ROB TOGNONI (08.04.2010)

TOGNONI - 2010db

Rob Tognoni – australijski gitarzysta i wokalista. Z powodzeniem koncertuje w całej Europie, grywa na prestiżowych festiwalach bluesowych. W jego muzyce, jak w soczewce, skupiają się wpływy klasycznych wykonawców bluesowych i rockowych. Niedawno odwiedził również Śląsk, dał świetny koncert w ramach „Piekarskich Wieczorów Bluesowych” w Ośrodku Kultury „Andaluzja”. Przed występem była okazja, by porozmawiać w garderobie muzyka.


Możesz wyjaśnić tytuł swojej ostatniej studyjnej płyty „2010 db”?

Taka fajna gra słów. Działa bardzo dobrze (śmiech). Mamy rok 2010, decybele kojarzą się z czymś głośnym.


Artyści zawsze mówią, że ich najnowsza płyta jest najlepsza. Wyłamiesz się z tej konwencji?

Nie, rzeczywiście uważam „2010 db” za moją najlepszą płytę. Praca nad tym materiałem zajęła mi około dwóch miesięcy. Doliczając do tego miksy i mastering, którymi zająłem się sam, to nawet więcej. Dość długo, jak na standardy niezależnych wydawnictw.


Australijczyk wydający album w belgijskiej wytwórni, trochę dziwne zestawienie.

Owszem. To było tak, że grałem koncert na festiwalu w Belgii, wśród publiczności był gość z wytwórni Music Avenue, podszedł do mnie i powiedział: „Chcę wydać twoją następną płytę”. Podpisaliśmy kontrakt i współpracuje nam się bardzo dobrze, zostaliśmy przyjaciółmi, jestem naprawdę zadowolony z tego jak układają się sprawy z wytwórnią płytową. Faktycznie, takie połączenie może wydawać się trochę dziwne, ale… to naprawdę miły i fajny gość, więc czemu nie…


Pochodzisz z dość muzykalnej rodziny.

Babcia grała na harmonijce. Mama śpiewała i grała na fortepianie. Zmuszała mnie do gry na tym instrumencie kiedy byłem dzieckiem. Nienawidziłem tego, nie mogłem sobie poradzić z tym instrumentem. Miała gitarę, na której nie chciała grać, spróbowałem więc ja. Dzięki mamo! (śmiech).


Co nieco masz również do zawdzięczenia starszej siostrze.

O tak. Jej właśnie zawdzięczam poznanie tych wszystkich artystów, którzy do dziś mają wpływ na moją muzykę. Jako dzieciak przesłuchałem wszystkie płyty, które posiadała w swojej kolekcji, chłonąłem tą muzykę.. Tak, siostra miała na mnie ogromny wpływ. Grand Funk, Slade (śmiech), B.B. King, oczywiście Black Sabbath. Nie było tam zbyt wiele bluesowych rzeczy, raczej rock and rollowe, a nawet Elton John, którego zresztą bardzo lubię, na przykład „Goodbye Yellow Brick Road”. Oczywiście największą inspiracją było dla mnie AC/DC. No i Jimi Hendrix…


Jako nastolatek trafiłeś na koncert AC/DC. To musiało być dla Ciebie coś jak grom z jasnego nieba…

To był koncert jeszcze z Bonem Scottem w roli wokalisty. Byłem w szoku, kiedy ich zobaczyłem na żywo. Przedtem słuchałem tylko płyt z gramofonu siostry, który może miał z jeden wat mocy. A tam.. hałas był niesamowity, dosłownie rozsadzał mi głowę, do tego ci goście szalejący na scenie…


Wolisz to wczesne AC/DC, czy raczej okres z Brianem Johnsonem za mikrofonem?

AC/DC z Bonem Scottem to był zupełnie inny zespół. „Back in Black” postrzegam jako taki idealny pomost, między tamtym wcieleniem, a obecnym, wspaniały hołd złożony Bonowi. Bardzo lubię też inne ich płyty z Brianem Johnsonem w roli wokalisty. Dwie różne grupy, ale mam szacunek dla obydwu wcieleń. Ostatni raz widziałem ich „na żywo” w 1988 roku. Ale chętnie wybiorę się na tournee promujące najnowszą płytę „Black Ice”, naprawdę lubię ten album, kopie w „tyłek”.


Niedługo powinna ujrzeć światło dzienne Twoja kolejna płyta koncertowa.

Tak, parę tygodni temu zarejestrowałem koncert w Belgii. O znów ta Belgia (śmiech). Później nagraliśmy jeszcze jeden występ, tym razem w Bremie, w Niemczech. Wydają się ekscytujące, zobaczymy, czy zdecydujemy się umieścić na płycie fragmenty tych dwóch koncertów, czy też pozostaniemy tylko przy belgijskim. Na pewno album będzie bardzo głośny.


Już po raz czwarty przyjechałeś na koncerty do Polski. Wrażenia z naszego kraju?

Kraków to moje ulubione miasto w Europie, magiczne miasto, naprawdę czuję tę magię… Dopiero na drugim miejscu stawiam Paryż. Lubię polską kuchnię, polskie piwo, kocham polską wódkę (śmiech).


Może więc któryś z następnych albumów „live” zarejestrujesz właśnie w Krakowie?


Czemu nie? Chciałbym bardzo. Zróbmy to (śmiech).

Trzymam kciuki!

rozmawiał: Robert Dłucik

Dodaj komentarz