Rodzima scena power metalu nie powala obfitością, zespołów uprawiających właśnie ten gatunek znajdziemy (u nas) niewiele. To jednak nie oznacza, że w tej dziedzinie panuje zupełna zima. Najlepszym tego dowodem jest wielkopolski Titanium, którego świetny debiut, kilka dni temu zawitał do Japonii. Między innymi o tym, jak również o innych sprawach opowie założyciel Titanium, Karol Mania.
Na początku poleje się trochę lukru – przyznam, że debiutancki album Titanium zrobił na mnie spore wrażenie (zresztą nie tylko na mnie – redakcyjne podsumowanie ubiegłego roku najlepiej o tym świadczy). Jak oceniacie to, co się dzieje wokół Was?
No i co ja mam zrobić, niedawno zacząłem ograniczać słodycze :-), ale może przez to nowa płyta będzie bardziej thrashowa… haha. Bardzo się cieszę z pozytywnych reakcji na płytę, ale czy aż tak dużo się dzieje? …kwestia dyskusyjna. Wraz z jej wydaniem, powinna od razu ruszyć porządna trasa promująca, a z tym u startującego zespołu niestety bardzo ciężko (szczególnie w Polsce – przyp. MM).
Zdecydowaliście się na granie heavy/power metalu, gatunku, który w Polsce – szczególnie wśród twórców – nie cieszy się zbytnią popularnością. Więc albo szalenie kochacie to, co robicie albo jesteście zdrowo stuknięci :-). Skąd pomysł na tego typu granie?
Odpowiedź może być jednocześnie łatwa jak i skomplikowana zarazem. W moim odczuciu jest tak, że ten gatunek od samego początku sam nas wybrał i ani przez chwilę nie myśleliśmy, a przynajmniej ja i Filip (zwariowany perkusista zespołu – przyp. MM), że możemy zagrać kiedyś coś innego. Reasumując, jesteśmy jednak stuknięci robiąc to właśnie w Polsce.
Jak w ogóle powstawał materiał na „Titanium”? Opowiedz coś więcej o procesie twórczym, inspiracjach, a także o wzajemnych relacjach, decydującym głosie w zespole.
Niektóre utwory powstały jeszcze zanim w ogóle pojawiła się nazwa Titanium. Nawet dużo wcześniej przed tym, gdy wiedzieliśmy już z Filipem, że na pewno zakładamy nowy zespół :-). Mowa przede wszystkim o „We Come To Rock” oraz „The Only One”. Proces twórczy hmm… żeby on tak naprawdę istniał… haha. Zwykle nie ma jakichś szczególnych zasad. Podstawowy pomysł, czyli melodia może mi wpaść do łba idąc lasem, po schodach, kupując bułki czy siedząc na nudnym szkoleniu… haha. W tym momencie, dużą rolę odgrywa „spontan”, którego brak – już kiedyś – ktoś mi zarzucił… Cała bajka, czyli aranżowanie zaczyna się chwilę później i wymaga totalnego wyłączenia się z rzeczywistości. To moment, który uwielbiam najbardziej i jest on dla mnie o wiele ważniejszy, niż jakikolwiek występ live.
„Curse of the White Flag” wydaje się kawałkiem dość luźnym i z tego co mi wiadomo dotyczy prawdziwej osoby – kim jest Primoz?
To prawda. Nie dość, że dotyczy prawdziwego osobnika to jeszcze opisuję historię, która rzeczywiście się wydarzyła, a nawet dzieje się cały czas :-). Tekst traktuje o pewnym typie, którego nazwiska nie wymienię, a którego większość, przynajmniej w Ostrowie na 100 % zna i który jest z nami w tym wszystkim od samego początku (czyli od jakiegoś 1995 roku). To dzięki niemu w ogóle zacząłem grać w zespole 😉 Sama historia jak nazwa wskazuje, to opowieść o klątwie, która może istnieje, a może nie :-). Kilka razy obecność białej flagi mocno pokrzyżowała nam plany a i Primozowi nie było wtedy do śmiechu. A jak jest naprawdę? Możliwe, że na to pytanie jest już gotowa odpowiedź przygotowana na drugą płytę w postaci sequela :-).
Czyli druga płyta jak rozumiem będzie, wiadomo kiedy? Macie już jakieś zalążki nowych pomysłów?
W tej kwestii akurat działam tak, żeby nigdy nie brakowało pomysłów, a najczęściej mam ich wystarczająco dużo, żeby nagle nie martwić się w stylu „o kurde, trzeba zrobić płytę”. W ten sposób to nie zadziała – muzyka najlepiej powstaje, kiedy sama ma na to ochotę. Nie wyobrażam sobie sytuacji usiąść i powiedzieć do siebie: „ok teraz będę komponował”… haha. Co do szczegółów, druga płyta na pewno nie pojawi się wcześniej niż w 2015 roku.
Gracie na światowym poziomie, a mimo to w Polsce nie znaleźliście do tej pory wydawcy i musicie radzić sobie sami (nieodosobniony przypadek). Powiedz czy w kwestii wydawniczej szykują się jakieś zmiany, bo jak wiemy w Japonii już coś drgnęło?
Jeśli chodzi o Polskę to żadna zmiana nie nastąpiła, co było do przewidzenia haha:-) (wydawcy na co się oglądacie, pod nosem taki kąsek – przyp. MM). Jednak w kwestii zagranicznej coś się ruszyło. Jak wspomniałeś, płyta została wydana 18 – tego czerwca, bieżącego roku przez japońską wytwórnię Avalon/Marquee.

Kontynuując wątek – jak udało Wam się dotrzeć do Japonii?
Wystarczy dać się zaszufladkować jako power metal i Japonia sam się odezwie… haha;)
Wysłaliśmy do wytwórni płytę i za parę dni mieliśmy odzew, widocznie musiało im się od razu spodobać.
Na japońskiej wersji „Titanium” obok innej okładki
zamieściliście przeróbkę „Fullmoon” grupy Sonata Arctica, do którego
również powstał teledysk. Dlaczego właśnie ten utwór?
Podczas pierwszej wymiany maili (z wytwórnią) dostałem zapytanie o bonus
track, czego oczywiście się spodziewałem, znając trochę funkcjonowanie
rynku japońskiego. Zaproponowałem jakiś cover, a w następnym mailu
dostałem pytanie w stylu „czy może to być cover Sonaty, czy może być to
utwór z dwóch pierwszych płyt, czy może być to „San Sebastian”?)
Odpisałem „nie” 🙂 mimo, że bardzo lubię Sonatę, a dokładnie dwie
pierwsze płyty. W następnym mailu dostałem listę utworów do wyboru, w
tym między innymi „Fulmoon”, co od razu wydawało mi się dobrym pomysłem,
gdyż właśnie tak wyobrażam sobie zagranie coveru na płycie,
przerobionego, przearanżowanego, a nie tylko odegranego tak jak w
oryginale.
Być może jeszcze za wcześnie o tym mówić, ale może już teraz wiecie jak
odbiera Was japońska publiczność, pojawiły się pierwsze opinie na temat
płyty, jakieś wyniki sprzedaży?
Tak, na to jest zdecydowanie za wcześnie :-).
W waszych szeregach dzierżycie potężne działo, mowa o Maćku
Wróblewskim (wokal). Na krajowej scenie ze świeczką takiego szukać…
Gdzie go wygrzebaliście i jak w ogóle doszło do współpracy?
Akurat w tym przypadku pomógł nam jeden z telewizyjnych show muzycznych.
A pomógł w ten sposób, że nie pozwolił Maciejowi przejść dalej… haha.
Maciej zaśpiewal refren z „Run To The Hills”, który rozwalił nam wtedy
czachy! Bardzo mnie cieszy, że to właśnie my go dostrzegliśmy i
doceniliśmy, a nie jakieś marnej jakości „żyri”. Sytuacja ta poświadcza
tylko jedno, nie ma w Polsce miejsca w mediach na heavy metal (Rock Area
odstaje od reszty 🙂 – przyp. MM) i patrząc na naszą sytuację
polityczno – gospodarczą długo jeszcze nie będzie, zatem trzeba dalej
robić swoje i iść cały czas na przód.
Jeżeli mowa o Maćku – oprócz Titanium udziela się on w legendzie
rodzimego heavy metalu, grupie Wolf Spider. Czy w związku z tym nie
generują się jakieś problemy, niedyspozycje czasowe itp.?
Jeszcze nie było „większych” problemów i jeśli przyjąć za
pewnik to, co napisałeś, że tam Maciej tylko się udziela :-), nie
powinno być żadnych problemów w przyszłości.
Karol, skąd wziął się pomysł na okładkę (znowu komuś zajdę za
skórę – przepraszam G.). Przyznam, że gdyby grafika decydowała o
rozpoczęciu przygody z Titanium, to nie wiem czy kiedykolwiek by się ona
rozpoczęła. Nie mieliście innych pomysłów?
Pomysłów było wiele, ale tylko ten wydał nam się niestandardowy, a
wystarczy spojrzeć na zawartość naszego stołu, żeby stwierdzić, że tak
jest (sam już teraz zastanawiam się czy to na pewno banan tam leży…).
Ma ona nawiązywać do okładek z lat 80 – tych, gdzie swoisty roz…dol
artystyczny był bardzo na miejscu. Uważam, że w tej kwestii udało nam
się osiągnąć sukces… haha. Jednak jak widać bardziej popularne jest
zaszufladkowanie, gdzie według wielu osób, idealnie pasowałaby nam
okładka ściągnięta np. z „Kepper Of The Seven Keys”. Dodam, że w wersji
japońskiej wydawnictwo zdobi okładka zastępcza, gdyż możliwe, że ta
wcześniejsza przekroczyła granicę dobrego smaku w ich kraju… haha,
jest to absolutnie zrozumiałe szczególnie patrząc na ich telewizyjne
show 😉
Wykonujecie muzykę, która wymaga od Was niemałych umiejętności – jak wygląda to od strony zaplecza, dużo ćwiczycie?
„Dużo ćwiczymy co chyba widać”… haha (bardzo hermetyczny dowcip).
Prawda jest taka, że aby wyjść z czystym sumieniem na scenę, materiał
musi być wyeksploatowany na próbach. W naszym przypadku są to jakieś 2 –
3 próby w tygodniu, zależnie od potrzeby.

No
ale same próby to nie wszystko – wiadomo, że oprócz tego trzeba również
samemu rozwijać umiejętności, szlifować warsztat. Jak z tym radzi sobie
skład Titanium?
Dla niektórych to codzienność, dla innych abstrakcja… tak to jest z
tym ćwiczeniem 🙂 i to przypuszczam nie tylko w naszym zespole (hmm..
ciekawe kto jest tym leniuchem – przyp. MM).
Abigail – graffiti z tą nazwą można napotkać na jednym z
ostrowskich murów. Teraz już wiem, że ów malunek nie jest hołdem dla
King Diamonda i masz z nim coś wspólnego. Możesz rozwinąć ten wątek?
Wiem dokładnie, o jakim murze mowa i oczywiście, że ten wątek rozwinę
:-). Autorem graffiti jak i samego logo jest Filip Gruca, a jest to logo
naszego dawnego ostrowskiego zespołu grającego oczywiście heavy metal.
Znajduje się ono na murze, obok którego często Filip przechodził idąc do
pracy i tak powoli powstawało :-).
Oprócz Titanium jesteś również częścią Pathfinder – zespołu,
który został zauważony na zachodzie. Więc skąd chęć działania na innym
froncie, nie lepiej umacniać pozycję macierzystej formacji?
Jedno drugiemu nie przeczy. Jestem na przykład często świadkiem
sytuacji, gdy osoby, które trafiły najpierw na Titanium, ze zdziwieniem
mówią mi „pierwsze słyszę o Pathfinder” i dzięki temu poznają naszą
muzykę.
Nie sposób przy tej okazji nie pociągnąć wątku Pathfinder. Po
premierze „Fifth Element” dotknęła was przykra przypadłość związana z
wokalem. Wygląda to podobnie do przypadku Lost Horizon. Mam jednak
nadzieję, że nie podzielicie losu twórców „Awakening The World”. Kiedy
powrót do żywych, trzecia płyta?
Wygląda to również bardzo podobnie jak w przypadku Iron Maiden, ale
zdecydowanie bardziej wolę porównanie do Lost Horizon… haha. Nie wiem
czy to, co za chwilę nastąpi można nazwać powrotem, bo w sumie nie było
żadnego odejścia, a jedynie chwilowa przerwa w działaniu, w celu
uporządkowania pewnych spraw :-). O płycie będziemy myśleć bardzo
spokojnie. W przypadku drugiej był zbyt duży pośpiech i to nie z naszej
winy. Teraz pod tym względem powracamy do myślenia sprzed „Beyond The
Space Beyond The Time”.
Czy po tym, co się stało z Pathfinder nie obawiasz się czasem o przyszłość Twojego nowego zespołu?
Nie tyle obawiam się, co dopuszczam możliwość, że pewnego dnia wszystko
może się skończyć. To Granie metalu, szczególnie w Polsce, to przede
wszystkim hobby, które dodatkowo wymaga dość drogich zabawek a więc co
za tym idzie, wielu wyrzeczeń, którym nie każdy jest w stanie sprostać.
Jeśli chodzi o mnie, to nie wyobrażam sobie przestać grać, tworzyć,
nagrywać…
Jak z graniem na żywo – po premierze zagraliście kilka
koncertów, jednak można powiedzieć, że miały one raczej charakter
okazjonalny. Jest szansa na jakąś większą trasę, może po Japonii?
Na to ostatnie bym raczej nie liczył :-). W każdym bądź razie zamierzamy
pojawiać się teraz coraz częściej, ale jak wiadomo, życie odpowiednio
to zweryfikuje.
Jeżeli już mowa o koncertowaniu, to podczas występów Titanium,
obok autorskiego materiału wykonujecie również covery. Poza tym jednym z
ważniejszych punktów waszych koncertów jest tzw. „numer z flagą”. O co
chodzi z tą flagą i czy oprócz tego, w przyszłości planujecie jakieś
inne niespodzianki?
Jak już wspomniałem przy okazji omawiania „Curse Of The Thite Flag”,
wiążę się to z pewną „klątwą”, która dotknęła naszego dobrego kumpla.
Flaga pojawia się symbolicznie na scenie, ale też dlatego, że jest to
kulminacyjny moment show, który pozwoli zapamiętać ludziom coś z naszego
koncertu, szczególnie jeśli akustyk totalnie spieprzy brzmienie haha.
Wtedy ktoś na pewno powie „no nic nie było słychać, ale jak zajebiście
flagą machali!”… haha. A ci, którym flaga nie wystarczy, być może
znajdą coś dla siebie w repertuarze coverów, które czasami zdarza nam
się grać, a których było więcej w okresie, gdy zaczynaliśmy, a materiał
na płytę dopiero powstawał. Nie będę dokładnie zdradzał, jakie z nich
będzie można jeszcze usłyszeć, ale na pewno będą niespodzianki.
Odnośnie grania na żywo – w sierpniu wystąpicie na czeskim
festiwalu (nie jest to odosobniony przypadek) „Made Of Metal” u boku
m.in. takich grup jak Dream Evil, Luca Turilli’s Rhapsody… Jak do tego
doszło i jak czujecie się występując w tak zacnym gronie?
Część zespołu będzie miała problem z rozpoznaniem pana Turilli, na
żywo… haha, więc nie wiem, co mogą czuć :-). Udało nam się tam zagrać
dzięki czeskiej agencji Rock Energy, która też od lat zajmuję się
Pathfinderem, więc w tym wypadku nie zamierzam ukrywać związku :-).
Myślę, że spora część czytelników Rock Area do tej pory zwróciła
uwagę Titanium, ale zapewne znajdą się i tacy, którzy nadal stoją z
boku. Teraz masz okazję zachęcić właśnie te osoby do sięgnięcia po waszą
twórczość. Jaka będzie zanęta?
Do tego typu zachęcania idealnie nadaje się nasz bassman „Saimon”,
ostatnio prawie kupiłem od niego dwie niepotrzebne (mi) gitary basowe,
taki ma dar przekonywania… haha :-), także „Saimon” mówi „Widzę was
wszystkich pod sceną na najbliższym koncercie!”, a ja dodam od
siebie…Słuchajcie go, a na pewno nie pożałujecie! 🙂 (a ja dodam, to
cholerna prawda – przyp. MM)
Dzięki za wywiad i do zobaczenia na kolejnych koncertach!
Dzięki! METAL!!! (niekoniecznie od razu power :-)).
Pytał: Marcin Magiera