Jak zapewnia Joakim Broden, wokalista i główny kompozytor Sabaton, do
lata przyszłego roku powinna być gotowa nowa płyta tej szalenie
popularnej u nas szwedzkiej kapeli. Na razie jednak główna kwatera
Sabaton żyje premierą nowego DVD o dumnym tytule „Swedish Empire Live”.
Opasłe tomisko – w różnych wersjach i formatach – ukazało się 20
września, a o szczegółach wydawnictwa opowiada już sam Joakim.
– Zjeździłeś z Sabaton niemal cały świat, ale chyba żadnego miejsca nie można porównać z naszym „Przystankiem Woodstock”…
– (śmiech). Odpowiedź jest oczywista (śmiech). Nigdy nie zagraliśmy
koncertu, który byłby chociaż zbliżony do tego z „Przystanku Woodstock”.
Myślę, że na największym spośród tych, jakie daliśmy w innych miejscach
było około 60 tysięcy widzów, czyli dziesięć razy mniej niż w
Kostrzynie. Ale nie tylko ogrom publiczności zrobił na mnie wrażenie,
również atmosfera i brak jakichkolwiek barier na festiwalu uczyniły ten
występ wyjątkowym.
– Kiedy wyszliście wówczas na scenę przed tak ogromne audytorium,
dostaliście dodatkowego zastrzyku energii, czy raczej większego stresu?
– Powiem tak: publika dała nam dodatkowego kopa, ale obecność kamer
wywołała większy stres niż zwykle. Nie przepadam za rejestrowaniem
naszych koncertów. Czuję się bardziej zdenerwowany, gdy wiem że występ
jest nagrywany. Muszę na przykład uważać na to, co mówię ze sceny…
Ale im więcej ludzi ogląda nas na żywo, tym lepsza zabawa. To sprawia mi
frajdę.
– Oprócz „Przystanku Woodstock” ile koncertów z tamtej trasy zarejestrowaliście, by mieć wybór podczas pracy nad DVD?
– W wersji audio zarejestrowaliśmy niemal wszystkie nasze występy
podczas trasy. Natomiast kamery były obecne jeszcze na kilku koncertach,
oprócz tych, które trafiły na DVD. Ostatecznie wybraliśmy występy z
Oberhausen, Goeteborga i Londynu. Stało się tak z różnych powodów.
Chcieliśmy na przykład pokazać w jak różnorodnych miejscach pojawialiśmy
się podczas tournee. Jednego dnia jesteśmy na ogromnym festiwalu w
Polsce, a następnego – gramy dla dwóch tysięcy fanów w londyńskim
teatrze. A potem duża hala widowiskowa w Goeteborgu i sześć tysięcy
widzów. To wciąż duuuuuużo mniej niż na Przystanku Woodstock (śmiech).
– Atrakcyjność koncertu z Goeteborga podnosi duża reprezentacja płyty „Carolus Rex” ze szwedzkimi tekstami…
– Wielu ludzi prosiło nas, by wykonywać na trasie również kawałki w
naszym ojczystym języku. Włączyliśmy więc do naszej regularnej setlisty
1-2 utwory z „Carolus Rex” po szwedzku. Ale najbardziej zagorzali fani,
chcieli usłyszeć ich więcej. Tak więc na koncercie z Goeteborga każdy
utwór pochodzący z „Carolus Rex” został zaśpiewany w języku szwedzkim.
– Pewnie niewiele kapel – nie tylko Szwecji – zdecydowałoby się na przygotowanie dwóch wersji językowych premierowego materiału.
– Kiedy zdecydowaliśmy się na album poświęcony historii naszego kraju,
uznaliśmy, że takie rozwiązanie ma sens. Kosztowało mnie to sporo
dodatkowej pracy, ale cieszę się, że to zrobiłem. Jeśli kiedykolwiek
jeszcze zdecydujemy się na tak krok – to tylko w utworach dotyczących
historii Szwecji. Czułbym się dziwnie śpiewając po szwedzku na przykład o
bitwie pod Kurskiem… Zdecydowanie wolę wtedy angielski (śmiech).
– DVD promowany jest utworem „Ghost Division”. Tekst dotyczy
niemieckiej jednostki z czasów II wojny światowej, ale pod szyldem
„Ghost Division” można również rozumieć armię Waszych fanów na całym
świecie…
– Tak, ale ten kawałek to przede wszystkim „firmowy otwieracz” koncertów
Sabaton i stąd taka decyzja. Od 2008 roku praktycznie każdy nasz występ
zaczynamy tym numerem. Wydaje mi się, że jedyny wyjątek zrobiliśmy parę
lat temu w Łodzi, gdzie zaczęliśmy od „40:1”.
– Niedawno tekst „Ghost Division” narobił Wam sporo problemów w Rosji
i nie zagraliście na rocznicowych obchodach bitwy pod Stalingradem.
– Argumenty tych polityków były cokolwiek dziwne… Jesteśmy przecież
artystami. To tak jakby powiedzieć, że Tom Cruise jest wampirem,
ponieważ zagrał w filmie „Wywiad z wampirem”. A czy Steven Spielberg
mógł kręcić filmy o II wojnie światowej? Sprawa nie dotyczy całej Rosji,
po prostu lokalni politycy czasem potrafią być zabawni. Przecież
półtora miesiąca wcześniej graliśmy w Rosji duże koncerty z Iron Maiden i
ani nie spaliliśmy na scenie żadnej rosyjskiej flagi, ani też nie
znieważyliśmy jej jak niedawno Bloodhound Gang. Pamiętam, że kiedyś na
naszym koncercie zapaliła się flaga, ale stało się to przypadkiem
podczas pirotechnicznego popisu.
– Musiałeś być bardzo rozczarowany taką postawą tych działaczy.
– Jasne. To było wielkie święto dla miasta, uroczystości zorganizowano z
dużym rozmachem. Widziałem zdjęcia i filmiki z obchodów. Szkoda… Ale
wciąż mamy rosyjskie wizy, wrócimy z pewnością z koncertami do tego
kraju.
– Zdarzają się Wam podobne sytuacje w innych rejonach świata?
– Nie uprawiamy propagandy, nie interesuje nas polityka, my po prostu
opowiadamy historie w naszych tekstach. Czasem to również kwestia
bariery językowej, ktoś nie zna dobrze angielskiego i opacznie coś
zrozumie. Tak, w przeszłości zdarzyło nam się coś podobnego. To było w
czasach „Primo Victoria”, naszemu niemieckiemu dystrybutorowi nie
spodobał się fragment tekstu ze słowami: „Through the gates of hell/As we make our way to heaven/Through the Nazi lines/Primo victoria”. Dopiero kiedy przesłaliśmy im komplet tekstów z płyty i uznali: „OK, możemy wydać ten album”.
W ogóle wokół tematów związanych z II wojną światową roztacza się dość
specyficzna aura, mimo że od tamtych wydarzeń upłynęło już 70 lat. Jeśli
chcesz powiedzieć coś o wojnie w Iraku – super, o I wojnie światowej –
też. Natomiast jeśli dyskusja schodzi na II wojnę światową i sprawy z
nią związane – wszyscy robią uniki.
– Wracając do DVD masz jakieś ulubione DVD metalowej kapeli?
– Szczerze mówiąc, to nie posiadam zbyt wielu heavymetalowych DVD.
Oglądam tyle koncertów podczas różnych festiwali… Oczywiście mam
AC/DC, mam „Rock In Rio” Ironów, ale to chyba wszystko. Bardzo lubię
koncerty Rammstein, robią coś innego niż pozostałe metalowe kapele.
Generalnie uwielbiam duże produkcje, niezależnie od gatunku muzycznego.
Nie jestem wielkim fanem Pink Floyd, ale chętnie oglądam ich koncerty na
DVD, również proponują coś unikatowego.
– Wiesz, że Twoi eks-koledzy z zespołu napisali utwór poświęcony polskim żołnierzom na debiutancki album Civil War?
– Tak, znam ten kawałek.
– Co sądzisz o ich płycie, jeśli mogę zapytać?
– Jasne, że możesz, nie żywimy do siebie nienawiści. Ich pierwsza EP nie
zrobiła na mnie dużego wrażenia, właściwie to w ogóle mi się nie
spodobała, jednak cały album „Killer Angels” jest w porządku. Nie
zaliczyłbym go do moich faworytów, ale wokalista jest naprawdę świetny i
parę kawałków również mi się podoba, zwłaszcza „St.Patrick’s Day” z
irlandzkimi rytmami.
– A mógłbyś pokusić się o porównanie obecnego i poprzedniego składu Sabaton?
– Pod względem muzycznym na pewno zrobiliśmy postęp. To nie oznaka braku
szacunku dla kolegów. W początkach Sabaton po prostu wszystkiego
uczyliśmy się od podstaw, nie byliśmy najlepszymi muzykami na świecie.
Kiedy doszliśmy do punktu, w którym nastąpił rozłam – Sabaton miał już
ugruntowaną pozycję – musieliśmy więc znaleźć naprawdę dobrych,
ukształtowanych muzyków. Jednym z powodów, dla których rozstaliśmy się z
czwórką naszych kolegów, było to, że prostu nie mogli oni pogodzić
życia w trasie z życiem prywatnym. Jeśli jesteś żonaty, masz dzieci albo
właśnie zamierzasz założyć rodzinę, a spędzasz około 250 dni w roku
poza domem – zawsze będzie problem. Inaczej postrzegaliśmy pewne sprawy i
nasze drogi się rozeszły. Po prostu.
– A Ty jak dajesz radę z godzeniem życia prywatnego i napiętego kalendarza spraw zawodowych?
– Lubię to, dlatego to robię. Jasne – to duże poświęcenie, ale ja nie
postrzegam tych spraw w ten sposób. Wszystko co robisz w życiu ma swoje
dobre i złe strony. Od ciebie zależy jak sobie z wszystkim poradzisz.
Uwielbiam muzykę, nie mógłbym śpiewać codziennie, ale prawie codziennie –
jak najbardziej…
Rozmawiał: Robert Dłucik
Foto: Facebook Joakim Broden (www.olgasmars.se)