JOHN PORTER (22.02.2016)

porter

John Porter wciąż tworzy smutne piosenki, których uroda jest nie do przecenienia. Wszystkie są zgodne ze stanem ducha, bo jak stwierdził: „chyba urodziłem się w stanie depresyjnym”. Pewnego zimowego wieczoru nadarzyła się okazja żeby porozmawiać o ostatniej płycie artysty zatytułowanej „Honey Trap”, a przy okazji dowiedzieliśmy się o kilku nowych, ciekawych projektach muzyka.



Płyty „Back in Town” i „Honey Trap” przynoszą muzykę, jakiej dotąd w Twoim wykonaniu nie znaliśmy – muzykę mroczną, nostalgiczną, dryfującą w stronę Nicka Cave’a, czy Marka Lanegana, nasączoną smutkiem. Skąd wzięła się inspiracja, żeby pójść właśnie w te rejony muzyczne?

Bo jest mi smutno…Tworzę muzykę zależnie od stanu ducha. I to wcale nie jest tylko dowcip…Po prostu chyba urodziłem się w stanie depresyjnym i rozwijam dalej swoją depresję muzyczną. Muzyka takich ludzi, jak Lanegan, Cave, czy muzyka kapeli skandynawskich, muzyka mroczna jest mimo wszystko bardziej inspirująca. Rozwija człowieka, który szuka tego, co naprawdę w niej jest , a nie tylko tego, co jest na powierzchni. Fascynujące jest dla mnie to, co człowiek jest w stanie myśleć i robić.

Płyta „Honey Trap” zaczyna się utworem „ My Dark Places”. W jej refrenie tak trochę przestrzegasz: „…These are My Spaces, My Dark Places, Please stay Away…”. Oczywiście znam tę płytę, ale co grozi każdemu Twojemu fanowi , który nie miał jeszcze okazji z tą płytą się zmierzyć ( o ile taki istnieje ), a zdecyduje się „wejść do środka” ?

Dostanie wpierdol, bo każdy potrzebuje swojej przestrzeni (śmiech). To jest bardzo ważne. Nie potrafimy jej tworzyć, nawet jeżeli mieszkamy sami. Po prostu jest taki moment, który mamy tylko dla siebie, kiedy musimy być sobą. Ludzie na co dzień tego nie robią. Ja jestem – nie wiem, do czego to porównać – jak dziki kot. Chronię swój teren. Nikomu nie wolno przekroczyć wyznaczonej linii. Zawsze tak robiłem. Jako dziecko uczyłem się i mieszkałem w internacie. Tam człowiek, mieszkając wśród innych dzieci musiał ciągle zaznaczać swoje terytorium. Kiedy mieszka się w domu i codziennie chodzi do szkoły – jest zupełnie inaczej. To chyba stamtąd wziął się mój zwyczaj, coś w tym jest. Może też i dlatego nie nadaję się do wspólnego życia, choć bardzo się starałem .

Z tego, co wiem obie płyty mają stanowić część trylogii. Myślę sobie :- jaka myśl spaja te dwie, a w przyszłości trzy płyty?

Na pewno następna będzie o samobójstwie, jak znam życie (śmiech). Oczywiście – nie (śmiech). Następna będzie surowsza. Niekoniecznie mroczniejsza, chociaż mrocznie na pewno trochę będzie bo, jak powiedziałem – to bardziej ilustruje cechy i naturę człowieka. Człowiek jest wesoły, kiedy nie ma problemów. ale stan, w którym człowiek styka się z problemami i myśli, co z tym zrobić jest o wiele ciekawszy i wydaje się bardziej naturalny. Płyta będzie bez wątpienia surowsza, na dzień dzisiejszy pomyślana na samą gitarę i wokal, ale, jak znam życie będę dogrywać parę innych rzeczy. Będzie surowsza, ale niekoniecznie smutniejsza.

Czy są już jakieś sprecyzowane plany, jakiś kalendarz wydawniczy, kiedy ukaże się trzecia płyta?

Na razie nie. Realizuję różne projekty równocześnie. Niestety, wydanie trzeciej płyty musi być na ostatnim miejscu. Obecnie mam dwa projekty, które mają pierwszeństwo.

Wszyscy już wiedzą, że jednym z projektów jest projekt z Adamem Darskim.

Tak, jest projekt. Coś się dzieje i na razie tylko tak będziemy o tym mówić. Jeśli coś nie jest pewne na 100 procent to lepiej o tym nie opowiadać. Ale faktycznie projekt jest, jest bardzo ciekawy, jesteśmy w trakcie jego realizacji. Jest też drugi projekt z udziałem Wojtka Mozolewskiego. Oprócz tego robię performance„ Alice Left Wanderland”, rzecz dość ciekawą, którą można już kupić w sklepie. Gram tam muzykę, a Alicja Domańska – artystka z Trójmiasta jednocześnie maluje. W moim życiu dzieje się wiele bardzo fajnych rzeczy. Nie mam miłości, ale jest dużo muzyki (śmiech) .

Czy materiał na trzeci album już istnieje?

Tak! Jestem, jak chomik! Nie cierpię prób, ale od wielu lat mam codziennie potrzebę grania. Bardzo źle się czuję, kiedy przez kilka dni nie mogę trzymać w rękach instrumentu. Zamiast ćwiczyć pewne rzeczy, zaczynam od nowa wymyślać jakieś piosenki, czyli piosenek w ogóle mi nie brakuje. Kwestia tylko znalezienia w tym wszystkim spójności.

Jednym słowem, skoro jesteś chomik, to oznacza, że teraz na światło dzienne wychodzą te depresyjne piosenki, a inne masz w zanadrzu. Czy jest „druga natura” Johna Portera w szufladzie?

Nie! Nie wszystkie są depresyjne! Na „Honey Trap” – mimo wszystko są w pewnym sensie opowieści: typu : „Ja mam przyjaciół”. Wiadomo, że mówię o sobie. Ciekawi mnie, interesuje opowiadanie o tym wszystkim. Wtedy można pisać bardziej ekstremalnie. Wyciągnąć wszystko i zamiast „ja ” zrobić „ on, ona”. Realizując projekt z Adamem napisałem taką piosenkę o kobiecie, która zabija facetów. Ale to nie jest depresyjne, to jest ciekawe (śmiech).

Taką namiastką poczucia humoru, przynajmniej w moim odbiorze jeśli chodzi o ostatnią płytę, pomimo jej treści jest okładka. W pierwszej chwili było : – Wow! Tu jest coś innego, coś, co w pierwszym momencie trochę odrzuca. Wiem, że jest to projekt znanego grafika Gregorego Manchessa i że ta kiczowatość jest troszeczkę zamierzona. Jak słyszałem, jest to projekt, który łączy w sobie wątki kryminalne i ma też podłoże obyczajowe. Mógłbyś rozwinąć ten temat?

Jestem wielkim fanem kryminałów i nie tylko. Lubię bardzo tak zwaną literaturę noir, amerykańskich pisarzy, jak James Ellroy, czy nieżyjącego już Edmunda Jonesa.
Jest cała grupa pisarzy, jak na przykład Harry Cruz, która pisze bardzo dziwne opowieści dziejące się w Stanach w mini społecznościach, żyjących z dala od otaczającego ich świata. Egzystują w bardzo surowych warunkach życiowych i moralnych. Mają swoją własną moralność, która dla nas może być totalnie amoralna. Takie panują tam reguły i nie wolno przekraczać wyznaczonych linii. To taki obraz człowieka, który uważa, że robi dobrze, a jednocześnie jest strasznie okrutny. Bardzo mnie to interesuje! A kryminały? To wiadomo – trzeba trochę ruszyć głową. W książkach Jamesa Ellroya np. „Czarna Dalia” widać wiele historii, które się wydarzyły naprawdę, widać, jak brudna i mierżąca jest i była polityka. To jest fascynujące. Fascynujące są historie o Kennedym, Jacku Rubim, Jamesie Deanie – nie wiedziałem wcześniej, że Dean był gejem! (śmiech).

Z tego, co mówisz to Twoje płyty z jednej strony wynikają z Twoich własnych przeżyć, z Twojego własnego wnętrza.

Zawsze z tego wynikają.

No właśnie….zawsze….Z drugiej strony łączysz je z literaturą kryminalną. A tytułowa „Honey Trap” ? Czy ona też w jakiś sposób łączy Twoje doświadczenia życiowe ?


Niestety, nigdy nie miałem wystarczających wpływów, ani pieniędzy, żeby ktoś „wysłał” mi honey trap. A bardzo bym chciał… (śmiech).

Ale wiadomo, że to może być przenośnia.

Wiadomo. „Honey Trap” polega na zatrudnieniu młodej, bardzo atrakcyjnej kobiety, czy dziwki – wszystko jedno – by uwiodła jakiegoś faceta , a faceci, jak wiadomo w pewnych sytuacjach myślą tylko swoim penisem. No i potem przychodzi tak zwany payback time, czyli pojawia się szantaż: albo podpisujesz, albo płacisz. Pierwotnie to Chińczycy wymyślili frazę „honey trap”, czyli miodowa zasadzka. To jest dość – jak to się mówi – obrazowe.

No tak, mówisz o pewnym procederze, który się w ten sposób nazywa. Zastanawiałem się, czy w jakiś zakamuflowany sposób chciałeś opowiedzieć o swoim życiu ?

Tak. W pewnym sensie tak…

Ok. Ostatnie płyty nagrywałeś w Wielkiej Brytanii. Dlaczego konsekwentnie omijasz polskie studia nagraniowe?

To nie konsekwencja. Po prostu nie znalazłem odpowiedniego miejsca. Moim współproducentem i przyjacielem jednocześnie jest Phill Brown, który ma swoją ekipę. Dzięki temu pracowałem przy „Honey Trap” w przyjacielskiej atmosferze. Akurat wtedy, w tamtym momencie nagrywanie tam było najbardziej sensowne. Wcześniej nie spotkałem grupy ludzi, którzy graliby naprawdę dokładnie tak, jak bym chciał. To nie jest krytyka muzyków. Świadczy o tym realizowany z Nergalem projekt. Ostatnio pracując z nim znalazłem w Polsce bardzo fajne studio. Zrobiliśmy tam chyba jedną z najlepszych sesji nagraniowych, najlepszych, jakie zrobiłem w życiu. Nagle pojawiła się taka ekipa, same petardy po prostu!


Teraz trochę historii. Pierwsza płyta Porter Band “Helikopters” została wydana na początku lat 80 – tych tak samo, jak Twoja pierwsza płyta solowa „China Disco”. Wtedy, mówię o tym z punktu widzenia konsumenta, słuchacza te płyty zaskakiwały swoją odmiennością w stosunku do tego, co się działo na naszym muzycznym rynku. To było coś innego, było nowe. Powiedz mi, jakie Tobie przyświecały wtedy cele i idee, jakie założenia, kiedy tworzyłeś te płyty?

Myślę, że wtedy po prostu tworzyłem. Często nie myślę, co dalej. Po prostu tworzę. Wiesz, rzadko mam koncepcję, jakie coś ma być. Mam do tego dość organiczne podejście. Pierwsza płyta stała się, bo stała się, bo spotkałem akurat taką grupę ludzi i nadarzył się odpowiedni moment. Druga płyta była może trochę mniej fajna, interesująca ze względu na funkowe brzmienie. „China Disco” jest chyba najmniej lubianą przeze mnie płytą, ale cóż, zdarza się. Każdy, łącznie z Neil Youngiem ma dobre i słabe momenty, prawda? Mój pierwszy album solowy powstał ponieważ wtedy był stan wojenny i nie za bardzo chciałem wracać do rock and rolla, nie chciałem go grać. Jestem człowiekiem, dla którego ważne jest sumienie. Władze i tak wykorzystywały do swoich celów różne kapele. Wolałem wtedy grać solo. Później, z Maciejem Zembatym poszliśmy na pohybel…Z Maciejem grałem nie dlatego, że jestem wielkim fanem Leonarda Cohena, a raczej dlatego, że było wspaniałe towarzystwo, wspaniały czas, taka zabawa, że hej! No a potem poszła płyta za płytą. Dzisiaj ciągle jeszcze żyję i nagrywam – na szczęście (śmiech).

Ostatnie moje pytanie dotyczy samego rocka jako takiego. Często zastanawiam się co z tym rockiem? Kapel jest coraz więcej, trudno im się przebić, wypłynąć. Wydaje się, że muzyka rockowa straciła swoją siłę oddziaływania na młodych ludzi. Teraz nie towarzyszy żadnej rewolucji. Jak myślisz, skąd to się bierze? Dlaczego tak się dzieje?

Takie są czasy. Wszystko się spłaszczyło. Choć wydaje mi się, że teraz jest powrót rocka. Jednak programy, takie jak – Voice of Poland , X- Faktor- to jest koszmar! To nie jest muzyka dla mnie. Że ktoś ma talent? Co z tego? Niestety, ci ludzie myślą, że coś wygrywają i coś z tego będzie. W Polsce akurat nie jest aż tak źle. Ci, którzy wygrali często robią jakąś karierę. Na zachodzie to jest totalna porażka. Ci ludzie nie istnieją nawet pół roku, a myślą niestety, że coś z tego będzie. Oczywiście mają ten talent, ale to jest tylko jedna piosenka. To jest zupełnie bez znaczenia. Dziś ludzie nawet w domu nie słuchają muzyki. Czy pamiętasz kogoś wśród swoich nowych znajomych do kogo idziesz i ten ktoś mówi:- Ty, posłuchaj! A ty siedzisz i słuchasz. Ja nie pamiętam….Znam Nergala, który jest fanatykiem i to on często każe mi słuchać nowych rzeczy. Ale to są wyjątki. Ludzie słuchają muzyki głównie w samochodzie, albo przez słuchawki w tramwaju, kiedy idą do szkoły, czy pracy. Ale wtedy jakość, brzmienie są fatalne. MP3 to nie jest dobra jakość, ale ludzie tego nie rozróżniają , myślą, że to jest fajne. To smutne, że ludzie uważają, że tak ma być.

Śledzisz brytyjski rynek muzyczny?

Ostatnio nie za bardzo. Tam też zrobiło się sztucznie.

Czy są grupy, które ostatnio zapadły Ci w pamięci, które warto polecić, bo wnoszą coś ciekawego ?

„ Dead Man’s Bones”. Mają znakomitą piosenkę „ Lose your soul”. Poza tym gość, który w tym roku wygrał Mercury Prize w Anglii – Benjamin Clementine. Dziwnie śpiewa i gra na fortepianie. Bardzo dobra jest ostatnia płyta Marilyn Manson. Poleciłbym jeszcze coś w zupełnie innym klimacie – płytę wnuka Hanka Williamsa – „Straight to hell”.

Country???

Tak, country, ale z niesamowitymi tekstami. Jest w nich taki lot! W tekstach są tylko narkotyki, alkohol, kobiety – to szokujące. A jednocześnie ten band jest tak wypasiony! Słyszysz coś szybkiego i wesołego, a nagle dociera do ciebie, co facet śpiewa (śmiech). Jestem zaskoczony, że pozwolono mu wydać taką płytę. Płyta jest znakomita!

A w Polsce?

Moim ulubieńcem jest Organek. Miałem parę razy szczęście go spotkać . Bardzo mi się podoba to, co robi. Na polskiej scenie muzycznej to mój bohater.

Dziękuję bardzo.

Ja też dziękuję.

Rozmawiał: Witold Żogała
Korekta: baKsik

Dodaj komentarz