą. W tej sytuacji ciężko powiedzieć, czy Tomek wróci do gry i kiedy to się może wydarzyć. Być może nie będzie już miał możliwości wydania swojej muzyki poza tym właśnie wydawnictwem. Zmiana nazwy była przemyślana i skonsultowana, a co najważniejsze – zatwierdzona przez wszystkich członków oryginalnego składu. To była kwestia wyboru między wyrzuceniem pracy nas wszystkich do kosza lub wydania tego w sposób, dzięki któremu ta muzyka będzie mogła dalej żyć i być promowana nasza działalnością pod nazwą YLLGEN. Nie ma w materiałach związanych z muzyką z okresu FATE żadnej wzmianki o nowym składzie, każdy z współkompozytorów jest wypisany, a logo i zdjęcia z tego okresu są zamieszczone w książeczce do fizycznego wydania. Jedyną różnicą jest oficjalna nazwa zespołu, która musiała zostać zmieniona. Chce zwrócić uwagę na to, że część składu dalej działa. To też nasza muzyka. Mogliśmy zająć się tworzeniem nowej muzyki, zagrzebać projekt FATE i oddać pieniądze ludziom, którzy w nas uwierzyli… Ale czy to nie było by sprzeczne z cała ideą, która stała za jej wydaniem? To, że los rzucił nam ogromne wyzwania nie oznacza, że się poddamy i zawiedziemy ludzi, którzy zawsze nas wspierali.

Trudne pytania to moja specjalność. Możesz zatem wyjaśnić genezę nowej nazwy? Osobiście strzelam, że to coś z Tolkiena…

Pudło, mój drogi. Geneza nazwy YLLGEN to żadna filozofia. YLL-GEN, ILL-GEN – czyli chora generacja. Nowa muzyka, która już powstaje jest inspirowana historiami i tematami, których „normalni” ludzie unikają na co dzień, żyjąc w swoim świecie fałszywych przekonań i sztucznych uśmiechów.

W związku z powyższym zadam Ci pytanie, za które Kazik Staszewski mógłby mi zakurwić z laćka i poprawić z kopyta: Jak powstają Twoje teksty? O czym piszesz?

Haha! Moje teksty są dla mnie formą pamiętnika. Wiążą się z konkretnymi osobami lub sytuacjami w moim życiu. Mam w sobie wiele empatii, ale potrafię mówić tylko za siebie i z tej perspektywy piszę. Jak teksty powstają… Najczęściej improwizuję z chłopakami na próbie, gdy wymyślę już bazową melodię tekst samoistnie pojawia się „w locie”. Od charakteru i nastroju podkładu zależy, co przyjdzie mi do głowy. I jakie wspomnienia ze mnie wyciągnie.

No właśnie, „podkłady”. Kto u Was obecnie odpowiada za komponowanie muzyki?

Nigdy nie mieliśmy takiej funkcji w zespole. Większość utworów powstała i w dalszym ciągu powstaje w czasie spotkań i jest wynikiem jamu. Jestem fanką żywej muzyki, tak jak chłopaki. Improwizujemy i mamy fun z tworzenia. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek przyniósł gotowy utwór na próbę. Każdy ma absolutną wolność w sferze twórczej. Prezentujemy pomysły, mieszamy i dopasowujemy je wspólnie. To bardzo przyjemny sposób na spędzanie wspólnie czasu, a efekty takiego systemu pracy niebawem będziecie mogli ocenić.

Większość dziennikarzy przeważnie usiłuje „zaszufladkować” twórczość danego zespołu, natomiast artyści zazwyczaj starają się wymykać jakimkolwiek „szufladkom”. Czy Wasz muzykę można określić pojęciem symbiozy, tudzież koniunkcji death i thrash metalu? Czy jednak sklasyfikowałabyś Waszą twórczość jakimś odrębnym pojęciem?

Death i thrash szanuję i lubię, ale posłuchać. Żadna z tych szufladek jednak do nas nie pasuje. Nie mamy tutaj ekstrem na wokalu, a muzyka FATE, która niebawem się ukaże ma w sobie sporo różnych elementów. Wykorzystaliśmy w naszej muzyce wiele różnych od siebie form ekspresji w warstwie instrumentalnej i wokalnej. Część ludzi, która nas słyszała porównywała nas do Guano Apes, inni słyszeli thrashowe wpływy w gitarach chłopaków, ilu słuchaczy tyle opinii. Jesteśmy gotowi na każdą łatkę, bo w gruncie rzeczy nie chodzi o to, jak zaszufladkują naszą muzę. Ważne jest to, jakie emocje w nich wzbudzi.

A jakiego rodzaju emocje wzbudza ona w Tobie, jako twórcy, kiedy wykonujesz ją na żywo?

Ekstazę, haha! A mówiąc zupełnie poważnie – to zależy od utworu. Jak mówiłam, te kawałki to szufladki w mojej głowie. Jedne przywołują dobre wspomnienia, inne pozwalają wyrzucić z siebie gniew i niepokój, a z tymi emocjami każdy z nas się mierzy w swoim życiu. Być może ktoś słuchając naszej muzyki poczuje, że to o nim. O jego zmaganiach, pragnieniach i nieposkromionych żądzach destrukcji świata.

Można więc uznać, że płyta, na którą tak czekają Wasi fani będzie bardzo różnorodna. Czy tak w istocie będzie?

W mojej ocenie płyta jest mocno przekrojowa i ukazuje po trochu klimaty bliskie sercom każdego z jej twórców. Na LP znajdzie się rozrzewniona ballada, trochę brudnego, szybszego grania, upiorne melorecytacje, trochę galopów w maidenowskim klimacie. Myślę, że osoba, która nie zamyka się na hybrydowe zespoły i kompozycje odnajdzie trochę radości słuchając tej muzy. A beton zostanie betonem.

A kim tak właściwie jest On? Bo chyba nie chodzi tu o arcywroga Atomówek?

On, przez niego i ją mam na myśli każdą osobę, która zetknie się z nasza muzyką. Lubimy się utożsamiać z tym, czego dotykamy. Rozumieć to co widzimy i słyszymy. Dla mnie, jako tekściary i współtwórczyni tego materiału, wywołanie takiej reakcji w słuchaczu byłoby nie lada dokonaniem i kolejnym kopem do dalszego tworzenia.

Powiedz mi tak szczerze, czy w dobie powszechnego zepchnięcia muzyki do funkcji jedynie użytkowej uważasz, że te reakcje w ludziach, o których mówisz mają szanse przetrwać?

Oczywiście, że tak! Nawet największe chujnie jakie spotykały naszą cywilizację nie zdołały całkowicie zabić w ludziach pewnej wrażliwości na sztukę, w tym na muzykę. Mimo wszechobecnej komercjalizacji i spłycaniu na wszelkie sposoby działalności artystycznej w mainstreamie, w „undergroundzie” nadal powstają świetne kapele i projekty – nie tylko metalowe. To daje mi przekonanie, że nie tylko twórcy, ale i ich słuchacze wciąż żyją, a nawet się rodzą. Nie wyginiemy, obiecuję! Nic poza śmiercią w naszym świecie nie jest takie ostateczne i definitywne.

Może i nie wyginiecie, ale czy potencjalni nowi słuchacze, którzy do momentu wybuchu pandemii wpadali do rockowych klubów po to, by poznać jakąś nową kapelę Twoim zdaniem wciąż będą poszukiwać „swoich” brzmień na lokalnych undergroundowych koncertach? Czy jednak zastaną przed ekranami komputerów?

Miałam na myśli nas jako społeczność zapalonych fanów muzy – nie wyginiemy. Pandemia minie, ktoś w końcu ruszy przeżywać swoje życie, a za nim kolejni. Obostrzenia nie będą trwały wiecznie. Liczę na to, że znów wszyscy będą mogli żyć wolni. Tak jak chcą. Chodząc na koncerty, grając w lidze curlingu, wyczynowo jodłując albo siedząc powklejani w ekrany. Wolność jest najważniejsza! Moje zdanie jest tu mało istotne, ale mam wiarę i nadzieję, że to co się teraz dzieje nie unicestwi w nikim pasji do muzyki.

Chodzisz na mecze curlingu?

Niestety nie, nie mam z tym nic wspólnego. Za to szanuję ludzi o niestandardowych pasjach. Chętnie dam się zaprosić na taki mecz. Niedługo wybieram się na galę wrestlingu, czekam z utęsknieniem na tę sztuczną krew tryskająca z urwanych kończyn. Tak wiele absurdów do obejrzenia, tak mało czasu.

Na galę wrestlingu? Czyżby jako ring girl? Przy Twojej nienagannej aparycji nie śmiem tego wykluczać.

Panie Redaktorze! Och, och, dziękuję! Wybieram się na ten znakomity event w charakterze kibica. Na ring girl mojego pokroju nie mają budżetu. Wydali wszystko na sztuczną krew. Będzie to z całą pewnością świetną okazją na oderwanie się od pracy przy wydaniu. Sama składam okładkę, książeczkę, nadruk na płytę, merch, materiały promocyjne… To był bardzo intensywny okres, a jak wiadomo, nie samą muzyką człowiek żyje.

Zarówno moje poprzednie pytanie, jak i pierwszą część Twojej odpowiedzi pozwolę sobie ująć pół żartem, pół serio, ale powiedz mi: czy jako nad wyraz atrakcyjna kobieta odczuwasz jakiekolwiek wulgarno-szowinistyczne odzywki w Twoją stronę w trakcie koncertów?

Absolutnie nie! To ja jestem zawsze największą świnią na sali i mówię to z pełną świadomością! Ciężko mnie zawstydzić lub zniesmaczyć. Dar silnego charakteru pozwala mi się zawsze szybko odnaleźć w nawet najgorszych sytuacjach. Prawdę mówiąc, na koncertach wraz z chłopakami nie doświadczyliśmy NIGDY żadnej przykrej sytuacji. Ludzie zawsze świetnie się z nami bawili. Czasem nawet czekałam, myśląc kiedy w końcu ktoś mnie wygwiżdże, bo co to za popelina, to nie jest „death metal”… Ale się nie doczekałam. Serio, kontakt z publiką i innymi zespołami zawsze na duuuży plus. Oczywiście, nie musicie dziękować. Bo przecież Wam też miło mnie poznać!

Czy jednak zdarza Ci się wykorzystywać swoje kobiecie walory do jak to się mówi, „bajerowania” męskiej części publiczności?

Nie wydaje mi się. Nigdy nie świeciłam dekoltem, nie wiję się po scenie udając natchnioną artystko-nimfomankę. To nie leży w mojej naturze, a przynajmniej nie na scenie. Tam, przed ludźmi, którzy mnie obserwują i słuchają czuje się w swoim żywiole. Nie podchodzę do tego biznesowo. Z resztą pewnych rzeczy ukryć się nie da, więc i eksponować nie trzeba.

Bardzo dziękuję Ci za wywiad. Ostatnie słowo do naszych czytelników zostawiam Tobie.

Kochani czytelnicy! Bardzo miło było mi z Wami zamienić tych kilka słów. Płyta, o której tu mowa niesie za sobą wiele historii, których nikt Wam już nie opowie, ale możecie dołączyć do naszej ekipy już dzisiaj i wspólnie z nami odkryć, co niesie przeznaczenie… Mam nadzieję, że od tych głupot w tle nie wyprostowały się zwoje na waszych pięknych mózgownicach i serio, serio, jak to powiedział Shrek, mam ogromną nadzieję Was poznać! Płyta idzie razem z muzą i klipem, bądźcie czujni.


https://linktr.ee/yllgen

Dodaj komentarz