Uwielbiam czarno-biały dyptyk LS, dla mnie ten projekt jest
równie ważny jak Riverside, bez znaczenia, co inni mówią / piszą. Kiedy
dowiedziałem się o planie wydania „Impressions”, pomyślałem: „Kurczę,
Lunatic Soul i odrzuty?”. Nie ukrywam, że trochę niechętnie podchodziłem
do tak zapowiadanego wydawnictwa. Okazało się jednak, że to nie tylko
wcześniej niewykorzystane kompozycje. Więcej, to zupełnie pełnoprawne
wydawnictwo tego projektu, coś, co pozwoliłem sobie nazwać ścieżką
dźwiękową do ścieżki dźwiękowej, (bo tym były dla mnie dwa poprzednie
krążki). A jednak nie widzę tak silnej promocji, szumnych zapowiedzi.
Płytka nadciąga z flanki i przyjęta zostanie przez odbiorców, jako
niezobowiązujący „bonus dla stęsknionych”. Nie wierzysz, że ten album
mógłby odnieść, nie wiem, z braku lepszego słowa napiszę „pełnoprawny”
sukces? (o ile o sukcesie, jako takim w przypadku LS możemy w ogóle
mówić).
Ta płyta to nie jest „Lunatic Soul III”. To raczej uzupełnienie
czarno-białej historii powstałe w pewnym sensie przez przypadek. Po
prostu miałem jeszcze kilka niewykorzystanych pomysłów, nagranych u
siebie w domu na rekorderze, kilkanaście dziwnych zaśpiewów na
dyktafonie oraz kilka bezdomnych ścieżek w studiu, które wciąż były
dosyć interesujące, i wciąż żałowałem, że nie udało się wcisnąć ich na
płytę. Wiedziałem jednak, że prędzej czy później firma Kscope zapragnie
wznowić LS1 i LS2 w jakiejś podwójnej wersji, z dodatkowymi płytkami
bonusowymi, bo tak sobie to wcześniej ustaliliśmy. Postanowiłem więc, że
w wolnej chwili znowu wybiorę się do studia i zarejestruję co trzeba
wykorzystując przy okazji te nagrane, ale niewykorzystane ścieżki.
Przygotowałem pierwszą część bonusową, na którą składały się
„Impressions I-IV” oraz remiks „Summerland” i wysłałem firmie Kscope. Na
nieszczęście czy też szczęście tak im się spodobały, że zaproponowali
mi, żebym dograł jeszcze bonusy na biały album, i zamiast zabawy w
podwójne wydawnictwa dyptyku stworzył zupełnie nowe wydawnictwo. Pomysł
wydał mi się średni, bo wiedziałem, że jedna część osób będzie
traktowała tę płytę jako „Lunatic Soul III”, a inna jako odrzuty z
sesji. Z drugiej strony pomysły muzyczne same w sobie były na tyle
interesujące, że szkoda byłoby, gdyby rozmyły się gdzieś na bonusowych
płytkach. Dlatego zgodziłem się, pod warunkiem że będą to tylko utwory
instrumentalne i że będzie to tzw. limitowany exclusive Kscope, bo w
końcu był to ich pomysł. Po jakimś czasie zrozumiałem, że limit tego
wydawnictwa doprowadzi tylko do wariactw na aukcjach internetowych, więc
zrezygnowałem z pomysłu limitu, ale exclusive Kscope pozostał. Po
nagraniu „Impressions V-VIII” i remiksu „Gravestone Hill” i połączeniu
wszystkiego w jedną całość zauważyłem, że wyszło z tego faktycznie
ciekawe wydawnictwo. Zawsze chciałem nagrać płytę z muzyką tylko
instrumentalną. W wersji winylowej jest tak jak być powinno – każda ze
stron zawiera tylko cztery utwory instrumentalne. Remiksy do
„Summerland” i „Gravestone Hill” trafiły tylko na wydanie CD, bardziej w
formie dodatku i zaakcentowania, że album do dwóch poprzednich
nawiązuje. Brak silnej promocji wynika więc po pierwsze ze wspomnianego
wydania tylko w jednej firmie, co niestety przekłada sie też na polską
cenę, po drugie z instrumentalnego charakteru wydawnictwa, a po trzecie z
braku potrzeby. Akurat do takich płyt ludzie lubią docierać sami,
gdzieś przy okazji. To miało być wydawnictwo dla zainteresowanych
tematem. W końcu to suplement do dwóch pierwszych płyt, a nie kolejna
pełnoprawna płyta Lunatic Soul. Chociaż z tego, co wiem, paradoksalnie,
wielu moim znajomym podoba się najbardziej (śmiech).
„Impressions” bez pardonu uderza w słuchacza przede wszystkim
elektroniką – strzał w dziesiątkę (numerek piąty rozsmarowuje mój umysł
na ścianie, chylę czoła!). I jednocześnie coś niespodziewanego. Album
jest z założenia suplementem dyptyku, na którym takich eksperymentów za
wiele nie było (z kilkoma wyjątkami), więc z jednej strony
„uzupełnienie”, a z drugiej… Zwiastun przyszłości?
Być może, być może. Te moje instrumentalne przygody na pewno będą
kontynuowane, nie wiem jeszcze tylko, w jakiej formie. Generalnie tego
typu dźwięki zawsze gdzieś tam mi towarzyszą, przecież flirty z
elektroniką to nie jest dla mnie nic nowego, z Riverside robiliśmy już
takie rzeczy jak „Dna Ts. Rednum or F. Raf” czy chociażby „Rapid Eye
Movement”. Ja się wychowałem na takiej muzyce, na Tangerine Dream,
Klausie Schultze’u, kocham beat, rytm, kocham trip-hop. Na „Impressions”
chciałem jednak poruszać się w konwencji, więc umówmy się – elektroniki
jest tu w sumie tyle co kot napłakał. Ale kiedyś na pewno będę chciał
bardziej zagłębić się w te obszary, czy to indywidualnie, czy też z
innymi muzykami.
Twój
głos co prawda na albumie się pojawia, jednak odgrywa rolę jednego z
instrumentów, wlepia w całą ten muzyczny krajobraz niepostrzeżenie, ale
ogólnie możemy mówić o albumie instrumentalnym. Nie ciągnęło Cię do
napisania tekstów dla tych kawałków? Czy to specjalnie
taki test, chęć sprawdzenia, jak LS wypadnie w wyłącznie instrumentalnej
konwencji? (marzy mi się, żeby „Impressions” stało się w przyszłości
tradycją)
Pierwotnie myślałem też o tekstach, ale „Impressions” musiało się czymś
różnić. Mimo że to suplement, nawiązanie, uzupełnienie do dwóch
pierwszych płyt, to jednak indywidualne wydawnictwo zobowiązuje. Nie
lubię nagrywać takich samych albumów. Każdy musi mieć swoje własne ego,
swoje życie, swoją ideologię, nawet jeśli połączony jest z innymi myślą
przewodnią. „Lunatic Soul I” lepiej się słucha nocą niż za dnia, przy
tej płycie zapadasz się w ciemność, uspokajasz się, zasypiasz. Z
„Lunatic Soul II” jest odwrotnie, tutaj niektóre dźwięki są jak
promienie, które cię rażą, gdy jeszcze próbujesz walczyć z fazą REM,
jest narastający niepokój, musisz sie obudzić, dlatego tej płyty słucha
się lepiej za dnia. „Impressions” jest gdzieś pomiędzy, ale tutaj nikt
już nic nie narzuca, możesz słuchać, kiedy chcesz i interpretować jak
chcesz, chociażby przez to, że nie ma tu ani tekstów, ani nawet tytułów
utworów. A wiedz, że wszystkie te utwory nawiązywały początkowo tytułami
do dyptyku dosyć bezpośrednio. „Impressions III” nawiązuje do
„Summerland”, składa się z trzech części, które pierwotnie nazywały się
1. „Emptiness” 2. „Waiting Room” i 3. „Black Procession”. „Impressions
IV” miało mieć tytuł „The End of Summer” albo “Remember Me”, bo
nawiązuje do “The Final Truth”. “Impression V” miało się nazywać “The
White Palace”, bo nawiązuje do tekstu z “Escape from ParadIce”,
„Impression VIII” zahaczało tytułem o Pola Elizejskie, najlepiej białe
albo alabastrowe, ale praktycznie w ostatniej chwili zrezygnowałem z
tytułów. Owszem pozbawiłem przez to słuchacza swojego własnego
wyobrażenia, ale sprawiłem też, że płyta jest dzięki temu bardziej
intymna. Brak tytułów sprawia, że dobierasz sobie swoją własną
interpretację. Udało się dzięki temu nadać indywidualny charakter temu
wydawnictwu. Myślę, że to nie będzie taki jedyny wybryk, bo jestem
wychowany na płytach Tangerine Dream, Vangelisa czy Mike’a Oldfielda i
taka instrumentalna muzyka zawsze była bliska mojej duszy.
Mieliśmy album czarny, mieliśmy biały. Jaką barwę ma Twoim zdaniem „Impressions”?
„Impressions” jest wciąż czarno-białe. „Impressions I-IV” przygotowywane
były z myślą o czarnym albumie, a „Impressions V-VIII” z myślą o
białym. I dla mnie pozostają w takiej kolorystyce. Szara okładka będąca
wypadkową czerni i bieli, przedstawiająca po rozłożeniu ilustrację do
„Gravestone Hill”, może sugerować oczywiście szary kolor, ale dla mnie
jest to wciąż czerń i biel przedzielona… szumem morza.
Ogólnie o Lunatic Soul. Niegdyś, niegdyś wysunąłem taką odważną
tezę, jakoby Riverside’owski „Voices In My Head” (notabene rzecz
cudowna) otworzyło „furtkę” LS. Chodzi o podobny poziom intymności
muzyki (do którego Riverside już później rzadko wracało). Czy byłem choć
trochę blisko prawdy?
No cóż, raczej tak. Utwór “Us” wyobraź sobie grałem jeszcze dawno temu
na próbach z Maćkiem zanim postanowiłem umieścić go na “Voices In My
Head”, utwory „The Time I Was Daydreaming”, „Dna…” czy „Stuck Between”
to również moje utwory, do których chłopaki dorzucili swoje trzy
grosze. Jedyny wspólny utwór na minialbumie, nie licząc wersji live, to
„Acronym Love”. Nie mijasz się więc z prawdą. Gdyby ten minialbum
Riverside nie powstał, wspomniane utwory trafiłyby prędzej czy później
albo na kolejną płytę Riverside, albo może właśnie i na Lunatic Soul.
Ale cieszę się, że wyszło to pod szyldem Riverside, to był dobry moment.
Poza tym płytka doskonale dopełniła nasz debiut.
Lunatic Soul idzie na jakiś czas w odstawkę? Przyjdzie nam czekać do 2013 roku czy możemy spodziewać się czegoś wcześniej?
Nie wiem, naprawdę. Na pewno chciałbym się teraz skoncentrować na
Riverside. Wykorzystać doświadczenie, jakie nabyłem podczas nagrań
Lunatic Soul, również i tutaj. Na razie więc myślę nad nową
riversajdową płytą. A nowy Lunatic Soul? Wszystko w swoim czasie. Na
pewno czarno-biały dyptyk i szara płyta pomiędzy zamknęły pewien temat,
do którego raczej wracać nie będę. Nowy Lunatic Soul to będzie zupełnie
nowy rozdział, również muzyczny.
Zawsze
czytam w wywiadach o Twojej pasji do gier komputerowych (oraz obserwuję
niekompetencję dziennikarzy w tej, jakże ważnej, dziedzinie sztuki!) i
nareszcie mam szansę temat poruszyć osobiście. Powiedziałeś kiedyś, że
jesteś fanem serii „Silent Hill”, z którą zresztą zawsze kojarzyłem
muzykę Lunatic Soul. Czyżbyś również należał do osób, których
postrzeganie tzw. „historii miłosnych” zrobiło wielkiego orła w
powietrzu po przejściu kultowej już „dwójki”? Grałeś może w „Shattered
Memories”? (soundtrack tego tytułu należy do ścisłej czołówki mojego
życia)
Bez względu na to czy mówimy o książce, filmie czy grze, jeśli temat
dotyczy świata pomiędzy snem a jawą, mieszania się rzeczywistego z
nierzeczywistym – z miejsca jestem kupiony. Seria „Silent Hill” zdobyła
moje serce przez ten właśnie mroczny i tajemniczy klimat, a „Silent Hill
2” to jedna z moich ulubionych gier i z niecierpliwością czekam na
remaster HD, który ma się ukazać w pierwszym kwartale 2012 roku. W
„Shattered Memories” grałem, ale nie skończyłem, ale muzykę znam i
bardzo lubię. W ogóle bardzo sobie cenię twórców muzyki do gier – Jeremy
Soule, Akira Yamaoka czy ostatnio Jesper Kyd. Jeśli gra nie ma dobrej
filmowej muzyki, to raczej dla mnie nie istnieje. Może dlatego nie gram w
żadne Fify, nie ścigam się samochodami ani nie wyrywam kręgosłupów w
Mortal Kombat. Ale zachwycam się takim „Shadow of The Colossus” i z
niecierpliwościa czekam na „The Last Guardian”.
Rozumiem, że posiadasz PS3. Jakie pozycje ogrywałeś ostatnio w
wolnym czasie? Mam nadzieję, że „Heavy Rain” i ostatnią „Castlevanię”
„odfajkowałeś”!
„Heavy Rain” to było moje pierwsze platynowe trofeum (śmiech), ale
grałem w to już dawno , bo w tamtym roku. „Castelvania” to nie moja
bajka. Przyznaję, że ostatnio nie miałem za bardzo czasu na granie. Ale
teraz w przerwie trasy Riverside udało mi sie odfajkować nowego
„Batmana”, „Uncharted 3” i zacząć „Dark Souls”. Czekam jeszcze na
„Skyrim”. Trochę więc nadrobiłem (śmiech).
Jest szansa na ustawkę na PSN i partyjkę w jakiś multiplayerowy tytuł?
Ostatnio nie bardzo, ale były czasy, gdy prawie cały zespół tłukł w sieci w „Uncharted 2”.
Mariusz Duda postrzegany jest jako osoba całkiem luźna. Sam
pamiętam sytuację, gdy goryle wyganiali mnie z klubu, a jednak
przepchnąłeś się przez nich i wyszedłeś podpisać mi albumy (to był
wrocławski klub WZ i trasa promująca „ADHD”). Czy jesteś muzykiem, który
wyszedłby (o ile czas by Cię nie gonił) z fanami na piwo i powygłupiał
się na mieście?
Wiesz, my zawsze wychodzimy do fanów, chyba że akurat, jak wspomniałeś,
musimy dalej jechać albo ktoś jest niedysponowany. Nie epatujemy
śmiertelną powagą, nie zachowujemy się jak gwiazdy, zawsze staramy się
znaleźć czas, wyjść po koncercie, podpisać płyty, zrobić parę zdjęć. Nie
wiem, co masz na myśli z tym wygłupianiem się na mieście, ale na
latarnie po nocach raczej nie wchodzimy (śmiech).
Miałem nie poruszać tego tematu, ale diabeł kusi – uchylimy
rąbka tajemnicy na temat następnego albumu Riverside czy na razie
jeszcze pomilczymy?
Pomilczmy. Zwłaszcza że jeszcze tak naprawdę nie wiem do końca jak to
będzie wyglądało. Wrócimy z trasy, chwilę odpoczniemy i zaczniemy w
grudniu o tym myśleć. Mam sporo pomysłów do wykorzystania, więc na brak
muzyki nie mogę narzekać, ale jeszcze nie wiem, w którą stronę to
wszystko podąży, więc nie chcę teraz tego zgadywać. Jedno mogę obiecać –
na pewno nie pójdziemy na łatwiznę i nie nagramy drugiej takiej samej
płyty.
Pytał: Adam Piechota