„Wierzymy, że autentyczna muzyka broni się sama”
„Chodziło o to, by grać muzykę w której najważniejsze będą wokal
i melodie, a nie dominująca obecnie w metalu i rocku bezmyślna agresja”
– opowiadają o idei powstania Meta Menardi członkowie zespołu. Młody
band z Krakowa wydał właśnie swoją drugą EP-kę i opowiada o muzycznych
inspiracjach oraz ambicjach.
Opowiedzcie,
proszę, czytelnikom Rock Area, skąd wziął się zespół Meta Menardi? Jak
wygląda Wasza historia i kto powinien zainteresować się Waszą muzyką?
Staszek: Zespół Meta Menardi zawiązał się w lecie 2012
roku, jednak jego idea jest dużo starsza. Chodziło o to, by grać muzykę
w której najważniejsze będą wokal i melodie, a nie dominująca obecnie w
metalu i rocku bezmyślna agresja. Chcieliśmy grać utwory o melodyjności
zbliżonej do klasyki z lat 70-tych i 80-tych. W zespole jest pod tym
względem jednomyślność. Mniej więcej w połowie 2012 roku poznaliśmy
Grzegorza i razem z Alą zdecydowaliśmy się dojeżdżać z Krakowa na próby
na Śląsk. Kamil dołączył na końcu (początek 2013 r.), uzupełniając
sekcje rytmiczną o zagrywki przypominające styl Steve’a Harrisa. Pomysł
na nazwę zespołu pojawił się w wyniku wycieczki do jednej z jaskiń w
okolicach Krakowa – meta menardi, to sieciarz jaskiniowy, jadowity pająk
zamieszkujący nasze rodzime jaskinie. Uznaliśmy, że jesteśmy jak
sieciarze – schowane w ciemnościach i gotowe by ukąsić.
Ala: Chcemy, by ludzie słuchali nas bez przymusu i
grymasu na twarzy, potrzebujemy grać dobrą muzykę, staramy się wyjść
naprzeciw oczekiwaniom ludzi obdarzonych słuchem i wrażliwością
muzyczną.
Swoją najnowszą EP-kę „Włóczęga” zdecydowaliście się udostępnić za darmo. Dlaczego?
Grzegorz: Mimo, iż kochamy nagrania wydane na krążkach
CD, każdy z nas się na nich wychował i każda nowa sztuka w naszych
dyskografiach budzi niezwykłą radość, to jako zespół nie mogliśmy
przejść obojętnie obok tak gigantycznego medium jak Internet.
Udostępnienie nagrań pozwala teoretycznie każdemu, kto do tej pory nie
miał styczności z naszą twórczością na zaspokojenie muzycznego apetytu i
zapoznanie się z tym, co robimy, co oczywiście ma na celu promocję
zespołu, zapoznanie się z tym, czego można się spodziewać na naszym
koncercie. Daje także możliwość powrotu do ulubionego utworu już po
występie i jeśli daje to komuś choć nieco radości to cel został
osiągnięty. Nie mniej jednak zarówno „Wężownik” jak i „Włóczęga”
pojawiły się w małych nakładach na płytach i towarzyszą nam na
koncertach, bo nadal wierzymy w magię i jakość nagrań plastikowego
krążka.
Staszek: Z pragmatycznego punktu widzenia ważne jest,
by muzyka dotarła do jak największej liczby słuchaczy. Stwarzanie barier
finansowych na etapie, na którym jesteśmy, mogłoby raczej zniechęcić
niż zachęcić.
Ala: Poza tym, ponieważ byliśmy dobrze przygotowani, a
nagranie z założenia miało oddawać jak możemy brzmieć na żywo, koszty
wydawnictwa nie były wysokie.
Opowiedzcie więcej o tym wydawnictwie – gdzie i jak długo powstawało? Dlaczego właśnie taki ma tytuł?
Staszek: Najstarszą z piosenek na EP-ce jest
„Włóczęga”, który powstał ładnych parę lat temu. „Maski przeżyć” oraz
„Elderberry song” to pierwsze naprawdę wspólne kompozycje, które
powstały w lecie ubiegłego roku. Nagranie trwało kilka godzin,
chcieliśmy odwzorować formę na żywo, tylko w kilku miejscach pojawiają
się nakładki gitarowe, by `uprzestrzennić` brzmienie.
Ala: Do piosenki „Włóczęga” zrobiliśmy teledysk, co przesądziło o wyborze tytułu.
Czy „Włóczęga” to zapowiedź Waszego dużego albumu? Jak wyglądają plany Meta Menardi w tej kwestii?
Grzegorz: W tej chwili poprzez te dwie EP-ki
odsłoniliśmy naszą twarz, ludzie mogą do nas dotrzeć i nas poznać. To
ledwie część naszego repertuaru, mamy materiał na pełny album. Zanim
jednak zaczniemy prace nad albumem, chcemy wypromować ostatnie studyjne
osiągnięcia, popracować nad medialną stroną zespołu i zaprezentować się
szerszej publiczności podczas występów na żywo.
Gdybyście mieli porównać „Włóczęgę” do poprzedniego mini albumu
Meta Menardi zatytułowanego „Wężownik” – jakie różnice i podobieństwa
byście wskazali? Czy według Was takie porównanie pokazuje Wasz rozwój?
Staszek: Dla mnie obie płyty wspólnie tworzą pewną
całość, stylistycznie są podobne do siebie. Rozwój widzę przede
wszystkim w tym, że „Włóczęga” w porównaniu do „Wężownika” ma bardziej
zespołowy charakter – lepiej się zgrywaliśmy, każdy w równym stopniu
dodawał coś od siebie. Bardzo mi zależy, żeby właśnie tak działał
zespół.
Ala: Wiem, że wielu wokalistów nie lubi do końca
swojego głosu i przysłania go, niektórzy też chcą ukryć mankamenty
swojej techniki; bardzo rzadko wokaliści potrafią zaskoczyć umiejętnym i
wyważonym stosowaniem udogodnień wynikających z postępu technologii.
Nagranie „Włóczęgi” jest świadectwem tego, że nie lubię oszukiwać
słuchaczy efektami i nałożonymi kilkakrotnie ścieżkami. „Wężownik” był
pod tym względem tylko trochę odmienny.
Grzegorz: Przede wszystkim „Wężownik” jest nagraniem w
pełni studyjnym – postawiliśmy na przestrzeń oraz czystość brzmienia,
płyta ta jest naszym pierwszym studyjnym osiągnięciem, wymagała więc też
nieco więcej czasu, ścieżki nagrywaliśmy sekwencyjnie. Jest przy tym
szczera – nie lubimy za bardzo kręcić tymi wszystkimi pokrętłami w
studiu, chcemy zawsze oddać nasz prawdziwy charakter. W przypadku
„Włóczęgi” to płyta z założenia nagrywana na „setkę”. Chcieliśmy dać
słuchaczom możliwość otrzymania tego, czego mogą się spodziewać podczas
występów – to 100% koncertowe Meta Menardi. Postawiliśmy na
autentyczność i dynamikę. Zarówno na „Wężowniku” jak i „Włóczędze” to w
całości my, a czy to nasze dwa oblicza? Nie sądzę, to po prostu wynika z
naszych charakterów – jak w utworze Judas Priest – „Diamonds and Rust”.
Do EP-ki „Włóczega” własnym sumptem stworzyliście klip. Czy planujecie kolejne?
Ala: Spodobało nam się robienie teledysków. Mamy plan,
by wykraczać poza standardy i klisze, bo z większości teledysków wieje
nudą. Jeśli powiedzie się nam i odniesiemy znaczący sukces, z pewnością
poświęcimy uwagę teledyskom, najchętniej z dużym rozmachem.
Jak wyglądają muzyczne inspiracje Meta Menardi? Jak określilibyście własny styl?
Grzegorz: To prawdziwy muzyczny kocioł. Każdy z nas
tak na prawdę ma inne doświadczenia muzyczne i każdy z nas wyniósł z
domu inne wzorce. Przeplatają się u nas inspiracje czysto bluesowe, jest
muzyka poważna, rockowa aż po gatunki pokroju doom/death.
Wspólnym mianownikiem są dla nas lata 70-90. Według nas to najbogatsze i
najbardziej barwne muzycznie lata muzyki, każdemu z nas coś z tamtych
lat w duszy gra.
Jeśli chodzi o nasz styl to miałbym problemy z nazwaniem tego co gramy,
słyszeliśmy opinie, że w naszej muzyce słychać wpływy wspomnianych lat,
padały nawet konkretne nazwy zespołów. I niech tak pozostanie, zamiast
silić się na nazwanie tego co gramy, zostawimy to słuchaczom, niech oni
zdecydują jak to nazwać a my będziemy kibicować co raz to nowszym,
ciekawszym opiniom i ew. nazwom.
Ala: Inspiracji szukamy w muzyce podnoszącej na duchu,
dodającej mocy. Od strony wizualnej jest to dla nas równie ważne. Nawet
okładka płyty ma znaczenie, a w czasach wypaczonego indywidualizmu już
żadną formą deprawacji nie da się szokować. Czujemy się zwolnieni z
obowiązku szokowania oraz prostytuowania się na scenie i w życiu.
Jak wygląda Wasza aktywność koncertowa? Gdzie będzie można zobaczyć Was na żywo w najbliższym czasie?
Staszek: Sytuacja koncertowa nie jest łatwa, zespołów
chcących podbić rynek muzyczny jest już chyba więcej niż słuchaczy.
Ludzie nie są tak chętni jak jeszcze kilka-kilkanaście lat temu, by
„sprawdzać” nowe zespoły na koncertach – chodzą tylko na koncerty tych
kapel, których muzykę znają na pamięć. My ze swojej strony będziemy się
starali grać jak najwięcej. Jedyny warunek jaki my stawiamy jest taki,
by warunki akustyczne umożliwiły słuchaczom usłyszenie tego co gramy –
etap grania po norach o powierzchni 5 metrów kwadratowych wyłożonych
kafelkami mamy już za sobą. W marcu mamy zagrać w Tychach w
“Undergroundzie”, a po najaktualniejsze szczegóły koncertowe zapraszamy
na naszą stronę internetową.
Czy planujecie starać się o występy na polskich letnich
festiwalach muzycznych czy raczej wolicie zaczekać do wydania dużego
debiutu?
Grzegorz: Jedyne czego z całą pewnością nie planujemy
to występy w popularnych kolorowych telewizyjnych show emitowanych przez
duże stacje TV. Nie zależy nam na podzieleniu losu tych wszystkich
“gwiazd” i udziale w pięciominutowej świetlistej sławie a później równie
szybkiej utracie popularności bo już nie jest się “gwiazdą z
telewizji”. Telewizja to potężne ale równie niebezpieczne medium, łatwo
stać się jej niewolnikiem, zarówno z jednej jak i drugiej strony ekranu.
Każda forma występu na żywo daje uczestnikom możliwość poznania
naszego muzycznego świata a duże festiwale oferują dobre warunki w
których ten świat można prezentować, dlatego z całą pewnością będziemy
starali się grać na festiwalach.
Dziękuję za rozmowę – ostatnie słowo należy do Meta Menardi!
Grzegorz: Wierzymy, że autentyczna muzyka broni się sama i ludzi, którzy
tego oczekują jest sporo więcej, niż tych ślepo przywiązanych do
obecnej mody, dlatego też niech muzyka ma tutaj ostatnie zdanie –
zapraszamy na nasze profile oraz przede wszystkim – koncerty.
Pozdrawiamy i dziękujemy za rozmowę!
Pytał: Wojtek Różalczyk