Kiedy Julia Górniewicz stała się Julią Marcell? Co miało wpływ na tą zmianę?
Pewnie gdzieś w okolicach nagrania epki Storm. Zawsze było to dla mnie jakieś logiczne i naturalne, że każdy swój kolejny projekt trzeba odpowiednio nazwać. Julia Marcell była na początku projektem, a potem urosła i się usamodzielniła.
Z wydaniem pierwszej płyty wiąże się bardzo ciekawa historia. Powstała w zasadzie dzięki Twoim fanom?
Tak, „It Might Like You” ufundowali słuchacze, dzięki stronie Sellaband.com, która pozwala artystom zbierać fundusze na nagranie płyty. Wrzuciłam tam piosenki nie oczekując nic tak naprawdę, ale się udało, co mnie samą bardzo zaskoczyło!
Czy ludzie z Sellaband.com wywierali jakąś presje na Ciebie odnośnie tego jak ma wyglądać Twoja płyta?
Nie, żadnej, Sellaband nie narzucał nic w kwestiach artystycznych. Można było nawet nagrać 2 godziny odgłosów lodówki, jeżeli miało się taki pomysł i ktoś się na niego złożył.
Na czym polega nowatorstwo projektu Sellaband?
W tamtym czasie był pierwszym serwisem, który umożliwiał crowdfunding, ale poza tym oferował też opiekę managerską i pomoc przy nagrywaniu płyty. Stworzył też swoją, bardzo zaangażowaną społeczność, organizował nawet własne festiwale.
Z tego co wiem Sellaband nie zajmuję się promocją muzyki jako takiej w mediach. Jak poradziłaś sobie z tym problemem?
Znaleźliśmy dystrybutora i wytwórnię, którzy zajęli się promocją płyty. Dzięki temu płyta wyszła również w sklepach.
Jak myślisz? Co spowodowało że ludzie słuchając Twojej muzyki postanowili Cię wesprzeć? Co ujęło ich w Twojej twórczości? Byłaś zdaję się 9 osobą której udało się uzbierać te wymarzone 50 tys dolarów.
Wiesz, trudno mi takie rzeczy zgadywać. To tak, jakbyś zapytał jakiegokolwiek muzyka, co skłania jego słuchaczy do kupienia jego płyty. Nie wiem, coś w tym dla siebie znajdują, a z jakich względów, to już trzeba ich samych zapytać.
Pierwsza była EP-ka „Storm”. Czy odzew na nią ze strony słuchaczy miał duży wpływ na to że ostro zakasałaś rękawy do pracy?
Zawsze wiedziałam co chcę robić i gdzie iść, plan był ustalony od początku, więc pracowałabym dużo tak, czy inaczej. Ale odzew był bardzo miły i niesamowicie pomógł, miałam szanse zrobić o wiele więcej niż planowałam, pojawiły się jakieś propozycje koncertów, kolaboracji, oczywiście, że dało mi to skrzydła.
Dlaczego zdecydowałaś się nagrać pierwszą płytę „na setkę”? Momentami to na niej słychać choć przyznam że dodaje jej to tylko uroku.
Chciałam surowości, szukałam w tym jakiejś prawdy, nie mogłam znieść bezdusznych produkcji, które dobrze brzmiały, ale pomiędzy jedną nutą a drugą nie było nic, żadnego napięcia. Wydawało mi się, że tak najłatwiej tego ducha nie zgubić, kiedy się postawi go na pierwszym planie. Kiedy strona produkcyjna płyty będzie tak oszczędna, że od razu odkryje czy on tam jest, czy nie.
Śpiewasz tylko po angielsku. Często na koncertach padają prośby żebyś zaśpiewała np. po polsku?
Raz mieliśmy sytuację, że jakiś słuchacz bardzo głośnio zaczął się tego domagać w trakcie piosenki. Tak bardzo się domagał, że przeszkadzał reszcie zgromadzonej publiczności. W końcu postawny brat jednego z naszym muzyków dał mu do zrozumienia, że tak nie należy zachowywać się na koncercie, na co on potulnie przystał. Od tamtej pory raczej nikt nie pyta. Bardzo przekonujący brat to jest, często go zabieramy na koncerty. 🙂
Czy Twoje pochodzenie jest czasem dla Ciebie w czymś przeszkodą?
Nie, nie odczuwam tego.
Co było pierwsze? Śpiew czy instrument? Od czego zaczynała mała Julia?
Hmmm…. zawsze instrument, ale jak tylko zaczynałam grać, zaczynałam
też do tego śpiewać. Więc był takim katalizatorem. Długo nie traktowałam
swojego głosu jako „nadającego się”. Zawsze uważałam się za kogoś, kto
pisze piosenki, nie za wokalistkę, ani instrumentalistkę. Dopiero kilka
lat temu nabrałam nieco pewności siebie i zaczęłam więcej
eksperymentować z głosem, a przy nowej płycie zaczęłam się poruszać w
rejestrach, o których nigdy nie wiedziałam, że tam są. Dużo mi dało
granie koncertów. W domu, zawsze śpiewałam tak, aby nikt nie usłyszał,
na koncertach trzeba być głośnym, więc musiałam się tego cichego
śpiewania oduczać.
Skoro rozmawiamy o instrumentach. Jaki jest Twój ulubiony jeżeli chodzi o granie na nim a jaki jeżeli chodzi o słuchanie go?
Na scenie uwielbiam grać na fortepianie, jest to instrument o ogromnej
dynamice, wszystko da się na nim zagrać. A tak prywatnie to bębny,
jestem totalnym amatorem, ale straszną mi sprawiają radość. Może kiedyś
kupię sobie zestaw i się porządnie nauczę.
A słuchać najbardziej lubię, ze wszystkich instrumentów światach, chyba jednak głosu. Z jakimkolwiek akompaniamentem, albo bez.
Czasem nazywają Cię polską Tori Amos. Denerwują Cię takie porównania?
Nie będę owijać w bawełnę, trochę mnie denerwują. Bardzo cenię Tori, ale
z mojej perspektywy robimy rzeczy kompletnie inne, wychodzimy od innych
motywacji mam wrażenie, inne rejony zgłębiamy, i takie porównania
zawsze każą mi się zastanawiać, czy to wszystko nie dlatego, że obie
gramy na fortepianie i jesteśmy płci żeńskiej.
Może teraz trochę o Twojej najnowszej płycie. „June” to już zupełnie
inna bajka. Co spowodowało że postanowiłaś właśnie ją tak dopieścić
brzmieniowo?
Nie zakładałam, że teraz zrobię coś bardziej wyprodukowanego, zaczęłam
do tego dojrzewać w trakcie powstawania piosenek. Wydawało mi się, że
one tego potrzebują po prostu. Długo myślałam, że nagramy je na żywo,
zresztą też nagraliśmy, ale potem stwierdziliśmy, że nie są skończone,
że trzeba się pochylić nad szczegółami, zbudować coś.
Bardzo mocno na niej uwypuklono sekcje rytmiczną zwłaszcza perkusję.
Tak, chciałam, aby tym razem rytm wyszedł bardziej na pierwszy plan. Na „It Might Like You” też jest, ale bardziej schowany.
Motyw z utworu tytułowego przewija się jeszcze w dwóch innych utworach. To jakaś szczególnie ważna dla Ciebie melodia?
To melodia przewodnia „June”. Taki był mój zamysł, żeby wariacją na
temat tej melodii podkreślić spójność płyty, przedstawić ją jako
zamkniętą całość. Pojawia się ona w samym środku, jako utwór
instrumentalny, ale też rozpoczyna płytę i ją kończy, tworzy jakby koło,
i sprzyjając wciśnięciu guzika repeat! 🙂
Na „June” pojawia się język polski. To ukłon w stronę polskich fanów?
Chciałam w jakiś sposób dogrzebać się bardziej do swoich korzeni na tej
płycie, zawrzeć na niej trochę polskiego ducha, ale nie wiedziałam do
jakiego stopnia to się uda. Sam proces pisania tej piosenki był jednak
bardzo spontaniczny, po prostu powstały te słowa i ten kawałek melodii i
pomyślałam dlaczego nie? Do tej pory takie dwujęzyczne piosenki
kojarzyły mi się koszmarnie, z jakimiś kiczowatymi hymnami letnich
festiwali telewizyjnych, ale jakoś udało się to ugryźć bez przywoływania
w piosence tego skojarzenia.
Gdzie masz więcej wielbicieli. Tu czy za granicą?
Teraz przy nowej płycie bardzo się w Polsce ruszyło, dużo ludzi
przychodzi na nasze koncerty, co mnie strasznie cieszy! Wszystko jej na
jak najlepszej drodze.
Szykujesz jakąś trasę promującą „June” Jeżeli tak gdzie zamierzasz zagrać i w jakim składzie?
Zagramy w Toruniu, Warszawie, Wrocławiu, Krakowie, Tarnowie i Bytomiu, a
potem ruszamy w Niemcy. Będziemy grać w czteroosobowym składzie, z
silną sekcją rytmiczną, a gdzie się da też z dwoma perkusistami! Wystąpi
Anna Prokopczuk na altówce, Thomas Merkel na basie i Christian Vinne
oraz Jakob Kiersch na perkusji.
Dziękuję Ci za rozmowę i na końcu poproszę Cię o parę słów od Ciebie.
Dziękuję za rozmowę i bardzo serdecznie zapraszam na nasze koncerty! 🙂
Pytał: Irek Dudziński