LUNATIC SOUL – Mariusz Duda (16.11.2011)

LUNATIC SOUL - Impressions

Uwielbiam czarno-biały dyptyk LS, dla mnie ten projekt jest równie ważny jak Riverside, bez znaczenia, co inni mówią / piszą. Kiedy dowiedziałem się o planie wydania „Impressions”, pomyślałem: „Kurczę, Lunatic Soul i odrzuty?”. Nie ukrywam, że trochę niechętnie podchodziłem do tak zapowiadanego wydawnictwa. Okazało się jednak, że to nie tylko wcześniej niewykorzystane kompozycje. Więcej, to zupełnie pełnoprawne wydawnictwo tego projektu, coś, co pozwoliłem sobie nazwać ścieżką dźwiękową do ścieżki dźwiękowej, (bo tym były dla mnie dwa poprzednie krążki). A jednak nie widzę tak silnej promocji, szumnych zapowiedzi. Płytka nadciąga z flanki i przyjęta zostanie przez odbiorców, jako niezobowiązujący „bonus dla stęsknionych”. Nie wierzysz, że ten album mógłby odnieść, nie wiem, z braku lepszego słowa napiszę „pełnoprawny” sukces? (o ile o sukcesie, jako takim w przypadku LS możemy w ogóle mówić).


Ta płyta to nie jest „Lunatic Soul III”. To raczej uzupełnienie czarno-białej historii powstałe w pewnym sensie przez przypadek. Po prostu miałem jeszcze kilka niewykorzystanych pomysłów, nagranych u siebie w domu na rekorderze, kilkanaście dziwnych zaśpiewów na dyktafonie oraz kilka bezdomnych ścieżek w studiu, które wciąż były dosyć interesujące, i wciąż żałowałem, że nie udało się wcisnąć ich na płytę. Wiedziałem jednak, że prędzej czy później firma Kscope zapragnie wznowić LS1 i LS2 w jakiejś podwójnej wersji, z dodatkowymi płytkami bonusowymi, bo tak sobie to wcześniej ustaliliśmy. Postanowiłem więc, że w wolnej chwili znowu wybiorę się do studia i zarejestruję co trzeba wykorzystując przy okazji te nagrane, ale niewykorzystane ścieżki. Przygotowałem pierwszą część bonusową, na którą składały się „Impressions I-IV” oraz remiks „Summerland” i wysłałem firmie Kscope. Na nieszczęście czy też szczęście tak im się spodobały, że zaproponowali mi, żebym dograł jeszcze bonusy na biały album, i zamiast zabawy w podwójne wydawnictwa dyptyku stworzył zupełnie nowe wydawnictwo. Pomysł wydał mi się średni, bo wiedziałem, że jedna część osób będzie traktowała tę płytę jako „Lunatic Soul III”, a inna jako odrzuty z sesji. Z drugiej strony pomysły muzyczne same w sobie były na tyle interesujące, że szkoda byłoby, gdyby rozmyły się gdzieś na bonusowych płytkach. Dlatego zgodziłem się, pod warunkiem że będą to tylko utwory instrumentalne i że będzie to tzw. limitowany exclusive Kscope, bo w końcu był to ich pomysł. Po jakimś czasie zrozumiałem, że limit tego wydawnictwa doprowadzi tylko do wariactw na aukcjach internetowych, więc zrezygnowałem z pomysłu limitu, ale exclusive Kscope pozostał. Po nagraniu „Impressions V-VIII” i remiksu „Gravestone Hill” i połączeniu wszystkiego w jedną całość zauważyłem, że wyszło z tego faktycznie ciekawe wydawnictwo. Zawsze chciałem nagrać płytę z muzyką tylko instrumentalną. W wersji winylowej jest tak jak być powinno – każda ze stron zawiera tylko cztery utwory instrumentalne. Remiksy do „Summerland” i „Gravestone Hill” trafiły tylko na wydanie CD, bardziej w formie dodatku i zaakcentowania, że album do dwóch poprzednich nawiązuje. Brak silnej promocji wynika więc po pierwsze ze wspomnianego wydania tylko w jednej firmie, co niestety przekłada sie też na polską cenę, po drugie z instrumentalnego charakteru wydawnictwa, a po trzecie z braku potrzeby. Akurat do takich płyt ludzie lubią docierać sami, gdzieś przy okazji. To miało być wydawnictwo dla zainteresowanych tematem. W końcu to suplement do dwóch pierwszych płyt, a nie kolejna pełnoprawna płyta Lunatic Soul. Chociaż z tego, co wiem, paradoksalnie, wielu moim znajomym podoba się najbardziej (śmiech).

„Impressions” bez pardonu uderza w słuchacza przede wszystkim elektroniką – strzał w dziesiątkę (numerek piąty rozsmarowuje mój umysł na ścianie, chylę czoła!). I jednocześnie coś niespodziewanego. Album jest z założenia suplementem dyptyku, na którym takich eksperymentów za wiele nie było (z kilkoma wyjątkami), więc z jednej strony „uzupełnienie”, a z drugiej… Zwiastun przyszłości?

Być może, być może. Te moje instrumentalne przygody na pewno będą kontynuowane, nie wiem jeszcze tylko, w jakiej formie. Generalnie tego typu dźwięki zawsze gdzieś tam mi towarzyszą, przecież flirty z elektroniką to nie jest dla mnie nic nowego, z Riverside robiliśmy już takie rzeczy jak „Dna Ts. Rednum or F. Raf” czy chociażby „Rapid Eye Movement”. Ja się wychowałem na takiej muzyce, na Tangerine Dream, Klausie Schultze’u, kocham beat, rytm, kocham trip-hop. Na „Impressions” chciałem jednak poruszać się w konwencji, więc umówmy się – elektroniki jest tu w sumie tyle co kot napłakał. Ale kiedyś na pewno będę chciał bardziej zagłębić się w te obszary, czy to indywidualnie, czy też z innymi muzykami.

Twój głos co prawda na albumie się pojawia, jednak odgrywa rolę jednego z instrumentów, wlepia w całą ten muzyczny krajobraz niepostrzeżenie, ale ogólnie możemy mówić o albumie instrumentalnym. Nie ciągnęło Cię do napisania tekstów dla tych kawałków? Czy to specjalnie
taki test, chęć sprawdzenia, jak LS wypadnie w wyłącznie instrumentalnej konwencji? (marzy mi się, żeby „Impressions” stało się w przyszłości tradycją)


Pierwotnie myślałem też o tekstach, ale „Impressions” musiało się czymś różnić. Mimo że to suplement, nawiązanie, uzupełnienie do dwóch pierwszych płyt, to jednak indywidualne wydawnictwo zobowiązuje. Nie lubię nagrywać takich samych albumów. Każdy musi mieć swoje własne ego, swoje życie, swoją ideologię, nawet jeśli połączony jest z innymi myślą przewodnią. „Lunatic Soul I” lepiej się słucha nocą niż za dnia, przy tej płycie zapadasz się w ciemność, uspokajasz się, zasypiasz. Z „Lunatic Soul II” jest odwrotnie, tutaj niektóre dźwięki są jak promienie, które cię rażą, gdy jeszcze próbujesz walczyć z fazą REM, jest narastający niepokój, musisz sie obudzić, dlatego tej płyty słucha się lepiej za dnia. „Impressions” jest gdzieś pomiędzy, ale tutaj nikt już nic nie narzuca, możesz słuchać, kiedy chcesz i interpretować jak chcesz, chociażby przez to, że nie ma tu ani tekstów, ani nawet tytułów utworów. A wiedz, że wszystkie te utwory nawiązywały początkowo tytułami do dyptyku dosyć bezpośrednio. „Impressions III” nawiązuje do „Summerland”, składa się z trzech części, które pierwotnie nazywały się 1. „Emptiness” 2. „Waiting Room” i 3. „Black Procession”. „Impressions IV” miało mieć tytuł „The End of Summer” albo “Remember Me”, bo nawiązuje do “The Final Truth”. “Impression V” miało się nazywać “The White Palace”, bo nawiązuje do tekstu z “Escape from ParadIce”, „Impression VIII” zahaczało tytułem o Pola Elizejskie, najlepiej białe albo alabastrowe, ale praktycznie w ostatniej chwili zrezygnowałem z tytułów. Owszem pozbawiłem przez to słuchacza swojego własnego wyobrażenia, ale sprawiłem też, że płyta jest dzięki temu bardziej intymna. Brak tytułów sprawia, że dobierasz sobie swoją własną interpretację. Udało się dzięki temu nadać indywidualny charakter temu wydawnictwu. Myślę, że to nie będzie taki jedyny wybryk, bo jestem wychowany na płytach Tangerine Dream, Vangelisa czy Mike’a Oldfielda i taka instrumentalna muzyka zawsze była bliska mojej duszy.

Mieliśmy album czarny, mieliśmy biały. Jaką barwę ma Twoim zdaniem „Impressions”?

„Impressions” jest wciąż czarno-białe. „Impressions I-IV” przygotowywane były z myślą o czarnym albumie, a „Impressions V-VIII” z myślą o białym. I dla mnie pozostają w takiej kolorystyce. Szara okładka będąca wypadkową czerni i bieli, przedstawiająca po rozłożeniu ilustrację do „Gravestone Hill”, może sugerować oczywiście szary kolor, ale dla mnie jest to wciąż czerń i biel przedzielona… szumem morza.

Ogólnie o Lunatic Soul. Niegdyś, niegdyś wysunąłem taką odważną tezę, jakoby Riverside’owski „Voices In My Head” (notabene rzecz cudowna) otworzyło „furtkę” LS. Chodzi o podobny poziom intymności muzyki (do którego Riverside już później rzadko wracało). Czy byłem choć trochę blisko prawdy?

No cóż, raczej tak. Utwór “Us” wyobraź sobie grałem jeszcze dawno temu na próbach z Maćkiem zanim postanowiłem umieścić go na “Voices In My Head”, utwory „The Time I Was Daydreaming”, „Dna…” czy „Stuck Between” to również moje utwory, do których chłopaki dorzucili swoje trzy grosze. Jedyny wspólny utwór na minialbumie, nie licząc wersji live, to „Acronym Love”. Nie mijasz się więc z prawdą. Gdyby ten minialbum Riverside nie powstał, wspomniane utwory trafiłyby prędzej czy później albo na kolejną płytę Riverside, albo może właśnie i na Lunatic Soul. Ale cieszę się, że wyszło to pod szyldem Riverside, to był dobry moment. Poza tym płytka doskonale dopełniła nasz debiut.

Lunatic Soul idzie na jakiś czas w odstawkę? Przyjdzie nam czekać do 2013 roku czy możemy spodziewać się czegoś wcześniej?

Nie wiem, naprawdę. Na pewno chciałbym się teraz skoncentrować na Riverside. Wykorzystać doświadczenie, jakie nabyłem podczas nagrań Lunatic Soul, również i tutaj. Na razie więc myślę nad nową riversajdową płytą. A nowy Lunatic Soul? Wszystko w swoim czasie. Na pewno czarno-biały dyptyk i szara płyta pomiędzy zamknęły pewien temat, do którego raczej wracać nie będę. Nowy Lunatic Soul to będzie zupełnie nowy rozdział, również muzyczny.

Zawsze czytam w wywiadach o Twojej pasji do gier komputerowych (oraz obserwuję niekompetencję dziennikarzy w tej, jakże ważnej, dziedzinie sztuki!) i nareszcie mam szansę temat poruszyć osobiście. Powiedziałeś kiedyś, że jesteś fanem serii „Silent Hill”, z którą zresztą zawsze kojarzyłem muzykę Lunatic Soul. Czyżbyś również należał do osób, których postrzeganie tzw. „historii miłosnych” zrobiło wielkiego orła w powietrzu po przejściu kultowej już „dwójki”? Grałeś może w „Shattered Memories”? (soundtrack tego tytułu należy do ścisłej czołówki mojego życia)

Bez względu na to czy mówimy o książce, filmie czy grze, jeśli temat dotyczy świata pomiędzy snem a jawą, mieszania się rzeczywistego z nierzeczywistym – z miejsca jestem kupiony. Seria „Silent Hill” zdobyła moje serce przez ten właśnie mroczny i tajemniczy klimat, a „Silent Hill 2” to jedna z moich ulubionych gier i z niecierpliwością czekam na remaster HD, który ma się ukazać w pierwszym kwartale 2012 roku. W „Shattered Memories” grałem, ale nie skończyłem, ale muzykę znam i bardzo lubię. W ogóle bardzo sobie cenię twórców muzyki do gier – Jeremy Soule, Akira Yamaoka czy ostatnio Jesper Kyd. Jeśli gra nie ma dobrej filmowej muzyki, to raczej dla mnie nie istnieje. Może dlatego nie gram w żadne Fify, nie ścigam się samochodami ani nie wyrywam kręgosłupów w Mortal Kombat. Ale zachwycam się takim „Shadow of The Colossus” i z niecierpliwościa czekam na „The Last Guardian”.

Rozumiem, że posiadasz PS3. Jakie pozycje ogrywałeś ostatnio w wolnym czasie? Mam nadzieję, że „Heavy Rain” i ostatnią „Castlevanię” „odfajkowałeś”!

„Heavy Rain” to było moje pierwsze platynowe trofeum (śmiech), ale grałem w to już dawno , bo w tamtym roku. „Castelvania” to nie moja bajka. Przyznaję, że ostatnio nie miałem za bardzo czasu na granie. Ale teraz w przerwie trasy Riverside udało mi sie odfajkować nowego „Batmana”, „Uncharted 3” i zacząć „Dark Souls”. Czekam jeszcze na „Skyrim”. Trochę więc nadrobiłem (śmiech).

Jest szansa na ustawkę na PSN i partyjkę w jakiś multiplayerowy tytuł?

Ostatnio nie bardzo, ale były czasy, gdy prawie cały zespół tłukł w sieci w „Uncharted 2”.

Mariusz Duda postrzegany jest jako osoba całkiem luźna. Sam pamiętam sytuację, gdy goryle wyganiali mnie z klubu, a jednak przepchnąłeś się przez nich i wyszedłeś podpisać mi albumy (to był wrocławski klub WZ i trasa promująca „ADHD”). Czy jesteś muzykiem, który wyszedłby (o ile czas by Cię nie gonił) z fanami na piwo i powygłupiał się na mieście?

Wiesz, my zawsze wychodzimy do fanów, chyba że akurat, jak wspomniałeś, musimy dalej jechać albo ktoś jest niedysponowany. Nie epatujemy śmiertelną powagą, nie zachowujemy się jak gwiazdy, zawsze staramy się znaleźć czas, wyjść po koncercie, podpisać płyty, zrobić parę zdjęć. Nie wiem, co masz na myśli z tym wygłupianiem się na mieście, ale na latarnie po nocach raczej nie wchodzimy (śmiech).

Miałem nie poruszać tego tematu, ale diabeł kusi – uchylimy rąbka tajemnicy na temat następnego albumu Riverside czy na razie jeszcze pomilczymy?

Pomilczmy. Zwłaszcza że jeszcze tak naprawdę nie wiem do końca jak to będzie wyglądało. Wrócimy z trasy, chwilę odpoczniemy i zaczniemy w grudniu o tym myśleć. Mam sporo pomysłów do wykorzystania, więc na brak muzyki nie mogę narzekać, ale jeszcze nie wiem, w którą stronę to wszystko podąży, więc nie chcę teraz tego zgadywać. Jedno mogę obiecać – na pewno nie pójdziemy na łatwiznę i nie nagramy drugiej takiej samej płyty.

Pytał: Adam Piechota

Dodaj komentarz