Od premiery Waszego debiutu minęło trochę czasu. Album
prezentuje się bardzo okazale – jak z perspektywy czasu Wy oceniacie
zawartość „1”?
Staramy się tego nie robić. Jesteśmy już myślami przy drugiej płycie i
głównie na tym się teraz skupiamy. Piosenki które znalazły się na naszym
debiutanckim albumie wybraliśmy latem 2009 roku i to wtedy nastąpiła
ostra selekcja, która miała na celu pozostawienie tylko tych piosenek,
które naszym zdaniem warte były zarejestrowania w studiu i umieszczenia
na płycie. Na pewno teraz wiele rzeczy byśmy zmienili, nagrali czy
wyprodukowali inaczej, ale tylko dlatego że dziś myślimy już troszkę
inaczej, minęły dwa lata, które wiele w naszym życiu zmieniły. To co
nagraliśmy jesienią 2009 roku było wtedy najprawdziwsze i płynęło prosto
z naszego serca, więc ciężko jest nam to teraz oceniać. Mamy do tych
piosenek sentyment.
Opowiedz coś więcej o płycie. Co chcieliście za jej pośrednictwem powiedzieć ludziom i jak w ogóle powstają Wasze utwory?
Włożyliśmy w tę płytę wszystkie siły jakie wtedy mieliśmy. Nic innego
się nie liczyło. Po nagraniach byliśmy wyczerpani i szczęśliwi, choć
kiedy ją nagrywaliśmy nie mieliśmy żadnych perspektyw na podpisanie
jakiegokolwiek kontraktu fonograficznego. Plan był taki żeby wrzucić
płytę za darmo do internetu. Jedynym naszym celem było nagranie dobrych
piosenek, wyprodukowanie ich na najwyższym możliwym poziomie i później
zaprezentowanie ich ludziom. Pomysł z internetem nie wypalił ze względów
prawnych i dlatego postanowiliśmy zostawić naszą świeżo nagraną płytę w
wytwórni Mystic Production, nie licząc na jakąkolwiek odpowiedź. A
jednak się udało i niedługo później byliśmy już po podpisaniu kontraktu,
premierze płyty, czterech singlach, dwóch teledyskach…i nominacji do
Fryderyka za debiut roku! To co się wydarzyło to dla nas naprawdę czyste
szaleństwo! Natomiast jeśli chodzi o to jak powstają nasze piosenki, to
przeważnie sam proces jest bardzo prosty. Ponieważ komponujemy z
Bartkiem wszystko we dwójkę, często wygląda to tak, że któreś z nas
siada do pianina czy bierze gitarę i gra drugiej osobie swój pomysł.
Dalej już pracujemy nad nim razem.
Słuchając Waszej muzyki nierzadko można poczuć silny wpływ
twórczości Skunk Anansie. Jest to przypadek, czy też jesteście fanami
ekipy dowodzonej przez Skin?
Jestem bardzo ciekawa, o których momentach mówisz. Szczerze mówiąc, nie
wydaje mi się, żeby na naszej płycie słychać było jakikolwiek wpływ
zespołu Skunk Anansie. Słuchając m.in. „Emily”, „Running”, „You May Cry”
czy „Blame It On My Love” nie mam pojęcia co mogą mieć wspólnego z
twórczością tego zespołu. Wydaje mi się, że to porównanie, jak i wiele
innych, wynika z tego, że ktoś kiedyś rzucił takie luźne skojarzenie i
zostało to podchwycone. A ludzie lubią porównywać i nie ma w tym nic
dziwnego. Natomiast prawda jest taka, że jeśli ktoś posłucha całej
naszej płyty, prawdopodobnie znajdzie jeszcze kilkanaście lub
kilkadziesiąt innych porównań. Przyrównanie do Skin jest dla mnie o tyle
interesujące, że ani jej ani zespołu Skunk Anansie nigdy nie słuchałam.
Z tego co wiem Bartek również. Jeśli chodzi o mnie to zawsze byłam
zafascynowana artystami z wytwórni Motown i klasycznym rockiem.

Album promuje „Emily”. Wydaje się, że ta kompozycja ma charakter osobisty, jak jest w rzeczywistości?
Jest to o tyle dziwna sprawa, że faktycznie piosenka ta ma dla mnie
szczególne znaczenie. Jednak ten mój osobisty charakter został uchwycony
tylko na poziomie pisania linii melodycznej, a nie tekstu, który
powstał dużo później. Są to więc dwie odrębne historie, z których jedną
znam tylko ja. Podczas pisania tekstów, polskiego i angielskiego,
najważniejszą sprawą dla nas było to, żeby jak najlepiej przekazać
historię, którą oboje mieliśmy w głowach i nie popsuć melodii źle
brzmiącym tekstem. To naprawdę niesamowite, że tak wiele osób podchodzi
do tego tekstu osobiście i emocjonalnie odnajdując w nim siebie. Nic
lepszego nie mogło nam się przydarzyć.
„1” jest debiutem The Boogie Town, ale poziom muzyczny
podpowiada, że nie należycie do dyletantów na muzycznym rynku. Jak jest
faktycznie?
Z jednej strony chcielibyśmy jak najdłużej zostać laikami, by nie
zatracić w sobie radości z pisania piosenek. Za każdym razem gdy siadamy
by nagrać coś nowego, czujemy się tak jakbyśmy nigdy wcześniej tego nie
robili. I to jest dla nas najpiękniejsza rzecz w byciu muzykiem. Z
drugiej jednak strony, interesujemy się realizacją i produkcją nagrań.
Moglibyśmy siedzieć w studiu całymi dniami, miksować piosenki albo np.
wypróbowywać nowe pomysły na nagranie bębnów. I mamy nadzieję, że już
niedługo tak właśnie będzie, bo w niedługim czasie planujemy otworzyć
studio nagrań.
Obserwując działania promujące Wasz zespół, nierzadko widzi się
tylko dwie osoby – o co chodzi? Czy The Boogie Town to duet plus muzycy
sesyjni?
The Boogie Town od samego początku był duetem Ula Rembalska i Bartek
Mieszkuniec. Znamy się z Bartkiem już prawie siedem lat. W 2007 roku
postanowiliśmy stworzyć Boogie Town. Muzycy którzy z nami występują nie
są muzykami sesyjnymi. To nasz skład koncertowy, to ludzie z którymi
tworzymy jedność na scenie, którzy nas rozumieją i podoba im się to co
gramy. Na przykład Przemka Kuczyńskiego, naszego bębniarza, znamy od
dobrych kilku lat i jest z nami od początku Boogie Town. Lubimy spędzać
czas z chłopakami nie tylko na scenie, ale również i po koncertach.
Być może jest na to jeszcze za wcześnie, ale zapytam – macie już konkretne plany na przyszłość np. kolejną płytę?
Druga płyta już na jesieni tego roku. Jesteśmy właśnie w trakcie pisania
piosenek i niedługo wchodzimy do studia. W planach jest również duża
trasa koncertowa, ale o tym nie możemy jeszcze mówić. Jeśli się uda
będzie to niesamowite wydarzenie.

W sumie pojawiliście się znikąd i z dnia na dzień nazwa The Boogie Town stała się rozpoznawalna. Jak Wy oceniacie całą sytuację?
Jest to dla nas ogromna radość i spełnienie marzenia, które już dawno mieliśmy w głowie. Ponieważ podchodzimy bardzo poważnie do tego co robimy, nałożyliśmy teraz sami na siebie wielką odpowiedzialność i wiemy, że otrzymaliśmy szansę, której nie możemy zmarnować, szansę która już być może nigdy się nie powtórzy. Zdajemy sobie jednak sprawę, że nie możemy przesadzać z samokrytyką, która zresztą od zawsze nam towarzyszyła, bo dzięki niej możemy się zarówno rozwijać, ale i też zupełnie niepotrzebnie spalać.
Jak przedstawia się promocja „1” na żywo? Czy istnieje cień szansy, że zawitacie w okolice Ostrowa Wielkopolskiego?
Oczywiście! Uwielbiamy grać na żywo! Naszym celem jest zagranie jak największej liczby koncertów, wszędzie tam gdzie ludzie będą chcieli nas zobaczyć. Mamy nadzieję, że już niedługo uda nam się zawitać do Ostrowa i damy czadu! Może podczas nadchodzącej trasy? Bardzo na to liczymy!
Na koniec kilka słów zachęty dla tych, którzy nie znają jeszcze The Boogie Town. Taka autoreklama!
Pozdrawiamy gorąco wszystkich ostrowian! Liczymy na to, że w najbliższym czasie odwiedzimy Wasze miasto i zabierzemy Was w podróż z muzyką Boogie Town. Nie możemy się doczekać! Do zobaczenia!
Pytał Marcin Magiera