THE BOOGIE TOWN (16.12.2011)

THE BOOGIE TOWN - Grawitacja

The Boogie Town powrócili z drugim albumem – „Grawitacja”. Krążek jest już od jakiegoś czasu do kupienia a na pytania z nim związane ale i nie tylko te dotyczące nowego wydawnictwa odpowiadali Ula Rembalska oraz Bartek Mieszkuniec.

Po świetnym debiucie, który udało Wam się zrealizować pod skrzydłami Mystic Production, przyszła pora na album drugi. Z jednej strony chyba było trochę łatwiej, bo tym razem z realizacją swoich pomysłów nie musieliście kluczyć „od Iwana do pogana”, Z drugiej zaś strony, zawsze jest ta presja aby udowodnić światu że nie jest się artystą jednego albumu, że swoją muzyką idzie się do przodu, a nie stoi w miejscu. Moim skromnym zdaniem, „Grawitacja” jest jeszcze lepsza od „Jedynki”. Powiedzcie więc, łatwiej pracowało się nad debiutem czy nad Waszym najnowszym dziełem?

Ula: Ciężko nam porównać te dwie sytuacje. Tak jak zauważyłeś, podczas nagrywania „1” nasze obawy krążyły głównie wokół tematu wydawcy. Zdecydowaliśmy się nagrać nasz pierwszy album na własną rękę, zanim znaleźliśmy wytwórnię która chciałaby podpisać z nami kontrakt. Mieliśmy już dość nagrywania demówek, przerabiania naszych piosenek tylko dlatego, że coś co powstało kilka miesięcy wcześniej przestało nam się podobać. Doszliśmy do wniosku, że nie możemy w nieskończoność „poprawiać” i zmieniać, bo to do niczego nie prowadzi. Postanowiliśmy zamknąć temat tych utworów i jedynym sposobem było nagranie płyty.

Bartek: Nie byliśmy pewni czy ktokolwiek będzie zainteresowany naszymi piosenkami, a nawet jeśli to czy będzie gotów je wydać. Na szczęście okazało się, że znalazła się wytwórnia, która nie tylko wysłuchała płyty którą od nas dostała, ale również błyskawicznie nam odpowiedziała i zaprosiła na rozmowy.


Choć, na „Grawitacji” znalazło się wiele zdecydowanie spokojniejszych, wręcz balladowych kompozycji, jednak mimo wszystko wydaje mi się, że jest to album zdecydowanie bardziej rockowy od debiutu? Czy podzielacie to odczucie? Co miało wpływ na taki stan rzeczy, może to, że na pierwszej płycie funkcjonowaliście jako kwartet, a teraz „The Boogie Town” to praktycznie duet, który tworzycie Wy plus muzycy towarzyszący?

Bartek: The Boogie Town od zawsze był duetem. Zakładaliśmy go w 2007 roku z taką właśnie myślą. Byliśmy wcześniej razem w zespole, który nie przetrwał próby czasu i właśnie rozpad tego wcześniejszego projektu skłonił nas do założenia Boogie Town. Doskonale się rozumiemy i mamy podobne spojrzenie na muzykę. Bycie duetem, jako że jesteśmy oboje kompozytorami i producentami wszystkich naszych nagrań, jest dla nas i dla muzyków którzy z nami grają rzeczą naturalną i zdrowym układem. Obie płyty, poza bębnami, basem i kwartetem smyczkowym, nagrywaliśmy sami.

Ula: Przy debiutanckim albumie marzył nam się stały skład koncertowy, który wtedy wydawał się nam tym ostatnim, stąd umieszczenie go na okładce płyty. Czas pokazał, że nie wszystko poszło tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Efekt jest taki, że spośród czterech osób które oprócz nas są na okładce „1” tylko jedna nagrywała ten album, a dwie już z nami w ogóle nie współpracują. Przy „Grawitacji” chcieliśmy uniknąć nieporozumień, stąd obecność tylko naszej dwójki. Jeśli natomiast pytasz o różnice pomiędzy brzmieniem obu płyt, to na pewno nie wynikają one ze składu, ponieważ obie nagrywali ci sami muzycy. Jedyną różnicą było to, że tym razem w studiu Pawła Marciniaka nagraliśmy tylko bębny i kwartet, natomiast całą resztę zarejestrowaliśmy w naszym studiu. Paradoksalnie więc, mimo wiszącej nad nami daty premiery i krótszego czasu jaki mieliśmy na nagrania, spędziliśmy więcej czasu w samym studiu na kombinowaniu z brzmieniami, efektami i innymi niuansami produkcyjnymi. Nie ograniczały nas godziny pracy, sprzęt był rozstawiony i gotowy do nagrań non stop.

Bartek: Założyliśmy sobie również, że tym razem to pierwsze podejście będzie tym ostatnim w większości przypadków. Chcieliśmy uchwycić tą specyficzną i trudną do odtworzenia później energię, która towarzyszy tylko pierwszemu podejściu do nagrania. Jednocześnie, nie chcieliśmy nagrać „1” nr 2. (śmiech). Nie chcieliśmy napisać kolejnej „Emily”. Wydawało nam się, że nie miałoby to sensu, ponieważ taka płyta już istnieje. Zgadzamy się z opinią, że drugi album jest mimo wszystko bardziej rockowy. Chcieliśmy żeby był odważniejszy, dlatego postawiliśmy na bardziej wyraziste brzmienia, przede wszystkim gitar i klawiszy, ale też na bardziej charakterystyczne, zadziorne efekty wokalowe i na odważniejszy miks nagrań.


Pierwsza płyta była praktycznie w całości angielskojęzyczna (nie licząc oczywiście 13-tego utworu – polskojęzycznej wersji „Emily”) Tym razem między piosenkami angielskojęzycznymi wplotły się aż 3 kompozycje śpiewane po polsku. Czy decydując się na taki układ albumu nie obawialiście się, że może to potencjalnie negatywnie wpłynąć, jeżeli album miałby zaistnieć na rynku zagranicznym?

Bartek: Nie, ponieważ nagraliśmy również anglojęzyczne wersje tych trzech piosenek i mamy przygotowaną wersję płyty na której jest dziesięć piosenek po angielsku i trzy piosenki po polsku jako bonus tracki, z myślą o Polonii.


Tutaj chciałem zapytać bezpośrednio Ulę – lepiej śpiewa Ci się po polsku czy w języku angielskim? A jak to wygląda od strony literackiej, łatwiej przychodzi pisanie tekstów w języku ojczystym czy jest to bez różnicy?

Ula: Jeśli chodzi o samą trudność śpiewania, od strony technicznej, jest podobnie. Natomiast każdy z tych języków jest trudniejszy na innym polu. Oczywiście język polski jako mój język ojczysty ma tę przewagę, że jest dla mnie całkowicie naturalny i w pełni zrozumiały. Co nie zmienia faktu, że zawiera dużo trudnych głosek typu sz, cz, ś, ć itd., które potrafią nastręczać trudności i zwyczajnie nie brzmią ładnie. Angielski natomiast wymaga ode mnie jakby nie było większej uwagi, aby poprawnie wymówić każdy wyraz. Choć śpiewając o tym nie myślę, to pewnie podświadomie mój mózg cały czas tego pilnuje. Poza tym, poprawna wymowa w języku angielskim wcale nie jest taka łatwa jak niektórym się wydaje. Jest wiele głosek i zasad wymowy których w naszym języku nie ma i których po prostu trzeba się nauczyć. Słyszę również różnicę w barwie mojego głosu w obu językach, która wynika z tego, że angielski jest językiem bardziej nosowym i brzmię w nim zdecydowanie ciemniej, przez co wydaje się jakbym śpiewała niżej. Musieliśmy nawet stosować inne ustawienia efektów na wokalu w obu wersjach językowych. Natomiast przekaz języka polskiego dociera do nas od razu i trafia prosto w serce, nie przechodzi w głowie procesu podwójnego tłumaczenia jak w przypadku angielskiego, przez co teksty mogą wydawać się mniej tajemnicze i atrakcyjne. Śpiewając po raz pierwszy „Emily” w wersji polskiej poczułam się kompletnie „obnażona”, wydawało mi się że odkrywam przed ludźmi którzy będą tego słuchać o wiele więcej niż bym chciała, ale to dzięki Bogu minęło, ponieważ wytworzyłam sobie w głowie jakąś sztuczną barierę, która pozwala mi śpiewając nie skupiać się na poszczególnych wyrazach tylko obejmować całość piosenki. Jeśli natomiast chodzi o pisanie tekstów, to polskie teksty zawsze piszemy we dwójkę. Jest to dużo trudniejsze od pisania w języku angielskim. Wynika to pewnie z tego, że angielski jest językiem jakby „stworzonym” do muzyki. Jest bardziej melodyjny, ma ruchomy akcent, dużo więcej wyrazów niż nasz język i co w pisaniu tekstów bardzo ważne, ma również duży zasób wyrazów jednosylabowych. Samo to, że śpiewamy przecież na samogłoskach, których w języku angielskim jest około 13, a w polskim tylko 6 robi znaczną różnicę. (śmiech). Mimo tego, nie wyobrażamy już sobie z Bartkiem innej wersji „Emily” jak tylko ta po polsku. Poza tym, że mamy do niej ogromny sentyment, to czujemy, że tylko nasz ojczysty język jest w stanie dotrzeć do nas w taki sposób, żaden inny nie jest go w stanie zastąpić. Podobnie jest z nowymi piosenkami nagranymi po polsku na „Grawitacji”.


Powiedzcie coś o tym czarującym miejscu w którym powstała strona graficzna płyty? Kto był pomysłodawcą okładki, kto wybierał miejscowość w której powstawała? Czy jest to miejscowość szczególnie Wam bliska albo było to dziełem przypadku?

Bartek: Sesję robiliśmy w Małej Wsi niedaleko Grójca, w przepięknym osiemnastowiecznym pałacu, który był kiedyś siedzibą książąt Lubomirskich. Jesteśmy bardzo wdzięczni fotografowi z którym tym razem pracowaliśmy – Mirkowi Pietruszyńskiemu, że zawiózł nas do Małej Wsi i pokazał nam ten cudowny pałac. Poprosiliśmy go, żeby pomieszczenie w którym będziemy robić zdjęcia miało polski klimat, a zarazem żeby oddawało muzykę która jest na „Grawitacji”. Sam pomysł na okładkę był nasz. Chodziło nam o uchwycenie tematu „grawitacji” w nieoczywisty sposób. Nie chcieliśmy się podwieszać na linkach i lewitować, nie pasowałoby to zupełnie do klimatu płyty, która jest przestrzenna, ale nie futurystyczna. Dlatego też wymyśliliśmy unoszące się wokół nas przedmioty. Zebraliśmy więc kilka naszych prywatnych rzeczy które chcielibyśmy umieścić na tym zdjęciu i przywieźliśmy je na plan. Jest więc m.in. prawdziwe koło ratunkowe, stara maszyna do pisania, wypchany głuszec, świnia skarbonka, lustro…

Ula: Każdy z tych przedmiotów nie został zresztą wybrany przypadkowo i coś dla nas oznacza. Gdy weszliśmy do pałacu od razu spodobała nam się pierwsza sala, z tą niesamowitą drewnianą podłogą przypominającą szachownicę. Chcieliśmy, żeby zdjęcia niosły ze sobą pewną symbolikę i tak też się stało. Na przykład, na jednym ze zdjęć w książeczce widnieje za nami na ścianie sentencja łacińska, mówiąca o tym, że aby zwyciężać powinniśmy uczyć się na losach naszych przodków. Jest to naprawdę niezwykłe miejsce. Czuje się tam powiew historii.

The Boogie Town

Przyznam szczerze, że chętnie zobaczyłbym grupę The Boogie Town na scenie, nie mogę więc nie zapytać o Wasze plany koncertowe. Czy planowana jest jakaś większa trasa koncertów promująca płytę „Grawitacja”. Gdzie można Was będzie zobaczyć po nowym roku na scenie?

Ula: Mamy w planach zagranie trasy koncertowej promującej „Grawitację” na początku przyszłego roku, a dokładniej na przełomie lutego i marca. Chcemy wystąpić zarówno w małych miejscowościach, jak i w dużych miastach. Niedawno rozpoczęliśmy rozmowy z klubami w których chcielibyśmy zagrać i mamy nadzieję, że niedługo na naszych stronach internetowych pojawią się szczegółowe informacje na ten temat.


Wiem, że Wasze życiowe cele wiążą się nie tylko z produkcja swoich własnych płyt, w przyszłości pragniecie podobno zająć się produkcją płyt innych artystów, dlatego powstaje Wasze „Boogie Town Studio”? Jakiego typu muzykę chcielibyście w przyszłości realizować?

Bartek: Własne studio od zawsze było naszym marzeniem. Oboje wprost uwielbiamy pracę w studiu i moglibyśmy z niego praktycznie nie wychodzić. Produkcja i realizacja muzyczna sprawia nam ogromną frajdę. Czasem wydaje nam się, że nawet większą od komponowania, ale może wynika to z tego, że pisanie piosenki to sam początek, sam zarys, a tak naprawdę prawdziwa praca zaczyna się dla nas dopiero przy produkcji i nagrywaniu utworu. Jest to na pewno bardziej czasochłonne, ale i rozwijające.

Ula: Jeśli chodzi o artystów z którymi chcielibyśmy w przyszłości pracować, to na pewno będą to osoby które dobrze wiedzą co chciałyby wyrazić przez muzykę, znają swoje możliwości, ale jednocześnie nie boją się nowości i zmian, biorą sobie do serca uwagi i potrafią nawet krytykę wykorzystać na plus. Rodzaj muzyki tak naprawdę nie ma tu żadnego znaczenia. Jeśli ktoś jest szczery i oryginalny w tym co robi, słychać to od samego początku.


Zostając przy muzyce, zdradźcie tajemnicę co wam w duszy gra? Co nuci Bartek Mieszkuniec podczas golenia (sorry przecież zapuściłeś sporą bródkę 😉 ), a co śpiewa do lustra Ula Rembalska podczas tworzenia makijażu? Jaka muzyka sączy się z głośników w waszych samochodach? Czego słuchacie do poduszki przed zaśnięciem? Jaką płytę najchętniej zobaczylibyście jako prezent pod choinką?

Bartek: Ja często nucę piosenki The Beatles. Jestem wielkim fanem Paula McCartney’a. Oczywiście wszystko zależy od nastroju jaki mam danego dnia. Natomiast samochód był dla nas ostatnimi czasy głównym miejscem gdzie sprawdzaliśmy miks naszych piosenek. Po długotrwałym procesie miksowania każdej piosenki wraz z Pawłem, zabieraliśmy ją ze sobą na płycie do samochodu i robiliśmy sobie rundkę po Łodzi, żeby po kilku godzinach wrócić i zrobić jakieś poprawki jeśli była taka potrzeba.

Ula: Ja osobiście wolę czyjejś muzyki słuchać niż ją nucić i robię to naprawdę bardzo rzadko. Czasem nawet czuję się nieswojo gdy ktoś obok mnie zaczyna śpiewać sobie coś pod nosem. Nie mam pojęcia z czego to wynika. Jak byłam nastolatką, wszędzie zabierałam ze sobą najpierw mojego walkmana, a później discmana. Gdy byłam na studiach pojawił się mój pierwszy odtwarzacz mp3, w którym teraz głównie wykorzystuję funkcję dyktafonu do nagrywania pomysłów. Natomiast jeżeli jesteśmy w trakcie nagrywania płyty, staram się ograniczyć słuchanie muzyki tylko do nagrywanych piosenek, żeby dać uszom i głowie odpocząć. Wtedy cisza potrafi być naprawdę kojąca.

Bartek: A pod choinkę marzy mi się box ze wszystkimi albumami wydanymi przez Beatlesów…

Ula: Wiedziałam! A ja chciałabym dostać bilet na koncert Adele, a jeśli musiałabym zostać tylko przy płycie, to przynajmniej jej koncertowe DVD.


Zapytam Was jeszcze o inspiracje pozamuzyczne. Czy była ostatnio jakaś wyjątkowa książka, film lub inny rodzaj sztuki który zrobił na Was ostatnio szczególne wrażenie?

Bartek: Oglądałem ostatnio film „Mr. Nobody”, w którym zresztą główną rolę zagrał Jared Leto z 30 Seconds To Mars. Polecił mi go fryzjer Uli, gdy podczas jednej z rozmów poruszyliśmy temat światów równoległych i możliwości podróżowania po alternatywnych rzeczywistościach. A że od niedawna intryguje mnie szeroko pojęta tematyka „kosmosu”, wymiarów itd., postanowiłem wypożyczyć sobie „Mr. Nobody” jako wstęp do jakiejś poważniejszej lektury. Nie jest to film najłatwiejszy w odbiorze, ale za to bardzo wciągający i nasuwający wiele pytań, na które ciężko znaleźć odpowiedź i o których trudno zapomnieć.

Ula: Na mnie ogromne wrażenie zrobiła książka Richarda Dawkinsa „Najwspanialsze widowisko świata. Świadectwa ewolucji”. Nie mogłam uwierzyć w to co czytałam. Nie mieściło mi się w głowie, że prawie połowa Amerykanów uważa, że Bóg stworzył człowieka dziesięć tysięcy lat temu. Później zaczęłam szukać informacji co na ten temat sądzą Polacy i okazało się, że jedna trzecia ankietowanych odpowiada podobnie. Jest to niesamowite, że w XXI wieku są ludzie którzy nie traktują ewolucji jako niezaprzeczalnego faktu, m.in. dlatego że mylnie rozumieją albo nie chcą zrozumieć słowa „teoria”. To tak jakby nie wierzyli również w teorię grawitacji. Dla mnie osobiście to, że teoria ewolucji już dawno stała się faktem zupełnie nie kłóci się z wiarą w Boga. Są to dwie zupełnie inne rzeczy. Dlatego cieszę się, że ta książka stała się bestsellerem i że dzięki niej również ja mogłam przemyśleć wiele spraw.


Na zakończenie, jeszcze jedno pytanie do Uli. Skończyła się właśnie pierwsza edycja programu „The Voice Of Poland”, w której miałaś przyjemność doradzać drużynie Nergala. Jak odbierałaś to widowisko muzyczne stojąc jednak troszeczkę z boku. Jaki jest Twój stosunek do tego typu produkcji? Czy możesz zdradzić rąbka tajemnicy jak to wygląda od kuchni? Czy miałaś swojego prywatnego faworyta? Gdyby zależało to wyłącznie od Ciebie kto by wygrał ten teleturniej?

Ula: Bardzo spodobał mi się pomysł z przesłuchaniami w ciemno. W żadnym innym programie jury nie oceniało, nawet wstępnie, uczestników tylko po głosie. Liczyłam na to, że poziom będzie wysoki, ale nie spodziewałam się aż tak wysokiego! Mamy w Polsce naprawdę świetnych wokalistów i chciałabym żeby coś za tym poszło. Ostatnio, programów tego typu jest w telewizji bardzo dużo, a tak naprawdę od czasów pierwszego Idola, osoby które zrobiły karierę po udziale w takim show można wymienić na palcach jednej ręki. Każdy uczestnik powinien pamiętać o tym, że taki program jest tylko jednym ze środków do celu, a nie celem samym w sobie. Jeśli nie ma się wystarczająco dużo siły i zaparcia, a do tego skromności i przede wszystkim nie jest się przygotowanym na ciężką pracę i masę związanych z tym nerwów, to nie ma to szans na powodzenie. My jako Boogie Town idziemy tradycyjną drogą. Wydajemy płyty, kręcimy teledyski, gramy koncerty, ale przede wszystkim wciąż nagrywamy nowe rzeczy i mamy w głowie jeden cel – by się rozwijać. Program tego typu daje ogromną szansę jakiej większość muzyków na świecie nigdy nie miała. Uczestnicy zdobywają ogromną popularność w bardzo krótkim czasie, co może skutkować tym, że się pogubią i stracą poczucie rzeczywistości, zapominając o sednie sprawy jakim jest muzyka i tylko muzyka. Będąc w „The Voice Of Poland” miałam okazję zaobserwować wiele scenek które utkwiły mi w pamięci, ale szczególnie jedna zrobiła na mnie wrażenie. Po odcinku finałowym, tak jak zawsze były robione zdjęcia na tle logo programu. Ustawili się trenerzy i oczywiście Damian Ukeje który wygrał program. Błyskały flesze, był niesamowity zgiełk, fotografowie krzyczeli „spójrz tutaj”, „w lewo”, „teraz w prawo” itd. Kiedy skończyli robić zdjęcia, pod ścianą ustawił się jeden z uczestników, który odpadł dużo wcześniej. Błysnęły dwa flesze i zapadła cisza, po czym chłopak wyraźnie zdziwiony i zawstydzony spuścił głowę i zniknął. Niestety jest tak, że najtrudniejsze jest utrzymanie popularności, po tym jak się ją zdobyło. Moim zdaniem, im dłuższa jest twoja droga, tym później łatwiej ci utrzymać się na powierzchni, bo ta droga kształtuje nie tylko człowieka, ale i przyszłego artystę. Jeśli z dnia na dzień stajesz się znany, musisz starać cię sto razy bardziej żeby pokazać i udowodnić ludziom, że ty i twoja muzyka jesteście coś warci.


Ponieważ Święta są praktycznie na wyciągniecie ręki i Nowy Rok, tuż-tuż, w imieniu własnym, jak i całej ekipy Rock Area, chciałem życzyć Wam wszystkiego najprzyjemniejszego, co się z tym okresem wiąże, a z Nowym Rokiem, realizacji wszystkich planów i dążeń, samych sukcesów i braku grawitacji, tej uporczywej siły ciągnącej nas tak uporczywie w dół.

Bartek: Dziękujemy serdecznie. My również chcieliśmy zarówno Tobie, jak i całej ekipie i wszystkim czytelnikom Rock Area, złożyć najserdeczniejsze życzenia Radosnych, Rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia…

Ula: … oraz żebyście nadchodzący rok 2012 mogli zaliczyć do najpiękniejszych lat w swoim życiu!

Pytał: Marek Toma

Dodaj komentarz