IRON BUTTERFLY – Lee Dorman (02.11.2010)

IRON BUTTERFLY - Lee Dorman

Lee Dorman – basista Iron Butterfly. Dołączył do legendy kalifornijskiej sceny muzycznej przed nagraniem drugiego, przełomowego w karierze albumu “In – A – Gadda – Da – Vida”. Po rozpadzie kapeli założył supergrupę (jakbyśmy to określili w dzisiejszej terminologii) Captain Beyond. Dziś pozostaje „strażnikiem pieczęci” w Iron Butterfly, jedynym muzykiem pamiętający złote czasy grupy, który pozostał w jej składzie.


– Dlaczego polscy fani Iron Butterfly tak długo musieli czekać na Waszą pierwszą wizytę?

– Cóż, nie jestem pewien… najprawdopodobniej dlatego, że nie znalazł się wcześniej żaden lokalny promotor, który byłby zainteresowany sprowadzeniem tutaj naszego zespołu. To pierwszy raz kiedy zostaliśmy zaproszeni i oto jesteśmy! (śmiech)


– Mam nadzieję, że nie ostatni raz…

– Zobaczymy co się zdarzy…


– Najbardziej rozpoznawalny utwór w repertuarze zespołu to oczywiście „In – A – Gadda – Da – Vida”. To prawda, że początkowo był on krótką balladą country?

– Tak, kawałek miał może z 2-3 minuty, był utrzymany w wolnym tempie, ale raczej nie w stylu country. Kiedy zdecydowaliśmy się nad nim popracować całym zespołem, rozrósł się do siedemnastominutowego monstrum. Dla nowych muzyków w grupie, czyli mnie i gitarzysty Erika Branna, który niestety już nie żyje, był to tak naprawdę pierwszy poważny kawałek Iron Butterfly, w którym wspólnie zagraliśmy. Było to więc także coś z eksperymentu, daliśmy się ponieść dźwiękom, by zobaczyć dokąd nas zaprowadzą. Tak to wyglądało…


– Rzeczywiście nagraliście go za pierwszym podejściem?

– Zasadniczo tak. Potem tylko zostały zrobione jakieś nakładki gitary i partii wokalnej. Ale muzykę nagraliśmy w pierwszym podejściu.


– Co Twoim zdaniem spowodowało szybki rozpad zespołu na początku lat siedemdziesiątych?

– Graliśmy mnóstwo koncertów, a kilku z nas miało żony i małe dzieci, zdecydowaliśmy, by zrobić sobie przerwę.. Jednak niektórzy muzycy opuściło szeregi Iron Butterfly. Ja wystartowałem z nowym projektem, który nazwałem Captain Beyond. No a później nastały już inne czasy… Eric powrócił do zespołu, razem z Ronem (Ron Bushy – perkusista IB, przyp. red.) próbowali coś zrobić. Doug i ja daliśmy pozwolenie na to, by działali jako Iron Butterfly, nagrali w połowie lat siedemdziesiątych dwie płyty „Scorching Beauty” oraz „Sun & Steel”, ale i tamten skład się rozleciał. Później zespół zbierał się na trasy koncertowe w różnych składach, a teraz ja jestem jedynym z wczesnego okresu, który gra w tej kapeli. Ron chciałby przeprosić wszystkich fanów, że nie mógł przyjechać na europejskie koncerty. Parę tygodni temu dopadły go poważne problemy zdrowotne, przeszedł operację, lekarze zabronili mu podróżowania i koncertowania na trzy miesiące. Naprawdę mieliśmy dużo szczęścia, że udało nam się znaleźć świetnego bębniarza, który zastąpił Rona. Nie wiem, czy Ron nie będzie musiał w ogóle przejść na muzyczną emeryturę, nie wiem w jakim stanie zdrowia obecnie się znajduje…


– W latach sześćdziesiątych koncertowaliście wspólnie z Jefferson Airplane, czy The Doors. Jak zapamiętałeś Jima Morrisona z tamtego okresu?

– Jego dziewczyna mieszkała po sąsiedzku, więc wpadaliśmy na siebie często. Zagraliśmy parę sztuk razem z The Doors, ale zwykle mijaliśmy się na różnych festiwalach, bo na przykład my występowaliśmy po południu, a oni wieczorem. Jima zapamiętałem jako normalnego gościa, nie był jeszcze pod wpływem tych wszystkich używek, które później go zniszczyły.


– Byłeś fanem Doorsów?

– Można to tak określić. Co prawda nie byliśmy jakoś szczególnie sobie bliscy towarzysko, ale nasze relacje zawsze opierały się na koleżeńskich relacjach.


– We wspomnianym wyżej Captain Beyond dało się usłyszeć wpływy twórczości Carlosa Santany.

Tak, to zdarzyło się na drugim albumie. Bobby (Caldwell – przyp. red.) odszedł ze składu i zaangażowaliśmy gości z południowej Florydy, którzy wnieśli nieco inną stylistykę do grania. Jakieś dwa – trzy lata później, wytwórnia zaproponowała nam nagranie kolejnej płyty. Bobby wrócił, ale z kolei Rod zrezygnował ze śpiewania. Pozyskaliśmy innego wokalistę, nagraliśmy płytę, ale to był koniec. (potem grupa reaktywowała się w 1998 roku, nagrała nawet minialbum). Cóż, byliśmy zespołem muzycznych indywidualności, a nie grupą popową. Nie pasowaliśmy do tego, co działo się w połowie dekady lat siedemdziesiątych. Ale Captain Beyond był fajnym projektem, wiele osób go lubiło…


– Rod Evans, eks – wokalista Deep Purple, narobił później trochę głupot w życiu. Jak wspominasz go z czasów współpracy w Captain Beyond?

– Był bardzo sympatycznym przyjacielem. Lubiłem go. Dużo gadaliśmy o jego życiu w Anglii. Cóż, mogę powiedzieć, fajny koleś, prawdziwy rockandrollowiec.


– Jesteś w kontakcie z Dougiem Ingle?

– Nie bardzo. Kiedyś dostaliśmy zaproszenie od stowarzyszenia muzycznego w San Diego, ale zamiast Douga przyjechał jego syn, ponieważ Doug rozchorował się, groziło mu pójście do szpitala. Ja zaśpiewałem partie wokalne na tym występie. Doug nie oddzwonił do mnie, nie rozmawialiśmy już od dłuższego czasu.


– Podobno zupełnie porzucił muzykę i zarabia na chleb w inny sposób.

– Tak, ale nie orientuję się jak obecnie wygląda jego życie prywatne.

rozmawiał: Robert Dłucik

Dodaj komentarz