LEASH EYE – Opath (04.04.2019)

le18

Sześć długich lat minęło od wydania poprzedniego albumu grupy Leash Eye. Na początku 2019 roku warszawski kwintet w końcu pochwalił się nowym, znakomitym albumem „Blues, Brawls & Beverages”. W dniu premiery fizycznej wersji krążka, która odbyła się w ramach 14. edycji Klasz Ov The Sejtans, porozmawiałem sobie z gitarzystą i współzałożycielem kapeli, Arkadiuszem „Opathem” Gruszką.


W jaki sposób zachęciłbyś do nabycia Waszego nowego albumu?

Jeżeli ktoś zna zespół od dłuższego czasu i interesuje się naszą muzyką, lecz nie słuchał nowej płyty w wersji elektronicznej to serdecznie polecam. Jest to materiał na pewno świeższy niż poprzedni. Nie należy się obawiać zmian w składzie, które zaszły od czasu ukazania się poprzedniej płyty. Natomiast osoby, które nie znają naszego wcześniejszego dorobku powinny po prostu zapoznać się z tym albumem.

Słuchałem wszystkich Waszych płyt, łącznie z najnowszą. Jest ona rzeczywiście inna niż poprzednie. Tak jak powiedziałeś, w ciągu 6 lat od momentu wydania „Hard Truckin’ Rock” zaszły 2 zmiany składu. Jak długo nowy materiał dojrzewał? Czy zrobiliście go od początku do końca w obecnej konfiguracji personalnej?

Mieliśmy kilka numerów zrobionych jeszcze z Sebbem i z Konarem, ale nie weszły one na płytę. Oczywiście nie z tego powodu, że nie ma ich już z nami. Wykorzystaliśmy kilka motywów, które przygotowaliśmy już kiedyś tam, ale i tak nabrały one innego charakteru dzięki nowym ludziom w zespole. Ustaliliśmy, że każdy może przynieść jakieś riffy. Następnie wspólnie wybieraliśmy te, które podobały nam się najbardziej i je ogrywaliśmy. Nie było na pewno tak, że mieliliśmy te nowe rzeczy w nieskończoność, cały czas się nad nimi zastanawiając. Natomiast faktem jest niestety, że przez 3 czy 4 lata zespół zszedł trochę do niebytu. Zagraliśmy tylko kilka pojedynczych koncertów.

Kontynuując temat zmian w szeregach grupy chciałbym zapytać o różnice pomiędzy pracą z Sebbem i z Quejem. Są to dwaj zupełnie różni wokaliści. Chyba najbardziej odczuwalnym novum w Waszej muzyce jest ta taka niby-rapowana partia w „Moonshine Pioneers”. Czy to autorski pomysł Queja? Czy od początku zachęcaliście go aby interpretował Wasz stary materiał po swojemu a nie pod to jak śpiewał Sebb?

Generalnie jeśli chodzi o riffy do „Moonshine Pioneers” to jest to mój autorski kawałek. Jak powiedziałem, każdy z nas przygotowuje jakieś skrawki, które potem sobie nawzajem przesyłamy mailem. Ten numer przeszedł wewnętrzne głosowanie, więc zaczęliśmy go ogrywać. Jeśli chodzi o wokale to wcześniej zawsze wymyślał je Sebb lub ewentualnie Voltan. To właśnie on zaproponował partię, o której wspomniałeś. Kiedy wysłał mi jej próbną wersję, byłem do niej nastawiony sceptycznie. Jednak udało mu się mnie przekonać i dzisiaj uważam, że to naprawdę bardzo dobre rozwiązanie, które nawiasem mówiąc kojarzy mi się bardziej z country niż z rapem.

A jaki wpływ na ostateczny kształt nowej muzyki miał BeeGees? Na dwóch pierwszych płytach preferowaliście raczej jednostajne tempa w poszczególnych utworach. Na trzeciej wprowadziliście trochę progresywnych rozwiązań. Na najnowszym albumie jest ich jeszcze więcej. Czym zatem według Ciebie różni się jego styl gry od stylu gry Waszego poprzedniego perkusisty, Konara?

Konar miał tę ogromną zaletę, że można było przewidzieć co i jak będzie grał. BeeGees jest trochę bardziej nieokiełznany i taki „kolorowy”, powiedziałbym. To dlatego te nowe numery są takie, jak to określiłeś, bardziej progresywne. Nie mogę powiedzieć, który z nich jest lepszy, są po prostu inni.

Z tego co wiem to w trakcie dzisiejszego koncertu po raz pierwszy zagraliście na żywo materiał z nowego albumu. Jest to także 14. już edycja organizowanej przez Was cyklicznej imprezy, Klasz Ov The Sejtans. Jak zatem wrażenia po koncercie?

Po raz pierwszy zagraliśmy dwa numery z tej płyty w czerwcu 2018 roku w Kutnie, na Rock And Rose Fest. Dzisiaj nowy materiał stanowił połowę setu. Co do samego koncertu to jestem pozytywnie zaskoczony, że tak duża ilość osób kojarzyła te nowe numery. To znaczy, że nasz pomysł upublicznienia tej płyty w serwisach streamingowych przed jej kompaktowym wydaniem zadziałał. Wcześniej tego nie stosowaliśmy, ponieważ wytwórnia Metal Mind Productions, która wydała nasze dwa nasze poprzednie albumy tego nie chciała. Nie jest to zarzut, oni po prostu mieli inne pomysły na promocję. Mimo wszystko wydaje mi się, że wtedy nasza muzyka docierała do szerszego grona odbiorców nieco wolniej.

opath

Skoro zeszliśmy na Wasze poprzednie płyty, to chciałbym poruszyć temat 10 rocznicy wydania Waszego debiutanckiego albumu, która przypada w tym roku. Darzę ten album ogromną estymą, wobec czego chciałbym spytać, czy zamierzacie na najbliższych koncertach odświeżyć z niego kilka numerów? Będziecie w ogóle obchodzić ten jubileusz w jakiś sposób?

Zaskoczyłeś mnie strasznie w tym momencie, bo szczerze to ja nawet nie pamiętam kiedy my ją wydaliśmy (śmiech). Na 10-lecie powiadasz?

No z tego co wiem, to „V.E.N.I.” wyszło w 2009 roku.

Patrz, ja nawet nie pamiętam o swoich urodzinach czy imieninach, więc nie dziwi mnie nawet, że zapomniałem daty premiery naszej pierwszej płyty. Nie sądzę, żebyśmy na nadchodzących koncertach grali jakiekolwiek numery z tego albumu poza „The Nightmover”. Nasza muzyka ewoluuje i dziś traktujemy „V.E.N.I.” już tylko symbolicznie.

Wspomniałeś o „The Nightmover”. Jest to chyba Wasz najbardziej popularny kawałek. Nie odczuwasz jakiegoś syndromu tego numeru? Odkąd pamiętam to na wszystkich koncertach Leash Eye, na których byłem publiczność zawsze najbardziej entuzjastycznie reagowała właśnie na ten utwór. Pamiętasz w jaki sposób powstał?

„The Nightmover” powstał tak samo jak większość naszych utworów w tamtym czasie, czyli usiadłem z gitarką, zagrałem jakiś tam riff, potem dorobiłem do niego dwa inne, Sebb napisał tekst i tyle. Rzeczywiście, wydaje mi się że ten numer po prostu musimy grać w trakcie każdego koncertu, choć jest on stylistycznie bardzo odległy od tego co robimy dzisiaj.

Pozostając przy wspomnieniach, jakie zachowałeś z Waszego koncertu w roli supportu Judas Priest w kwietniu 2012 roku? Widziałem Was wtedy po raz pierwszy na żywo.

Z tego koncertu mam najlepsze wspomnienia, obok występu na Bemowie z Corruption przed Iron Maiden na Sonisphere Festival rok wcześniej. Pamiętam jak zadzwonił do mnie Wojtek Kałuża z J.D. Overdrive [będący także promotorem w stajni Metal Mind Productions – przyp. pp.]. To była jakaś niedziela. Wyglądało to tak, że odbieram telefon, mówię „Słucham?”, a on „Słuchaj Opath, gracie przed Judas Priest 14 kwietnia. Dzięki, na razie.” Wiadomo, że było ogromne „wow”, od razu zadzwoniłem do chłopaków i przekazałem im tę nowinę. Jak ochłonęliśmy to zaczęliśmy się zastanawiać, ale jak to, przecież my gramy zupełnie inną muzę niż Judas Priest. Mimo wszystko wyszło zajebiście. Wiesz, pełny Spodek i tak dalej. Wtedy pierwszy raz od czasu mojego pierwszego publicznego występu byłem zestresowany przed wyjściem na scenę. Był to jeden z naszych najlepszych koncertów w ogóle.

Mieliśmy się skupić wyłącznie na Leash Eye, ale skoro padła nazwa Corruption to zapytam Cię także o ten zespół. Kiedy Ty i Erol zostaliście nowymi gitarzystami zespołu, w 2004 roku, niespełna rok później nagraliście z tą grupą najlepszą moim zdaniem płytę w jej dyskografii, czyli oczywiście „Virgin’s Milk”, zawierającą mój ulubiony numer, „Lucy Fair”. Jak pamiętasz tamte z kolei czasy?

Tamten okres pamiętam bardzo dobrze. Najpierw oczywiście zrobiliśmy materiał na sali prób. Mieliśmy trochę problemów z logistyką, bo Melon [ówczesny perkusista i współzałożyciel Corruption – przyp. pp.] mieszkał w Sandomierzu, Erol w Starachowicach, Anioł [lider, basista i współzałożyciel Corruption – przyp. pp.], Rufus [ówczesny wokalista Corruption – przyp. pp.] i ja w Warszawie, a wiadomo, że żeby robić coś konkretnego to potrzebny jest pełny skład. Wobec tego przygotowywaliśmy materiał w weekendy. „Lucy Fair” jest kawałkiem skomponowanym w całości przez Melona. Czasy „Virgin’s Milk” to naprawdę zajebisty okres. Odnalazłem się w tym zespole doskonale.

Koniec końców była to pierwsza duża płyta, jaką nagrałeś w karierze.

Dokładnie tak. Co więcej, jestem przekonany, że moje granie w Corruption spowodowało, że ludzie lepiej poznali Leash Eye. To znaczy wierzę, że wypłynęliśmy przede wszystkim dlatego, że byliśmy dobrzy, ale mimo wszystko fakt, że grałem w Corruption na pewno nam pomógł, bo poznałem wielu ludzi i wyrobiłem sobie kontakty, dzięki którym dla Leash Eye otwarło się kilka nowych furtek.

Po dziś dzień tamten skład jest najdłużej działającym w historii Corruption. Był też pierwszym, który zarejestrował więcej niż jeden album studyjny. Z tego co wiem, to na „Bourbon River Bank” wniosłeś o wiele więcej swoich pomysłów niż na „Virgin’s Milk”, a także zagrałeś wszystkie solówki. Z tej z kolei płyty najbardziej lubię „Devileiro”.


Zagrałem wszystkie solówki, ponieważ zostałem po prostu wyznaczony w tym zespole na gitarzystę solowego. Powiem Ci, że ja nie lubię grać solówek, denerwują mnie, ale zdaję sobie sprawę, że jest to jeden z fundamentów klasycznej muzyki rockowej czy heavy metalowej. „Bourbon River Bank” to dla mnie ultraważna płyta, ważniejsza nawet od „Virgin’s Milk”. Ilość moich utworów, które weszły na ten krążek była naprawdę duża. Była to pierwsza płyta w mojej muzycznej działalności, z którą się naprawdę zmierzyłem. Czytałem recenzje tego albumu i cieszyłem się kiedy ludzie wymieniali w nich tytuły numerów mojego autorstwa. Tzn. mojego w warstwie instrumentalnej, bo wiadomo, ze wokale wymyślał Rufus. Akurat w „Devileiro” wymyśliłem kilka riffów, które zostały potem zmodyfikowane przez Rufusa. Ja ten album po prostu lubię. Lubię go z wielu powodów. Inną kwestią jest to co zaczęło dziać się w zespole po jego wydaniu, no ale różnie w życiu bywa.

Rozmawiał: Patryk Pawelec

Dodaj komentarz