SBB – Józef Skrzek (10.05.2012)

SBB - sbb

Józef Skrzek i Anthimos Apostolis to duet muzyków, który zawsze decydował o obliczu SBB. Przez lata istnienia perkusiści się zmieniali, natomiast oni zawsze stali na posterunku. W karierze grupy były wzloty i upadki, wspaniałe chwile jak i gorsze i wszystkie te przeżycia stały się wspaniałym bagażem wspomnień. Przyjaciele ze sceny postanowili tym razem o tym opowiedzieć, bardzo specyficznie, bez słów, za pomocą jedynie muzyki zawartej na nowym albumie SBB. Właśnie o nowej płycie mieliśmy sposobność rozmawiać z Józefem Skrzekiem.


SBB nie zwalnia tempa, tym razem nowa płyta to taka podróż sentymentalna i w dodatku bardzo osobista, przyszedł czas na podsumowanie?


Kto wie? Takie podejście było dla nas jednorazowe. Z Apostolisem trochę się znamy. Graliśmy w przeszłości z Jerzym (Piotrowskim przp.WZ), graliśmy z innymi perkusistami, ale Apoostolis zawsze się w składzie znajdował. Muzycznie jesteśmy samowystarczalni. Apostolis na płycie gra na keyboardzie, jak zawsze na gitarze, ja jestem obecny w różnych moich instrumentacjach, tzn. gram na moogu i dodaje różne inne ubarwienia, do tego gram na gitarze basowej, śpiewam. Z tym śpiewem jest różnie. Na płycie jest nieźle, teraz jest gorzej. Zaryzykowałem bardzo poważne cięcie, jestem po operacji, no i okazało się że teraz mam o połowę mniejszą skalę . Przynajmniej na razie. Zobaczymy co z tego wyniknie. Dla mnie osobiście głos także jest instrumentem, który współpracuje w różnych improwizacjach. Teraz go zgubiłem i zobaczymy co z tego będzie. Czy mam jeszcze szansę na powrót do śpiewania które bardzo lubię czy zostanę instrumentalistą.

W poszczególnych utworach mocno wieje nostalgią, jakby tęsknotą za tym choćby chlebem z tustym..

Płyta była nagrywana w pobliżu miejsca zamieszkania, na granicy śląska i zgłębia. Dojeżdżałem do studia z domu bo miałem bliziuteńko . Zapominałem się w tym czasie, dużo fantazjowałem. Praktycznie muzykowanie zawsze daje pewien odlot, daje pewien odruch wolności. Kto wie, może to też jest nawiązaniem do tego wszystkiego co jest ojcowizną, może to też jest taka nostalgia. Żyjemy na gwałt i na coś musimy postawić, ja postawiłem, na rodzinę.

Przejmująca wokaliza w utworze Urodziny w Roskilde dobitnie ilustruje że nostalgia dotyczy także rzeczy wielkich. Jak to było z tymi trzydziestymi urodzinami na scenie w Roskilde z Bobem Marleyem w tle?

Wielkie szczęście że spotkałem się ze znakomitymi artystami, ludźmi którzy na festiwalu pojawili się jako legenda, właściwie objawienie muzyki reggae, muzyki światowej, jakiegoś nowego nurtu. Stało się to tak spontanicznie że do końca nie mogłem w to uwierzyć . Jakaś łąka, jakieś zaplecze, wszystko na początku było takie powiedziałbym normalne, a potem się stało wyjątkowe. Ktoś nadał informację że jestem solenizantem i Bob, fajny facet, razem z technicznymi znaleźli się za kulisami i gratulowali mi, to było piękne .

Roskilde to jeden z największych międzynarodowych festiwali, czy także był jednym z największych koncertów w karierze SBB?

Możliwe, ale tak do końca tego nie wiesz. Jak jest ciemno to nie wiesz ile jest ludzi tam na tej łące, czy to jest hala gąsienicowa czy jakieś inne miejsce . My odbieraliśmy to w poprzez przyjmowanie muzyki przez publikę, potem też poprzez aplauz i zainteresowanie płytami. Konkretnie płytą Follow My Dreams, którą mieliśmy wtedy przy sobie, Nie odczuwasz do końca że tam jest jakaś ogromna ilość ludzi, tylko czujesz pewną energię, pewną moc. Znakomite sprzęty, profesjonalne, jakbyś wszedł nagle do krainy duchów.

sbb

We wspomnieniach pojawia się też element grozy. Jak to było z tym lotem nad Chicago?

Po znakomitym festiwalu w Meksyku, gdzie byliśmy świetnie przyjmowani, graliśmy koncert finałowy z Marillion . Wszystko się układało znakomicie . Czekaliśmy na lotnisku w San Diego po to żeby lecieć do Chicago. Odlot był opóźniony, była piękna pogoda, nie mieliśmy świadomości co się tam dzieje, ale w pewnym momencie jak już dolatywaliśmy do Chicago to zrozumieliśmy o co chodziło. Na wschodnim wybrzeżu były burze, ogromne burze, samolot w ogóle nie mógł wylądować w Chicago tylko na pobliskim lotnisku . Ledwo usiadł na płycie. Mieliśmy wszyscy bardzo dużego pietra. Duży stres. Wielkie ryzyko. Nie masz wyjścia albo siadasz albo nie. W tym przypadku udało się, bo sterował tym samolotem bardzo zdolny pilot i wylądowaliśmy bezpiecznie. Staliśmy na bocznym pasie, beż możliwości wysiadania. Samolot nie mógł ponownie wystartować bo ciągle były burze. Po jakimś czasie wystartował i to było okropne, ten przelot do Chicago właściwie był majstersztykiem pilota. Jak leciał? Nie wiem, pewnie nisko, z wielkimi zgrzytami wokół . Wszyscy leżeliśmy na ziemi i można powiedzieć że przeleciał mi film z życia, ale wylądował . Facet dostał brawa, wszyscy autentycznie się cieszyli. Amerykanie to jest bardzo ekspresyjny i dynamiczny naród albo płaczą albo wielce się radują. Potem wyszedł taki młody krótko ostrzyżony pilocik i powiedział : „ I promised” obiecałem wam że was dowiozę i dowiozłem.

To płyta bardzo osobista, prawie bez słów, słuchając jej zastanawiałem się jak przebiegała praca nad poszczególnymi utworami, bo zestawiając muzykę z tytułami i wyjaśnieniami w zasadzie wszystko się zgadza. Jak wyglądał proces twórczy?

Trochę się to ciągnęło zanim weszliśmy do studia, zanim zdecydowaliśmy się na taki kształt i w jakim składzie mamy to zrobić. Wyszło że we dwóch i to była pierwsza męska decyzja w związku z tym. Ważna. Potem samo muzykowanie szło już sprawnie. Ustaliliśmy że jeżeli ja gram na keyboardzie to Lakis gra na bębnach, albo że on gra na keyboardzie a ja gram na moogu, albo on gra na gitarze to ja gram na Hammondzie. Potem dokładaliśmy do tego instrumentację w tą czy w tamtą stronę ale raczej żwawo. Na początku w trakcie przygotowania były to wersje krótsze czyli nie było tam za dużo marudzenia. Potem jak dokonywaliśmy wyboru to wybieraliśmy zwykle pierwszą wersję. Praktycznie mieliśmy materiału dwie i półgodziny może i więcej! Powstało go bardzo dużo z czego wybraliśmy tyle ile jest na płycie.

Nie sposób też nie wspomnieć o jednej z najlepszych okładek płyty w karierze SBB, której autorem jest architekt Tomasz Konior i któremu w niezwykle trafny sposób udało się uchwycić ten specjalny rodzaj relacji między dwoma muzykami, których połączyła wspólna przeszłość i których łączy wspólna teraźniejszość. Jak powstawała ta okładka? Czy Tomasz Konior znał wtedy już muzykę jaką zilustruje?

Znał naszą muzykę wcześniej i jest jej fanem, tak przynajmniej mówi. Tomasz Konior jest artystą, który robi bardzo ciekawe projekty architektoniczne, tak jak aula Akademii Muzycznej, obecnie projektuje mosty. Przyjaźni się z Krystianem Zimmermannem jak też z wieloma innymi artystami. To jest nasz człowiek, bardzo dobrze się porozumiewamy, mamy świetną łączność, i mamy zaufanie do siebie w każdą stronę.

1974 rok to oczywiście wyjątkowa data w życiu zespołu, pierwsza płyta koncertowa i SBB przyprawia o „odlot” wszystkich fanów muzyki rockowej w kraju. We wstępie do utworu 74 jest napisane „Jeżeli Cyfry grają rolę to w tym czasie poszło jak w marzeniach”, czy należy się w tej cyfrze 74 dopatrywać jakiś specjalnych, ukrytych znaczeń?

Kto by się spodziewał, że my nagle pójdziemy tak mocno w, w chwili gdy byliśmy niedawno, pod koniec roku 1973, zdegradowani. Tło pewnych nowych sytuacji wokół i nasz animusz spowodował, że zaczęliśmy grać na saksach z węgierskimi zespołami, zaprosili nas do siebie. Nagraliśmy świetną płytę w Stodole. Muzyka nabrała nagle wyrazu również dla publiki a może przede wszystkim dla niej. Wielkie to było szczęście, że trafiliśmy w czas i na tym głównie to polegało. Sama muzyka była jaka była, ona nie ma wyceny obiektywnej czy subiektywnej, jak chciał tak zwał. Albo przychodzi albo nie, a nam zaczęła iść. To było rzeczywiste trafienie w czasie i przestrzeni. Obojętnie czy graliśmy w Polsce, czy graliśmy w kraju demokracji, czy graliśmy na zachodzie, wszędzie to było dobrze odbierane, przyjmowane genialnie. To był szok nie tylko dla publiki dla nas też. Kiedy zgraliśmy „Figo fago” w Opolu to amfiteatr grzmiał, nikt po nas na scenę nie mógł wejść . Szło to fantastycznie. Ale były tez oczywiście schody. Podczas pierwszego kontaktu z producentami na zachodzie w CBS, faceci nam powiedzieli : „fajna muzyka, fajnie gracie, świetny zespół, wow! jaki wigor, ale grajcie teraz muzykę dyskotekową bo taka jest teraz fala, taki jest trend i byłoby najlepiej gdybyście tak zrobili”. Zbaranieliśmy. Chwileczkę! Gramy znakomicie, wszędzie nas noszą, teraz mamy w ogóle zmieniać styl? Dali nam willę pod Fraknfurtem, dali nam warunki, ale my uciekliśmy i pojechaliśmy do Warszawy, zagraliśmy na Jazz Jamboree, afera się z tego zrobiła międzynarodowa .

sbb

Na końcu płyty pojawiają się cztery utworu jakby podsumowujące całą zawartość albumu, czyli „Muzy”, „Memento”, „Zaufanie i „Requiem” czy dobrze odczytuję że to szczególne a może najważniejsze utwory na płycie?

Na pewno. To już jest dojrzałość. Po tym bardzo spontanicznym żywiołowym wejściu onegdaj i tym rąbaniu na maxa, godzinach przygotowywania się do życia, teraz następuje pewna dojrzałość. Przecież Reqiuem jest dedykowany ekipie, naszym kolegom którzy jeździli z nami przez lata i po kolei się nam gdzieś potracili czyli poumierali. Najpierw był bodajże Szrank, potężny chłop, potem był Auzgus , Wicher, Dizel, ostatnio Kolorader, to są ksywy ich oczywiście. Fantastyczni ludzie. W między czasie w trakcie nagrań odszedł Andrzej Krzywy też kolega. Trzeba się cieszyć że jeszcze jesteś, krzątasz się dalej tutaj. W tamtym świecie? Kto wie. Chrześcijanie w to wierzą, ja też jestem za tym żeby sprawa szła dalej żeby było zmartwychwstanie ale to już jest taka refleksja powiedziałbym bardzo filozoficzna, osobista. Natomiast te wszystkie wcześniejsze utwory „Memento” czy „Zaufanie” one traktują o tym że pamięć i zaufanie miało pierwszorzędne znaczenie w naszym dojściu do takiej formy jak teraz. Pomimo tego całego banału komercyjnego, finansowego merkantylnego, który może być intensywny bo możesz zarobić sporą kasę. Myśmy jej niestety nie zarobili, bo byliśmy dziećmi zza żelaznej kutyny. Nie tylko my, także ci wszyscy którzy przez to przechodzili. Mieliśmy niestety takie szanse jakie były. Można było wybrać się na wyspy brytyjskie, można było się przedostawać do Stanów ale stało się jak się stało. Dekada lat siedemdziesiątych, bardzo ważna, o wolności, „z miłości jestem” , wszystko było istotne, było fenomenalne, wielki świat. Nagle potem po tych prawie dwóch dekadach ludzie się rozeszli po świecie, ja grałem w kościołach, Apostolis pojechał do Grecji . Nagle jesteśmy! Niesamowite prawda? Pojawili się ciekawi ludzie ze świata bo był i Wertico, był Gabor Nemeth, teraz jest Irek, w międzyczasie był Mirek Muzykant, możemy grać. Ja i Apostolis jesteśmy różnymi ludźmi w sensie zainteresowań, mamy swoje sprawy, gramy różne formy, ale mamy szacunek do siebie i dlatego jest zaufanie i dzięki temu jest to wszystko co jest.

Przy okazji promocji poprzedniej płyty SBB „In trance” w trakcie rozmowy z Robertem Dłucikiem (Rock Area) na pytanie dotyczące wspólnego koncertu z Deep Purple powiedziałeś: „Fajnie, że możemy znów razem być. To miłe rzecz jasna. Natomiast… oni są poukładani w sposób profesjonalny w show businessie, my z kolei jesteśmy tak „na wyrywkę””, recenzje nowego wydawnictwa są bardzo pochlebne a może nawet entuzjastyczne, pojawiają się nie po raz pierwszy opinie o klasie światowej nowych nagrań. Jest szansa zmianę, poprawę pozycji SBB w światowym show businessie?

Niedawno dostaliśmy zaproszenie do Grand Opera w Wilmington w Stanach Zjednoczonych, gdzie znowu się zjeżdżają rockowo-progresywne grupy. Musimy walczyć na swój sposób. Zespół powinien moim zdaniem więcej podróżować po świecie. W ościennych krajach bardzo nas dobrze przyjmowali: w Wiedniu, w Czechach. Niemcy są dziwni bo wszyscy nas bardzo lubią ale jakoś nie załapują się na albumy, grają jakieś inne płyty i ja to rozumiem. Wszyscy siedzą we własnym sosie, Anglicy dbają o Anglików, Niemcy o Niemców, a Ameryka to jest kowbojstwo, to jest „teksas” , tam wchodzisz w biznes jak masz znajomych w Hollywood. Ile mieliśmy przeróżnych dotknięć, wydawało się że za chwilę nagramy płytę światową . Mówię o dystrybucji, muzyka sama się broni, ale dystrybucja musi być światowa, jak robimy to w kraju jest sympatycznie ale to jest, wiadomo – zamknięte . Potem muzyka gdzieś przemyka, ktoś ma płytę w Nowej Zelandii, ktoś ma płytę w Szkocji, wszędzie są nasze płyty ale to jest przypadkowe. Natomiast gdybyś był w Sony Music ale w tym londyńskim czy amerykańskim, to na pierwszy rzut dystrybucji idzie pół miliona płyt i wszędzie cię słyszą. Jak to opanować? Nie wiem dokładnie. Może być tak, że powiem teraz brutalnie, pośmiertnie nas docenią (śmech).


Rozmawiał: Witold Żogała

Dodaj komentarz