Pochodząca z Bawarii formacja RPWL nie nagrywa słabych płyt. Podczas
ostatniej trasy, zespół postanowił jednak zrezygnować z własnego
repertuaru i zaprezentować własne wersje utworów Pink Floyd. Grupy,
która miała ogromny wpływ na kompozycje RPWL. W ramach tego tournee
Bawarczycy zawitali także do Polski, a jeden z koncertów zagrali na
Śląsku, w Ośrodku Kultury „Andaluzja”. Po znakomitym występie była
okazja by w garderobie zadać kilka pytań basiście RPWL. To była
ekscytująca praca.
Obecna trasa to jakby powrót do Waszych korzeni, bo przecież zaczynaliście od grania coverów Pink Floyd.
Można to tak określić, chociaż graliśmy wówczas utwory z wczesnego
repertuaru Floydów. Nazwałbym to powrotem do korzeni, ale całe
przedsięwzięcie było również pomyślane jako nasz skromny hołd dla
Richarda Wrighta. Cóż, Pink Floyd przeminęło już na zawsze. Niestety…
Dlaczego zdecydowaliście się na wierne odtworzenie ich tournee właśnie z 1977 roku?
Myślę, że są dwa powody. Po pierwsze, tamte koncerty to była tak
naprawdę ostatnia trasa, kiedy Pink Floyd zagrali razem jako zespół.
Wykonywali wówczas w całości albumy „Animals” oraz „Wish You Were Here”,
na którym Richard Wright miał jeszcze istotny wkład jako twórca i
klawiszowiec. „The Wall” – aczkolwiek to kawał wspaniałej muzy – jest
raczej projektem opartym na pomyśle jednej osoby, a nie całego zespołu.
A po drugie: te dwie płyty są dla nas bardzo interesujące, praca nad
utworami była ekscytująca. Poza tym, gdy na ich bazie dodamy jeszcze
dwie kompozycje z „The Dark Side Of The Moon” otrzymujemy doskonały set
koncertowy (śmiech).
Podczas Waszej trasy daliście fanom Floydów coś, czego nie mogli
spodziewać się od oryginału podczas ostatnich tras. „Shine On You Crazy
Diamond” w pełnej wersji, „Dogs”, a na bis jeszcze fragmenty suity „Atom
Heart Mother”.
(śmiech). Właściwie to kombinacja utworów „Cymbaline” i „Atom Heart
Mother” nie była planowana. Bardzo ją lubimy, graliśmy ją przez lata,
nawet doczekała się koncertowej rejestracji. Promotor poprosił nas byśmy
zaprezentowali ją na bis i zgodziliśmy się.
Pamiętasz swój pierwszy kontakt z muzyką Floydów?
O tak. To było pomiędzy trasami „Animals” i „The Wall”. Prawdopodobnie
słyszałem wczesną wersję „Another Brick in The Wall”. Potem odkryłem
cały ten album i stwierdziłem, że muszę poszukać następnych, aż w końcu
uzbierałem całą dyskografię. Potem – jako szesnastolatek – spotkałem
Yogi Langa i założyliśmy nasz pierwszy zespół. Być może właśnie dzięki
Floydom. Kiedy się poznaliśmy, odkryliśmy że obaj lubimy ich twórczość. I
powiedzieliśmy sobie: „Może spróbujemy sami komponować?”

Ile razy widziałeś na żywo Pink Floyd?
Wydaje mi się, że co najmniej sześć. Do tego jeszcze dwa solowe koncerty Davida Gilmoura.
Wbrew zapowiedziom, które pojawiały się w sieci, nie gracie żadnych własnych utworów podczas tej trasy.
Nie, ponieważ to wyjątkowe przedsięwzięcie, o które nas poproszono i przyjęliśmy tą propozycję.
Ukaże się DVD dokumentujące te występy?
Zobaczymy, na razie nie planujemy czegoś takiego.
Byłaby to wspaniała pamiątka dla fanów.
Owszem, ale musimy coś utrzymać w tajemnicy (śmiech).
Kiedy pojawi się nowa płyta z autorskim materiałem?
Teraz postawiliśmy na solowe projekty. Kalle – Blind Ego, ja –
Parzival’s Eye. Yogi też nagrał solowy album, które ukaże się jeszcze w
tym roku, lub na początku przyszłego. A potem myślę, że zabierzemy się
za pracę nad nową płytą RPWL.
Rozmawiał Robert Dłucik.