VOTUM po dwóch niezwykle udanych albumach uraczyli słuchaczy krążkiem
„Harvest Moon”. Przy tej okazji postanowiliśmy odpytać zespół z tego
„co w trawie piszczy”.
Oczekiwanie dobiegło końca – wasze nowe dzieło w końcu ujrzało
światło dzienne. Wytłumacz, co spowodowało, że na „Harvest Moon”
przyszło nam czekać tak długo.
Zbigniew Szatkowski: Było bardzo wiele czynników, które wpłynęły
na to, że cały proces się przeciągnął. Z jednej strony pewnych rzeczy
nie można zbytnio popędzać – wiemy, że albumy powinny pojawiać się w
odpowiednich odstępach czasu, ale też dobrze mieć w sobie na tyle
zaparcia, by nie wypuścić czegoś, co nie spełnia standardów dobrego
brzmienia. Mamy tu też do czynienia z albumem długim, jak na współczesne
standardy (więcej niż 70 minut), i przez nas wychuchanym i wymuskanym –
wszystko było, więc kwestią znalezienia balansu pomiędzy czynnikiem
„czas”, a „brzmieć tak jak chcemy”. Często, gdy zadawane jest pytanie:
„dlaczego tak długo” przychodzi mi do głowy mnóstwo dziwacznych i
pechowych historii, które przetoczyły się przez nasz horyzont podczas
nagrywania tego krążka, ale prawda jest taka, że najważniejsze jest to,
że domknęliśmy „Harvest Moon” i teraz przyszedł czas by działać dalej.
Jak i w przeszłości tak i tym razem pokusiliście się o album
konceptualny, którego główny wątek przedstawia kolejną tajemniczą
historię. Opowiedz coś więcej na jej temat. Skąd pomysł i o co w ogóle
chodzi tym razem.
Zbigniew Szatkowski: Album to opowieść tajemniczych o
wydarzeniach, które miały miejsce ponad wiek temu w pewnej oddalonej od
cywilizacji chatce. To historia o rodzinie, o matczynej miłości,
konflikcie z ojcem i wyrywaniu się ze spirali nienawiści. Jest natomiast
tak ułożona i na tyle plastyczna, że nie tylko żal oddawać szczegóły
historii, ale też nie jest to w porządku względem bardziej dociekliwych
słuchaczy. Nie chcę być gościem, który przed kinem krzyczy Bruce Willis
nie żyje! Tym bardziej, że nie jest trudno po treści utworów dojść do
tego, gdzie, jak i kiedy wszystko się dzieje – i podobnie jak w
historiach klasyki gatunku grozy bardziej istotne od „co i kto” jest
właśnie „jak”.
Wydawnictwo zachęca słuchacza już od pierwszego kontaktu – chodzi o
okazałą okładkę. Kto był jej pomysłodawcą, autorem i co ma ona
sygnalizować?
Zbigniew Szatkowski: Okładka dopina cykl, który opisany jest w
opowiadanej historii. Autorem jest Kuba Sokólski, rewelacyjny grafik i
designer, z którym współpracowaliśmy przy każdym dotychczasowym albumie.
Świetnie się rozumiemy i potrafi ze skrawków historii i klimatu utworów
stworzyć oprawę graficzną, która idealnie wpasowuje się w to jak
widzimy to my.
„Harvest Moon” w porównaniu z „Metafiction” jest dużo bardziej ubogi
w melodie. Tym samym album wydaje się mniej przystępny. Czy to
działanie z premedytacją czy też przypadek?
Zbigniew Szatkowski: Patrzę na to jak na kwestię do
interpretacji. Powiem więcej: zdarzało się nam słyszeć, że „Harvest
Moon” ze względu na obecność bardziej „piosenkowych” kawałków, z
wyraźnie zaznaczonymi częściami zwrotkowymi i refrenowymi, bardziej
zbliża się do melodyjnych obszarów grania progresywnego niż poprzednie
albumy, jak na przykład w przypadku „New Made Man” czy nawet mocny
gitarowym i zdecydowanie metalowym, choć śpiewny, „Cobwebs”. Fakt jest
na pewno taki: obydwa krążki są odmienne klimatycznie, a to implikuje
inne brzmienie, tu bardziej agresywne i dynamiczne niż „Metafiction”.
Jednak jestem pewien, że, po nawet jednym przesłuchaniu, takiego „Steps
In the gloom” od razu słychać, że melodia jest na miejscu.
Adam Kaczmarek: Pytanie jest tendencyjne 🙂 Zupełnie się nie
zgadzam z tą tezą, moim zdaniem jest bardziej melodyjny niż poprzednie
albumy 🙂 Jest więcej powtarzalności, czasem nawet wspomnianej przez
Zbyszka „piosenkowości” jak np. „New Made Man”. Opinie na temat albumu
(póki co najlepsze w naszej 3 płytowej karierze) również nie
potwierdzają tezy o „mniejszej przystępności” 🙂
Będąc przy porównaniach nie sposób nie zauważyć, że nowy krążek
zyskał o wiele lepsze, dojrzalsze brzmienie. Czyja to zasługa i czy nie
był to jeden z głównych priorytetów „Harvest Moon”?
Zbigniew Szatkowski: Z muzyką jest jak z babcinymi wypiekami.
Babcia robi swoje od wielu lat i jest w tym bezsprzecznie najlepsza. Z
pewnością kiedyś radziła sobie dobrze z szaleństwami w kuchni, ale to
dopiero kombinacja serca, które miała od zawsze i doświadczenia pozwala
na stworzenie kulinarnych arcydzieł, które spowodują, że wnuczki już od
dawna będą miały obrzydliwie dość, a i tak będą się napychać ciastkami
jak głupie. Serce do grania mieliśmy zawsze. Zawsze chcieliśmy by to, co
robimy było nasze, piękne, wyjątkowe i pachnące wanilią. Teraz z każdym
kolejnym rokiem grania dorzucamy do tego trochę doświadczenia. Zwracamy
uwagę czy piece są odpowiednio rozgrzane i czy efekt końcowy nie został
wyjęty z piekarnika zbyt szybko. Priorytetami na „Harvest Moon” było by
smakował, chociaż w połowie tak jak sobie to wymarzyliśmy.
Adam Kaczmarek: Jest kilka przyczyn takiego stanu rzeczy: Tym
razem nie zmienialiśmy studia w trakcie nagrań, wszystko zostało
zarejestrowane, zmiksowane i zmasterowane w jednym miejscu. Na pewno
jest tu niemała zasługa naszego realizatora Piotra Zygo jak i samego
studia Izabelin, które daje świetne warunki do rejestracji dźwięków. No i
tak jak Zbyszek wspomniał, z każdą płytą nabieramy coraz większego
doświadczenia i mamy świadomość jak album może brzmieć i jak zbliżyć się
do tego co zakładamy.
Nowy album to i zapewne aktywna promocja na żywo – obecnie jesteście w
trasie z Dianoya – jak wrażenia? No i jak dalej przedstawia się
przyszłość koncertowa Votum?
Zbigniew Szatkowski: Najlepsza trasa świata. Dianoya i Votum
idealnie się uzupełniają, prezentujemy dwa różne podejścia do tematu
grania eksperymentalnego i mieszanka jest wybuchowa. Inna spraw jest
taka, że świetnie się dogadujemy z chłopakami i jako team jesteśmy
niepokonani. Będziemy dalej pracować wspólnie i planować dalsze
koncerty, a grać będziemy dużo. Przyszłość koncertowa Votum jest obfita.
Adam Kaczmarek: „Harvest Moon” zbiera świetne recenzje poza
granicami naszego kraju i najwyższy czas aby pokazać naszą muzykę
szerszej publiczności, również „za wielką wodą”. Czas więc się pakować
🙂
„Harvest Moon” to drugi krążek zrealizowany pod banderą Mystic
Production, wytwórni, która w ostatnim czasie wyrasta na czołowego
wydawcę w Polsce. Jak układa się wzajemna współpraca?
Zbigniew Szatkowski: Bardzo dobrze. Jesteśmy w codziennym
kontakcie i staramy się dawać jak najwięcej pomysłów i opcji, które
mógłby zarówno nam promować krążki, jak i Mystic Production wspomóc w
„wysyłaniu krążka w każdy zakątek tego pięknego globu”.
Adam Kaczmarek: Współpraca układa się nieźle, trzymamy rękę na
pulsie, jest to o tyle łatwiejsze, że biuro promocyjne naszej wytwórni
znajduje się w Warszawie a nie w Krakowie dlatego łatwiej być na
bieżąco, wskoczyć na herbatkę, pogadać 🙂
Jeszcze do niedawna w Polsce obserwowało się wzmożoną aktywność,
rosnącą liczbę progmetalowych zespołów. Obecnie sytuacja jakby
przyhamowała, a grupy do niedawna parające się progresywnymi klimatami,
czepiają się odmiennych dźwięków. Wy pozostajecie wierni uprawianej
stylistyce. Jak ogólnie oceniasz obecną sytuacje na rodzimej scenie
progresywnej?
Zbigniew Szatkowski: Mamy ciągle świetną bazę zespołów, które
grają na bardzo wysokim, światowym poziomie, ale wiele z nich jest też
zmęczonych tym, jak bardzo w Polsce trzeba walczyć o to by utrzymać się
na powierzchni. Właściciele klubów, promotorzy, wielu dziennikarzy
traktuje polskie zespoły, jako muzyków drugiej kategorii. Jest to w
dużej mierze myślenie uwarunkowane ilością pieniędzy, jakie wydaje im
się można zarobić na organizacji takich koncertów. Kapele muszą wiec
walczyć o każdą osobę, która może pojawić się na koncercie by tylko
„domknąć bilans”. Jest, więc sporo barier i wiele zespołów odwraca się
od skądinąd złożonej muzyki eksperymentalnej na korzyść sprawdzonych
gatunków, które przyciągają fanów spragnionych wyłącznie np. czystej
metalowej energii. Natomiast, jeśli chodzi o sam gatunek to progresywny
rock czy metal sam z założenia jest ewoluujący. Nawet, jeśli brać pod
uwagę wyłącznie Votum, to patrząc po zmianach w formach ekspresji przez
„Time must have a stop”, „Metafiction” i „Harvest Moon” to o nas również
można powiedzieć, że się zmieniamy. To ciągle styl Votum, acz podany w
nieco inny sposób, z nieco innymi środkami wyrazu.
Adam Kaczmarek: W naszej sali prób mamy swoją „wall of fame”
gdzie wiszą plakaty z naszych koncertów, tras, festiwali, nagrody itd.
Czasem w przerwie od próby siadamy sobie, patrzymy na tą ścianę i
uświadamiamy sobie, że 80-85% zespołów z którymi dzieliliśmy sceny przez
te wszystkie lata, przestało istnieć dawno temu lub w tej formie.
Szczerze mówiąc ciężko się dziwić że ambitna muzyka w wykonaniu
polskich, bardzo często świetnych kapel na światowym poziomie,
„przyhamowała” i notuje tendencję spadkową. Nasz rynek jest mega
nieprzyjazny dla młodych (i starszych) zespołów z szeroko pojętego
„podziemia”. Mnóstwo słów przelano na papier w związku z tym zjawiskiem,
facebookowe ściany zespołów nieraz zmieniają się w ściany płaczu, ale
wiele to nie zmienia. Albo bierzesz to na klatę i robisz swoje, a każdą
porażkę olewasz i przesz do przodu znając swoją wartość i wiedząc, że
tylko konsekwencja wyniesie Cię do góry – albo daruj sobie na starcie bo
tylko niepotrzebnie się sfrustrujesz. My przemy dalej i coraz mocniej.
Występowaliście u boku kilku znanych grup takich jak choćby Anathema,
Katatonia, Opeth czy Pain Of Salvation. Czy w związku z tym mieliście
okazje poznać, którąś z tych ekip lepiej? Powiedz również, z kim
chcielibyście zagrać na żywo – jakieś marzenia?
Zbigniew Szatkowski: Mieliśmy okazję dłużej pogadać praktycznie
ze wszystkimi. To było dla nas bardzo ważne i uważam, że bardzo dużo się
nauczyliśmy się z tych rozmów. W kwestii wytrwałości, w kwestii
podejścia, w kwestii organizacji koncertów. Nawet Opeth miał z początku
duże problemy z frekwencją w Polsce. Dopiero od stosunkowo niedawna są
zespołem, który sprowadza tłumy. Jest tu też kwestia nieustępliwości i
sporej dozy cierpliwości. Mam kilka osób, z którymi chciałbym pograć,
ale nie jest to kwestia ‘wielkich tras koncertowych czy spektakularnych
show’. Czasami wystarczy posiedzieć, wspólnie pobrzdąkać z lepszymi od
siebie i człowiekowi od razu otwiera się klapka w głowie, która
wypuszcza na świat nowe pomysły.
Adam Kaczmarek: Te wszystkie rozmowy sprowadzają się w zasadzie
do tego co napisałem w odpowiedzi na poprzednie pytanie: Konsekwencja,
konsekwencja i jeszcze raz konsekwencja – to przyniesie efekty.
Votum ma doskonałe predyspozycje by szerzej zaistnieć poza naszymi
granicami – jak oceniasz waszą sytuację na obczyźnie i jak ona się
rozwija?
Zbigniew Szatkowski: Krążki zostały świetnie odebrane za
granicą, powiedziałbym nawet, że sporo lepiej niż u nas i już wkrótce
będziemy witać się z obywatelami innych krajów na żywo.
Adam Kaczmarek: „Harvest Moon” póki co zbiera najlepsze
zagraniczne noty ze wszystkich naszych albumów, my bardzo mocno działamy
w kierunku koncertowania zagranicą. Z tą płytą jesteśmy w 90%
zorientowani na zachód – myślę, że to kwestia kilku miesięcy do momentu
gdy odpalimy busa i ruszymy w Europę.
Wasza muzyka zawiera w sobie pokaźną dozę smutku, melancholii,
pewnego przygnębienia. Czy Votum to swego rodzaju katalizator, ujście
przygnębiających emocji? Bo przecież, na co dzień chyba jesteście dalecy
od pesymistycznych postaw.
Zbigniew Szatkowski: Na co dzień jesteśmy najradośniejszymi
misiami na dzielnicy. Podczas pracy nad „Harvest Moon” wypłukaliśmy z
siebie wszystko, co trzeba i teraz możemy dostarczać rzeczy
krystalicznych. Mam wrażenie, że jesteśmy bogaci w świat wewnętrzny
(jakaś forma kompensacji za świat finansów jak mniemam) i to powoduje,
że płyty miejscami są rzewne i nostalgiczne, a gdzie indziej… hmm…
radosne nie są… zostańmy przy smutnych i melancholijnych.
Adam Kaczmarek: Każdy szuka ujścia dla swoich emocji, niektórzy
są zgryźliwi wobec innych, niektórzy od razu dadzą w mordę, my mamy
muzykę – a na co dzień? Wiesz różnie bywa 🙂 Ale po koncertach potrafimy
się dobrze bawić to na pewno 🙂
Na koniec mały quiz pt. dokończ sentencję. Popuść wodze fantazji… „Harvest Moon” to…. ?
Zbigniew Szatkowski: Ah… tu nawet nie ma, co fantazjować. Dla mnie „Harvest Moon” to początek czegoś wielkiego.
Dzięki z wywiad!
Pytał: Marcin Magiera