Jeśli ktoś śledzi polską scenę rock/metalową, ta nazwa nie powinna być mu obca. Zespół J.D. OVERDRIVE, mozolnie ale skutecznie buduje na niej swoją pozycję. Nowa płyta – „Fortune Favors the Brave” tylko ją potwierdza. Głównie o nowej płycie, ale i koncertowaniu przyszło nam porozmawiać z Wojtkiem Kałużą i Michałem Stęplowskim.
Zachęcamy do przeczytania poniższego wywiadu.
Co się działo w zespole przez ostatnie 2 lata?
Wojciech Kałuża: Cóż, raczej nic spektakularnego (śmiech). Pisanie muzyki, koncertowanie, nagranie drugiego krążka – powiedzmy, że trzymamy się jakiegoś tam planu. Nie złożyliśmy broni, dalej bawimy się w kapelę i mamy z tego frajdę – jak dla mnie tak mogłyby wyglądać każde nasze kolejne dwa lata (śmiech).
Michał Stemplowski: Dodatkowo znaleźliśmy dobry sposób na ochronę naszych wątrób, więc pewnie jeszcze trochę pomęczymy ludzi naszymi pomysłami (śmiech).
Od wydania debiutu sporo koncertowaliście, czy poziom rozpoznawalności na polskiej scenie, czy popularności osiągnął wg. was poziom zadowalający?
WK: Myślę, że tak, ale to tak naprawdę zależy od tego, czego się spodziewasz. My chyba nigdy nie mieliśmy jakiś górnolotnych założeń, że staniemy się drugą Metallicą czy czym tam chcesz. Zdajemy sobie sprawę z realiów grania takiej muzyki w Polsce i dawno już się pogodziliśmy z tym, że a) nie zarobimy na tym kokosów, b) nie będziemy wyprzedawać Stodoły w dwa dni pod rząd. Pewnie, w bio sami kiedyś napisaliśmy jakieś bzdury o dominacji nad światem, ale co innego mieliśmy napisać (śmiech)? Realia są takie, że całkiem sporo osób nas kojarzy, kupuje płyty i przychodzi na koncerty. Jeśli to dla kogoś nie jest sukcesem, to jego problem, nam całkiem taki stan rzeczy pasuje (śmiech).
MS: Doszliśmy do takiego momentu, gdzie co raz więcej ludzi zaprasza nas na koncerty. Tegoroczny Metalfest, na którym zagraliśmy na scenie Antyradia jest jednym z kilku takich przykładów. Jeśli do tego dochodzi fakt, że pod scena moshuje trochę ludu, to ja jestem kontent… a jeśli w przyszłości dojdzie do tego kolejnych 10-15 os., to w ogóle mogę umierać szczęśliwy (śmiech).
Jak postrzegacie rozwój zespołu? Jesteście zadowoleni z promocji, wydawcy?
WK: Naumieliśmy się lepiej grać i śpiewać, więc kudosy dla nas. Wydawca ciągle oczarowuje nas tym, że chce naszą muzykę wydawać. Pod tym kątem jesteśmy bardzo zadowoleni z wszystkiego.
MS: Zmiana sposobu pracy nad materiałem dla mnie była krokiem milowym. Dzięki temu z drugiej płyty jestem o wiele bardziej zadowolony, niż z pierwszej. Wiesz, na ‘Sex, whiskey…” przynosiłem gotowe numery, które ew. przearanżowywaliśmy. Teraz podeszliśmy do tematu bardziej organicznie – wrzucałem chłopakom dwa, trzy riffy, czasami ze sobą powiązane, czasami nie i jammowaliśmy wokół nich tak długo, aż finalny efekt był zadowalający dla wszystkich. Poza tym wyciągnęliśmy wnioski z błędów popełnionych na debiucie, więc chyba jest dobrze.
Nowa płyta ma tytuł, który dość swobodnie można interpretować… czy nawet potraktować dosłownie. Jaki był wasz zamysł?
WK: Jako, że ja te tytuły wymyślam, ja się potem muszę z nich tłumaczyć… Wiesz, ta fraza mi się po prostu kiedyś rzuciła w oczy i spodobała (śmiech). Pomyślałem, że to byłby świetny tytuł na płytę. Potem zacząłem sobie dorabiać do tego jakąś tam filozofię i wyszło mi, że tak naprawdę każdy, kto chce pisać, nagrywać i wydawać niemainstreamową muzykę w dzisiejszych czasach musi mieć w sobie choć trochę odwagi. A jeśli ktoś zinterpretuje to inaczej, cóż, tym lepiej – ta fraza również dla mnie ma klika znaczeń.
Okładka z kolei stawia na prostotę – symbol… i oszczędność barw… ja dotychczas kojarzyłem was z barwami sepii..
WK: Akurat kolorystycznie od początku chcieliśmy pójść w coś innego, muzyka na nowym krążku jest cięższa, trochę mroczniejsza i grafika okładki/wkładki miała to podkreślać. Pierwotny projekt okładki miał być troszkę bardziej na bogatości, ale nie udawało nam się zyskać upragnionego efektu, więc koniec końców postawiliśmy na prostotę i okładkę ozdobił Lucjan – nasz kompan koncertowy i dekoracja sceniczna w jednym.
MS: Gdybyśmy zajęli się projektem okładki wcześniej, to efekt finalny mógłby być zgoła odmienny. A tak termin nas gonił i trzeba było coś na szybko wykombinować, skoro pierwotny projekt zwyczajnie nie wyszedł. Uwiecznienie Lucjana na froncie szybko zyskało aprobatę reszty, nasz grafik zrobił do niego fajne tło i już. Co najważniejsze cała poligrafia w mojej opinii rewelacyjnie wpisuje się w koncept płyty i o to przecież właśnie chodzi.
Na nowej płycie pojawili się goście… i nie będę wypytywał dlaczego oni, bo jeśli ktoś obserwuje scenę, widać że zespoły się wspierają. Zapytam raczej czy wy pojawicie się gościnnie niebawem na innych produkcjach? W końcu Leash Eye właśnie rejestrują materiał…
WK: Nie stać ich na nas (śmiech). A tak serio, to na razie takich propozycji nie dostaliśmy, ale jak chłopaki wyskoczą z inicjatywą, to chętnie coś razem porobimy, bo jak słusznie zauważyłeś, staramy się wspierać nawzajem. A, czekaj – będę miał „gest performęs” na nowej płycie Death Denied, kiedy chłopaki ją wreszcie skończą. Nagrałem z nimi jeden numer w całości, a w jednym tylko refreny, wyszło całkiem sympatycznie.
MS: Na tej scenie nie istnieje chyba takie pojęcie, jak ‘konkurencja’, więc faktycznie każdy się wspiera. Ja dodatkowo położyłem kilka dźwięków na najnowszy krążek estońskiego Redneck Rampage, więc może w przyszłości na tym froncie coś się urodzi. Pewnie żaden z nas nie będzie się wtedy przed tym bronił.

Przy okazji poprzedniego albumu zaproponowaliście wyluzowane podejście do kwestii teledysków.
Tym razem promocja albumu również poparta jest klipem.
Poproszę parę słów o teledysku, dlaczego wybraliście ten numer? Kto wymyślił scenariusz?
I czy rzeczywiście jakiś recenzent aż tak wam podpadł, że warto go było postraszyć? 🙂
WK: Nie, nie, właśnie ten recenzent to był pomysł, na który
wpadliśmy w trakcie kręcenia, totalnie na ostatnią chwilę – ktoś po
prostu zapytał „Ty, ale czemu my tego gościa zakopujemy” i musieliśmy
szybko znaleźć powód (śmiech). Pewnie, mieliśmy swego czasu kilka
negatywnych recenzji, ale były to w większości bardzo konstruktywne
opinie, a na takie nie sposób się gniewać, można co najwyżej wyciągnąć z
nich wnioski i tak też zrobiliśmy. Sam pomysł na klip powstał w barze i
potem powolutku ewoluował w to, czym teraz jest „Funeral Stopper”.
Zdradzę, że końcówka w założeniu miała pozostawić otwartą furtkę na
kontynuację, ale w końcu zrezygnowaliśmy z tego pomysłu, też w ostatniej
chwili. A dlaczego ten numer? Wydaje mi się, że jest dość przekrojowy –
jest i ciężar, i melodyjne refreny. Ten numer dość dobrze pokazuje to,
że czujemy się wygodnie w różnych szufladkach.
Wasz nowy album właśnie został udostępniony do odsłuchania w
całości… to zrozumiałe, biorąc pod uwagę co się wyprawia w sieci…
ale czy to pomysł na promocję, czy rezygnacja z walki z wiatrakami?
WK: Pewnie po trochu z każdego. Ostatnio gadałem z kimś o tym i
konkluzja była taka, że duże zespoły, z potężnym zapleczem fanów nieraz
robią sobie tylko krzywdę takimi zabiegami, bo po co udostępniać za
darmo coś, co wielu ludzi pewnie i tak kupi w ciemno? Popatrz na Black
Sabbath – im takie akcje w ogóle nie są potrzebne, od groma ludu kupi
„13” tylko dlatego, że to nowa płyta Black Sabbath – więcej argumentów
im nie trzeba. U nas sprawa wygląda nieco inaczej (śmiech). Nie
narzekamy na promocję płyty, ale prawda jest taka, że ciągle wielu ludzi
o nas nie słyszało, a tym bardziej nie słyszało naszej muzyki. Chcemy
im to ułatwić w każdy możliwy sposób…
MS: Poza tym umówmy się – mało kto obecnie zarabia na płytach, a
już takie małe zespoły, jak nasz mogą o tym tylko marzyć. Jeśli ktoś
jest nerdem płytowym, do których trochę sam siebie zaliczam, to kupi
płytę np. po odsłuchaniu całości. Natomiast cała reszta po prostu ją
ściągnie z torrentów. Trudno, takie czasy. Udostępniając całą naszą
płytę po prostu chcemy, żeby jak najwięcej ludzi mogło dotrzeć do naszej
muzyki, a jeżeli po takiej akcji 2-3 osoby przyjdą na koncert, to misję
uznam za udaną.
Jakie są wasze plany promocyjne na najbliższy czas? Wkręcacie się na jakieś festiwale?
Jak wspominacie swój występ na tegorocznym Metal fest i całą imprezę?
WK: Występ na Metalfeście na pewno zapamiętamy jako bardzo udany,
a zarazem bardzo wyczerpujący (śmiech). Na festiwalu było jakieś 40
stopni w słońcu, na scenie z 10 więcej, bo na łeb buchały nam dodatkowo
ciepłem lampy. Rezultat był taki, że pod koniec raptem 25-minutowego
setu nie wiedziałem czy najpierw zemdleć czy zwymiotować (śmiech). Ale
daliśmy radę, a słuchało nas jakieś 70 osób, co było bardzo pozytywnym
zaskoczeniem – rok temu pamiętam, że po stokroć lepsze od nas zespoły
mogły na małej scenie liczyć maksymalnie na 40 widzów… Reszta imprezy
też była znakomita, szczególnie moment, kiedy Stempel wlazł na scenę
zabisować z Downem… Tego nie spodziewałem się bardziej, niż
hiszpańskiej inkwizycji (śmiech).
MS: To ja już bardziej spodziewałem się tej hiszpańskiej
inkwizycji (śmiech). Fakt – zajammować „Bury Me In Smoke” w towarzystwie
muzyków Down i Karmy To Burn było jak nierealne marzenie, ale się
udało! Co do reszty planów, to trochę koncertów nam się szykuje. 6 lipca
gramy w Mikołowie na festiwalu Mikofest, w przedostatni weekend
sierpnia objeżdżamy razem z Estończykami z Redneck Rampage Wrocław,
Chorzów i Kraków, tydzień później gramy w Sosnowcu na SickFeście, a
październik zamkniemy festiwalem Live Mess w Żorach. A to na pewno nie
koniec, bo szykujemy większą objazdówkę po Polsce, a może nawet
zahaczymy o zagranicę? Zobaczymy, co nam z tego wyjdzie.
Przypomniała mi się wasza historia z wymuszoną zmianą nazwy… i
zastanawiałem się czy nie obrzydziło wam to samego trunku? Albo chociaż
samej marki? Tak swoją drogą, powinni wam odpalić za reklamę, a nie
stroić fochy 😉
WK: Nie, dalej lubimy poczciwego Jacka. Wiesz, biznes iz biznes,
my akurat dużo dla takiej firmy byśmy nie zrobili, oni dla nas – wręcz
przeciwnie. A że nikt nie ma wujka z Tennessee, to tym razem się nie
udało…
MS: Chociaż ostatnio co raz częściej zdradzamy Jacka z czarnym
Johnniem… bo na drugi dzień mamy zdecydowanie lepsze samopoczucie
(śmiech).
Pytał: Piotr Spyra
foto. Marta Lebiocka