„MAMY OGIEŃ W DUPACH”
Po prawie 4 latach od ukazania się płyty „Neony” kolejną szarżę przypuszcza krakowski Heart Attack. Przy okazji koncertu w Gliwicach porozmawiałem sobie z obecnym składem zespołu, który tworzą Hevi (perkusja), Raqieta (bas) oraz Młody Hansen (wokal i gitara).
Pierwszy raz byłem na koncercie Heart Attack w marcu 2015 roku,
tuż przed wydaniem albumu „Neony”, kiedy w zespole wraz z Hevim
występowali Szikago, Bobby i Dźwiedziu. Czym różni się dzisiejsze
wcielenie zespołu od tamtego i innych poprzednich?
Hevi: Przestaliśmy się zastanawiać nad tym, czy skład
jest ważny, a skupiliśmy się na tym, czy wciąż bawi nas robienie muzyki.
Ponieważ niektórych byłych członków przestało to bawić, musieliśmy się
pożegnać. Teraz mam taką ekipę, po której widzę radość z odgrywania
zarówno starego materiału jak i tworzenia nowych dźwięków. Nie ukrywam,
że na początku miałem wątpliwości, czy to może się udać z ludźmi dużo
ode mnie młodszymi, ale udało się za co im dziękuję. Pobudzili oni we
mnie na nowo chęć tworzenia. Wiadomo, że dla aktywnie koncertującego
zespołu każda stagnacja stanowi problem. W tej chwili mamy nagrany
czwarty album, a już teraz przygotowujemy materiał na piąty. To jest
zajebiste i świadczy o tym, że idziemy w odpowiednią stronę. Jestem
bardzo zadowolony z Natalii i z Młodego, świetnie się uzupełniamy i
rozumiemy, potrafimy sobie dużo rzeczy wytłumaczyć tak, aby nikt nie
musiał niczego tłumić w sobie. Gramy bo nas to bawi. Jeżeli przestanie
nas to bawić to przestaniemy to robić. Po ponad dwudziestu latach grania
w różnych kapelach, każda próba, która pokazuje, że wciąż mogę coś z
siebie wykrzesać daje mi satysfakcję. U nas nie ma tzw. „męczenia buły”
czy „męczenia wora” tylko jest robienie czegoś zajebistego dla dobrej
zabawy, co myślę, że się nam udaje.
Do tego co jest i co będzie wrócimy później, na razie
zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy tym co było. Trzy poprzednie
albumy nagrałeś z trzema różnymi wokalistami. Każda z nich jest nieco
odmienna stylistycznie. Jak oceniasz te płyty dzisiaj? Umiałbyś wskazać
najlepszą?
Hevi: Najlepsza jest ta, którą robimy teraz. Jest nawet
lepsza od tej, która wciąż czeka na wydanie ( 😀 ). To co powstaje
obecnie jest czymś zupełnie nowym, czymś do czego przez te kilkanaście
lat istnienia zespołu nawet się nie zbliżyłem. Jest tak dzięki tej nowej
energii wniesionej do kapeli przez młodzież. Sam jestem ojcem dwóch
zajebistych córek, które codziennie dają mi kopa do działania! Płyta
powinna być dziełem zespołu oraz osób z nim współpracujących. W
przypadku Heart Attack wszystko w największym stopniu ogarniałem zawsze
ja. Do starych płyt wracam bardzo chętnie, jednak wolę patrzeć w
przyszłość, a moim największym motorem do działania jest fakt, iż ciągle
jesteśmy w stanie stworzyć coś nowego, świeżego i dającego nam
satysfakcję. Jeżeli publiczność reaguje na to entuzjastycznie, tak jak
ty w trakcie dzisiejszego koncertu, to znaczy, że idziemy w dobrym
kierunku. Wiesz, ja sobie mogę na scenie żartować, że to jest pop metal,
bo sami sobie robimy z tego jaja. Natomiast kiedy widać po nas, że
sprawia nam autentyczną radość to słuchacz wie, że robimy to szczerze.
Na tym polega urok rock ‘n’ rolla – wszystko trzeba robić z pasją, nie
na siłę. Nie chcę wskazywać najlepszego albumu z dotychczasowych trzech,
na każdym z nich mam swoje ulubione numery. Umówiliśmy się z Młodym, że
ograniczamy na koncertach granie tamtych materiałów. Z „Polarisa” nie
gramy nic, z „Focusa” tylko jeden kawałek. Z „Neonów” gramy trochę
więcej, ale tak jak już powiedziałem wciąż idziemy do przodu, napinamy
klaty i napierdalamy. Tu nie ma miejsca na…
…na pitu-pitu?
Hevi: Na pitu-pitu, na ballady czy na jakieś smętne
pierdolenie o nie wiadomo czym. Trzeba wciąż ewoluować i wykorzystywać
wspomnianą przeze mnie energię, którą mamy w tym momencie. Niektóre z
naszych utworów, wykonywane pierwotnie przez skład pięcioosobowy
wykonujemy teraz jako trio! Kurwa! To nauczyło mnie osobiście inaczej
patrzeć na instrument, teraz wszystko jest bardziej czytelne, nie
zasłonisz tego ścianą dźwięku, jak Młody gra solo, to zostaje sama
sekcja, i wszyscy słyszą, co jest grane. Jest śpiewający gitarzysta,
który jest przywiązany do mikrofonu. Nie może sobie hasać po scenie, po
przy każdym wejściu wokalu musi wrócić, choć wspomagam go na drugim
mikrofonie. Ostatnie miesiące wzniosły nas na taki pułap, gdzie możemy
sobie pozwolić na zupełnie nowe rozwiązania.
Owym śpiewającym gitarzystą jest obecnie Marcin. Jak wspominasz swoje pierwsze spotkanie z Hevim i akces do kapeli?
Młody Hansen: Pierwszego spotkania dokładnie nie
pamiętam, ale wydaje mi się, że było to u niego w domu. Na początku
grałem tylko na gitarze, nie byłem wokalistą…
Hevi: Ja pamiętam bardzo dobrze, próby grywaliśmy u
mnie na wsi, a Młody stresa miał, bo nie pozwalałem mu pić w trakcie
próby, tylko dopiero po :D.
Młody Hansen: Pierwsza próba na pewno nie była jakaś
wielce zajebista, nie było tego flow. No ale jakoś to poszło, wkrótce
zaczęliśmy grać kolejne próby i pierwsze wspólne koncerty. Z czasem
zaczęło się to odpowiednio kleić. Grałem sobie wcześniej z kumplami w
Bochni i później przez cztery lata szukałem kapeli. Napisałem do Heviego
po tym jak zobaczyłem ogłoszenie, że szukają gitarzysty.
Raqieta: Serio tak to się zaczęło?
Młody Hansen: Już nie pamiętam czy to ogłoszenie wrzucił Dźwiedziu czy Hevi, ale pamiętam, że to właśnie z Hevim rozmawiałem przez telefon.
Raqieta: No to trafiłeś tak samo jak ja.
Młody Hansen: Przyjechałem na pierwszą próbę, potem
druga, trzecia. I nagle mówią mi, że gram za tydzień koncert. Że jak nie
umiem kawałków to się mam nauczyć. Nie było, że boli, jak powiedziałeś,
że się nauczysz to się musiałeś nauczyć. Na samym początku nie chciałem
jeszcze grać koncertów, ale skoro już się zgodziłem to zaczęliśmy
jeździć.
Słuchałeś poprzednich płyt zespołu w całości czy tylko tych numerów, które musiałeś przygotować?
Młody Hansen: Przesłuchałem wszystkie, jednak muszę
przyznać, że „Polarisa” znam najgorzej, „Focusa” i „Neony” znacznie
lepiej. Kiedy dołączyłem do zespołu, to skupialiśmy się na utworach z
„Neonów”, ponieważ tamta trasa promowała właśnie tę płytę, więc z niej
graliśmy najwięcej.

Wniosłeś
do zespołu swój pierwiastek. Czy jednak sprawiało Ci trudności
dopasować swój wokal do numerów oryginalnie śpiewanych przez innych?
Styl którego z Twoich poprzedników leżał Ci najlepiej?
Młody Hansen: Każdy z nich był inny, każdy miał jakieś
tam swoje lepsze i gorsze momenty. Najlepiej mi siadł Drzewo, który
śpiewał na „Focusie”. Moim zdaniem to bardzo uniwersalny wokalista. Mimo
wszystko każda płyta Heart Attack ma swój indywidualny klimat, nie mogę
powiedzieć, która była najlepsza.
Natalia, jesteś najmłodsza w zespole, zarówno wiekiem jak i stażem. Jak długo już grasz z Hevim i Marcinem?
Raqieta: Dopiero kilka miesięcy, od sierpnia. Kilka
kapel już mam za sobą, ale żadna nie działała tak intensywnie jak Heart
Attack. Na początku pomyślałam, że może i będziemy tam grać jakieś
próbki, ale w końcu to również się rozpadnie. Ale Hevi powiedział, żebym
zarezerwowała sobie terminy na miesiąc do przodu i coś tam dalej
pierdolił, a ja w końcu i tak nie ogarnęłam tego kalendarza. No i na
kolejnej próbie zapytał mnie „Ogarnęłaś kalendarz? Gramy za tydzień.”, a
ja takie „o kurwa, nie”. W końcu ogarnęłam ten kalendarz i okazało się,
że nie mam żadnego wolnego weekendu bo co tydzień nakurwiamy. To było
dla mnie takie wow, bo wcześniej przez rok nie grałam żadnych koncertów.
Heart Attack zmusił mnie do powrotu w te zajebiste rock n’ rollowe
klimaty.
Hevi, wspomniałeś o Waszej nadchodzącej czwartej płycie, która
jest obecnie w fazie miksowania. Opowiedz, co się na niej znajdzie.
Hevi: Płyta jest concept albumem, to po pierwsze. Po
drugie nagraliśmy numery, które nam po prostu wchodziły. Założenie
mieliśmy takie, że do każdego utworu zapraszamy kogoś innego. Są to
ludzie, których poznaliśmy w trakcie naszych wojaży. Mamy na tej płycie
kawałki grane na trzy gitary i takie, które śpiewa trójka wokalistów.
Było to trudne do ogarnięcia, ale moim marzeniem zawsze było nagranie
płyty live. Jeżeli kapela czuje się jak skład stricte koncertowy, to
nagranie takiej płyty jest wielkim wydarzeniem. W taki właśnie sposób do
tego podeszliśmy. Był taki problem, że nie mieliśmy zbyt dużo czasu na
próby z tymi wszystkimi ludźmi, wiec pewne rzeczy wyszły bardzo
spontanicznie. Powiem Ci, że słuchając pierwszych miksów utwierdziłem
się w przekonaniu, że jest to jak dotąd najlepszy nasz stuff. Nic nie
jest kombinowane, nic nie jest dodane, tak jak to można zrobić w studiu.
Jesteś recenzentem, więc wiesz doskonale, że może być kapela, która
brzmi na płycie zajebiście, a na koncertach kurwa leżą. A jeśli my
jesteśmy w stanie w stu procentach odtworzyć na scenie to co zrobiliśmy
na sali prób, to to znaczy, że mamy serducho do tego. Nie jest to
nagrywanie jednej rzeczy po pięć tysięcy razy i ciągłe poprawianie tego,
tylko po prostu pierdolnięcie zza ucha, tak jak powinno być. Na albumie
znajdzie się 40 minut nowej nuty, niektóre numery trwają nawet do 8
minut. Wyobrażasz sobie numery rock n’ rollowe, które tyle trwają? Nie
było czegoś takiego, a my to zrobiliśmy.
No, dziś właśnie usłyszałem…
Hevi: Dziś usłyszałeś, Młody się rozpędził, ku naszej
radości. My się na to oczywiście zgadzamy, bo widzimy jak mu to fajnie
idzie. Na koncertach jesteśmy w stanie rozciągnąć trzyminutowy kawałek
nawet trzykrotnie, bo robimy to dla siebie. Jeżeli chcemy zagrać coś
agresywnego to gramy. Wyjątek stanowią ballady. Od 25 lat, odkąd tylko
zacząłem swoją przygodę z bębnami, zawsze mówię, że jak najbardziej
możecie sobie zagrać balladę, ale nie ze mną na bębnach i tego się będę,
kurwa, trzymał. No chyba, że mi Młody takie dźwięki przyniesie, że
zacznę płakać, to wtedy się zgodzę. Na razie nie mam czasu na ballady,
przeprowadzamy wywiad, mam do przeglądnięcia nowego Playboya, nowy CKM i
jeszcze parę innych rzeczy. Pozdrawiamy serdecznie Olę Popławską.
Zatem jacy goście pojawią się na płycie?
Hevi: Jest Justyna Szatny z Iscarioty, która położyła
fenomenalnie klawisze w jednym z numerów (tak, tak, jest i piano, i
wykurwny syntezator!), znamy się bardzo dobrze, i jak tylko kręcimy się
po okolicy, w której Justyna mieszka, zapraszamy ją na wspólne występy,
za co jesteśmy jej cholernie wdzięczni! Mamy Jacka z Chaosów, który
teraz jest wokalistą w Where’s The Hatchet, z którym się znamy od
czterech, pięciu, czy może nawet sześciu lat. Wokalistą i gitarzystą w
jednym kawałku jest Happy (ależ on zajebiście się u nas odnalazł!-
kawałek który śpiewa będzie pierwszym singlem!), którego ja znam ponad
dwadzieścia lat. Mamy Kamila, który jest gitarzystą w jednym z bardziej
znanych w swoim gatunku kapel na świecie ( nie boję się tych słów!), a
znamy się od czasów liceum, jest Junior, który chwilę śpiewał w
attackach, ale świat by nie udźwignął dłużej nas obu w kapeli ( ha, ha,
ha!). Gościnnie w jednym numerze zagrał Biały, z którym zakładaliśmy
Heart Attack. Jest też Bobby, nasz były gitarzysta, który współtworzył
całą płytę. I tu dochodzimy do kolejnej ważnej rzeczy, bo zapytałeś
wcześniej Młodego o poprzednie składy, więc on może czuje się z tym
trochę niezręcznie bo nie chce się tłumaczyć. Ważne jest to, że po tylu
latach, mimo tych wszystkich perturbacji i zmian w składzie, ja jestem w
dobrych stosunkach z każdym, kto miał w tym zespole cokolwiek do
powiedzenia. Z Bobbym i z Dźwiedziem się ciągle kumplujemy. Tak samo z
Białasem czy z Rudym. Kovy, który grał na basie na pierwszej płycie
robił nam miksy drugiej, choć już nie grał. To nie jest tak, że kiedy
muszę się z kimś rozstać to czuję się komfortowo. Jeżeli widzisz, że
ktoś traci serducho do grania, to wtedy jest po prostu twarda męska
rozmowa. Jak ktoś nie chce z nami jeździć to sorry gregory. My mamy
ogień w dupach i musimy zapierdalać na koncert na przykład na drugi
koniec Polski. Tak jest w tym zespole od samego początku. Dlatego cieszę
się z tego co powiedziała Natalia, że na początku myślała, że to jest
taki projekt, że wpadną goście, pograją dwie, trzy próbki i nagle będzie
pół roku pauzy.
Raqieta: A tu chuj, a tu trzeba napierdalać. (śmiech)
Hevi: Nie ma, kurwa, kicia. Masz ogarnąć dziesięć czy
dwanaście numerów i za tydzień wskakujesz do auta. Nagle się okazało, że
da się to zrobić. A do tego jest ten odpowiedni feeling, który daje
dziewczyna na basie, tym bardziej fajna dziewczyna. Będę ją teraz
chwalił, bo mam nadzieję, że przyniesie mi kawę na śniadanie. (śmiech)
Nie jest ona metalówą czy rock n’ rollówą, a jak ktoś jest trochę z
innej bajki niż reszta to zawsze wychodzi coś fajnego. Prosta sytuacja:
jest pięciu metalowców, którzy zakładają kapelę i wszyscy są fanami
Cannibal Corpse. Kurwa, to nie ma prawa być dobre, bo wszyscy będą
chcieli tylko nadupcać z grubej rury. U nas każdy jest inny. Młody jest
hardrockowcem. Natalia słucha różnych rzeczy, Gorillaz czy jakieś inne
takie pokręcone klimaty. Ja jestem starym ramolem. To po prostu nie może
nie brzmieć dobrze, jeśli jest współpraca.
Marcin, w tym samym roku, w którym dołączyłeś do Heart Attack powołałeś też własną kapelę, Line Of Death. Opowiedz coś o niej.
Młody Hansen: Początki wyglądały tak, że spotykaliśmy
się, żeby się napić browarka, pogadać, pograć parę coverów. Szukaliśmy
wokalisty i nie mogliśmy znaleźć nikogo sensownego. Wtedy ja zacząłem
coś tam podśpiewywać. Obniżyliśmy strój gitar, żeby dopasować go do
mojej skali głosu. Z czasem ten projekt się rozwinął, równolegle z moim
graniem w Attackach. Cały czas też zmieniał się skład, na początku byłem
tylko ja, basista i perkusista. Potem doszedł drugi gitarzysta, a teraz
mamy też klawisze, do których byłem początkowo sceptycznie nastawiony,
ale wkrótce stwierdziłem, że to wcale nienajgorszy pomysł. Tutaj coś
dodadzą, gdzie indziej się wyciszą, więc ogólnie jest ok. Lubię zarówno
klimaty hardrockowe jak i metalowe, dlatego dobrze mi się łączy Line Of
Death z Heart Attack. Jest odpowiednia mieszanka klimatów i jest fajnie.
Mam mnóstwo pomysłów i wiele niewykorzystanych riffów.
Natalia, Ty również masz drugi zespół. Zdradzisz mi coś o nim?
Raqieta: Tissue istniało jakieś trzy lata zanim jak do
nich dołączyłam. Gramy muzykę w klimatach System Of A Down. Był to
pierwszy zespół, w którym zaczęłam grać na studiach. W tej chwili jest
on zawieszony, bo chłopcy postanowili robić inne rzeczy. Jednemu
urodziła się córka, dwóch innych wzięło ślub. Jak do tej pory wydaliśmy
epkę i może wkrótce uda nam się odmrozić.
Dzięki za wywiad, może jakieś słowo na koniec?
Hevi: Słowo rozpusty oczywiście. Co ci mogę powiedzieć, pchamy ten wózek cały czas do przodu.
Raqieta: Powiedz, że śmiesznie jest się dogadywać między pokoleniami. (śmiech)
Hevi: Ale nauczyłem się „xD”, „xP” i kilku innych rzeczy.
Raqieta: No tak, Hevi się mnie pyta czasami o znaczenie
różnych dziwacznych slangów młodzieżowych. Zawsze muszę mu tłumaczyć
dlaczego się pisze np. „xD”.
Hevi: Za to ty się mnie pytasz dlaczego dwadzieścia lat
temu wino otwierało się zębami. Mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy na
Natalię praktycznie od razu po odejściu Pauliny, która stwierdziła, że
ma za dużo na głowie. Powiedziałem jej, że puszczę ją pod warunkiem, że
sama znajdzie na bas kogoś równie dobrego jak ona sama.
Raqieta: Ojej, jak mi to schlebia…
Hevi: Paulina grała z nami przez kilka miesięcy, ale
niestety w pewnym momencie życie ją trochę przygniotło i nie była w
stanie tego dłużej ciągnąć.
Raqieta: My się w ogóle poznaliśmy na jakimś konkursie i
potem się dziwiłam czemu mam Paulinę w znajomych na Facebooku, a tu się
nagle okazało, że szuka basistki na swoje miejsce.
Hevi: Co mogę powiedzieć Twoim czytelnikom to, że
najważniejszym jest się ruszyć i przejść się na nasz koncert i samemu
stwierdzić czy się to nam udaje czy nie. Mam problem z takimi ludźmi,
którzy chcą za wszelką cenę określić jakoś naszą muzykę, ale nie są w
stanie jej zdefiniować. Ja to od lat nazywam hard n’ rollem. Czy to jest
metal czy to jest rock n’ roll, musi kopać. Jak idziesz w piątek czy
sobotę do klubu to nie chcesz słuchać o tym, że ktoś chce się pociąć, ze
ma doła albo cokolwiek innego. Chcesz się dobrze bawić. Chcesz
wyskoczyć z kumplami, napić się piwa i zobaczyć jakąś fajną kapelę. Dla
mnie istotą rock n’ rolla jest przekazywanie pozytywnych emocji, a
jeżeli ktoś po drugiej stronie sceny to łapie to to jest zajebiste.
Dalej będę to robił i konsekwentnie, odkąd tylko sięgnąłem po bębny,
odmawiam udziału w projektach pobocznych. Nie gram ani sesyjnie, nie
gram „na chwilę”. Wolę, żeby to było moje od początku do końca. To jest
moja droga, taką wybrałem. Jest godzina pierwsza w nocy, za parę godzin
ciśniemy do Wrocławia na kolejny koncert, dzisiaj daliśmy z siebie
wszystko w Gliwicach. Robimy to na pełnej piździe dopóki będzie nam to
sprawiało radość. Do zobaczenia & Keep on fuckin’ rockin’&
pozdrosy dla czytelników RockArea!!
Rozmawiał: Patryk Pawelec
Zdjęcia: Marcin Witas, Tomasz Wynalazek