LOVE DE VICE (05.11.2010)

LOVE DE VICE - Numaterial

Love De Vice to zespół, który robiąc wokół siebie stosunkowo mało szumu nagrywa wyśmienite albumy. Po niezwykle udanym, debiutanckim Dreamland” przyszła kolej na równie udany, o ile nie lepszy „Numaterial”. Zapraszamy do wywiadu z zespołem.


Na początek gratuluję udanej płyty. Opowiedzcie nam coś o samym procesie jej powstawania.

Dziękujemy za gratulacje. Opowiadanie o płycie jest jak snucie długiej baśni z różnymi zwrotami akcji, ale zakończonej happy end’em. Cały proces powstawania tej płyty to wiele miesięcy pracy w prawie każdej wolnej chwili. Wszystko zaczęło się w lipcu 2009 roku. Wtedy powstały wszystkie niezbędne elementy startowe. Początkowo miało to być prawie 100 minut muzyki. Niestety z wielu powodów postanowiliśmy zmniejszyć ilość materiału. Jednym z nich był fakt, że albumy dwupłytowe nie cieszą się nadzwyczajną popularnością. Drugim powodem było to, że momentami mieliśmy mocno rozbieżne wizje aranżacyjne. Jednak najważniejszym powodem był fakt, że każdy z nas zajmuje się muzyką hobbystycznie i musimy to zajęcie godzić z pracą zawodową. Ten ostatni powód odpowiedzialny jest zarówno za dość długi okres nagrywania jak i za bolesny dla nas proces selekcji utworów. Jesteśmy jednak przekonani, że ostateczny wybór zestawienia na „Numaterial” przypadnie do gustu słuchaczom.



Tytuł („Numaterial”) w pierwszej chwili skojarzył mi się z sformułowaniem nu-metal. Przyznam, że pewna trwoga mnie ogarnęła. Okazało się jednak, ze niepotrzebnie. Love De Vice dalej podąża swoją ścieżką obraną na debiucie. Rewolucji nie ma:-)

Nie ma tu ukrytych podtekstów. Jak to bywa w wypadku naszego zespołu głównie chodzi o „zabawy lingwistyczne” (vide nazwa zespołu). Nawiązanie do nu-metalu oczywiście się samo narzuca, ale równie oczywistym jest interpretacja związana z nowym materiałem. Nasza muzyka ma chyba jednak niewiele wspólnego z nu-metalem więc jest w tym tytule pewna zamierzona przewrotność.


Na płycie pojawił się gościnnie Michał Jelonek. Muszę przyznać, że na jego obecności utwory, w których zagrał wiele zyskały. Skąd pomysł na zaproszenie właśnie jego?

Skąd pomysł, że wiele zyskały? Słyszałeś wersje robocze zanim Jelonek dograł skrzypce? [śmiech]. Ale mówiąc wprost, jego wkład w nasze kompozycje, jego styl grania i brzmienie, jego zmysł wyczucia klimatu utworu sprawiły, że fantastycznie wkomponował się w „Numaterial”. Utwory, które wydawały się nam być już mocno rozbudowane co do warstwy dźwiękowej zyskały dodatkowy „oddech”. Zarówno partie w „With You Now”, czy w „Letter in A Minor”, nastrojowo wzbogacające klimat, sprawiły pojawienie się dodatkowych przestrzeni i dostarczają wielu przeżyć przy odsłuchiwaniu. Zaiste owocna to była współpraca i mamy nadzieję, że będzie ona kontynuowana na kolejnych naszych nagraniach.


Michał Jelonek nie był chyba jedynym gościem?

To fakt, Jelonek nie był jedynym gościem. Mieliśmy w pełni zarejestrowany „Love Or Illusion” kiedy pojawił się szalony pomysł na eksperyment, i tak w studiu znalazł się Tomek „Ragaboy” Osiecki. Zrobił on kawał wspaniałej pracy na sitarze. To kolejna osoba, która świetnie się wkomponowała w już istniejące nagranie. Partie, jakie nagrał sprawiły, że ten numer został wzbogacony o jeszcze jeden element: koreańskie bębny. Główni sprawcy efektu końcowego to „Kudel”, „Oz”, „Ragaboy” i Jacek Melnicki. Wiele radości na każdym kroku dała nam praca nad tym utworem.
A skoro już mówimy o gościach i wspomnieliśmy już Jacka Melnickiego – poza jego ogromnym wkładem producenckim nie należy zapominać o dużej współpracy przy nagrywaniu instrumentów klawiszowych.


Jakiś czas temu miejsce miał koncert otwierający promocję „Numaterial” – jakie macie z niego wspomnienia?

Absolutnie skrajne – od obaw o „debiut sceniczny” nowych kompozycji po euforię pokoncertową spowodowaną przyjęciem tego show. Praktycznie całe „Numaterial” zostało zaprezentowane na żywo (przeplatane starszymi utworami znanymi już z „Dreamland”). Dodatkowo gościnnie z nami zagrali „Jelonek” i „Ragaboy”. To był jedyny w swoim rodzaju koncert. Wspaniała oprawa, goście „bawiący się dźwiękami” wraz z nami na scenie, żywiołowo reagująca publiczność… dla takich chwil warto żyć.
Najpiękniejsze chwile koncertu to momenty związane z zaproszonymi do występu gośćmi. Ustalone wcześniej struktury na scenie zaczęły żyć własnym życiem. Pokaz sztuki gry na sitarze dał Ragaboy. Natomiast Jelonek wspaniale dał się wciągać w „dialogi” gitarowo-skrzypcowe, co owocowało m.in. wydłużeniem się „Letter in A Minor” do prawie 17 minutowego sakrum, przy którym publiczność wprost oszalała.
Warto też wspomnieć o miłych chwilach związanych z kompozycjami z „Dreamland”, na które żywiołowo reagowała publiczność.
To była dwugodzinna „przeprawa przez Love De Vice”, która została bardzo ciepło przyjęta przez ludzi pod sceną. Wiele ciepłych i nieoczekiwanych momentów towarzyszyło temu koncertowi. Pojawiły się sporadycznie występujące u nas elementy jak solo Kudla na perkusji po „Heavy Cross”, solo „Messiego” na gitarze przed „When a Blind Man Cries” czy solo na basie poprzedzające „Kiss Goodbye”. Wzruszający był również moment, gdy pod koniec „Love Or Illusion” R.i.P. zbiegł ze sceny do jakiegoś młodego chłopca, który żywiołowo reagował na to, co działo się na scenie, i wręczył mu egzemplarz płyty „Numaterial” w prezencie.


LDV

Planujecie jakąś większą kampanię promocyjną? Mam tu głownie na myśli koncerty?

Jesteśmy zespołem, który z wielu przyczyn niestety nie koncertuje często. Godzenie spraw zawodowych i rodzinnych z muzyką sprawia, że musimy mocno ograniczać ilość granych koncertów. W zamian za to jednak słuchacze zyskują to, że dajemy z siebie na scenie wszystko, a po koncercie nie chowamy się za kulisami, tylko chętnie wychodzimy do publiczności i jesteśmy do dyspozycji wszystkich na tzw. Afterparty – ot taka nasza forma rekompensaty za małą ilość możliwości zobaczenia nas „live”.


Lubicie muzykę rockową lat siedemdziesiątych? Odnoszę wrażenie, że chyba tak i nie mam tu na myśli wyłącznie faktu, ze pojawiają się Hammondy.

Nie wstydzimy się naszych fascynacji tamtymi latami i dlatego w naszych kompozycjach można odnaleźć smak tamtych czasów. Poza tym, nie ma się co oszukiwać, nie jesteśmy nastolatkami, zatem sporo czerpiemy z tego, na czym się wychowaliśmy. Nie jesteśmy jednak zespołem zamykającym się wyłącznie na brzmienia lat 70. Twardo stąpamy po ziemi i staramy się uważnie obserwować świat dookoła nas. Jednak nie ma co ukrywać dla większości z nas większość najpiękniejszych chwil w muzyce rockowej miała miejsce na przełomie lat 60 i 70.
Naszym celem nie jest wytyczanie zupełnie nowych ścieżek w muzyce. Chcemy grać muzykę, którą my sami chcielibyśmy usłyszeć w wykonaniu innych zespołów i staramy się w tym zakresie stawiać sobie poprzeczkę najwyżej jak tylko możemy. Dlatego słychać w naszej muzyce różne inspiracje tymi artystami, których sami cenimi i słuchamy. Staramy się jednak mieszać różne style i nie przekraczać pewnej dyskretnej granicy gdzie inspiracja czyjąś twórczością, zaczyna mieć charakter oczywiście odtwórczy.
Mamy w sobie bardzo dużo pokory i szacunku dla słuchaczy. Nie w tym sensie, że cokolwiek robimy pod publikę, ale dlatego, że wierzymy, że jeżeli utwór nam się podoba to znajdzie on również swoich odbiorców.


Na płycie znajduje się rozbudowany, trzynastominutowy „Letter In a Minor”. Jakie utwory pisze Wam się lepiej? Te krótkie, kilkuminutowe czy właśnie takie, dźwiękowe kolosy?

Nigdy nie podchodzimy do tematu na zasadzie „to teraz napiszemy sobie trzynastominutowca”. Wszystko jest głównie wypadkową wizji i temperamentów większości członków zespołu. Gramy tak długo, jak nam się wydaje, że tak to powinno brzmieć, że tak to powinno być, że tak to powinno brzmieć.
Jeżeli ktoś akceptuje to, co robimy- to bardzo miłe, że w jakimś punkcie pokrywają się nasze wizje z oczekiwaniami słuchaczy.
Spójrz natomiast na zawartość „Numaterial”- masz tam m.in. zarówno „Letter in A Minor”, które wiele osób ocenia jako bardzo dobre nagranie mimo swoich ponad 13 minut. Masz tam również „With You Now” trwające trochę ponad cztery minuty, a zbierające już teraz bardzo dobre recenzje i cieszącą się coraz większą popularnością wśród słuchaczy radiowych.
Ciężko zatem mówić, przy jakiej długości kompozycji lepiej się czujemy i jakie się nam lepiej pisze. Jak widać nie ma reguły. Albo muzyka broni się sama, bez względu na długość utworu, albo generalnie się nie podoba i wtedy nie ma znaczenia czas trwania.
My odnajdujemy się w każdej długości, jednak zdecydowanie preferujemy „dłuższe formy”… a już z całą pewnością dłuższe, niż standardy radiowe.
Nie ukrywamy jednak, że członkowie zespołu są wychowani w tradycji wielkich rockowych hymnów jak: „Child in Time”, „Stairway to Heaven”, „Epitaph”, „Shine on You Crazy Diamond” czy z nowszych rzecz „Again”.
A zatem niektórzy z nas mają swoje małe egoistyczne potrzeby przynajmniej spróbowania swoich sił w trochę bardziej dłuższych formach. Nam się nigdzie nie śpieszy i po prostu dajemy sobie wolność aby każdy mógł sobie pograć.

Jak odnajdujecie się na polskiej scenie? Jesteście zespołem, który dość ciężko jednoznacznie zakwalifikować. W Waszej muzyce jest wiele klasycznego rocka, ale i grania progresywnego…

Absolutnie się nie odnajdujemy 🙂
Jesteśmy zespołem trochę znikąd, którego niespodziewana rozpoznawalność – aczkolwiek niszowa – nas samych wciąż zaskakuje. Cieszymy się, że ktoś chce posłuchać muzyki w takim wydaniu współczesnego rock’a, jaki my prezentujemy.
Zostaliśmy, jako zespół, zaliczeni do kategorii rocka progresywnego – choć faktycznie jest to trochę na wyrost bo nasza muzyka jest raczej, jak słusznie zauważyłeś, połączeniem hardrocka z elementami progresywnej estetyki.
Często – szczególnie w zagranicznych opiniach – porównuje się nas do Riverside, choć to porównanie muzycznie jest chyba nie do końca uprawnione, nawet uwzględniając zaangażowanie Jacka Melnickiego (pierwszego klawiszowca Riverside).
Uczestnicząc w październiku tego roku w festiwalu ProgPowerEurope w Holandii, gdzie co roku spotykają się fani prog-metalu z całego świata, mieliśmy okazję przekonać się, że polska scena jest w Europie i na świecie bardzo ceniona i dobrze znana. Choć nie są to nazwy, o których przeciętny słuchacz radia czy muzyki może cokolwiek wiedzieć, (co niestety jest dużym problemem tak zwanego „polskiego rynku muzycznego”.

Ostatnio lecąc na koncert do Holandii okazało się, że tym samym samolotem leciał też zespół Kult. Gra w nim gitarzysta Wojtek, z którym (cześć z nas) rozpoczynała naszą przygodę z muzyką jako 14 letnie chłopaki.
Nie widzieliśmy się prawie 20 lat a tu „bach”- spotykamy się w jednym samolocie. Takie spotkania mają swój wymiar emocjonalny!!! Są też jednak dowodem, że nie jesteśmy mocno związani towarzysko z branżą muzyczną.
Niesamowite było spotkanie po latach z Wojtkiem akurat na pokładzie samolotu.


Dziękuję za poświęcenie chwili czasu. Zakończenie, odezwa do Narodu należy do Was 🙂

Odezwa do Narodu?? [śmiech]
Stawiasz nas w trudnej sytuacji!! – oczekujesz, że wstąpimy w rolę „leaders of man”?? Na to nie licz! [śmiech]

Dzięki Ci za czas, który chciałeś nam poświęcić… dzięki wszystkim zainteresowanym, którzy chcieli przeczytać ten wywiad. Wróćmy jednak na ziemię… jesteśmy zespołem, który gra, to co lubi i sam chciałby usłyszeć… jeśli jednak Wam również się podoba to, co gramy- to serdecznie Wam dziękujemy. Liczy się tylko muzyka!! Walić plastikową papkę w wersji POP. Wiemy, że to najbardziej kręci współczesną młodzież, ale nadal żyjemy w przekonaniu, że kiedyś współcześni nastolatkowie zechcą zwrócić się w kierunku rock’a (święte słowa – przyp. red.).

Piotr Michalski

Dodaj komentarz