Sześć długich lat minęło od wydania poprzedniego albumu grupy Leash Eye. Na początku 2019 roku warszawski kwintet w końcu pochwalił się nowym, znakomitym albumem „Blues, Brawls & Beverages”. W dniu premiery fizycznej wersji krążka, która odbyła się w ramach 14. edycji Klasz Ov The Sejtans, porozmawiałem sobie z gitarzystą i współzałożycielem kapeli, Arkadiuszem „Opathem” Gruszką.
W jaki sposób zachęciłbyś do nabycia Waszego nowego albumu?
Jeżeli ktoś zna zespół od dłuższego czasu i interesuje się naszą muzyką,
lecz nie słuchał nowej płyty w wersji elektronicznej to serdecznie
polecam. Jest to materiał na pewno świeższy niż poprzedni. Nie należy
się obawiać zmian w składzie, które zaszły od czasu ukazania się
poprzedniej płyty. Natomiast osoby, które nie znają naszego
wcześniejszego dorobku powinny po prostu zapoznać się z tym albumem.
Słuchałem wszystkich Waszych płyt, łącznie z najnowszą. Jest ona
rzeczywiście inna niż poprzednie. Tak jak powiedziałeś, w ciągu 6 lat
od momentu wydania „Hard Truckin’ Rock” zaszły 2 zmiany składu. Jak
długo nowy materiał dojrzewał? Czy zrobiliście go od początku do końca w
obecnej konfiguracji personalnej?
Mieliśmy kilka numerów zrobionych jeszcze z Sebbem i z Konarem, ale nie
weszły one na płytę. Oczywiście nie z tego powodu, że nie ma ich już z
nami. Wykorzystaliśmy kilka motywów, które przygotowaliśmy już kiedyś
tam, ale i tak nabrały one innego charakteru dzięki nowym ludziom w
zespole. Ustaliliśmy, że każdy może przynieść jakieś riffy. Następnie
wspólnie wybieraliśmy te, które podobały nam się najbardziej i je
ogrywaliśmy. Nie było na pewno tak, że mieliliśmy te nowe rzeczy w
nieskończoność, cały czas się nad nimi zastanawiając. Natomiast faktem
jest niestety, że przez 3 czy 4 lata zespół zszedł trochę do niebytu.
Zagraliśmy tylko kilka pojedynczych koncertów.
Kontynuując temat zmian w szeregach grupy chciałbym zapytać o
różnice pomiędzy pracą z Sebbem i z Quejem. Są to dwaj zupełnie różni
wokaliści. Chyba najbardziej odczuwalnym novum w Waszej muzyce jest ta
taka niby-rapowana partia w „Moonshine Pioneers”. Czy to autorski pomysł
Queja? Czy od początku zachęcaliście go aby interpretował Wasz stary
materiał po swojemu a nie pod to jak śpiewał Sebb?
Generalnie jeśli chodzi o riffy do „Moonshine Pioneers” to jest to mój
autorski kawałek. Jak powiedziałem, każdy z nas przygotowuje jakieś
skrawki, które potem sobie nawzajem przesyłamy mailem. Ten numer
przeszedł wewnętrzne głosowanie, więc zaczęliśmy go ogrywać. Jeśli
chodzi o wokale to wcześniej zawsze wymyślał je Sebb lub ewentualnie
Voltan. To właśnie on zaproponował partię, o której wspomniałeś. Kiedy
wysłał mi jej próbną wersję, byłem do niej nastawiony sceptycznie.
Jednak udało mu się mnie przekonać i dzisiaj uważam, że to naprawdę
bardzo dobre rozwiązanie, które nawiasem mówiąc kojarzy mi się bardziej z
country niż z rapem.
A jaki wpływ na ostateczny kształt nowej muzyki miał BeeGees? Na
dwóch pierwszych płytach preferowaliście raczej jednostajne tempa w
poszczególnych utworach. Na trzeciej wprowadziliście trochę
progresywnych rozwiązań. Na najnowszym albumie jest ich jeszcze więcej.
Czym zatem według Ciebie różni się jego styl gry od stylu gry Waszego
poprzedniego perkusisty, Konara?
Konar miał tę ogromną zaletę, że można było przewidzieć co i jak będzie
grał. BeeGees jest trochę bardziej nieokiełznany i taki „kolorowy”,
powiedziałbym. To dlatego te nowe numery są takie, jak to określiłeś,
bardziej progresywne. Nie mogę powiedzieć, który z nich jest lepszy, są
po prostu inni.
Z tego co wiem to w trakcie dzisiejszego koncertu po raz
pierwszy zagraliście na żywo materiał z nowego albumu. Jest to także 14.
już edycja organizowanej przez Was cyklicznej imprezy, Klasz Ov The
Sejtans. Jak zatem wrażenia po koncercie?
Po raz pierwszy zagraliśmy dwa numery z tej płyty w czerwcu 2018 roku w
Kutnie, na Rock And Rose Fest. Dzisiaj nowy materiał stanowił połowę
setu. Co do samego koncertu to jestem pozytywnie zaskoczony, że tak duża
ilość osób kojarzyła te nowe numery. To znaczy, że nasz pomysł
upublicznienia tej płyty w serwisach streamingowych przed jej
kompaktowym wydaniem zadziałał. Wcześniej tego nie stosowaliśmy,
ponieważ wytwórnia Metal Mind Productions, która wydała nasze dwa nasze
poprzednie albumy tego nie chciała. Nie jest to zarzut, oni po prostu
mieli inne pomysły na promocję. Mimo wszystko wydaje mi się, że wtedy
nasza muzyka docierała do szerszego grona odbiorców nieco wolniej.
Skoro
zeszliśmy na Wasze poprzednie płyty, to chciałbym poruszyć temat 10
rocznicy wydania Waszego debiutanckiego albumu, która przypada w tym
roku. Darzę ten album ogromną estymą, wobec czego chciałbym spytać, czy
zamierzacie na najbliższych koncertach odświeżyć z niego kilka numerów?
Będziecie w ogóle obchodzić ten jubileusz w jakiś sposób?
Zaskoczyłeś mnie strasznie w tym momencie, bo szczerze to ja nawet nie
pamiętam kiedy my ją wydaliśmy (śmiech). Na 10-lecie powiadasz?
No z tego co wiem, to „V.E.N.I.” wyszło w 2009 roku.
Patrz, ja nawet nie pamiętam o swoich urodzinach czy imieninach, więc
nie dziwi mnie nawet, że zapomniałem daty premiery naszej pierwszej
płyty. Nie sądzę, żebyśmy na nadchodzących koncertach grali jakiekolwiek
numery z tego albumu poza „The Nightmover”. Nasza muzyka ewoluuje i
dziś traktujemy „V.E.N.I.” już tylko symbolicznie.
Wspomniałeś o „The Nightmover”. Jest to chyba Wasz najbardziej
popularny kawałek. Nie odczuwasz jakiegoś syndromu tego numeru? Odkąd
pamiętam to na wszystkich koncertach Leash Eye, na których byłem
publiczność zawsze najbardziej entuzjastycznie reagowała właśnie na ten
utwór. Pamiętasz w jaki sposób powstał?
„The Nightmover” powstał tak samo jak większość naszych utworów w tamtym
czasie, czyli usiadłem z gitarką, zagrałem jakiś tam riff, potem
dorobiłem do niego dwa inne, Sebb napisał tekst i tyle. Rzeczywiście,
wydaje mi się że ten numer po prostu musimy grać w trakcie każdego
koncertu, choć jest on stylistycznie bardzo odległy od tego co robimy
dzisiaj.
Pozostając przy wspomnieniach, jakie zachowałeś z Waszego
koncertu w roli supportu Judas Priest w kwietniu 2012 roku? Widziałem
Was wtedy po raz pierwszy na żywo.
Z tego koncertu mam najlepsze wspomnienia, obok występu na Bemowie z
Corruption przed Iron Maiden na Sonisphere Festival rok wcześniej.
Pamiętam jak zadzwonił do mnie Wojtek Kałuża z J.D. Overdrive [będący
także promotorem w stajni Metal Mind Productions – przyp. pp.]. To była
jakaś niedziela. Wyglądało to tak, że odbieram telefon, mówię
„Słucham?”, a on „Słuchaj Opath, gracie przed Judas Priest 14 kwietnia.
Dzięki, na razie.” Wiadomo, że było ogromne „wow”, od razu zadzwoniłem
do chłopaków i przekazałem im tę nowinę. Jak ochłonęliśmy to zaczęliśmy
się zastanawiać, ale jak to, przecież my gramy zupełnie inną muzę niż
Judas Priest. Mimo wszystko wyszło zajebiście. Wiesz, pełny Spodek i tak
dalej. Wtedy pierwszy raz od czasu mojego pierwszego publicznego
występu byłem zestresowany przed wyjściem na scenę. Był to jeden z
naszych najlepszych koncertów w ogóle.
Mieliśmy się skupić wyłącznie na Leash Eye, ale skoro padła
nazwa Corruption to zapytam Cię także o ten zespół. Kiedy Ty i Erol
zostaliście nowymi gitarzystami zespołu, w 2004 roku, niespełna rok
później nagraliście z tą grupą najlepszą moim zdaniem płytę w jej
dyskografii, czyli oczywiście „Virgin’s Milk”, zawierającą mój ulubiony
numer, „Lucy Fair”. Jak pamiętasz tamte z kolei czasy?
Tamten okres pamiętam bardzo dobrze. Najpierw oczywiście zrobiliśmy
materiał na sali prób. Mieliśmy trochę problemów z logistyką, bo Melon
[ówczesny perkusista i współzałożyciel Corruption – przyp. pp.] mieszkał
w Sandomierzu, Erol w Starachowicach, Anioł [lider, basista i
współzałożyciel Corruption – przyp. pp.], Rufus [ówczesny wokalista
Corruption – przyp. pp.] i ja w Warszawie, a wiadomo, że żeby robić coś
konkretnego to potrzebny jest pełny skład. Wobec tego przygotowywaliśmy
materiał w weekendy. „Lucy Fair” jest kawałkiem skomponowanym w całości
przez Melona. Czasy „Virgin’s Milk” to naprawdę zajebisty okres.
Odnalazłem się w tym zespole doskonale.
Koniec końców była to pierwsza duża płyta, jaką nagrałeś w karierze.
Dokładnie tak. Co więcej, jestem przekonany, że moje granie w Corruption
spowodowało, że ludzie lepiej poznali Leash Eye. To znaczy wierzę, że
wypłynęliśmy przede wszystkim dlatego, że byliśmy dobrzy, ale mimo
wszystko fakt, że grałem w Corruption na pewno nam pomógł, bo poznałem
wielu ludzi i wyrobiłem sobie kontakty, dzięki którym dla Leash Eye
otwarło się kilka nowych furtek.
Po dziś dzień tamten skład jest najdłużej działającym w historii
Corruption. Był też pierwszym, który zarejestrował więcej niż jeden
album studyjny. Z tego co wiem, to na „Bourbon River Bank” wniosłeś o
wiele więcej swoich pomysłów niż na „Virgin’s Milk”, a także zagrałeś
wszystkie solówki. Z tej z kolei płyty najbardziej lubię „Devileiro”.
Zagrałem wszystkie solówki, ponieważ zostałem po prostu wyznaczony w tym
zespole na gitarzystę solowego. Powiem Ci, że ja nie lubię grać
solówek, denerwują mnie, ale zdaję sobie sprawę, że jest to jeden z
fundamentów klasycznej muzyki rockowej czy heavy metalowej. „Bourbon
River Bank” to dla mnie ultraważna płyta, ważniejsza nawet od „Virgin’s
Milk”. Ilość moich utworów, które weszły na ten krążek była naprawdę
duża. Była to pierwsza płyta w mojej muzycznej działalności, z którą się
naprawdę zmierzyłem. Czytałem recenzje tego albumu i cieszyłem się
kiedy ludzie wymieniali w nich tytuły numerów mojego autorstwa. Tzn.
mojego w warstwie instrumentalnej, bo wiadomo, ze wokale wymyślał Rufus.
Akurat w „Devileiro” wymyśliłem kilka riffów, które zostały potem
zmodyfikowane przez Rufusa. Ja ten album po prostu lubię. Lubię go z
wielu powodów. Inną kwestią jest to co zaczęło dziać się w zespole po
jego wydaniu, no ale różnie w życiu bywa.
Rozmawiał: Patryk Pawelec