Grupa J.D. OVERDRIVE ogłosiła wydanie albumu pożegnalnego… w szczycie formy, na własnych warunkach. To deklaracja szokująca, biorąc pod uwagę, że nowa płyta jest kapitalna, a zespół wydawałby się na artystycznej fali wznoszącej. A może to żart? Może chwyt marketingowy? Tymi pytaniami rozpoczął się nasz wywiad z Wojtkiem Kałużą i Michałem Stemplowskim.
Powiedzcie mi że to żart, albo chwyt marketingowy. Naprawdę ten album jest waszym ostatnim? Nie planujecie Reunion Tour gdzieś zakuluarowo?
Wojciech Kałuża: Jeśli już żartujemy to staramy się, żeby żart był śmieszny. W tym przypadku mamy do czynienia z dokładnie przemyślaną decyzją – uważam, że to idealny moment, żeby zakończyć ten rozdział i zrobić to w szczycie formy, a nie na dnie. A że robimy to na własnych zasadach i w nieco słodko-gorzki sposób, cóż – to po prostu do nas pasuje.
Mistrzami w ogłaszaniu końca kariery, a potem triumfalnych powrotów są Scorpionsi. Ostatnio wydanie „ostatniej płyty” ogłosił Kult. Czy ten rynek aż tak upadł i pandemia dojechała artystów?
WK: Pandemia akurat nie miała nic wspólnego z naszym zakończeniem działalności, bo dyskutowaliśmy na ten temat już w 2019. Nie nagrywamy ostatniego albumu po to, żeby uczepić się jakiegoś niezrozumiałego trendu, tylko po prostu nagrywamy album, który jest naszym ostatnim. Nic poza tym.
Michał Stemplowski: Poza tym muzyka to nie jest nasze źródło utrzymania, a wręcz przeciwnie – cieszymy się, kiedy wychodzimy z kosztami mniej więcej na zero. W tej materii na rynku chyba nic się nie zmieniło. Przynajmniej jeśli chodzi o zespoły grające dla frajdy, czyli zapewne dla większości rockowo-metalowych kapel w Polsce (śmiech).
Co jest powodem zakończenia działalności J. D. O? Jeśli wasze drogi muzyczne się rozchodzą jakie są dalsze plany poszczególnych członków grupy?
WK: Na decyzję wpłynęło kilka czynników, ale najważniejszym był chyba fakt, że naszego perkusistę w najbliższym czasie czeka przeprowadzka do Poznania, co oznaczałoby konieczność przetasowania składu, a po tylu latach spędzonych razem w czwórkę ta perspektywa trochę nas przerażała. Przegadaliśmy jak miałaby wyglądać przyszłość zespołu i wspólnie doszliśmy do wniosku, że muzycznie powiedzieliśmy już chyba wszystko, co było w tym gatunku do powiedzenia. Co do dalszych planów, to za resztę póki co się nie wypowiadam, bo nie wiem co chłopaki mają na tapecie, sam zaś już od dłuższego czasu udzielam się w innych zespołach i obecnie aktywnymi projektami oprócz JDO są Mentor, Las Trumien i Grieving. W każdym podchodzę do wokali nieco inaczej, co w sumie od początku było dla mnie jedynym powodem, aby się w takie projekty angażować.
MS: Dla mnie JDO od początku był najważniejszym projektem, chociaż w międzyczasie udzielałem się i nadal udzielam, czy to gitarowo, czy wokalnie w formacji Hasiok. Stąd chętnie złapię nieco dystansu nim podejmę decyzję o tym czy i ew. w jakiej formie chciałbym pozostać na scenie. Na pewno nie odwiesiłem komponowania na tzw. kołek; na telefonie mam nagranych kilka riffów, a na kompie czeka na swoją kolej koncept całego, gotowego utworu. Na odpowiedź czy cokolwiek z tego ujrzy światło dzienne przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać.
Jak wiecie sympatyzuję z JDO od początku, ale aż żal mnie ściska jak widzę rozwój zespołu z albumu na album i pomyślę o zakończeniu działalności . Nowe kompozycje brzmią… No kurcze – światowo.
MS: Dzięki, chociaż sam mam do tego albumu nieco zastrzeżeń i mimo wszystko na tym etapie bardziej cenię muzykę, jaką napisałem na „Wendigo”. Z drugiej strony „On Corpses of Giants” traktuję trochę jak swoje emocjonalne opus magnum, więc to też nie jest tak, że do „Funeral Celebration” podchodzę po macoszemu. Jako zespół przeszliśmy długą drogę – od nieopierzonych debiutantów, nie bardzo wiedzących co chcą grać, po świadomych „muzykantów” ze sporym bagażem doświadczeń. Dlatego też jeżeli nasz najnowszy album będzie odbierany w ten „światowy” sposób, to chyba lepiej zejść w blasku takich opinii, niż ciągnąć na siłę wagonik, który i tak w pewnym momencie by się wykoleił.
Płytę wieńczy nowa wersja „Come Full Circle”. Bardzo fajny pomysł.
MS: …do którego chwilę musiałem chłopaków przekonywać (śmiech). Ten numer był pierwszą kompozycją, jaką napisałem z myślą o tym zespole. Co prawda wówczas totalnie nie wiedziałem, w jaką stronę to wszystko popchnąć i w jakiej szufladce wylądujemy, ale po nagraniu „Come Full Circle” byłem z niego naprawdę cholernie dumny. Po czasie okazało się, że oczywiście można było nagrać go lepiej, zgrabniej, więc ostatni album w mojej ocenie był do tego najlepszym miejscem. No i sama wymowność tytułu nie jest tutaj bez znaczenia.
WK: Ja przyznam szczerze nie byłem do tego pomysłu w pełni przekonany, „Come Full Circle” zbyt się dla mnie odznaczał – i w sumie dalej odznacza – na tle pozostałych kompozycji na płycie. Obiecałem sobie, że odpowiednio przerobię niektóre linie wokalne i tekst, aby nadać numerowi nieco bardziej adekwatnego szlifu (stąd m.in. ten dopisek „Twenty Twenty”) i rezultat końcowy okazał się naprawdę niezły. No i w sumie ma to sens, że niejako kończymy karierę utworem o zataczaniu koła. Życie potrafi być naprawdę zaskakujące.
Tak w ogóle nie kusiło was nigdy żeby utwory z EP-ki wydać, albo nagrać na nowo? To przecież materiał fizycznie już niedostępny dla fanów.
WK: Tak naprawdę to właśnie to zrobiliśmy, bo trzy z czterech numerów z EP-ki trafiły już przecież na nasz debiutancki album i tylko „Come Full Circle” pozostało w swojej oryginalnej formie, aż do teraz. Także misję uważam za zakończona (śmiech). Możliwe też, że kiedyś zbierzemy te kilka numerów, które nie trafiły na pełne albumy i wydamy w formie jakiegoś zbioru b-side’ów.
Zawsze podobały mi się wasze okładki, (no może oprócz „Wendigo” – sorry ;)) ale tym razem przebiliście wszystkie – kupuje koszulkę! W ogóle konwencja stylu rysunku zapoczątkowana na „The Kindest of Deaths” to strzał w dychę. Opowiedz coś jak powstała, skąd pomysł?
WK: Tutaj od początku chcieliśmy powrócić do klimatów z poprzednich płyt i zlecić tę okładkę Maćkowi Kamudzie, z którym współpracujemy właśnie od czasu „The Kindest of Deaths”. Mieliśmy już wtedy gotowy tytuł i Maciek dostał proste wytyczne: „ma być pogrzeb, ale też impreza” i już przy pierwszym szkicu idealnie uchwycił to, o co nam chodziło.
MS: Poza tym Maciek to artysta przez duże „A”, a jednocześnie facet podchodzący do wszystkiego z odpowiednim luzem i dystansem. Nie bez znaczenia jest też fakt, że trafia idealnie w nasze gusta i potrafi na „kartkę papieru” przelać to, co my przelewamy na nasze instrumenty.
Album planujecie promować na trasie pożegnalnej. Jakieś konkrety już są zaklepane? Czy na razie czekacie na odpowiednie rozporządzenia dot. Pandemii?
WK: Na razie wciąż podchodzimy do tematu ostrożnie, ale mogę chyba zdradzić, że mamy już pierwsze daty zaklepane w sierpniu i wrześniu jeszcze tego roku. Wraz ze zwiększeniem się liczby szczepień wydaje mi się, że powrót do normalności wreszcie zaczyna być realną opcją.
Czy koncerty będą planowane jako typowa promocja albumu, czy jako trasa pożegnalna z przekrojem materiału?
WK: Na razie promujemy po prostu album, bez wielkich oświadczeń odnośnie „finalnej trasy”. Taka w końcu nadejdzie i postaramy się, żeby była wyjątkowa, ale póki co – niech ta stypa trwa w najlepsze.
MS: Na
szczęście ostatni album nie oznacza końca kariery sensu largo. A że przez
pandemię głód koncertowania jest w nas spory, tak na pewno pozwolimy sobie, aby
ta impreza trwała nieco dłużej niż się to przyjmuje. W każdym razie na pewno
nie tak długo, jak wspomniani wcześniej Scorpionsi (śmiech).
Jakieś szanse na zwieńczenie tego krążkiem koncertowym?
WK: Nie mówię nie, choć póki co nie rozmawialiśmy o tym. Jeśli pojawią się
odpowiednie okoliczności, nie obraziłbym się na taki krążek.
MS: Jeśli
będziemy mieli do tego warunki, to czemu nie? Zobaczymy co czas przyniesie.
Gdybyś miał sięgnąć pamięcią wstecz i wskazać utwory na wydanie albumu
kompilacyjnego typu Best of, jakie pierwsze przychodzą ci do głowy?
WK: Chyba na każdym albumie znalazłoby się kilka numerów, które w mojej opinii
pokonały próbę czasu lepiej, niż inne.
Często jednak moje wybory nie pokrywały się z tym, co lepiej sprawdzało się na
koncertach, więc ciężko mi wskazać konkretne propozycje, które wszystkim
przypadłyby do gustu. Na pewno nie chciałbym takiej składanki bez „Standing
Tall”, „New Blood” czy chociażby „Die Trying” z najnowszej płyty.
MS: Mając na koncie 5 pełnych albumów, jedną EPkę i splita w sumie ciężko bez dłuższego zastanowienia się wybrać ad hoc 8 czy 10 utworów na taką kompilację. Na pewno kawałkiem „must have” byłby „Wreckage, Pt. II” czy „Protectors of All That Is Evil”. Poza tym dorzucił bym „On Corpses of Giants”. Nad resztą musiałbym długo gdybać.
No cóż to zobaczyska na koncertach i powodzenia w następnej działalności artystycznej.
WK: Dzięki!
Pytał: Piotr Spyra
fot. Marcin Pawłowski