Już dwudziestego piątego października będzie miała miejsce premiera nowego albumu Lunatic Soul. Ten czas który do niej pozostał z każdym nowym dniem kurczy się nieuchronnie. Dwa lata od ukazania się pierwszej, czarnej części będziemy mieli okazję posłuchać drugiej, określanej jako biała, a zarazem ostatniej części tego klimatycznego dyptyku. Twórcą i głównym autorem niniejszego pomysłu, wyprawy do mniej oczywistych zakamarków dźwięku oraz warstwy lirycznej jest doskonale znany basista i wokalista Riverside – Mariusz Duda, z którym niedawno miałem przyjemność porozmawiać.
W wielu perspektywach o nadchodzącym wielkimi krokami nowym Lunatic Soul, a także o śmierci, plemiennych wierzeniach, dawnych obyczajach i znaczeniu symboli opowiada sam Mariusz Duda.
Mariuszu, widziałeś już Incepcję Nolana?
Tak. Bardzo dobry film. Zresztą ja Nolana kupuję w ciemno.
Nie pytam o to przez przypadek, bo temat snu i podróży po
różnych zakątkach świadomości leży w centrum zainteresowań Lunatic Soul.
Skąd czerpiesz liryczne inspiracje?
Akurat w przypadku dwóch pierwszych płyt Lunatic Soul postanowiłem, że
temat będzie dotyczył śmierci, a dokładniej mojej wizji tego, co
znajduje się po śmierci. Ale zgadza się, że wspomniana przez ciebie
„Incepcja” to przykład kina i tematu, który chyba lubię najbardziej.
Wszystko co jest związane ze snem, zaburzeniami tożsamości, z podróżami
po świecie umysłu, psychologią, duchami, mitologią, fantastyką, światem,
w którym to, co realne, miesza się z irracjonalnym zawsze kręciło mnie
najbardziej. W „Incepcji” pojawiają się niektóre tego typu elementy. A
pomysły na teksty i muzykę przychodzą zarówno wtedy, kiedy siedzę w
swoim panic roomie i oglądam kino tego rodzaju, jak np. „Memento”,
„Zagubioną Autostradę” czy „Labirynt Fauna”, czytam np. Jonathana
Carolla, Haruki Murakamiego czy Stevena Kinga, gram w „Silent Hill ” lub
„Heavy Rain”, jak i wtedy, gdy z panic roomu wychodzę i – uwaga –
oddycham świeżym powietrzem. I na szczęście ostatnio zdarza się to coraz
częściej.
W zapowiedzi „białego albumu” stwierdziłeś, że planowałeś
nagrać czarno-biały dyptyk. Czemu w tej historii nie ma miejsca na inne
kolory? Czy Twój bohater nie ma szans na wydostanie się z tej
dychotomicznej krainy?
Po pierwsze ze śmiercią, a właściwie z podróżami w zaświatach kojarzą mi
się głównie dwa kolory – to czerń i biel. I ma to swoje podłoże, bo na
przykład Słowianie i Germanie czcili tzw. biało-czarne bóstwa
przeznaczenia, skąd wziął się ów zwyczaj stosowania kolorów podczas
pogrzebowych obrzędów. Biały kolor występował np. w Dolnych Łużycach,
gdzie na pogrzebach noszono białe chusty, oprócz tego w Dolnej Saksonii,
Hannoverze. Poza tym dużo symboli śmierci związanych jest z białym
kolorem, chociażby białe rumaki, które według dawnych wierzeń
germańskich czy celtyckich towarzyszyły duszy podczas podróży w
zaświaty. Duch osoby zmarłej również przedstawiany jest głównie jako
„biała zjawa”. Po drugie miało być mrocznie, a te dwa kolory to dla mnie
dwie specyficzne odmiany mroku. Ciemność, czerń, ta której przykładowo
baliśmy się, i pewnie wciąż boimy, gdy wchodziliśmy na skrzypiący strych
albo schodzimy do piwnicy, oraz biel, np. w postaci mgły. Pamiętasz
scenę z „Innych”, kiedy Nicole Kidman czekała gdzieś w jakimś parku na
swojego męża? Dookoła była ta biel… poza tym wszystko, co dzieje się w
zaświatach, opisywane było jako podróże przez różnego rodzaju poziomy
światła, chmury, przestrzeń, ale głównie w formie achromatycznej.
Wydaje mi się, że te dwa kolory są w pełni wystarczające i jak
najbardziej wymowne. Co do wydostania się bohatera z tego świata – tego
nie wiem (śmiech).
Czy „orientalno-alternatywna muzyczna podróż” jaką serwuje
Lunatic Soul będzie w warstwie instrumentalnej kontynuować oryginalne
pomysły z części pierwszej? A może rozszerzasz produkcję o nowe
instrumenty?
Pojawią się nowe brzmienia i pewne nowe instrumenty, ale generalnie
będzie to rozwinięcie tego, co zaproponowałem na poprzednim albumie.
Czarny i biały album muszą przecież stanowić pewną całość. Główna
różnica, myślę, będzie polegała na – nazwałbym to – kolorystyce
brzmieniowej, pojawi się dużo białych elementów, pewnych specyficznych
„białych” efektów i brzmień. To było w tym przypadku największe
wyzwanie. W niektórych momentach muzyka może być też trochę bardziej
niepokojąca niż część pierwsza.
Czy możesz zdradzić kto poza zapowiedzianymi już Wawrzyńcem
Dramowiczem i Maciejem Szelenbaumem wystąpi w drugiej części Lunatic
Soul?
Akurat na tej płycie większość partii nagrałem samodzielnie, więc jeżeli
chodzi o gości będzie to głównie Maciek i Wawrzyniec. Dodatkowo jedną z
kompozycji stworzyłem wspólnie z Rafałem Buczkiem odpowiadającym za
szatę graficzną Lunatic Soul. Jeśli więc chodzi o innych muzyków, będą
to głównie te nazwiska.
Wydaje mi się, że lubisz nagrywać w Serakosie. Co na to wpływa, że wracasz do studia Roberta i Magdy Srzednickich?
Robert z Magdą dokładnie wiedzą, o co mi chodzi. Mamy podobne
zainteresowania dotyczące literatury i kina. Ale najważniejsze jest to,
że rozumieją moją wizję. Wiesz, ja potrzebuję do pracy realizatora,
który oprócz tego, że będzie kręcił, to będzie potrafił jeszcze
zaproponować coś od siebie. I Robert z Magdą to potrafią. Produkują
płyty innych zespołów, wiedzą doskonale, że bycie dobrym realizatorem
nie oznacza tylko kręcenia gałkami i super edycji na komputerze.
Wracając do mnie – niestety wierzę w to, że bycie artystą i
rzemieślnikiem w jednym kłóci się jednak ze sobą i prędzej czy później
tworzy się rzeczy przeprodukowane i pozbawione tego najważniejszego,
czyli… duszy.
Jestem przekonany, że ukończony dyptyk brzmiałby wybornie w
jakimś specyficznym miejscu, np. w teatrze. Planujesz koncerty czy
konsekwentnie pozostajesz w studio?
Na razie studio, ale jeśli kiedyś przykładowo zrobimy sobie z Riverside
jakąś małą przerwę żeby od siebie odpocząć, to zbiorę przez ten czas
jakiś fajny skład i pewnie zagram parę koncertów, czemu nie. Ale do tego
czasu muszę jeszcze parę płyt ponagrywać.
W ubiegłorocznym wywiadzie dla Mystic Art powiedziałeś: „zawsze
chciałem być muzykiem, kompozytorem, a nie tylko basistą czy wokalistą”.
Wiem, że jest to raczej trudne pytanie, ale jaką ścieżką kariery
chciałbyś podążyć? Wolałbyś aby kiedyś mówiono o Tobie jako o
zaskakującym wizjonerze czy preferujesz raczej styl
rzemieślnika-perfekcjonisty?
Ani jedno, ani drugie. Zaskakujący wizjonerzy tworzą z reguły dźwięki,
których nie da się słuchać (śmiech). Poza tym w dzisiejszych czasach
ciężko być zaskakującym wizjonerem, bo wszystko zostało już wymyślone.
Wierzę jednak, że jeśli ktoś konsekwentnie pracuje nad swoim stylem i
stara się za każdym razem iść krok naprzód, to, prędzej czy później
natrafi na jakąś oryginalną muzyczną kombinację. Mnie osobiście marzy
się coś takiego. Może kiedyś to nastąpi. A na razie po prostu chciałbym
tworzyć swoje własne muzyczne historie i czerpać z tego przyjemność. Do
jakiego tytułu to pretenduje – nie wiem, i szczerze mówiąc nie dbam o
to. Rzemieślnikiem perfekcjonistą przyznaję jestem głównie, jeśli chodzi
o miksy i ostateczne przygotowania do np. koncertów, ale generalnie
uważam to określenie za obraźliwe. Kojarzy mi się z brakiem artystycznej
wizji. Rzemieślnik to rzemieślnik, z reguły niestety odtwórca, a ja
chciałbym tworzyć.
Na koniec zmienię temat. W 2010 roku zadebiutowało kilka
zespołów z pogranicza prog i art rocka. Chodzi mi przede wszystkim o
Acute Mind, Nook i Terminal. Czy miałeś okazję zapoznać się z muzyką tej
trójki? Co o niej sądzisz?
Przyznaję, że nie słyszałem żadnego z wymienionych przez Ciebie
zespołów. Może jakieś pojedyncze dźwięki, ale nie na tyle, żeby się
wypowiadać na ten temat. Wbrew pozorom nie słucham za dużo nowej muzyki z
pogranicza prog i art rocka.
Najprościej jak mogę, czego Ci życzyć?
Wytrwałości i optymizmu. I szczęścia na nowej drodze życia.
Rozmawiał: Robert Bronson
Zdjęcie: www.lunaticsoul.com