Nie ukrywam, że kiedy przygotowywałem się do wywiadu z muzykami J.D. OVERDRIVE do tematu postanowiłem podejść strategicznie. Najpierw rozmiękczyć ich luźnym podejściem, aby później wyciągnąć na światło dzienne nieco spraw zakuluarowych.
Okazało się, że muzycy odpowiadali na pytania z rozbrajającą szczerością, nie robiąc z tematów, w których wietrzyłem sensację, żadnych tajemnic.
Parafrazując tytuł waszej płyty… jak udało wam się wydać ją nakładem Metal Mind? Musieliście pójść z kimś do łóżka? Upić kogoś? I czy generalnie trzeba było za nią przelać waszą południową krew.
Suseł: Cóż, naprawdę nie widzę potrzeby żeby robić z tego tajemnicę: od czterech lat pracuję dla Metal Mindu przy organizacji koncertów i tym sposobem, kiedy wytwórnia omawiała plany wydania kilku nowości (NeraNature czy Luxtorpeda, której to MMP jest dystrybutorem) zaproponowałem dorzucenie też mojej kapeli, jako, że właśnie kończyliśmy nagrywać płytę. Ale żeby było jasne: nie podpisaliśmy kontraktu „bo tak”, musieliśmy najpierw zaprezentować gotowy produkt (nagrania po masterze, projekt okładki itp., wszystko opłacone z naszych własnych środków) i dopiero po koncercie przed Black Label Society, na którym oglądała nas obecna szefowa MMP, pani Mariola Dziubińska, pojawiła się możliwość wydania tej płyty. Można to więc uznać za klasyczną historię z cyklu „byli w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i znali kogo trzeba”. Nie pierwszą i nie ostatnią w przemyśle muzycznym.
Może trochę na siłę szukam w tym drugiego dna… ale jakoś wydaje mi się, że na Śląsku (nota bene silnie bluesem stojącym) dość naturalnie przeszczepić można ciężar i kurz stoner metalu… Czy tytułowa „Southern Blood” dotyczy zatem południa Polski czy też może jednak rejonów zza Oceanu?
Suseł: Ja rozumiem ten „Southern Blood” dwojako – z jednej strony bardzo chcieliśmy zrobić płytę w klimacie amerykańskiego Południa, wzorując się na kapelach, które były pionierami takiej muzyki. Można wręcz powiedzieć, że chcieliśmy zrobić album na wskroś „nie-polski”. Ale z drugiej strony, jak bardzo byśmy się nie starali i tak będziemy bandą pijaków ze Śląska, a nie z Texasu. A czy to źle? W naszych żyłach też płynie południowa krew, tyle, że właśnie polska. Dla mnie jedno nie stoi na przeszkodzie drugiemu – na scenie możemy być chlejącymi whiskey zawadiakami w kowbojskich kapeluszach, poza sceną – oglądającymi mecze piwożłopami. Ostatnie zdanie i tak będzie należało do muzyki…
Jak tak pomyśleć w Polsce jest zaledwie kilka zespołów grających w podobnych klimatach jak wy (przynajmniej niewiele od razu jesteśmy w stanie wymienić z pamięci 😉 ). Skąd zatem wybór takiej drogi? Uważacie że jest zapotrzebowanie na stoner? A może wręcz widzicie niszę do wypełnienia? Jakie są wasze spostrzeżenia?
Suseł: To przyszło bardzo naturalnie, ale też dość niespodziewanie. Wiesz, Stempel rzeźbił tą muzykę na długo przed tym, jak ja dołączyłem do zespołu, w pewnym momencie pracował z jakimś wokalistą, który miał manierę zbliżoną do Comy i muzyka zaczęła lekko w tym kierunku zmierzać. Ale ten wokalista wyleciał i Stempel zaczął od zera, z kilkoma szkicami kompozycji. W tym czasie pojawiłem się ja, odpowiadając na ogłoszenie na rockmetalu, zupełnie nie wiedząc, czego mam się spodziewać. Posłuchałem tych kawałków i stwierdziłem, że mi się trochę z Panterą i Alabama Thunderpussy kojarzą, spróbowałem zaśpiewać w ten sposób i tak to w skrócie wyszło. Ale może sprostuję trochę tego stonera, bo znam kilku ortodoksów, którzy prędzej nazwaliby Justina Biebera wokalistą death metalowym niż nas kapelą stonerową. Przypina nam się kilka łatek, najczęściej taką na której pisze „southern metal”, co nam szczególnie nie przeszkadza. Ja szczerze mówiąc nie wiedziałem nawet, że taki gatunek muzyczny istnieje. Nie wiem, może to wina kiepskiej edukacji muzycznej, ale mi stoner zawsze kojarzył się z kapelami takimi jak właśnie Pantera czy Queens of the Stone Age. Zauważ, że ani jedna nie jest kapelą stricte stonerową. A jednak ja potrafię doszukać się w nich wspólnego mianownika i wiem, że sporo osób ma podobnie. Także z tym stonerem niestety musimy uważać – ja dla spokoju ducha wolę określać naszą muzykę mianem pijackiego rock’n’rolla, hehe. A jeśli chodzi o wypełnienie niszy… Wiesz, mamy na tym polu sporą konkurencję – jest przecież Corruption, Leash Eye, nowe, świetne kapele pokroju Broken Betty, Death Denied, Hellectricity, Palm Desert. Ale znowu, każdy z tych zespołów prezentuje trochę odrębny styl, więc nie wiem, czy mówimy tu o niszy czy raczej o jednym dużym, ale różnorodnym środowisku stonerowym. Mi się bardziej ta druga opcja podoba…
Supportowaliście Down i Black Label Society… to chyba spełnienie marzeń dla zespołu stonerowego. Niebawem zagracie przed Corrosion of Conformity. Czy jest zatem jakaś lista zespołów, którym chętnie otworzylibyście koncert? Czy teraz już czujecie się spełnieni w tej materii?
Suseł: Monster Magnet. Skreślę to z listy i mogę umrzeć szczęśliwy. Ale nie obraziłbym się też za występ przed Sahg, Kyuss, Queens of the Stone Age, Volbeat, Crowbar, Hellyeah…. Cholera, jest tego trochę.
Stempel: Black Label Society jest dla mnie jak Monster Magnet dla Susła – więc teraz na pewno, kiedy przyjdzie zejść z tego świata będę nieco szczęśliwszy (śmiech)! Chociaż gdyby udało się to drugi raz, to miara szczęścia z pewnością by wzrosła. A żeby jeszcze się ubogacić, to poza wspomnianymi przez Wojtka kapelami chętnie stanę na tych samych deskach z Metallicą! W końcu to dzięki płycie Reload zaczęła się moja przygoda z ciężką muzą.
Jak powstają wasze utwory? Czy jamujecie na próbach, obrabiając pomysły Stempla (jako autora muzyki)? Czy przynosi on tematy do ogrania? Jak to wygląda w przypadku J.D. Overdrive.
Stempel: Na próbę przychodzę z gotowym materiałem, zaaranżowanym w taki sposób, jaki akurat tylko ja uważam za słuszny (śmiech). Wtedy dopiero zaczyna się zabawa i w 98% wypadków kształt pierwotny ma jedynie szczyptę wspólnego z kształtem ostatecznym. Wiesz, nie wszystko, co mi w głowie piszczy przenosi się na grę innych instrumentów i musimy kombinować, zmieniać i zastanawiać się, jak to ugryźć aby miało to wszystko sens. Ja układam jedynie nuty i wstępnie aranżuje, natomiast efekt finalny jest zasługą całego zespołu.
Od wydania Pure Concentrated Evil minęły 3 lata… a na debiutanckim pełnym albumie znalazły się 3 utwory, które pochodzą z EPki. Skoro te nagrania dzielą lata – czy waszą intencją było zmienić je w stosunku do wersji pierwotnych?
Suseł: Od początku wiedzieliśmy, że naszym „pełnoprawnym” debiucie pojawią się jeśli nie wszystkie, to przynajmniej większość numerów z EPki. W końcu próby czasu nie przetrwał tylko „Come Full Circle”, reszta natomiast idealnie pasowała do klimatu krążka. Materiał na „Pure Concentrated Evil” i „Sex, Whiskey & Southern Blood” powstawał zresztą mniej więcej w tym samym czasie, jedynie ballada i „Ballbreaker”zostały napisane później. Myślę, że nie chcieliśmy pominąć kawałków z EPki, bo nie chcieliśmy zburzyć całości jaką ten materiał stanowi. A co do aranży, zmieniliśmy dosłownie parę drobiazgów, np. „Stoned to Death” jest teraz nagrany wolniej, ciężej, a „Demonize” doczekał się nowej solówki.
Na albumie stylistycznie wyróżnia się ballada „Into the same river” – akustyczna ze smykami… utwór posiadający fajny feeling… nie boicie się, ze wieńcząc płytę balladą wyjdziecie na mięczaków? Skąd w ogóle pomysł na taki utwór?
Suseł: Pomysł wyszedł od Stempla, który to balladę zawsze chciał popełnić, no i popełnił (śmiech). Dla mnie też to było wyzwanie, zaśpiewać w takim numerze przekonująco, ale właśnie nie „miękko”. Czy wyszło, ocenią jak zwykle słuchacze…. A czemu zakończyliśmy płytę takim a nie innym kawałkiem? Wiesz, według mnie debiutanckie krążki rządzą się własnymi prawami, na takich płytach wiele rzeczy się wybacza. My z tych przywilejów postanowiliśmy skorzystać – stąd lekko kiczowata okładka, wybitnie pretensjonalny tytuł i właśnie ballada na zakończenie. Stempel już mi zapowiedział, że na kolejnym krążku ballady nie będzie. Ale pewnikiem coś innego wymyślimy…
Na płycie pojawia się cover Hendrixa. Dlaczego wybór padł na ten kawałek?
Stempel: Hendrix jest ikoną, a ja chciałem porwać się z motyką na Słońce, bo przecież interpretowanie takich klasyków często bywa przysłowiowym strzałem w stopę (śmiech). Poza tym uwielbiam ten numer i chciałem go zagrać w taki sposób, w jaki sam bym go chciał usłyszeć, czyli z wygarem i większą motoryką. Chłopaków też musiałem przekonywać, aby w końcu zabrać się za ‘Purple Haze’, bo nie ukrywali swojego sceptycyzmu do tego pomysłu. Na szczęście na koncertach okazało się, iż ten numer naprawdę chwyta i sprawdza się w scenicznych bataliach, więc dlaczego miałby się nie sprawdzić na płycie? A to czy nam wyszło, to już jest zupełnie inna historia (śmiech)!
Promocja albumu wręcz galopuje, wywiady w rozgłośniach radiowych (wizyty w zakładach pracy 😉 ) koncerty. Chyba do kompletu zadowolenia brakuje jedynie teledysku… a może taki już powstaje? (jeśli tak) – do którego utworu, (jeśli nie) – który kawałek najchętniej zobrazowalibyście klipem?
Suseł: A powstaje, powstaje, pierwsze zdjęcia „z planu” już poszły na Facebooka i ludzie po czołach się pukają. Klip kręcimy do numeru „Ballbreaker” i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że będzie to jedna z najgłupszych rzeczy, w jakichkolwiek kiedykolwiek uczestniczyliśmy. Jeśli ktoś uważa nasz zespół za zupełnie niepoważny i debilny, dostanie kolejny argument potwierdzający jego rację…
Zmieniliście nieco nazwę, zastępując markę whiskey, skrótem… Czyżby przezorność? Czy też dochodziły do was już echa ewentualnych problemów z nazwą?
Suseł: Znowu żadna tajemnica. Dostaliśmy od miłych panów z Jack Daniel’s Properties, Inc. dwa pisma uprzejmie, acz stanowczo żądające zmiany naszej nazwy. Jako, że nie uśmiechało się nam iść na wojnę z armią amerykańskich prawników, żądanie uszanowaliśmy i stąd teraz „J.D.”. Żeby było weselej, dostaliśmy jeszcze jedno pismo, w którym firma nie ukrywała swojego niezadowolenia ze zmiany nazwy na bardzo podobną. Ale jako, że są to ludzie inteligentni, zdają sobie sprawę, że teraz to nam mogą co najwyżej „terefere” zrobić.
A na koniec… faktycznie lubicie pić whiskey? Nie boli was od tego łeb? No powiedzmy sobie szczerze… mamy jako naród głębokie tradycje jeśli chodzi o przemysł spirytusowy… a tu rock 'n’ rollowcy nawiązują do jakiegoś cholerstwa na myszach pędzonego 😉
Powiedz mi, że to tylko na potrzeby image’u, a na co dzień jak prawdziwi Polacy chlacie piwko i wódzie 😉
Suseł: Największym smakoszem whiskey jest u nas Stempel i z tego, co wiem, to raczej żadna poza nie jest. Ja też zresztą z alkoholi mocniejszych najbardziej lubię łyskacza. Jeśli jest okazja, to przy spędzie zespołowym jedna czy dwie flaszki Danielsa pękną. A na co dzień raczej sięgamy po piwko, w ilościach często hurtowych. Wódkę to ja już tylko piję na weselach albo z przyszłym teściem jak rodzinę mojej dziewczyny odwiedzamy…
Stempel: Ja za „ubarwianie” whiskaczy od Danielsa w górę jestem w stanie zabić… wzrokiem (śmiech). Po prostu lubię tę wódę pędzoną na myszach i tyle! Ale dobrym piwem też nie pogardzę.
Na koniec życzę powodzenia w promocji albumu – i zostawiam wam ostatni akapit na odezwę do czytelników Rock Area 😉
Suseł: Mamy nadzieję, że spodoba Wam się nasza płytka i że zobaczymy się niedługo na koncertach. A tymczasem dużo seksu i whiskey życzymy!
Stempel: Arghhhhh!
Pytał: Piotr Spyra