ISCARIOTA – Justyna Szatny (27.09.2018)

iscariota-justyna

Zespół Iscariota to tak samo klasyczny jak i często niedoceniany reprezentant naszej rodzimej klasyki metalu. O jego najbliższych planach i wielu innych ciekawych rzeczach pogawędziłem sobie z Justyną Szatny.


Zanim trafiłaś do Iscarioty, udzielałaś się w zespole Vanity Fair, z którym nagrałaś jedno demo. Opowiedz mi proszę o tamtych czasach.

Szczerze powiedziawszy to nawet nie wiem czy to demo jest dzisiaj gdzieś w ogóle dostępne. Nawet ja nie mam jego kopii i nie wiem czy takowe posiadają inni spośród byłych muzyków. Vanity Fair to był taki mój wstęp do profesjonalnego grania, aczkolwiek bardzo miło wspominam te czasy. Grałam z nimi przez rok czasu. Wykonywaliśmy muzykę gotycką, w której nie do końca się odnajdywałam, jednak od czegoś trzeba było zacząć. Brakowało mi tam takiego kopa, którego mam w Iscariocie.

Do swojej obecnej grupy dołączyłaś w 2011 roku. Czy pamiętasz dokładne okoliczności swojego akcesu?

Było to tak, że zadzwonił do mnie obcy numer. Odebrałam, był to Piotr Piecak [wokalista Iscarioty – przyp.red.]. Okazało się, że zdobył mój namiar za pośrednictwem jakiegoś naszego wspólnego znajomego, a poza tym widział mnie wcześniej na scenie z Vanity Fair. Na początku byłam trochę zaskoczona. Powiedziałam mu, że owszem możemy spróbować, ale też, że nie wiem jak to wyjdzie, bo ja nawet nie wiedziałam co oni grają. Tak to się właśnie zaczęło, zaczęłam przyjeżdżać na próby, poznałam materiał, który bardzo mi się spodobał. Szczególnie zajęłam się „Celtyckim chłodem”, bo mieliśmy zamiar wydać ten numer na epce. Kroczek po kroczku wdrażałam się w ich muzykę, coraz bardziej mi się podobała. Znalazłam w tym zespole swój własny kawałek przestrzeni, wewnątrz którego mogłam się realizować. Muzyka Iscarioty jest na tyle różnorodna, że byłam w stanie w każdy utwór wpleść coś swojego, jakieś swoje uczucia, a na tym szczególnie mi zależy w trakcie komponowania. Mam tam spore pole do popisu. A Piotr pisze wspaniałe teksty. Są i o życiu, o codzienności, o jego przeszłości, czasem też opisuje moje przeżycia, o których mu opowiadam. Wszystko to jest bardzo fajnie skorelowane. Całość tworzy odpowiednią dawkę emocji wyrażonych w nutach.

Czy przesłuchałaś sobie poprzednie płyty zespołu? Spodobały Ci się? Iscariota wcześniej grała taki dość mocny thrash metal, mieli dwie gitary w składzie, a Piotr grał na perkusji…

No tak (śmiech). Oczywiście przesłuchałam. Musiałam, ponieważ początkowo graliśmy w tym składzie także numery z albumu „Cosmic Paradox”. Przyznam, że dołożenie do tego klawiszy było dla mnie wyzwaniem. Nie mieliśmy wtedy tyle nowego materiału co teraz, a coś trzeba było na tych koncertach zagrać. Wobec tego musiałam to jakoś przygotować, choć niezbyt to do mnie trafiało. Ja jednak zawsze słuchałam takich gatunków muzyki, w których pojawiały się klawisze. Pojawiają się one nie tylko w gotyku, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Można się z nimi spotkać także w doom metalu czy przede wszystkim w black metalu i w progresji. Zależy od tego kto ma jaki pomysł na muzykę, ale ja uważam, że klawisze można wpleść tak naprawdę wszędzie, nawet do thrashu. Istnieją oczywiście ekstremiści, którzy z góry zakładają, że obecność instrumentów klawiszowych w zespole metalowym automatycznie skreśla go z listy grup wartych uwagi. Że to wtedy jest sprzedajne, i że to nie jest już w ogóle metal. To jest najtrudniejsze co czeka na każdego klawiszowca, który chce może nie udowodnić, ale po prostu pokazać ludziom, że tego da się słuchać.

Pierwszym wydawnictwem, które zrealizowałaś z zespołem jest epka „Lilith” z 2012 roku. Jakie masz wspomnienia z tamtej sesji nagraniowej? Twojej pierwszej z Iscariotą?

Bardzo ciekawe doświadczenie. Tamten materiał jest dosyć spokojny. Są tam takie utwory jak np. „Słoneczny wiatr” czy wspomniany „Celtycki chłód”, który nagraliśmy z udziałem Romana Kostrzewskiego. Tamte nagrania potraktowaliśmy jako taki „wstęp”. Jako przygotowanie do wszystkiego tego co się miało dziać potem. Potem, przy okazji „Historii życia” [pierwszy pełnowymiarowy album zespołu nagrany z Justyną w składzie – przyp.red.] było już o wiele ciężej. Po drodze była jeszcze druga epka, „Żeglarze nocy”, ale cała jej zawartość znalazła się potem na „Historii”. Tam już było ostro i szybko. Ten pierwszy longplay był dla mnie kolejnym sporym wyzwaniem.

Kto wpadł na pomysł zaproszenia do współpracy Romana?

Piotrek. Od dawna o tym marzył. Jest wielkim fanem Kata, bywał na jego koncertach w epoce, to kapela z jego młodości. Ja nie pamiętam czasów ich największej świetności z racji wieku.

Ja niestety też nie…

Jest to jakieś jego marzenie, które udało mu się zrealizować. Później zapragnął także, aby na naszej płycie pojawił się Paul Masvidal i to też się stało, na naszym kolejnym albumie, „Upadłym Królestwie”. Próbowaliśmy się też skontaktować z Jordanem Rudessem [od 1999 roku klawiszowiec Dream Theater – przyp.red.], ale on niestety miał dwóch managerów, przez których strasznie ciężko było się przebić. Niestety okazało się, że nie ma na to szans wobec czego ów pomysł został porzucony. Na naszej najnowszej płycie, którą już praktycznie mamy skończoną również pojawią się goście specjalni. Nie będą to co prawda takie sławy jak Masvidal, natomiast na pewno będą to muzycy, którzy znają swoje rzemiosło i obecności których na pewno się nie powstydzimy.

Nieskromnie powiem, ze ja ich raczej na pewno będę znał (wspólny śmiech). Do nowej płyty jeszcze dojdziemy, ale na razie chciałbym się jeszcze zatrzymać przy 2012 roku. „Lilith” wyszło w kwietniu, a już w listopadzie wypuściliście kolejną epkę, także już wspomnianych „Żeglarzy nocy”, stanowiącą bezpośredni punkt odniesienia dla „Historii życia”, bo tak jak powiedziałaś, cały pochodzący z niej materiał trafił potem na album. Czy z założenia tak właśnie miało być, czy jednak była to po prostu kontynuacja poprzedniego wydawnictwa?

To była zamierzona zapowiedź albumu, zdecydowanie. Rozważaliśmy wydanie longplaya od razu, jednak na drodze stanęły kwestie finansowe, a którymi boryka się niejedna polska kapela. Czas studyjny kosztuje, a to spowodowało przesunięcie premiery albumu. Żeby jednak zadowolić fanów zdecydowaliśmy się wydać cokolwiek z nowego materiału. Wszyscy trochę poczekaliśmy, aż w końcu wyszła płyta.

Na przestrzeni lat zespół przeszedł wiele rotacji personalnych i zmian w stylistyce muzyki. Najpierw grali taki bezkompromisowy thrash, nawet o lekko deathowym zabarwieniu, później eksperymentowali z damskim wokalem (na płycie „Pół na Pół” z 2007 roku, gdzie śpiewa znana z Eiera Grażyna Machura), dziś wykonujecie też zupełnie coś innego. Odkąd pojawiłaś się w zespole, zmienił się także jego wizerunek. Z czasem stałaś się główną twarzą obecnego wcielenia Iscarioty. Czy przy okazji „Historii życia” Iscariota była, i czy dziś jest, tą samą Iscariotą co, powiedzmy, w 1995 roku, kiedy ukazał się „Cosmic Paradox”?

I tak i nie. Przede wszystkim po wielu latach do składu wrócił Dominik [Durlik, gitarzysta grupy – przyp.red.], a więc trzon zespołu, który dziś znów tworzy on z Piotrem został na nowo scalony i to jest najważniejsze, bo ta dwójka jest absolutną podstawą Iscarioty. Oni założyli ten zespół i bez nich nigdy by on nie istniał. Uważam, że gdyby teraz Dominik lub Piotr zdecydował się odejść to nie byłoby już po co dalej grać. Ich style też są oczywiście charakterystyczne. Teraz gdy wyjdzie nowa płyta i ludzie będą nas pytać o to czy jej zawartość będzie lżejsza czy cięższa od poprzednich dokonań ja będę odpowiadała, że mimo tych niuansów stylistycznych między albumami, każdy z nich posiada ten niezmienny pierwiastek, który będzie obecny również na najnowszym albumie. Po prostu gdy ktoś włączy ten krążek to będzie wiedział, że to gra Iscariota. Utwory same w sobie na pewno nie będą takie same, będą zupełnie inne.

W ten sposób doszliśmy do waszego ostatniego jak na razie albumu, czyli „Upadłego królestwa”. Płyta znajduje się na rynku już od dwóch lat. Czy po tym czasie jesteś z niej tak samo zadowolona jak w momencie premiery?

Z „Upadłego królestwa” jestem zadowolona właściwie najbardziej, może dlatego, że tu ciut głośniej słychać klawisze (śmiech). Przede wszystkim to pierwszy materiał, który powstawał i był nagrywany w obecnym składzie od początku do końca. Część utworów z „Historii życia” powstała wcześniej i potem dograliśmy do nich nowe. Natomiast ta płyta była robiona w całości przez ten skład. Każdy mógł się wykazać, przedstawić swoje pomysły. Moje np. słychać w „Snach o potędze” gdzie dodałam trochę więcej klawiszowej przestrzeni niż zazwyczaj. Na „Upadłym królestwie” jest spójność, która sprawia, że ten album cenię sobie najwyżej.

Spośród całej Waszej dyskografii mi również ten album podoba się najbardziej. Po jego premierze zagraliście wiele promocyjnych koncertów. Chciałbym zapytać Cię on ten, który odbył się 5 listopada 2016 w nieistniejącej już niestety gliwickiej Czerwonej Cegle. Interesuje mnie on, ponieważ miałem okazję maczać palce w jego organizacji i promocji. Graliście wtedy z Hegemony i Ironbound.

Pamiętam ten koncert bardzo dobrze, ponieważ wokalistka Hegemony, Hania [Świtała – przy.red] wystąpiła z nami gościnnie w utworze „Celtycki chłód”. Połączenie jej operowego głosu z klasycznie heavymetalowym głosem Piotra było dość oryginalne. Przede wszystkim był to fajny, dobrze nagłośniony klub.

Mi szczególnie się spodobała Wasza interpretacja „She-Wolf” z repertuaru Megadeth, bardzo ich lubię. Skoro pokrótce omówiliśmy sobie Wasz dotychczasowy dorobek to poruszmy w końcu temat Waszego nadchodzącego piątego albumu studyjnego. Kiedy się on ukaże i co będzie dokładnie zawierał?

Standardowo 40 minut muzyki (śmiech). Opracowaliśmy już praktycznie cały materiał z wyjątkiem jednego utworu. Teraz skupiamy się na dopieszczaniu szczegółów tak, aby wszystko było zapięte na ostatni guzik. W przyszłym roku zamierzamy wejść do studia.

Czy płyta, wzorem dwóch poprzednich, ukaże się także nakładem Defense Records?

Zobaczymy.

Zauważyłem, że w ostatnim czasie topowe zespoły w Polsce odchodzą od dużych wytwórni i starają się być jak najbardziej niezależni, aby trafiało do nich jak najwięcej zysków ze sprzedaży płyt. Czy myślisz, że gdybyście wydali nowy album własnym sumptem zarobilibyście na nim więcej niż na poprzedniku?

Nie sądzę. Z naszą wytwórnią jesteśmy związani na jasno określonych warunkach i nikt nigdy nie został oszukany. Ciężko mi się wypowiedzieć na temat współpracy z innymi wytwórniami bo nie miałam okazji z żadną współpracować. Przede wszystkim trzeba bardzo uważać przy spisywaniu umów i potem egzekwować ich postanowienia.

Od kilku lat jesteś jedną z głównych twarzy charytatywnej akcji „Temu Misiu”. Twój wizerunek pojawił się na ich pierwszym kalendarzu, z 2017 roku, a w tym roku wracasz na kolejnym. Opowiesz coś o tej współpracy?

Kiedy byłam na pierwszej edycji tego koncertu, a było to w 2015 roku, byłam pod ogromnym wrażeniem tego pomysłu i jego wykonania. Okazało się, można wspomagać fundację charytatywną poprzez rock n’ roll, że są ludzie, którzy wkładają w to całe serce. Ogromny ukłon należy się Monice Szprocie-Olszewskiej, która jest też moją bardzo dobrą przyjaciółką. Bardzo ją cenię i jestem pod ogromnym wrażeniem jej osoby. Wciąż kontynuuje ona swoje dzieło organizując kolejne edycje, ostatnio odbyła się już piąta. Ja byłam na każdej i tak kroczek po kroczku starałam się w to coraz bardziej angażować. Po tej pierwszej edycji powiedziałam jej, że Iscariota jak najbardziej wystąpi na kolejnej. Następnie wzięłam udział w powstawaniu kalendarza, nie przepuszczałam też kolejnych koncertów. Z czasem weszłam w skład teamu, który je organizuje. Bardzo się cieszę, że jestem częścią tego wszystkiego, bo po prostu lubię pomagać. Jako muzyk, jestem z natury osobą bardzo wrażliwą.

Kolejną Twoją ciekawą kolaboracją jest ta z zespołem With. Wystąpiłaś z nimi gościnnie na festiwalu Niech Cisza Milczy w Pyskowicach-Dzierżnie w 2016 roku, gdzie gwiazdą był Kat & Roman Kostrzewski. Jak wspominasz tą z kolei współpracę?

Bardzo ich polubiłam. To świetni ludzie, którzy grają świetną muzykę, takiego klasycznego hard rocka, którego też kiedyś słuchałam. Świetnie wspominam czas spędzony z With, bardzo dobrze mi się z nimi grało. W tym roku ponownie się zeszliśmy, przy okazji ich koncertu w chorzowskim Red & Blacku. Pomimo tego, że dwa lata nie mieliśmy ze sobą ani jednej próby, wyszliśmy na scenę i wypadliśmy równie dobrze co na tym pierwszym koncercie. Cieszyłam się, że mogłam znowu z nimi wystąpić. Propozycji udziałów gościnnych mam całkiem sporo i pośród nich pojawiły się teraz dwie całkiem realne, ale o nich na razie jeszcze nic nie mogę powiedzieć. Ale oprócz With udzielałam się jeszcze na ostatniej płycie Heart Attack i w Strzydze, dla której nagrałam intro do utworu „Upadek Arkony” ze słowami autorstwa dość znanej w środowisku folkmetalowym postaci, czyli Wojciecha Mytnika z Signum Triste. Lubię się sprawdzać w różnych brzmieniach, pod warunkiem, że mi one pasują. Nie jest oczywiście tak, że zagram wszystko o co mnie ktoś poprosi. W sumie to cieszą mnie nawet te propozycje niezrealizowane. Miło, że ktoś docenia mój sposób gry i to w jaki sposób przekazuję emocje. Miło, że ktoś chciałby mieć cząstkę mnie w swojej muzyce.

Jakich artystów i zespołów słuchasz najczęściej? Wiem, że Twoim ulubionym klawiszowcem jest wspomniany już Jordan Rudess. Jakich masz jeszcze innych idoli bądź inspiracje?

Inspiracje czerpię z wielu różnych gatunków muzycznych. Jeżeli chodzi o takie moje ikony to oprócz Rudessa jest to na pewno Jan Sebastian Bach. Myślę, że gdyby żył on w dzisiejszych czasach to byłby metalowcem. Jego kompozycje są niesamowite, w wieku 8 lat to właśnie od nich zaczynałam swoją przygodę z grą na klawiszach. Mam do nich ogromny sentyment. Natomiast jeśli chodzi o zespoły mające na mnie największy wpływ to jednym z nich jest Katatonia. Dziś gra ona zupełnie co innego niż ta mieszanka doom i death metalu, którą wykonywała na początku. Ich muzyka ma w sobie tyle emocji, ze ja odpływam (śmiech). Oprócz tego Emperor, Dimmu Borgir i Evanescence.

Byłaś na koncercie Emperora na ostatniej Metalmanii?

Nie byłam. Nie wiem dlaczego, ale nie byłam. Bardzo tego żałuję. Byłam na Metalmanii rok wcześniej, kiedy grał Moonspell i Samael. Pierwszy z nich też mnie zawsze inspirował w graniu. Ich wokalista powiedział kiedyś pewne słowa, które wywarły na mnie ogromny wpływ. Powiedział: „Nadchodzi czas, kiedy musisz zdecydować czy jesteś na czy pod sceną.” Przeczytałam to w Metal Hammerze, kiedy miałam 16 lat. Wtedy właśnie stwierdziłam, że wolę opcję „na”. Kupiłam swoje pierwsze klawisze i zaczęłam szukać zespołu, z którym mogłabym grać.

Bardzo Ci dziękuję za wywiad. Jakieś słowo na pożegnanie dla naszych czytelników?

Serdecznie wszystkich pozdrawiam, oczekujcie nowego albumu Iscarioty.

Rozmawiał Patryk Pawelec
Zdjęcie: Kinga Dziwota

Dodaj komentarz