JULIA MII (23.03.2020)

juliamii


Piosenki dojrzewały w zaciszu mojego domu

„To ja, księżyc” – jeden z najciekawszych debiutów płytowych na polskiej scenie w 2020 roku. Warto poznać jego autorkę – krakowską artystkę Julię Mii. Dlaczego chciała wydać swój album samodzielnie? Z kim chciałaby wystąpić na jednej scenie? Na te oraz inne pytania znajdziecie odpowiedzi w poniższym wywiadzie. Zapraszamy do lektury!


Artyście zawsze towarzyszy radość z wydania nowego materiału, zwłaszcza jeśli to debiut płytowy, tymczasem Tobie przyszło debiutować w bardzo trudnym czasie. Koncerty zawieszone, media i odbiorcy muzyki żyją zupełnie czymś innym. Jak sobie radzisz w tym okresie? Jakie – mimo wszystko – masz plany promocyjne „To ja, księżyc”?

To prawda. Planując premierę mojego debiutanckiego albumu „To ja, księżyc”, niestety nie mogłam przewidzieć sytuacji, w której obecnie znajduje się cały świat. Ja jedynie chciałam zabrać słuchaczy w niekrótką podróż na mój osobisty księżyc, a tymczasem moje zamierzenia nie do końca poszły zgodnie z planem. Tak samo ja, jak i inni niezależni twórcy i artyści, odwołaliśmy koncerty, wywiady i live sesje w radiach. Jednak staram się robić wszystko, aby moje piosenki dotarły do jak największej liczby słuchaczy. Udzielam wywiadów przez telefon, staram się być w stałym kontakcie z moimi odbiorcami, wysyłam płyty pocztą. Wierzę, że niedługo wszystko wróci do normy i jeszcze uda mi się zainteresować odbiorców moim debiutem.


Dość długo kompletowałaś utwory na ten album, udostępniając pojedyncze utwory w sieci. Czy te piosenki dojrzewały również, zmieniały się w pewien sposób dzięki wykonaniom na żywo?

Szczerze mówiąc, wszystkie utwory poza „Trapped”, „Blade Niebo” i „Recovery”, nigdy nie zostały wykonane na żadnym z koncertów, które zagrałam. Chciałam zaskoczyć moich odbiorców i nie zdradzać materiału, który tworzyłam. Wszystkie piosenki dojrzewały i zmieniały się, jednak w zaciszu mojego domu, w miejscu, w którym zostały stworzone.


Na płycie są zarówno polskie, jak i angielskie teksty. W którą stronę pójdziesz w przyszłości? A może będziesz nadal pisać zarówno po polsku, jak i po angielsku?

Bardzo chciałabym żeby kolejna płyta, która mam nadzieję w przyszłości powstanie, była napisana jedynie w języku polskim. Co prawda, mam w szufladzie jeszcze kilka utworów po angielsku, jednak najprawdopodobniej zostawię je jedynie na wykony live. Mam wrażenie, że łatwiej dotrzeć do odbiorców tworząc w języku ojczystym.


Próbowałaś zainteresować „Księżycem” wytwórnie płytowe, czy od razu postawiłaś na dewizę „zrobię to sama”?

Od początku moim zamysłem było niezależne nagranie płyty, bez wytwórni, bez sponsorów. Potraktowałam to jako swoją ambicję zrobienia czegoś od A do Z, sama i w taki sposób, w jaki czuję. Nie chciałam żeby ktokolwiek narzucał mi tematykę, brzmienia. Chciałam żeby był to mój debiut, a nie czyjś debiut. Dzięki temu czuję się bardzo spełniona.


Dosyć wcześnie zaczęłaś przygodę z profesjonalnym showbusinessem i to od dużej produkcji. Co sprawiło, że nie zdecydowałaś się pójść drogą kariery w muzyce pop, lecz wybrałaś własną, trudniejszą ścieżkę?

Na to, że nie wykorzystałam okazji po pierwszej produkcji, w jakiej wzięłam udział, złożyło się wiele czynników. Przede wszystkim byłam jeszcze zbyt młoda, showbusiness funkcjonował inaczej niż w dzisiejszych czasach, a dzieci w Polsce nie miały zbyt dużych szans na karierę. Był to okres, w którym dopiero zaczęły rozwijać się media społecznościowe, które w tym momencie są potęgą i bardzo ułatwiają dotarcie do ogromnej liczby odbiorców – wtedy tego nie było, nikt odpowiednio mną nie pokierował.


Płyta jest bardzo nastrojowa, melancholijna, rozmarzona… Oddaje w 100% Twój charakter?

Dokładnie tak. Jestem bardzo wrażliwą osobą, a w moim sercu zawsze królowały ballady i melancholia. Chciałam żeby moja płyta odzwierciedlała moją artystyczną duszę, więc jej charakter nie mógł być inny.


Kiedy odkryłaś dla siebie ukulele?

W dzieciństwie, gdy zainteresowałam się muzyką, próbowałam gry na gitarze, czy pianinie. Nie miałam jednak wystarczającej ilości samozaparcia żeby doskonalić się w tym kierunku. Dwa lata temu, gdy zaczęłam pisać teksty, poczułam, że chciałabym mieć stuprocentową kontrolę nad tworzeniem tego materiału. Wpadło mi w ręce ukulele, które okazało się być bardzo intuicyjnym instrumentem. Szczerze mówiąc, do dzisiaj nie znam całej masy akordów. Większość kawałków, które skomponowałam, jest kwestią eksperymentu i działania na zasadzie prób i błędów.


„Chilloutowa mieszanka alternatywy i pop z domieszką elektroniki i klasycznych brzmień” – jak Ci się podoba taki opis, zamieszczony na oficjalnym kanale YT Radia Opole, w którym to radiu niedawno wystąpiłaś?

Ten opis w stu procentach odzwierciedla to, co znajduje się na płycie. Jest to alternatywny pop, z lekką elektroniką, która nadaje świeżości i nowoczesności, ale również akustycznych brzmień gitarowych.


Jak się czułaś na scenie rozgłośni, w której nagrywało niegdyś legendarne SBB i gdzie powstało parę ważnych dla polskiego rocka płyt?

Czułam się fantastycznie! Już dwukrotnie miałam okazję zaśpiewać swoje kompozycje na tej scenie i niezmiennie byłam bardzo podekscytowana tym faktem. Wspaniałe nagłośnienie, pełen profesjonalizm i cudowna publiczność – czego chcieć więcej?

Jaka muzyka gości najczęściej na Twojej codziennej playliście?

Słucham bardzo różnorodnej muzyki! Ostatnio moją playlistę wypełniają dźwięki i brzmienia m.in. Patricka Watson’a, KARI, Meli Koteluk, Lewis’a Capaldi, czy nawet najnowszy singiel James’a Arthur’a w akustycznej wersji. To naprawdę bardzo kolorowa mieszanka!


Jeśli muzyka to wyłącznie Spotify i inne współczesne wynalazki, czy sięgasz też po tradycyjne nośniki?

Ostatnimi czasy dominuje Spotify, jednak bardzo lubię wspierać Artystów. Zdarza mi się pójść na koncert, po którym jestem tak zauroczona, że bez zastanowienia kupuję płytę.


Z którym artystą/z którą artystką chciałabyś kiedyś wystąpić w duecie na jednej scenie?

To jest niesamowicie trudne pytanie! W zeszłym roku byłam na koncercie Pink na PGE Narodowym. Bardzo mnie zaskoczyła, ponieważ w połowie koncertu, wyszła na scenę jedynie z gitarzystą, z którym zagrała „Time after time” Cyndi Lauper w bardzo balladowej i akustycznej wersji. Byłam wzruszona, ponieważ w jednym z programów muzycznych, w którym brałam udział, wykonałam ten numer w półfinale, w dokładnie takiej samej wersji! Wróciły wspomnienia i wtedy pomyślałam sobie, że cudownie byłoby móc wykonać ten utwór, na tamtej scenie, z Pink.

Rozmawiał: Robert Dłucik

Piosenki dojrzewały w zaciszu mojego domu

Dodaj komentarz