Hipgnosis to zespół do którego bezwzględnie pasuje jedno określenie –
kultowy. Nie płyną głównym nurtem a tworząc swój własny dźwiękowy świat
zachwycają swoich oddanych słuchaczy. Muzyka zespołu jest wyjątkowa i
wymagająca i jako taka w pewien sposób szlachetna. Okazją do
przeprowadzenia wywiadu było wydanie na płytach winylowych dwóch
ostatnich krążków grupy. Na pytania odpowiadał perkusista Hipgnosis –
SeQ.
Wasze dwie płyty „Sky is the Limit” oraz „Relusion” trafią na winyle.
To chyba marzenie każdego artysty, wydać płytę w ten sposób?
Nasze na pewno! A dla mnie to trochę spełnienie snu, sam zbieram muzykę w
postaci kompaktów i winyli, mp-trójki jako forma słuchania czy co
gorsza kolekcjonowania muzyki to nieporozumienie. Niestety gorsze
wypiera lepsze, od kiedy poszła za tym technologia, klamka zapadła.
Padło na ten temat tak wiele już słów, że nie ma sensu, abym je
powtarzał. W każdym razie całym sercem należę do frakcji „płytowej” i
takim już pozostanę. Nie mam zamiaru pozbawiać się tego czegoś, kiedy
obcuję z płytą, która stanowi jakąś całość, jakąś myśl. Koniec kropka,
jestem niereformowalny.
Jak doszło do współpracy z AudioCave?
Znam się z Andrzejem z AudioCave od wielu lat, choć był czas, kiedy nie
mieliśmy ze sobą kontaktu, zniknął mi z horyzontu. Spotkaliśmy się w
Krakowie na pierwszym koncercie UK i okazało się, że wciąż mamy o czym
gadać. Wróciły różne dawne klimaty, choć niestety obaj jesteśmy wściekle
zagonieni i nie mamy już możliwości spędzania czasu jak kiedyś.
Niemniej bardzo go zainteresowała moja aktywność muzyczna, posłuchał,
pomyślał – trochę to trwało, bo okoliczności nie były sprzyjające, ale
kiedy nadszedł odpowiedni ku temu czas, powiedział: „Chcesz? Robimy!”
Bardzo chciałem, aby Hipgnosis ukazało się w tej formie, jako
przeciwieństwo całego tego plikowego słuchania i ściągania. Niestety nie
było nas nigdy stać finansowo na taką realizację. To pierwszy
przypadek, kiedy nasza muzyka ukazuje się w zewnętrznej firmie. Pewnie
zresztą prędko się to nie powtórzy, bo samodzielność pozwala nam robić
wszystko tak jak chcemy, bez oglądania się na innych. To warunek
konieczny istnienia tego zespołu. Tutaj jest trochę inaczej, poszliśmy
na kompromis jeśli chodzi o stronę graficzną wydawnictwa – ale jaki to
tak naprawdę kompromis? Tomasz Sętowski robi tak piękne rzeczy, że w
ciemno można było być spokojnym o rezultat. A o dźwiękach i tak
decydowaliśmy tylko my – czyli jak zawsze.
Z tego co widziałem do tej pory, wydawnictwa z logiem tej firmy
charakteryzują się niezwykle wysoką jakością wykonania. Możesz zdradzić
jakieś szczegóły dotyczące wizualnej strony wydania albumów Hipgnosis?
Myślę, że będzie to naprawdę coś pięknego. Sporo detali, które naprawdę
powinny sprawić nabywcom satysfakcję. Ale pozwól, że przemilczę
szczegóły, niech większość zostanie tajemnicą, wtedy przecież jest
dopiero przyjemność z rozpakowywania po raz pierwszy! To trochę jak
prezent, nie wiesz co jest wewnątrz!
Wiadomo, że do boksu trafi również album z pracami Tomasza Sętowskiego, tak więc nie będzie to tylko wydawnictwo muzyczne.
Wręcz odwrotnie – to jakby wspólne realizacje, Jego i nasza. Ani nie są
to tylko płyty, ani tylko album z obrazami. To jedna całość, która się
przenika – oglądasz, słuchasz, takie doznanie na wielu płaszczyznach.
Może to nawet pewnego rodzaju ewenement, nie tylko ciekawostka
wydawnicza.
Całość spina fakt, że całkiem niedawno, po wielu już wspólnych przecież
działaniach, okazało się, że i Tomasz i ja mamy wręcz te same fascynacje
muzyczne. Tak więc to nie przypadek! A już najbardziej niesamowity jest
dla mnie fakt, że póki co … nigdy jeszcze nie spotkaliśmy się twarzą w
twarz! Nastąpi to dopiero 8 grudnia, na koncercie w dniu premiery!
Box ma się ukazać w limitowanym nakładzie 300 sztuk – szykuje się więc (w przyszłości) prawdziwy biały kruk.
Prawdę powiedziawszy AudioCave postanowiło podnieść nakład do 500 sztuk,
co nas bardzo cieszy, ale faktycznie nie zmienia to faktu unikatowości.
Byłoby pięknie patrzeć na emeryturze na te sporadyczne aukcje na
eBay’u…
Wiadomo, że utwór „Ummadellic” (ze „Sky is the Limit”) ukaże się w
nieco zmienionej formie – powiesz więcej dlaczego podjęliście taki krok?
Po pierwsze już jakiś czas temu zrobiliśmy odmienną, instrumentalną
wersję tego utworu. Na skrzypcach gościnnie zagrała Tylda i jest to
perełka na tej płycie. Po 6 latach od premiery mogę śmiało powiedzieć,
że w tej wersji „Sky Is The Limit” jest dla mnie idealny. Gdy doszło do
pierwszych rozmów o winylach, właściwie nikt nie miał odmiennego zdania,
stwierdziliśmy – dajemy tę wersję i koniec. Poza tym to nagroda dla
kolekcjonerów – na kompakcie muzyka jest inna.
Czy pozostałe utwory zostały poddane jakimś poprawkom czy to wersje znane z CD?
Reszta jest bez zmian, nie było potrzeby ingerowania w ten materiał.
Zmiana dla samej zmiany albo „jakiś tam” remaster – po co? Kiedyś ludzi
kręciły remasterowane wersje, nawet czasem była to konieczność, bo
materiał przygotowywany wiele lat temu na winyl w niektórych sprawach
nie sprawdzał się na CD, ale popatrz – teraz bardzo wielu zbieraczy
szuka właśnie nie poprawianych wersji albo wręcz zbiera płyty analogowe.
Nawet jeśli zawierają one jakieś niedociągnięcia, niesłyszalne w latach
wydania, to te niedoskonałości są prawdziwe! I to jest meritum takiego
zbieractwa! Sam czasem poddaję się szaleństwu, żeby mieć – za nielichą
nierzadko sumę – pierwsze tłoczenie jakiejś płyty.

Jak postrzegasz „Relusion” z perspektywy czasu? Zmieniłbyś coś czy zostawił tak jak jest?:-)
Szczerze? Podciągnąłbym bardziej bębny. W studio jednak po pierwsze
bałem się przesadzić, bo to mój instrument i nie chciałem sprawiać
wrażenia, że eksponuję samego siebie ponad miarę, po drugie zależało mi
na takiej produkcji sprzed lat – wiesz, bez brzmieniowej agresji
perkusji w rodzaju Portnoya czy współczesnego metalu ( Trivium na
przykład ). Jak słuchasz starych płyt, nie ma aż takiej dominacji
bębnów, one są żywe, oddychają. Teraz wszystko się kompresuje,
triggeruje i wychodzą cybernetyczni perkusiści. Fakt, poziom gry na tym (
i nie tylko na tym ) instrumencie poszedł ogromnie do przodu, dziś Cozy
Powell nie robi już takiego wrażenia jak w swoich czasach, w samym
Krakowie jest setka lepszych, ale też studia i wymagania dotyczące
doskonałości odhumanizowały perkusję – szczególnie chyba właśnie ten
instrument.
Mówiąc więc, że przygłośniłbym nie znaczy, że zmieniłem zdanie, czasem
po prostu mam wrażenie, że odrobinę bardziej zarysowany puls byłby
lepszy. Ale szczerze mówiąc to dla tej płyty nie ma aż takiego znaczenia
…
Myślicie może już nad kolejną płytą? Wraz z „Relusion” zawiesiliście sobie poprzeczkę dość wysoko.
Kilka osób powiedziało, że ciężko będzie nam ten album przeskoczyć. Nie
wiem, chyba nie mam zamiaru nigdzie „skakać”. Tu chodzi zupełnie o coś
innego. Przygotowywałem się do tej płyty bardzo długo – nie tylko
muzycznie, ale także jeśli chodzi o przekaz. Długo dyskutowaliśmy różne
sprawy w zespole i z tego dopiero urodziła się ta forma. To musi trwać,
musi dojrzeć. Za żadne skarby nie pozwolę sobie na to, żeby Hipgnosis
nagrał nieważną płytę. Nieistotne, że ludzie mówią „nagrywajcie coś, bo o
Was zapomną”. Może i jest takie ryzyko, ale potem, kiedy patrzysz na
muzykę z perspektywy lat, nie ma znaczenia ile czasu dzieliło
poszczególne wydawnictwa. Ważnie jest, co z nich zostało. Mamy ambicję,
aby komuś chciało się słuchać naszych dźwięków także w przyszłości.
Więc nie ma sensu się spieszyć. Musimy wiedzieć o czym chcemy
opowiedzieć. Musimy wiedzieć jak. Musi to w nas dojrzeć. Musimy pograć
nowe rzeczy na koncertach i zobaczyć twarze ludzi. Coś poprawić. Pomału…
Mamy jeden utwór, ogrywamy go na próbach, jest siłą rzeczy bardzo
„relusion” i pewnie doskonale pasowałby do tej płyty, ale … dajmy temu
czas.
Co z koncertami? Hipgnosis nigdy zbyt dużo nie grał, ale czy w tym temacie planujecie jakąś zmianę?
Tutaj akurat nie jest naszym zamiarem grać mało, wręcz odwrotnie. Tyle,
że na pewne rzeczy nigdy się nie zgodzimy ( np. propozycja zagrania jako
support pewnego znanego zespołu, tylko mielibyśmy za to zapłacić ), na
pewnych koncertach zagrać nie chcemy, bo zmęczymy ludzi i siebie.
Właściwie przez te 8 lat istnienia nigdy nie zagraliśmy sztuki
„niewłaściwej” dla przypadkowej publiczności. To bardzo dobrze.
Druga część prawdy jest taka, że dla zespołów z naszej półki w Polsce
prawie nie ma miejsca. Kluby stroją fochy, wielu ludzi woli YouTube… Ale
wciąż mam nadzieję, że to się dla nas zmieni. Póki co wolimy, aby każdy
występ był świętem, ważnym przeżyciem. Rutyna nam nie grozi, ale chyba
to też daje siłę, nie sposób znudzić się zespołem i sobą nawzajem.
Pytania: Piotr Michalski
Foto: Grzegorz Chorus