LUNATIC SOUL / RIVERSIDE – Mariusz Duda (19.09.2010)

Mariusz Duda 2010

Już dwudziestego piątego października będzie miała miejsce premiera nowego albumu Lunatic Soul. Ten czas który do niej pozostał z każdym nowym dniem kurczy się nieuchronnie. Dwa lata od ukazania się pierwszej, czarnej części będziemy mieli okazję posłuchać drugiej, określanej jako biała, a zarazem ostatniej części tego klimatycznego dyptyku. Twórcą i głównym autorem niniejszego pomysłu, wyprawy do mniej oczywistych zakamarków dźwięku oraz warstwy lirycznej jest doskonale znany basista i wokalista Riverside – Mariusz Duda, z którym niedawno miałem przyjemność porozmawiać.
W wielu perspektywach o nadchodzącym wielkimi krokami nowym Lunatic Soul, a także o śmierci, plemiennych wierzeniach, dawnych obyczajach i znaczeniu symboli opowiada sam Mariusz Duda.



Mariuszu, widziałeś już Incepcję Nolana?

Tak. Bardzo dobry film. Zresztą ja Nolana kupuję w ciemno.

Nie pytam o to przez przypadek, bo temat snu i podróży po różnych zakątkach świadomości leży w centrum zainteresowań Lunatic Soul. Skąd czerpiesz liryczne inspiracje?

Akurat w przypadku dwóch pierwszych płyt Lunatic Soul postanowiłem, że temat będzie dotyczył śmierci, a dokładniej mojej wizji tego, co znajduje się po śmierci. Ale zgadza się, że wspomniana przez ciebie „Incepcja” to przykład kina i tematu, który chyba lubię najbardziej. Wszystko co jest związane ze snem, zaburzeniami tożsamości, z podróżami po świecie umysłu, psychologią, duchami, mitologią, fantastyką, światem, w którym to, co realne, miesza się z irracjonalnym zawsze kręciło mnie najbardziej. W „Incepcji” pojawiają się niektóre tego typu elementy. A pomysły na teksty i muzykę przychodzą zarówno wtedy, kiedy siedzę w swoim panic roomie i oglądam kino tego rodzaju, jak np. „Memento”, „Zagubioną Autostradę” czy „Labirynt Fauna”, czytam np. Jonathana Carolla, Haruki Murakamiego czy Stevena Kinga, gram w „Silent Hill ” lub „Heavy Rain”, jak i wtedy, gdy z panic roomu wychodzę i – uwaga – oddycham świeżym powietrzem. I na szczęście ostatnio zdarza się to coraz częściej.

W zapowiedzi „białego albumu” stwierdziłeś, że planowałeś nagrać czarno-biały dyptyk. Czemu w tej historii nie ma miejsca na inne kolory? Czy Twój bohater nie ma szans na wydostanie się z tej dychotomicznej krainy?

Po pierwsze ze śmiercią, a właściwie z podróżami w zaświatach kojarzą mi się głównie dwa kolory – to czerń i biel. I ma to swoje podłoże, bo na przykład Słowianie i Germanie czcili tzw. biało-czarne bóstwa przeznaczenia, skąd wziął się ów zwyczaj stosowania kolorów podczas pogrzebowych obrzędów. Biały kolor występował np. w Dolnych Łużycach, gdzie na pogrzebach noszono białe chusty, oprócz tego w Dolnej Saksonii, Hannoverze. Poza tym dużo symboli śmierci związanych jest z białym kolorem, chociażby białe rumaki, które według dawnych wierzeń germańskich czy celtyckich towarzyszyły duszy podczas podróży w zaświaty. Duch osoby zmarłej również przedstawiany jest głównie jako „biała zjawa”. Po drugie miało być mrocznie, a te dwa kolory to dla mnie dwie specyficzne odmiany mroku. Ciemność, czerń, ta której przykładowo baliśmy się, i pewnie wciąż boimy, gdy wchodziliśmy na skrzypiący strych albo schodzimy do piwnicy, oraz biel, np. w postaci mgły. Pamiętasz scenę z „Innych”, kiedy Nicole Kidman czekała gdzieś w jakimś parku na swojego męża? Dookoła była ta biel… poza tym wszystko, co dzieje się w zaświatach, opisywane było jako podróże przez różnego rodzaju poziomy światła, chmury, przestrzeń, ale głównie w formie achromatycznej. Wydaje mi się, że te dwa kolory są w pełni wystarczające i jak najbardziej wymowne. Co do wydostania się bohatera z tego świata – tego nie wiem (śmiech).

Czy „orientalno-alternatywna muzyczna podróż” jaką serwuje Lunatic Soul będzie w warstwie instrumentalnej kontynuować oryginalne pomysły z części pierwszej? A może rozszerzasz produkcję o nowe instrumenty?

Pojawią się nowe brzmienia i pewne nowe instrumenty, ale generalnie będzie to rozwinięcie tego, co zaproponowałem na poprzednim albumie. Czarny i biały album muszą przecież stanowić pewną całość. Główna różnica, myślę, będzie polegała na – nazwałbym to – kolorystyce brzmieniowej, pojawi się dużo białych elementów, pewnych specyficznych „białych” efektów i brzmień. To było w tym przypadku największe wyzwanie. W niektórych momentach muzyka może być też trochę bardziej niepokojąca niż część pierwsza.

Czy możesz zdradzić kto poza zapowiedzianymi już Wawrzyńcem Dramowiczem i Maciejem Szelenbaumem wystąpi w drugiej części Lunatic Soul?

Akurat na tej płycie większość partii nagrałem samodzielnie, więc jeżeli chodzi o gości będzie to głównie Maciek i Wawrzyniec. Dodatkowo jedną z kompozycji stworzyłem wspólnie z Rafałem Buczkiem odpowiadającym za szatę graficzną Lunatic Soul. Jeśli więc chodzi o innych muzyków, będą to głównie te nazwiska.

Wydaje mi się, że lubisz nagrywać w Serakosie. Co na to wpływa, że wracasz do studia Roberta i Magdy Srzednickich?

Robert z Magdą dokładnie wiedzą, o co mi chodzi. Mamy podobne zainteresowania dotyczące literatury i kina. Ale najważniejsze jest to, że rozumieją moją wizję. Wiesz, ja potrzebuję do pracy realizatora, który oprócz tego, że będzie kręcił, to będzie potrafił jeszcze zaproponować coś od siebie. I Robert z Magdą to potrafią. Produkują płyty innych zespołów, wiedzą doskonale, że bycie dobrym realizatorem nie oznacza tylko kręcenia gałkami i super edycji na komputerze. Wracając do mnie – niestety wierzę w to, że bycie artystą i rzemieślnikiem w jednym kłóci się jednak ze sobą i prędzej czy później tworzy się rzeczy przeprodukowane i pozbawione tego najważniejszego, czyli… duszy.

Jestem przekonany, że ukończony dyptyk brzmiałby wybornie w jakimś specyficznym miejscu, np. w teatrze. Planujesz koncerty czy konsekwentnie pozostajesz w studio?

Na razie studio, ale jeśli kiedyś przykładowo zrobimy sobie z Riverside jakąś małą przerwę żeby od siebie odpocząć, to zbiorę przez ten czas jakiś fajny skład i pewnie zagram parę koncertów, czemu nie. Ale do tego czasu muszę jeszcze parę płyt ponagrywać.

W ubiegłorocznym wywiadzie dla Mystic Art powiedziałeś: „zawsze chciałem być muzykiem, kompozytorem, a nie tylko basistą czy wokalistą”. Wiem, że jest to raczej trudne pytanie, ale jaką ścieżką kariery chciałbyś podążyć? Wolałbyś aby kiedyś mówiono o Tobie jako o zaskakującym wizjonerze czy preferujesz raczej styl rzemieślnika-perfekcjonisty?

Ani jedno, ani drugie. Zaskakujący wizjonerzy tworzą z reguły dźwięki, których nie da się słuchać (śmiech). Poza tym w dzisiejszych czasach ciężko być zaskakującym wizjonerem, bo wszystko zostało już wymyślone. Wierzę jednak, że jeśli ktoś konsekwentnie pracuje nad swoim stylem i stara się za każdym razem iść krok naprzód, to, prędzej czy później natrafi na jakąś oryginalną muzyczną kombinację. Mnie osobiście marzy się coś takiego. Może kiedyś to nastąpi. A na razie po prostu chciałbym tworzyć swoje własne muzyczne historie i czerpać z tego przyjemność. Do jakiego tytułu to pretenduje – nie wiem, i szczerze mówiąc nie dbam o to. Rzemieślnikiem perfekcjonistą przyznaję jestem głównie, jeśli chodzi o miksy i ostateczne przygotowania do np. koncertów, ale generalnie uważam to określenie za obraźliwe. Kojarzy mi się z brakiem artystycznej wizji. Rzemieślnik to rzemieślnik, z reguły niestety odtwórca, a ja chciałbym tworzyć.

Na koniec zmienię temat. W 2010 roku zadebiutowało kilka zespołów z pogranicza prog i art rocka. Chodzi mi przede wszystkim o Acute Mind, Nook i Terminal. Czy miałeś okazję zapoznać się z muzyką tej trójki? Co o niej sądzisz?

Przyznaję, że nie słyszałem żadnego z wymienionych przez Ciebie zespołów. Może jakieś pojedyncze dźwięki, ale nie na tyle, żeby się wypowiadać na ten temat. Wbrew pozorom nie słucham za dużo nowej muzyki z pogranicza prog i art rocka.

Najprościej jak mogę, czego Ci życzyć?

Wytrwałości i optymizmu. I szczęścia na nowej drodze życia.


Rozmawiał: Robert Bronson
Zdjęcie: www.lunaticsoul.com

Dodaj komentarz