MACIEJ BALCAR (09.04.2013)

Maciej Balcar

Było mi żal tych piosenek…

Maciej Balcar kojarzony jest przede wszystkim z legendarnym zespołem Dżem, w którym śpiewa od 2001 roku. Ale ma również na koncie albumy solowe, niedawno jego dyskografia powiększyła się o koncertową płytę „Live Trax 12” i właśnie ona stała się głównym tematem poniższej rozmowy. Chociaż wątków związanych z macierzystą grupą również nie mogło zabraknąć…


– Kameralne, akustyczne koncerty to zawsze duże wyzwanie dla muzyków i wokalisty…

– Nie do końca. Ja na przykład bardzo lubię śpiewać w akustycznym składzie, ponieważ wtedy nigdy nie ma żadnego problemu ze słyszalnością. Przy akustycznym graniu wychodzą na wierzch takie „smaczki”, takie końcówki wyrazów, które giną w przypadku rockowych koncertów, gdzie podaję tekst śpiewając niemal pełną mocą, a i tak riffy gitar przykrywają te końcówki. Natomiast z towarzyszeniem akustycznych instrumentów śpiewa się swobodniej, a wszystkie niuanse i tak są słyszalne … Dlatego ja nawet wolę akustyczne granie.


– No i występy w klubach takich jak „Leśniczówka” chociażby to również bardziej intymny kontakt ze słuchaczami.

– Tak, to jest też bardzo fajne doświadczenie, bo wtedy publiczność znajduje się jeszcze bliżej wykonawcy.


– Po raz kolejny sięgnąłeś po twórczość Marka Grechuty…

– Grechuta był na studyjnej płycie „Ogień i woda”, a „Live Trax 12” to tak naprawdę trasa, która promowała ten album, więc w naturalny sposób większość utworów z niego pojawiła się również na koncertach.


– Jego utwór śpiewałeś jeszcze w czasach współpracy z grupą Harlem.

– Zgadza się, ale wówczas była to inna kompozycja. („Świat w obłokach” – przyp.red.) Poznałem taką muzykę dzięki moim rodzicom, którzy słuchali Czesława Niemena, Marka Grechutę właśnie, Ewę Demarczyk… To są rzeczy, które właściwie z domu wyniosłem i bardzo je lubię. Potem, w czasach studenckich „zanurzałem” się w mniej znane płyty, trudniej osiągalne nagrania Grechuty, podobnie było zresztą z Niemenem.


– Na „Live Trax” próbujesz także przybliżyć postać Dave’a Matthewsa, w USA artysty wręcz kultowego, a u nas wciąż jednak niedocenianego…

– Myślę, że cały problem polega na tym, że my – jako społeczeństwo – słuchamy jednak zupełnie innej muzyki. Nam się tylko wydaje, że blues ma się dobrze w Polsce, bo coraz więcej ludzi przychodzi na te koncerty i fajnie, że tak się dzieje, ale jednak ciągle jest to bardzo znikomy procent społeczeństwa. Po prostu od pokoleń mamy we krwi zupełnie inne dźwięki i dlatego ciężko jest od razu wskoczyć w te tryby. Aczkolwiek mam taką teorię, że gdybyśmy przez 10 lat we wszystkich rozgłośniach radiowych grali wyłącznie jazz – to spora część społeczeństwa nauczyła by się go słuchać i polubiła ten gatunek.


– Fakt, kiedyś nadawano w radiu rocka i nawet alternatywne kapele zapełniały hale sportowe na koncertach. A teraz naszym towarem eksportowym stał się Weekend, grany nawet za granicami podczas masowych imprez sportowych.

– Trudno mi się odnieść do tego newsa, bo nie słyszałem o tym wcześniej. Ale to potwierdza, że Dave Matthews jest dla ludzi, którzy troszeczkę lepiej znają się na muzyce, a my od lat wielu nie mamy żadnej edukacji muzycznej, a poza tym w domach się nie śpiewa, oprócz kolęd na święta Bożego Narodzenia. Stąd właśnie podobają nam się takie najbardziej trywialne harmonie i melodie oraz niestety również bardzo, bardzo kiepskie teksty. Nie czytamy też poezji, nie interesujemy się nią… Mówię oczywiście globalnie o społeczeństwie, bo jest taki procent, który się tym interesuje i dzięki temu mamy dla kogo grać.


– Działalność solową, czy z zespołem Nie-Bo traktujesz jako odskocznię od pracy w Dżemie?

– Nie wszystkie piosenki które piszę, kwalifikują się do Dżemu. Nawet się nad tym nie zastanawiam, dopiero gdy etap tworzenia jest już bardzo zaawansowany widzę, czy ten kawałek jest bardziej „dżemowy”, czy może jednak solowy. Jeszcze niedawno, trzy – cztery lata temu, te „niedżemowe” piosenki trafiały do szuflady. Było mi ich troszkę żal, bo kiedy wiem, że nie jest to piosenka dla Dżemu – nie będę na siłę chłopakom wciskał żebyśmy ją robili bo Dżem ma swój charakter i nie na należy tego zmieniać. Od lat Dżem był Dżemem i niech tak pozostanie. Teraz te piosenki, które nie pasują do zespołu trafiają na płyty solowe.


– Trudno nie skorzystać z okazji i nie zapytać co słychać w Dżemie, pracujecie już nad następczynią płyty „Muza”?

– Początki zostały zrobione. Na razie jesteśmy na etapie „składania wszystkiego do kupy”.


– Możemy się spodziewać nowych dźwięków jeszcze w 2014 roku?

– Wszystko zależy od intensywności pracy i prób. Nauczyłem się już, że mogę opowiadać historie, że za rok będzie płyta a okaże się, że nie będzie jej nawet za dwa lata, a mogę powiedzieć, że w tym roku nie będzie albumu, natomiast wydarzy się coś takiego, że siądziemy i zrobimy materiał. Różnie bywa… Ostatnią płytę nagraliśmy dlatego, że nie polecieliśmy na trasę do USA. Nagle mieliśmy dwa tygodnie wolnego i postanowiliśmy je wykorzystać na wejście do studia i nagranie płyty. Oczywiście materiał był gotowy wcześniej. Ale gdyby ten wylot do Stanów się udał, pewnie płyty w 2010 roku mogło nie być i kto wie czy byłaby w 2011…


– Dżem to zespół, który tak naprawdę niczego już nie musi.

– Dokładnie…

Rozmawiał: Robert Dłucik
Foto: Marcin Power Peła

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *