Mariusz Duda to osoba, która większości kojarzy się wyłącznie z
Riverside, co po niektórzy zapewne zauważyli jego gościnny udział w
Indukti a od jakiegoś czasu w biografii tego utalentowanego muzyka
pojawiła się kolejna nazwa – Lunatic Soul. Solowy projekt dla osób o
otwartych umysłach i wrażliwej duszy. Zapraszam do lektury wywiadu,
którego Mariusz udzielił naszemu serwisowi
Witaj Mariuszu. Na początku gratuluje udanej płyty i od razu zapytam, skąd pomysł na Lunatic Soul?
Oglądałem ostatnio jeden z odcinków „Z Archiwum X”, gdzie Scully,
patrząc na „artystyczny nieład” znajdujący się w bardzo małym pokoju
poszukiwanej przez agentów osoby, mówi do Muldera: „Wiesz, coś was
łączy. Obaj jesteście w stanie wyrzec się wygody, po to żeby poświęcić
się swojej pasji”. Muzyka to moja pasja. Nosi mnie, mam sporo pomysłów,
które chciałbym realizować tak często, jak to tylko możliwe. Z Riverside
wydajemy płyty raz na dwa lata, bo płyty trzeba promować, grać trasy
koncertowe. Zauważyłem, że zwykle w najmniej odpowiednim momencie skręca
mnie, żeby robić nowy materiał. Zamiast więc pójść do psychiatry po
receptę stworzyłem Lunatic Soul.
W
przeciwieństwie do Riverside, muzyka na debiucie Lunatic Soul jest
wyciszona, chwilami podniosła a czasem wręcz filmowa (genialny – The
Final Truth). Czy dźwięki zawarte na tym krążku to rodzaj odskoczni od
pędu świata i co by nie mówić coraz ostrzej brzmiącego Riverside?
Odskocznie od pędu świata i…życia w tym świecie przede wszystkim. O
tym będzie właśnie nowy Riverside, a ponieważ nie chcę nagrywać dwóch
takich samych płyt, to na Lunatic Soul pozwoliłem sobie przejść na drugą
stronę, żeby uciec jak najdalej od „rzekobrzeżnej” stylistyki. Tak
wyobraziłem sobie podróż w zaświaty. Muzykę raczej spokojną i wyciszoną.
Ale opartą na rytmie. To zdecydowanie nie był album, w którym chciałem
pokazać wszystkie możliwości instrumentalno-wokalne. Tutaj raczej biłem
się po rękach, żeby nie było za dużo. Żeby zostawić jak najwięcej
miejsca na własne dopowiedzenia. Dzięki temu jest przestrzeń i myślę, że
ta muzyka może z Tobą zostać na dłużej.
Na płycie zagrała całkiem interesująca plejada polskich muzyków. Jak udało Ci się ich wszystkich namówić do współpracy?
Grzecznie im zaproponowałem, a oni grzecznie się zgodzili. To bardzo mili ludzie.
Lunatic Soul to wiele orientalnych motywów. Podobne klimaty
przewijają się w twórczości Riverside. Czy to znak rozpoznawczy Mariusza
Dudy?
No nareszcie! Już tyle lat pracuję nad jakimś znakiem rozpoznawczym i w
końcu ktoś mnie docenił (śmiech). Nie wiem, czy zabrzmi to jak
kokieteria, ale ja naprawdę nie uważam się za jakiegoś super wokalistę.
Od początku miałem jednak pomysł na siebie. I chyba tym nadrabiam. Sama
barwa, brzmienie to nie wszystko. Trzeba mieć jeszcze pomysł, jak
prowadzić swój instrument. Najlepiej robić to w jakiś charakterystyczny
sposób. Ja zamiast mierzyć się z wyciąganiem górnego C strzelam sobie z
reguły jakąś falbanę po „norwesku” i mam z głowy.
Na płycie nie ma elektrycznych gitar, nie korciło Cię czasem aby gdzie niegdzie jednak wpleść jej brzmienie?
Korciło, a jakże! Dlatego w paru miejscach zbrukałem brzmienie klasycznego akustyka. Ale na szczęście pozostał tylko akustyk.
Do kogo kierowany jest ten krążek. Myślisz, że fanom Riverside
powinien on przypaść do gustu, czy może celujesz w nieco innych
odbiorców?
W trakcie tworzenia tego materiału kompletnie się nad tym nie
zastanawiałem. Po prostu chciałem nagrać taką a nie inną płytę. Teraz
sobie myślę, że jakaś grupa fanów Riverside, którzy nie są
ortodoksyjnymi fanami gitary z przesterem, może zainteresuje się tym
materiałem. Może sięgną po tę płytę również ci, którzy za Riverside nie
przepadają? Nie wiem. Wiem natomiast, że miłośnicy marokańskiego
instrumentu perkusyjnego zwanego „krakszem” będą w kilku momentach
bardzo usatysfakcjonowani.
…no właśnie, kilkukrotnie padło tu to słowo – „Riverside”. Zapewne
często będziesz musiał się spotykać z porównaniami. Nie obawiasz się
tego?
A czego tu się obawiać? W Riverside bardzo dużo komponuję, piszę teksty,
układam wszystko w całość. Słychać czasem, że i tu, i tu pojawiają się
podobne klimaty muzyczne, bo taki mam styl. Ale myślę, że i tak udało mi
się, mimo wszelkich podobieństw, uciec na tyle w bok, żeby było
słychać, że to jednak „Lunatic Soul”, a nie „Riverside II”. Bardzo chcę
żeby Riverside było zespołem, bo wiem, że na tym polega jego siła. Nie
chcę się za bardzo rozbisurmanić, bo nikomu nie wyjdzie to na dobre.
Dlatego stworzyłem Lunatic Soul. Żeby rozwijać się jako muzyk, ale
przede wszystkim bronić się sam przed sobą (śmiech).
Album nagrany, zapewne masz wiele zobowiązań dotyczących Riverside,
ale nie można zapytać o koncerty. Jest szansa zobaczyć Lunatic Soul na
scenie?
Lunatic Soul to projekt studyjny. Ale jeśli za parę lat poddam się klonowaniu na pewno ruszymy w trasę.
Poza granicami Polski album wyda wytwórnia KScope. Jak doszło do waszej współpracy i jak się ona układa?
No właśnie, uciekam jak mogę od porównań do pewnego pana, a trafiłem z
deszczu pod rynnę. Co za paradoks (śmiech). Bogu dzięki pierwszy wydałem
płytę solową. Wiesz, co by było gdybym spóźnił się z Lunatic Soul?
Współpraca układa się super. Trafiłem do Kscopowej rodziny, gdzie
towarzystwo jest naprawdę przesympatyczne. Wiesz, to Brytyjczycy.
Wszyscy mają specyficzne poczucie humoru, które uwielbiam. Mam nadzieję,
że sprzedaż mojej płyty im go nie popsuje.
Czy Lunatic Soul to wydarzenie jednorazowe, czy może nazwa ta zagości na dłużej?
Zdradzę, że mam juz pewien tytuł reklamowy, i nie będzie to raczej reklama farby – „ Po czerni nadchodzi biel…”.
Dziękuję za wywiad i do zobaczenia podczas jesiennej trasy Riverside.
Dziękuję bardzo, a na jesienną trasę serdecznie zapraszam.
Piotr Michalski