Cytując notę wydawniczą: Muzycy HELLECTRICITY dobrze są znani polskiej publiczności. Związani są z grupami: Corruption, Lostbone, Hedfirst, Carnal czy The Supergroup. W przypadku płyty „Salem Blood” mamy do czynienia z powrotem do klasyki z lat 80 – tych tyle, że w nowoczesnym, świeżym wydaniu.
Kto rzucił pomysł założenia kapeli?
Rufus rzucił przez okno, a ja złapałem… Graliśmy chyba w 2009 roku wspólne koncerty Corruption i Lostbone i w Skarżysku wyczailiśmy z Rufusem, że jesteśmy sąsiadami, a na dodatek mamy rodziny w Świętokrzyskim. Od słowa do słowa Rufus rzucił, że może by coś pograć razem nowego. Powiedziałem, że pewnie, ale jeśli to w klimacie Motorhead. Z tym ostatnim chyba nam nie wyszło (śmiech).
Udzielacie się w różnych zespołach, macie też pewnie sporo zajęć pozamuzycznych, bo z grania ciężko obecnie w Polsce się utrzymać. Jak dajecie radę to wszystko pogodzić?
Kazdy z nas ma na to pewnie inną odpowiedź. Na pewno wymaga to poświęceń, ale też zmysłu logistyczno planistycznego (śmiech). Wiesz co – wydaje mi się, że jeśli czegoś się naprawdę chce, to znajdzie się sposób aby się udało. Poza tym – chyba każdy z nas ześwirowałby bez grania, to jak nałóg, więc trzeba znaleźć drogę jak go zaspokajać.
Słuchając „Salem Blood” można odnieść wrażenie, że materiał powstał bardzo szybko, w studiu też nie było żadnego zbędnego kombinowania, dogrywania setnej nakładki… Nie mylę się?
Nie mylisz się. Większośc numerów powstała bardzo sprawnie i naturalnie, część pomysłów wyszła z improwizacji na próbach, część riffów przynieśliśmy z domów, ale poszło naprawdę bardzo szybko. W studiu całkowicie świadomie poszliśmy w stronę tego jak nagrywało się płyty w latach 80-ych i 90-ych. Nie mielismy możliwości nagrywania na taśmę, ale poza tym chcieliśmy ograniczyć edycję do minimum i uzyskać nieco inne od obecnie modnego, brudne i nawet chamskie brzmienie. Nie wygładzać wszystkiego, nie pilnować każdej nuty, sprawić by było to jak najbardziej żywe i naturalne. Mozesz mi nie wierzyć, ale są na tej płycie momenty gdzie nawet bębny są myszką nie tknięte. Wiśnia nagrał bębny w jeden dzień, ja bas w 4 godziny, a gitary chyba w dzień lub dwa, nie pamiętam. Kuba też szybko sie upował z jego partiami.
Który kawałek został ukończony jako pierwszy? Tworzyliście jeszcze materiał w studiu, czy wszystko było przygotowane przed sesją?
Pierwszy powstał „Pleague 69”. Wszystkie numery były gotowe przed wejściem do studia. Nie pamiętam, czy Rufus miał już wszystkie teksty, ale muzycznie wszystko było gotowe.
Kto najbardziej udzielał się kompozytorsko?
Najwiecej pomysłów wyszło ode mnie i od Kuby, pewnie z racji tego, że to gitarowa muza, a my gramy na gitarach. Jakoś tak po pół, no – może wcisnąłem ze dwa riffy więcej (śmiech). Jeden numer powstał z pomysłu Wiśni. Natomiast w zasadzie wszystkie z wyjątkiem „Silver bullets”, który można powidziec jest mój i „Wolf Or Man”, który można powiedziec jest Kuby, robiliśmy wspólnie. Zaczynaliśmy od przyniesionego pomysłu lub motywu zaimprowizowanego na próbie i każdy dorzucał jakieś klocki. Wydaje mi się, że całkiem fajnie udało nam się z Kuba uzupełnić swoje pomysły. On dodał refren do mojego, ja zwolnienie do jego itd. Rufus i Wiśnia też mieli duży wpływ i na aranżacje i na niektóre riffy. Więc całościowo to była praca całej czwórki. Na samym początku udział mieli tez Hellriser i Cyprian – nasza była sekcja rytmiczna. Na pewno mieli wpływ na jakieś detale pierwszych numerów, jednak rozstaliśmy się w początkowej fazie powstawania materiału.
W dzisiejszych czasach trudno o podpisanie kontraktu, długo musieliście szukać wydawcy?
Nie szukaliśmy. Jest to dla mnie równie zaskakujące, co zajebiste, ale
wysłaliśmy materiał tylko do Metal Mind, a oni zdecydowali się go wydać.
A ponieważ w dzisiejszych czasach jest dokładnie tak jak mówisz – tym
bardziej mnie to cieszy. A na dodatek już chwilę ze sobą pracujemy i
smiało możemy powiedzieć, że ekipa MMP robi kawał dobrej roboty przy
promocji „Salem Blood”.
Okładka płyty to świadomy powrót do wspaniałego kiczu lat
osiemdziesiątych. Przybliżcie proszę na jakich płytach edukowaliście się
muzycznie jako dzieciaki?
Każdy z nas miał swoich faworytów, ale wydaje mi się, że wszyscy smiało
możemy się podpisać pod takimi zespołami jak Metallica, Slayer,
Motorhead, Black Sabbath, Megadeth (z wyjatkiem Kuby, ale kto by go
słuchał), Paradise Lost, Death. Jest tego cała masa. Wszyscy jesteśmy
fanami thrash, death metalu z lat osiemdziesiątych, Rufus lubi też old
schoolowy black metal, a do tego wszyscy lubimy też bardziej rockowe
tematy. Okładka miała być dokładnie taka jaka jest – chcieliśmy uzyskać
klimat z wczesnych okładek Death, czy Helloween i chyba nam się udało.
Teraz już mało zespołów robi takie grafiki. Dla mnie w ogóle ta płyta
jest ukłonem w stronę tego, czego słuchałem na samym początku przygody z
muzyką.
Niebawem zagracie przed Jornem Lande. Jak wyglądają dalsze plany koncertowe?
Zagramy 16 grudnia na WARSZAWA BRZMI CIĘŻKO w Warszawie w Proximie.
Pojawiają się też jakieś pomysły na inne sztuki – zobaczymy. Na pewno
będziemy chcieli, żeby grafik koncertowy jakoś się nam zapełniał, ale
też nie sądzę, abyśmy grali tyle co Lostbone czy Corruption. Chociaż,
nigdy nie mów nigdy!
Na koniec proszę o kilka słów dla Czytelników portalu RockArea…
Dzięki, że doczytaliście do tego miejsca (śmiech). Wpadajcie na nasze
profile na Facebook i Myspace, no i oczywiście do zobaczenia pod sceną!
Pytał: Robert Dłucik