Sonny Landreth – wirtuoz gitary, mistrz techniki slide. 30 czerwca to data premiery jego nowej płyty – podwójnego albumu koncertowego, dokumentującego występy w Lafayette, miejscu w którym Landreth spędził kawał swojego życia. „Recorded Live in Lafayette” to wspaniała wizytówka artysty, który ma na swoim koncie współpracę z takimi tuzami, jak Eric Clapton i Mark Knopfler. A już we wrześniu, będzie okazja by posłuchać go na żywo i poznać tajniki muzycznego warsztatu. Sonny Landreth będzie jedną z gwiazd 37 Rawa Blues Festival, oprócz koncertu spotka się również z fanami na dwóch gitarowych klinikach. Tego wydarzenia nie można przegapić!
Występy w Lafayette musiały być dla Ciebie wyjątkowe, to w końcu miasto, w którym dorastałeś…
Tak i to był jeden z powodów dla których chciałem nagrać koncertową
płytę właśnie tam. Pod względem logistycznym również było to wygodne, bo
studio w którym pracuję mieści się zaledwie kilka przecznic od sali
koncertowej. No i znacznie lepiej się czujesz, gdy po koncercie możesz
iść do domu i porządnie się wyspać we własnym łóżku. Nie to w co w
trasie koncertowej, kiedy długie godziny spędzasz w busie i śpisz w
różnych hotelach… Spotkaliśmy się dzień wcześniej, zrobiliśmy próbę i
zagraliśmy trzy koncerty z rzędu. Później wybraliśmy najlepsze fragmenty
na płytę. Większość materiału pochodzi z trzeciego wieczoru.
Podzieliłeś koncerty na dwa odrębne sety: akustyczny oraz elektryczny. Skąd taka decyzja?
Nie mogłem się zdecydować, czy zrobić nową płytę stricte akustyczną,
czy też może jednak nagrać coś „elektrycznego”, a może zaprosić paru
zaprzyjaźnionych muzyków w roli gości? No i wymyśliłem, żeby połączyć
wszystko w jednym (śmiech). Początkowo nie planowałem takiego podziału
koncertu, ale jestem bardzo zadowolony z końcowego efektu. Pozostawienie
spraw własnemu biegowi przynosi czasem więcej korzyści niż skrupulatne
planowanie czegoś… Byliśmy w trasie z moim trio, mieliśmy wyrobiony
pogląd, które utwory fajnie wypadają w wersjach akustycznych, a którym
bardziej do twarzy w elektrycznym wcieleniu, więc kiedy przyszło do
nagrywania wiedziałem, że wszystko wyjdzie tak jak powinno. Zwłaszcza,
że mam w zespole muzyków, którym mogę zaufać w stu procentach.
Masz swoją ulubioną płytę z serii „unplugged”?
Dla mnie takim wzorcowym jest album Erika Claptona. Bardzo twórcze
podejście do aranżacji utworów. Ta płyta do dziś mnie inspiruje,
wykorzystane na niej rozwiązania wciąż rezonują mi gdzieś z tyłu
głowy…
Skoro padło już nazwisko Claptona.. Miałeś okazję pracować z
nim, a także z Markiem Knopflerem. Jacy są prywatnie, z dala od blasku
scenicznych świateł?
Wspaniali goście… Z Markiem do dziś jesteśmy przyjaciółmi.
Spotkaliśmy się w 1992 roku w Londynie. Promowałem wówczas album
„Outward Bound”, Mark okazał się fanem mojej płyty, skontaktował się z
moim menadżerem. Przyszedł na mój koncert w sali Town and Country, po
nim zjawił się na backstage’u, porozmawialiśmy. Utrzymywaliśmy później
kontakt ze sobą. Mark zaprosił mnie do udziału w sesji nagraniowej
swojego pierwszego solowego albumu po zakończeniu działalności Dire
Straits. A potem zagrał na mojej płycie „South of I – 10”. I tak ta
nasza przyjaźń trwa do dzisiaj. Wspiera mnie w różnych działaniach –
podobnie zresztą jak Eric – naprawdę świetnie się dogadujemy…
Czego polscy fani bluesa mogą spodziewać się po Twoim koncercie w „Spodku” podczas 37 Rawa Blues Festival?
Myślę, że będzie trochę podobny do wspomnianej koncertowej płyty. Lubię
kontrast między akustycznym setem i solidnym „dołożeniem do pieca”.
Zagramy sporo utworów, które znalazły się na „Recorded Live in
Lafayette”, ale może zdarzyć się tak, że odwrócimy role: to co było
akustyczne – zaprezentujemy w elektrycznych wersjach i vice versa. Lubię
pozmieniać coś w repertuarze koncertów. Ten album koncertowy ma również
walor retrospektywny, prezentuje kompozycje z różnych okresów mojej
kariery. Dla kogoś, kto nigdy nie miał styczności z moją muzyką – może
być świetnym wprowadzeniem. Dla znawców i fanów tematu – będzie to z
kolei ekscytujące doświadczenie: posłuchać moich utworów w nowych
wersjach.
Twoja ostatnia studyjna płyta „Bound By The Blues” to znów
proste, bluesowe granie. Czułeś się zmęczony skomplikowanymi formami?
Muzyka nigdy mnie nie męczy (śmiech). Taki powrót do źródeł bywa bardzo
odświeżający i inspirujący zarazem. To pewien rodzaj duchowego
przeżycia. Wśród utworów, które znalazły się na „Bound By The Blues” są i
takie, na których uczyłem się grać. Zdałem sobie sprawę jak wielką
inspiracją były dla mnie te standardy, a równocześnie jak bardzo zmienił
się mój muzyczny warsztat od tamtego czasu. Nowe pomysły, nowe
techniki… Na przykład „Key To The Highway” – uświadomiłem sobie, że
kiedyś wykonywałem ten klasyk zupełnie inaczej niż obecnie. Płyta miała
również być oddaniem hołdu moim bohaterom. Stąd obecność takiego utworu
jak „Firebird Blues”, poświęconego pamięci Johnny’ego Wintera. Był
bliską mi osobą, koncertowaliśmy razem, zagrałem na jego płycie.
Podczas Rawy Blues nie tylko zagrasz koncert w „Spodku”, ale
spotkasz się również dwukrotnie z publicznością podczas gitarowych
klinik w sali kameralnej NOSPR-u…
Nie uważam się za bardzo dobrego nauczyciela, ale myślę że potrafię
dzielić się z ludźmi różnymi rzeczami (śmiech). Lubię takie spotkania,
to świetna okazja, by złapać więź z publicznością. Uczestnicy mogą
zadawać pytania z sali, ja prezentuję jakieś zagrywki, by zilustrować to
o czym mówię… Dzięki takim warsztatom również sporo się uczę, mogę
przeanalizować pewne kwestie…
Na zakończenie zdradź proszę jak pokaźna jest Twoja gitarowa kolekcja.
Mam mnóstwo gitar. Pracując nad utworami, nagrywając je później w
studiu nigdy nie wiesz jakiej barwy będzie potrzebowała dana kompozycja.
Czasem takie szczegóły decydują o atrakcyjności kawałka.. Cóż, jestem
gadżeciarzem. Zbieram gitary i cieszę się z każdego nowego instrumentu
jak dziecko z nowej zabawki (śmiech).
Rozmawiał: Robert Dłucik