Grupa OCN rozpoczyna nowy rozdział w działalności – niewątpliwie. Zmiana nazwy, czy też fakt, że zaczęli pisać teksty w języku angielskim, to wyraźne tego dowody. Od poniedziałku na półkach sklepowych znajdziecie nowy album – „Waterfall”, wydany pod skrzydłami Warner. Dlatego tak nowej płyty jak i zmian dotyczył nasz wywiad z liderem formacji – Maciejem Wasio.
Nasze pierwsze pytanie dotyczy zmiany nazwy. Polska nazwa „Ocean” funkcjonowała od początku istnienia grupy. Po polsku śpiewaliście i nagrywaliście płyty więc skąd pomysł na zmianę „Ocean” na „OCN” ?
Zadecydowało o tym kilka kwestii. Mieliśmy kłopot z tym, że często byliśmy tytułowani „z angielszczyzny” to raz. Niewątpliwie chodziło też o zaznaczenie jakiegoś nowego momentu w zespole z tego względu że „Waterfall” to pierwsza płyta nagrana przede wszystkim po angielsku i pierwsza płyta nagrana w tym składzie i to takie troszeczkę nowe rozdanie dla nas. Nie ma też co ukrywać i też warto zaznaczyć, że nie jest to „sensu stricte” zmiana nazwy. Ja to bardziej nazywam skróceniem nazwy. Tak naprawdę wymawiając „OCN” fonetycznie dalej jesteśmy po prostu „Oceanem”. Jest to więc raczej wyprostowanie sytuacji związanej z nazwą. Nie ma też co ukrywać, że nazwa „Ocean” jest już tak bardzo mocno „otrzaskana” i tak często wykorzystywana, że z tego co się orientuje w samych Niemczech jest kilka zespołów o tej samej nazwie, dodatkowo w Czechach jest zespół „Ocean”, o Stanach już nie mówię, bo tam zespół „Ocean” funkcjonował chyba w latach 70-tych. Stwierdziliśmy, że to dobry moment. Wymawiając „OCN” dalej jesteśmy „Oceanem”, jest nas trzech, litery są trzy i wszystko zaczęło do siebie pasować.
No i nowa nazwa jest bardziej „Google” friendly
To jest też niewątpliwie fajny argument. Tak jak mówię połączenie bardzo wielu sytuacji i bardzo wielu zbiegów okoliczności. Sądzę że wyjdzie to tylko i wyłącznie fajnie. Nawet plastyczność samej nazwy w obsłudze graficznej i jak to zauważyłeś w obsłudze Googlowo – marketingowej działa ewidentnie „in plus”.
Jak to się stało, że udało Wam się trafić „pod skrzydła” Warner?
To pytanie pada bardzo często szczególnie od znajomych z branży i od zaprzyjaźnionych zespołów. Odpowiedź jest bajecznie prosta. Nie zrobiliśmy nic więcej jak zarejestrowanie piosenki „Waterfall” w języku angielskim i rozesłanie jej po mediach. Trafiło to w ręce ludzi z polskiego oddziału „Warnera”, oni przesłali to do centrali europejskiej w Niemczech i w zasadzie tego samego dnia dostali odpowiedź, że firma „Warner” jest zainteresowana podpisaniem z nami międzynarodowego kontraktu. Tak że historia jest bardzo krótka i paradoksalnie bardzo prosta.
„Waterfall” powstał jako pierwszy utwór, następne pomysły „posypały” się po nim. Czy rozsyłaliście materiał jak był już cały gotowy czy jedynie ten numer? Chodzi mi o to czy w momencie gdy dostaliście się do „Warnera” zmieniło się coś w Waszym podejściu do komponowania bo jakby na to nie patrzeć jesteście teraz pod opieką jednego z „majorsów”.
Płyta była cała napisana. Ale mogę Ci zdradzić zupełnie szczerze, że firma „Warner” przed podpisaniem z nami kontraktu słyszała tylko jedną piosenkę i mieliśmy pełną swobodę działania. W zasadzie resztę materiału usłyszeli dopiero w momencie kiedy pojawili się w studio żeby zobaczyć jak nam idzie praca. Zresztą lwia część materiału z „Waterfall” była już gotowa, sporo materiału graliśmy już w trakcie Festiwalu w Sziget i był to tak naprawdę nasz pierwszy międzynarodowy występ.
Co skłoniło Was do „przesiadki” z tekstów polskich na angielskie?
Rozmawialiśmy o tym, że głupio byłoby nie spróbować szczególnie w kontekście tego, że ja nie mam bariery językowej z tego względu, że przez wiele lat pracowałem w firmie amerykańskiej i dość często bywałem w Stanach i mam swobodę wymowy. Wspomniany Sziget był przełomem ponieważ pojawiła się opcja konkursu organizowanego przez ten jeden z największych festiwali w Europie. Wysłaliśmy 3 piosenki, które później znalazły się na naszej płycie i były to już utwory z tekstami angielskimi. Była to właśnie wspomniani piosenka „Waterfall”, piosenka „”Desire” i „The First Cut”. Co śmieszniejsze to pierwsze trzy piosenki które znalazły się na naszym albumie. Wysłaliśmy je na konkurs a oddźwięk był o tyle dobry że go wygraliśmy i zostaliśmy zaproszeni na festiwal. Sam występ był też bardzo dużym przeżyciem gdyż zaprezentowaliśmy cały materiał z nowej płyty poza jedną piosenką, zagraliśmy też część utworów z naszego starszego dorobku, wszystkie w język angielskim. Impreza była olbrzymia, 27 scen niemal pół miliona osób i tak się złożyło że nieszczęśliwie zaczęliśmy. Zaczęliśmy grać do prawie pustego namiotu koncertowego z kilkunastoma osobami w środku ale za to skończyliśmy już dla pełnej publiczności. Energia którą dostaliśmy i sam fakt przyjęcia przez publiczność i później referencje jakie wystawił nam organizator Festiwalu sprawiły że zaświeciła nam się lampka, że może nie warto mieć kompleksów i że warto coś dalej w tym kierunku zrobić. Wróciliśmy do Polski, zarejestrowaliśmy piosenkę „Waterfall” no i o całej historii wspomniałem ci już wcześniej. Dostaliśmy propozycje bardzo fajnego kontraktu za którym poszła też umowa z bardzo dobrą agencją menagmentową którą dzielimy aktualnie z takimi artystami jak „Plan B” czy „Switchwood”, Więc jest to kolejna miła reakcja na nasz pierwszy materiał po angielsku.
Płyta Waterfall pojawiła się już do odsłuchania w sieci. Jeśli chodzi o konstruktywną krytykę zbiera raczej dobre opinie ale trafiają się i takie mniej przyjemne. Czy to zazdrość, czy też typowa polska złośliwość?
Typowa polska złośliwość jest już w zasadzie legendarna i wpisana jest w nasze cechy narodowe. Zgodnie z zasadą: „Panie Boże mam cztery krowy a mój sąsiad ma pięć, spraw aby mu ta piąta zdechła”.. Ciężko mi się na ten temat wypowiadać. Na tyle długo się tym zajmujemy że bardzo chętnie podyskutujemy i przyjmiemy każdą formę jak to ładnie nazwałeś konstruktywnej krytyki. Natomiast bełkot „hejterów” internetowych jest wyraźnym znakiem tego, że ktoś zauważa to co robisz.
Skąd wziął się pomysł na nazwę płyty „Waterfall”. Jest tak samo „mokra” jak nazwa zespołu (śmiech).
Od piosenki „Waterfall”. Nie ma co ukrywać, że bardzo dużo jej zawdzięczamy, niesie też ze sobą przekaz tekstowy który jest dość istotny szczególnie dla mnie jako dla tekściarza zespołu i trochę opisuje mój stan serca i umysłu i pokazuje to, że wiele rzeczy mi się przewartościowało i mój system wartości został zbudowany jakby od nowa. I właśnie o tym jest tekst „Waterfall”. O ucieczce do natury, poznawaniu świata na nowo i dostrzeganiu tego co jest tak naprawdę istotne. Ten utwór był dla nas na tyle ważny że oczywistym stało się to, że powinien stać się utworem tytułowym nowej płyty
Za produkcję płyty „Waterfall” odpowiedzialny jest Vance Powell, facet
dość dobrze znany w branży, za miks odpowiedzialny jest Richard Dodd też
znane nazwisko, oprócz gości z zagranicy pomagali wam również Polacy.
Jak to się stało że doszło do tej współpracy, że zaangażowaliście tyle
znanych postaci z branży żeby dopracować album?
Zaczynając od góry czyli od osoby Vance’a. Poznaliśmy się w trakcie
jego pobytu w Polsce na jednym festiwalu, zamieniliśmy kilka miłych zdań
przez barierki po koncercie na którym był realizatorem, rozmowa była na
tyle miła, że Vance dał mi swój prywatny numer telefonu i zaprosił do
Nashville. Tak się złożyło że miesiąc później byłem w Stanach i
postanowiłem go odwiedzić. Spędziliśmy fantastyczny dzień, zaistniała
między nami przysłowiowa „chemia”, świetnie nam się rozmawiało i tak od
słowa do słowa Vance rzucił propozycję, że chciałby popracować przy
nowej płycie „Oceanu”. Nową płytą była akurat „Wojna Świń”. Namówił nas
żeby zarejestrować ją na „setkę” czyli na żywo i następnie miksował ją w
swoim studio w Nashville. Tak zaczęła się nasza przygoda. Warto
zaznaczyć że to właśnie Vance mocno namawiał nas na spróbowanie swoich
sił z tekstami angielskimi. Okazja nadarzyła się przy nagraniu
pierwszego singla czyli „Waterfall”. W pierwotnej wersji
zarejestrowaliśmy go sami a Vance odpowiedzialny był za miks. Już wtedy
jednak zaznaczył, że materiał na tyle mu się podoba i jest na tyle inny i
w końcu w języku angielskim, że chciałby trochę szerzej z nami nad nim
popracować. Tak też się stało. Stał się oficjalnym producentem nowego
krążka, zdecydował się na przylot do studia „Custom 34” którego jednym z
szefów jest Piotr Łukaszewski który bardzo intensywnie i mocno nas
wspierał w całym procesie powstawania płyty. Vance pierwotnie miał
zostać tylko na rejestracji partii instrumentalnych, partie wokalne
mieliśmy nagrywać osobno. W trakcie sesji poprosił o przebukowanie
biletu, pozostał dłużej i zarejestrował również wszystkie wokale. Niemal
wszystkie. Tu bym skłamał. Ostatnie szlify wokalne wykonaliśmy w naszym
wrocławskim studiu pod okiem genialnego polskiego producenta Marcina
Borsa. Z tym materiałem, z tymi ścieżkami udaliśmy się do Nashville tak
aby w studiu Vance’a Powella już tam na miejscu zmiksować cały materiał.
Za mastering podobnie jak przy poprzednim albumie odpowiedzialny jest
Richard Dodd z którym Vance dość regularnie współpracuje i który to
nadał ostatnie szlify i ostateczną barwę całemu krążkowi.
Do nowej płyty przygotowaliście dwa teledyski
Tak
W pierwszym z nich ganiacie po lesie, drugi to jakby „Behind
the scenes” ze studia. Nie było planów sfilmowania jakiegoś morskiego
czy też rzecznego krajobrazu?
Były takie plany. Nawet z ekipą moich przyjaciół z którymi intensywnie
surfuję i razem szukamy dużych fal i sztormów w okolicy a czasem w
bardzo odległych częściach naszego globu wybraliśmy się do Danii na
wielki sztorm. Tyle że sztorm był tak wielki a my byliśmy tak głodni
pływania, że zamiast kręcić ujęcia całe dnie spędzaliśmy na wodzie.
Natomiast „co się odwlecze to nie uciecze” ponieważ pomysł siedzi nam
ciągle w głowach, trzymaliśmy go też tak trochę na ostatnią chwilę
ponieważ cały temat wodny uwzględniony został w końcu na naszej okładce.
Z innej beczki. Jakie to dla Was uczucie gdy przeje
przejeżdżacie szmat drogi na jakiś koncert a tu pod sceną wszyscy
śpiewają z Wami każdy utwór?
Powiem Ci, że tak naprawdę nie ma lepszego uczucia. Dzisiaj prowadziłem
rozmowę w trakcie jednego z wywiadów właśnie na temat tego jak ciężko
jest funkcjonować w branży muzycznej w Polsce i można chyba ogólnie
powiedzieć wszędzie i że nie jest to łatwy kawałek chleba. Natomiast
piękny jest moment gdy stoisz na scenie, patrzysz na ludzi dla których
stworzyłeś te całe emocje i energie włożoną w te dźwięki, że dla nich
jest to bliskie i istotne. A i oni potrafią czasem przejechać szmat
drogi żeby z nami obcować na żywo. Ciarki które są na tyłku absolutnie
rekompensują wszystkie trudy i są ludzie którzy dali by się pokroić i
oddaliby wszelkie majątki jakimi dysponują za to żeby tak się poczuć
chociaż przez chwilę. A my możemy tak się czuć dość regularnie. To też
zasługa Vance’a, że otworzył w nas „czakramy” które sprawiły że tak
gramy na żywo i że tą energię słychać też w nagraniach w studio.
Obawialiśmy się i bardzo wiele osób straszyło nas tym jak to będzie
kiedy zaczniemy śpiewać po angielsku. Koncerty jesienne na których
graliśmy lwią cześć utworów z płyty „Waterfall” pokazały nam, że utwór
taki jak właśnie tytułowy „Waterfall” mimo że jest w języku angielskim
może być chóralnie odśpiewany przez całą sale. I to jest też bardzo
piękne uczucie.
A jakie koncerty wolicie grać? Tradycyjne czy akustyczne?
To jest bardzo trudne pytanie. To tak jakbyś zapytał kogoś o ulubione
danie. Każdy koncert jest tak naprawdę inny. Grało nam się świetnie
kilka koncertów akustycznych natomiast energia i show z rozkręconymi
„piecami” to jest też zupełnie inna bajka. Ciężko tutaj o werdykt
natomiast ja bym się chyba zdecydowanie składał przy tym że zespół
rockowy jest od tego żeby hałasować więc jednak stawiałbym na koncerty
elektryczne
Chciałbym wrócić do faktu umieszczenia płyty w Internecie do
odsłuchu strumieniowo. Czy uważacie że umieszczanie materiałów w sieci
to dobry pomysł na promocje? Z jednej strony to odkrywanie wszystkich
kart
I tak i nie. Żyjemy w takich czasach że ta płyta tak czy owak znajdzie
się w Internecie a tutaj przynajmniej mamy kontrolę nad tym żeby była
przynajmniej w dobrej jakości, w dobrym formacie, na dobrym portalu i
żeby była widoczna. Z drugiej strony według mnie mamy takie poczucie
zrobienia czegoś fajnego i troszeczkę możemy popolemizować z opcją
kupowania „kota w worku”. Każdy może tej płyty posłuchać i zdecydować
czy ona jest warta tego żeby wydać na nią cenne jak nigdy parę złotych.
Fakt też jest taki że bardzo pieczołowicie ekipa która odpowiada za
nasze teledyski i za cały design nowej płyty genialnie przygotowała
okładkę i sądzę że muzyka to jeden element natomiast każdy kto weźmie tą
okładkę to rąk będzie pod dobrym jej wrażeniem bo powiem tak szczerze
że ze świecą szukać tak pięknie wydanego i wyprodukowanego nośnika .
Więc tutaj pozamuzyczny aspekt artystyczny może też skłonić ludzi żeby
poza odsłuchaniem muzyki strumieniowo w necie zainwestować w samą płytę.
W związku z tym że album jest po angielsku myślę że będzie
jakaś próba „ataku” na zagraniczne rynki. Jakie są plany promocji
zagranicznej?
Tak naprawdę to ciężko nas o to pytać. Ja wiem że podpisaliśmy
międzynarodowy kontrakt z olbrzymim potentatem, teraz związaliśmy się
jeszcze z agencją managementową, płyta w zasadzie ukaże się na dniach i
tak naprawdę ta machina rusza. Może wydarzyć się wszystko. Bardzo lubię
mówić o faktach w momencie kiedy są faktami. Nie jestem specjalistą od
„gdybania”. Wiemy tylko tyle że mamy dobra płytę z którą bez wstydu
jesteśmy w stanie się pokazać gdziekolwiek za granicą, wiemy że Vance
otworzył nam oczy, że jesteśmy w stanie złapać komunikację również poza
naszym krajem, śmiało tworzyć fajną energie i wysyłać fluidy w języku
angielskim więc pod tym względem zespół jest gotowy. Stary materiał,
wszystkie nasze „największe przeboje” również mają swoje wersje
angielskojęzyczne więc jesteśmy gotowi. Co się wydarzy? Pokaże czas
Najbliższe plany zespołu? Może oprócz takich oczywistych typu koncerty promujące album.
Chyba wymieniłeś nasze najbliższe plany. Nie ma co ukrywać że firma
dość poważnie podeszła do tematu promocji. Cały dzisiejszy dzień już
jesteśmy na telefonie, cały wczorajszy dzień to również promocja płyty,
od poniedziałku rozpoczynamy „press tour” w Warszawie który potrwa
tydzień lub 10 dni i tak powoli wkraczamy w maj który jest już miesiącem
scricte koncertowym. Oczywiście we wtorek czeka nas w końcu wymarzony
koncert premierowy. Generalnie zatęskniliśmy za koncertami po jesiennej
trasie więc nie możemy się doczekać. Natomiast cały maj koncertujemy,
cały sierpień koncertujemy, są już terminy i festiwale na lipiec no i
bardzo intensywne działanie jesienne. Czekamy też na pierwsze daty
zagraniczne więc telefony cały czas na oczekiwaniu a i my jesteśmy w
gotowości
Może na koniec. Czego możemy wam życzyć na początku tego nowego rozdziału drogi muzycznej
Powiem tak. Przede wszystkim tego żeby ta muzyka miała szansę dotrzeć
do maksymalnej ilości osób które będą same w stanie ocenić czy jest to
warte ich zainteresowania czy nie. Sadzę że jest bardzo wiele osób
których taka sytuacja może zaskoczyć i też otrzymujemy całą masę
komentarzy że wiele osób nie zdawało sobie sprawy że tak może grać
zespół z Polski co dla nas jest ogromnym komplementem. Więc prosimy o
wysyłanie dobrej energii w naszą stronę i trzymanie kciuków
Bardzo dziękujemy za rozmowę i poświęcenie czasu
Całą przyjemność po mojej stronie
Pytania: Irek Dudziński / Piotr Spyra