Piekarska „Andaluzja” to stały przystanek The Watch podczas ich wizyt
w Polsce. Tym razem przyjechali, by zagrać materiał z „Nursery Cryme”
oraz by zaprezentować interesujący eksperyment.. Właśnie tego
eksperymentu dotyczyło pierwsze pytanie w rozmowie z przesympatycznym
wokalistą włoskiego zespołu Simone Rossettim.
– „Co by było, gdyby Peter Gabriel został w Genesis?” To bardzo ciekawy pomysł na koncerty…
– (śmiech). Oczywiście, jest w tym pewien żartobliwy element. Ale mówiąc
serio: chcieliśmy zagrać coś z czasów po „The Lamb Lies Down On
Broadway”, ponieważ naprawdę kochamy ten okres w historii Genesis. Dla
nas wykonywanie tych kompozycji było czystą przyjemnością, myślę, że
publiczności też się podobało. Również w przyszłości będziemy sięgać po
utwory nagrane bez Petera Gabriela.
– Było Ci ciężko „przerobić” partie Collinsa, na „gabrielowską” modłę?
– Nie, postanowiłem zaśpiewać w sposób, który będzie mi najlepiej
pasował. Naprawdę nie zależało mi, by zabrzmieć jak Phil Collins, ale
też nie chciałem w nich zbytnio naśladować maniery Gabriela.
– Dziś zażartowałeś, czy przypadkiem nie chcemy usłyszeć „Invisible
Touch”. Skoro już sięgnęliście po repertuar Genesis z Collinsem, to czy
wyobrażasz sobie The Watch grające na przykład „No Son Of Mine”, czy
Domino”?
– W przyszłym roku być może przygotujemy program oparty na
koncertowej płycie „Seconds Out”, czyli mieszankę starego materiału i
utworów z drugiej połowy lat siedemdziesiątych. Sięgnęlibyśmy też po
więcej utworów z płyt „A Trick of The Tail” i „Wind & Wuthering”,
dla nas to są wielkie i ważne albumy. Taki mamy pomysł na kolejny sezon
koncertowy. Ale nie sądzę, byśmy posunęli się dalej… Teraz zagraliśmy
fragment z płyty „And Then There Were Three”, ponieważ „Down And Out” ma
konstrukcję podobną do naszych kompozycji, więc łatwo było włączyć go
do repertuaru. Lubimy go bardzo. Ze sceny robię sobie jaja z tym
„Invisible Touch”, ale szczerze mówiąc uważam, że to bardzo fajny,
popowy kawałek. Czasem słucham sobie tych nowszych płyt Genesis.
– Ostatni jak dotąd album The Watch „Timeless” zawierał kawałki własne, oparte jednak na wątkach kompozycji Genesis…
– To był eksperyment, którego zdecydowaliśmy się podjąć. Wiem, że jest
wielu ludzi, którzy śledzi nasze autorskie dokonania. Oczywiście, naszym
podstawowym celem jest tworzenie ciekawych kompozycji własnych.
– Obecna trasa przebiega pod hasłem „Yellow Show”, po raz kolejny
wracacie do „Nursery Cryme”. To ulubiony album Genesis dla muzyków The
Watch?
– Można tak powiedzieć. To szczególny album, ma inne brzmienie niż
pozostałe. Naprawdę lubimy jak brzmi, ciężko opisać słowami atmosferę
„Nursery Cryme”.
– Nie gracie jednak całej płyty. Brakuje „For Absent Friends”, „Harlequin”…
– Nie mieliśmy czasu, na przećwiczenie ich na próbach. Te utwory są
bardzo trudne do zagrania na żywo. Czasem wykonujemy jeszcze „Harold The
Barrel”.
– The Watch wreszcie ma stabilny skład…
– (śmiech) To bardzo dziwne. Ale nigdy nie mów nigdy (śmiech). Lepiej
nie mówić tego głośno (śmiech). Obecnie gramy dużo koncertów, możemy
bardziej poświęcić się The Watch, łatwiej utrzymać stabilizację w
zespole i mam nadzieję, że tak będzie dalej…
– Czy rozważacie przygotowanie koncertów z całym „The Lamb Lies Down On Broadway”?
– Tak, najprawdopodobniej zrobimy takie coś za dwa lata. „Baranka”
wykonywał w całości The Musical Box (kanadyjski tribute band Genesis –
przyp. red.) – ale wiem, że oni akurat z tym widowiskiem nie przyjechali
do Polski, więc byłoby to dla nas z jednej strony wyzwanie, ale z
drugiej bardzo interesujące doświadczenie, by zagrać ten program dla
polskiej publiczności i liczymy na to, że zostaniemy zaproszeni do
Waszego kraju.
Rozmawiał: Robert Dłucik