TOMMY GUNN – Tomasz „Titus” Pukacki (09.03.2010)

tommygunn-titus

Tomasz „Titus” Pukacki – ikona polskiego heavy metalu. Od dwóch dekad stoi na czele Acid Drinkers, ale niedawno zrobił sobie kolejny „skok w bok” w swojej muzycznej karierze. Założył formację Titus Tommy Gun i łoi solidny, klasyczny do bólu metal, o czym można przekonać się na debiutanckim albumie „La Peneratica Svavolya” oraz na koncertach grupy. Po jednym z nich, w zabrzańskim CK „Wiatrak” była okazja by porozmawiać o nowej kapeli z jej liderem.




Koncerty zaczynacie od fragmentów dialogów oraz muzyki z kultowego filmu „Ostatnie takie trio”…

Jesteśmy triem, więc mamy intro z „Ostatniego takiego tria”. Tam są bardzo ważne kwestie poruszane w trakcie tego wstępu, jeśli się wsłuchasz, to wiadomo o co chodzi. Bardzo nam spasowało, pomontowałem to intro i tam Zapasiewicz z Ronczewskim przerzucają się kultowymi tekstami.


Jak długo nosiłeś w sobie pomysł takiego zespołu jak Titus Tommy Gun?

Od 1994 lub 1995… Albo miałem zabawniejsze i śmieszniejsze zajęcia, albo nie miałem czasu, bo byłem z Acids, albo… w ogóle się dobrze bawiłem. Aż w końcu dwa lata temu znalazłem czas, ochotę i ludzi, z którymi mogłem to zrobić, z tymi co chciałem i… ruszyło się.


„La Peneratica Svavolya” brzmi jak hołd złożony kapelom, których słuchałeś jako nastolatek…

Nie, to nie jest hołd. Ja to tak czuję, tak to widzę. Tak mi się komponuje, takie dźwięki mi wychodzą spod ręki, takie słowa mi się układają. To były świetne czasy, ale wydaje mi się, że bardziej… Mam taką prywatną teorię na ten temat: to co pierwsze usłyszysz w rock and rollu, czy w ogóle w sztuce, robi na tobie największe wrażenie, to w tobie zostaje i jest tym fundamentem, na którym pojawia się cała reszta. Kiedy miałem lat 15 czy 16 usłyszałem Saxon „Wheels of Steel” i potem za chwilę „No Sleep Til’ Hammersmith” Motorhead. Później już nic na mnie nie zrobiło takiego wrażenia, jak te dwa albumy. Może „jedynka” Metalliki w 83 lub 84. Ale tamte były dla mnie podstawą i rock and roll, heavy metal, czy hard’n’heavy to właśnie te dwa albumy.


Materiał powstawał w demokratyczny sposób, czy byłeś szefem absolutnym?

Ja byłem szefem absolutnym, ostatecznym i jednoznacznym. Żadnej k… demokracji tu nie ma.


Do promocji wybraliście kawałek „Big Brutal Swings”, do którego powstał również klip.

„Big Brutal Swings” nawet nie wiem kto wybrał. Pamiętam, że nasz menedżer zapytał: „Do czego będziemy kręcić video?”. A ja mówię: „Wybierzcie coś, Ty i firma. Ja wszystkie numery lubię tak samo. Do wszystkich się tak samo przyłożyłem. Nie ma faworytów, nie ma odrzutów z sesji”. Wybrali „Big Brutal Swings” – służę uprzejmie. Kręcimy do tego video.


W „Varran’s 10” powracasz do swoich „czasów warańskich”…

One zaczęły się chyba w 98 roku na trasie „Varran Comodo Tour”. Ta trasa była niezwykle rozrywkowa, obfitowała w niezwykle zabawne, dzikie momenty i stamtąd się wzięło tak zwane „waraństwo”. Może kiedyś wrzucę na stronę Tommy Guna dziesięć przykazań warańskich, oczywiście proponuję zapoznać się z nimi tylko i wyłącznie z dużym przymrużeniem oka, nie traktować tego na poważnie. Bo paru potraktowało na poważnie i już nie chodzą po tym bublu w kosmosie, który nazywa się Ziemią. Przykazania warańskie – duże przymrużenie oka i naprawdę: tylko zabawa.


W „The Awakening” – jednym z moich ulubionych utworów na płycie „La Peneratica Svavolya” pojawia się zaskakująca, swingująca wstawka. Coś jakby z późniejszych płyt Dead Kennedys.

Potrzebowałem w środku czegoś, takiego uspokojenia tekstowego i tak mi się zakomponowało po prostu. Ale nie brałem nic z Kennedysów.


Na koncertach, oprócz materiału z debiutu gracie również parę coverów. Danzig, Thin Lizzy, Motorhead, ale przyznam, że zaskoczyła mnie obecność w tym gronie Iggy’ego Popa.

Mnie matka myli na zdjęciach z Iggy Popem (śmiech). Dla mnie to bardzo naturalna rzecz. Nie pamiętam kiedy usłyszałem „Home” w jego wykonaniu, na pewno bardzo dawno temu i tak został mi gdzieś pod skórą. Covery dobrałem bardzo starannie. Z pierwszego setu, który ustaliliśmy z Lemmy’m rok temu wyleciało wszystko. Tu covery dobieram starannie pod względem ich „rockandrollowości” i wykonawców – jak najbardziej. Phil Lynott – wiadomo dlaczego, miał tą samą robotę co ja, ale źle skończył bo zjadł za dużo hery. Iggy – jak wygląda wiadomo… dobrze (śmiech). Chłopak z MC5, ten który napisał „Kick Out The Jams” też już nie chodzi po tym bublu w kosmosie, czyli po Ziemi. Dobierałem autorów, tak dość ekstremalnie, jako tych którzy polecieli za ostro, ale wydaje mi się, że w ten sposób to co zrobili, zakomponowali, rzeczywiście wypruli sobie z flaków, rzeczywiście wyszło to z nich, nie było żadnej ściemy w tych numerach. Dlatego dobierałem te numery właśnie tak: żeby były z krwi i kości.


W rozmowach zdecydowanie zaprzeczasz, gdy ktoś próbuje określić Titus Tommy Gunn mianem projektu.

Jesteśmy zespołem, mamy kontrakt na trzy płyty i chcę grać. Mam dużo czasu, Acids nie zabierają mi całego roku. Nawet jeśli z Acids gram 50-60 koncertów, to mam całe 300 dni wolne jeszcze. Nie chce mi się siedzieć na dupie na mojej wsi i nic nie robić. Chce mi się grać. Jestem, żyję na scenie i lubię łazić po scenie.


Ze zdrowiem już wszystko w porządku?

Tak. Trasa „20 Absolutely Wired Years Tour” była trochę wykańczająca, długie, prawie dwugodzinne sety. Naprawdę byłem wypompowany, chyba po dwudziestym którymś koncercie, w Lublinie musiałem zejść w połowie, bo myślałem, że się przewrócę i odpadnę. Ale następnego dnia już napompowałem się odpowiednimi mikroelementami i było dobrze.

Wywiad: Robert Dłucik
zdjęcie: Myspace Tommy Gunn

Dodaj komentarz