Przed tym wywiadem miałem stres i adrenalinę większe niż przed
ważnymi egzaminami na studiach. Wszak po drugiej stronie słuchawki miał
zasiąść Glenn Hughes. Ten sam Glenn Hughes z płyt „Burn”, „Stormbringer”
i „Come Taste The Band” kapeli, którą uwielbiam od lat… Ten sam Glenn
Hughes, który nagrał znakomity album „Fused” z Tony Iommim, pracował
też z Garym Moorem i wieloma innymi sławami. Artysta z pokaźną solową
dyskografią na koncie. No i oczywiście jeden z czwórki muzyków
supergrupy Black Country Communion. Właśnie drugiemu albumowi tej
formacji, który za parę tygodni ujrzy światło dzienne poświęciliśmy
naszą rozmowę. Warto czekać na premierę „2” – to rewelacyjny materiał.
Przed Państwem Ikona Rocka – Glenn Hughes.
– Utwory na debiutanckiej płycie Black Country Communion były owocem jam sessions. Teraz również poszło tak łatwo?
Wspaniałą sprawą było to, że tym razem miałem 8 miesięcy na
przygotowanie materiału. Stworzyłem podstawy tych utworów, które
znalazły się na płycie, później pozostali muzycy popracowali nad nimi w
studiu, dodali własne elementy. Latem ubiegłego roku Kevin (Shirley –
producent płyt BCC – przyp. red.) i Joe (Bonamassa – przyp.
red.)zapytali mnie, czy nie stworzyłbym „szkieletów” nowych kompozycji.
Powstało ich 11, co było dla mnie dużym wyzwaniem. Jestem dumny z faktu,
że mogę być częścią tego zespołu, to dla mnie prawdziwy zaszczyt.
– Otwierający płytę „The Outsider” może kojarzyć się z „Burn” Deep Purple.
(długi śmiech). Tak, ta solówka… Wiesz, Kevin przekonał mnie, że
powinienem to zrobić właśnie w ten sposób. Nie napisałem tej solowej
partii, kiedy ją usłyszałem była dla mnie lekkim szokiem. Nie byłem do
końca pewien takiego właśnie rozwiązania, ale Kevin powiedział, że fani
rocka będą uwielbiać to solo, będą uwielbiać ten feeling z „Burn”, a
może też rodem z „Highway Star”.
– „Będę autsajderem aż do śmierci” – śpiewasz w tym utworze. Co dziś oznacza dla Ciebie bycie autsajderem?
To rzecz o tych, którzy zawsze są gdzieś poza… jak na przykład fani
rocka. Fajnie jest być autsajderem, być tym koniem, na którego nikt nie
postawił pieniędzy, a który w ostateczności wygrał gonitwę. Zawsze byłem
autsajderem, to bardzo wygodne.
– Inny wspaniały kawałek z „2” to „Save Me”…
Dzięki stary!
– Ma w sobie moc takich klasyków rocka, jak „Stargazer” Rainbow, czy „Kashmir” Led Zeppelin.
Rzeczywiście ma w sobie coś z Led Zeppelin, a może też i niektórych
utworów Purpli. To będzie kawałek, który świetnie sprawdzi się na
koncertach. Partie orkiestrowe w „Save Me” są żywe, odpowiada za nie
Jeff Bowey. Nie wkładaliśmy tam żadnych orkiestrowych efektów z
klawiszy. Tak samo jak w kawałku „Faithless”. Chciałem, żeby na płycie
znalazły się 2-3 kawałkami z orkiestrowymi partiami. Myślę, że to ważne.
To coś, co odróżnia nas od innych zespołów. Tak było również w utworze
„Song From Yesterday” z debiutanckiego albumu. Wspaniale było znów
sięgnąć po ten środek wyrazu.
– „2” w tytule też może kojarzyć się z Led Zeppelin. Oni również do pewnego momentu podpisywali liczbami kolejne płyty…
Nie traktowaliśmy tego w ten sposób. Byłbym zadowolony gdyby album nosił
tytuł „The Outsider”, ale jeszcze w ubiegłym roku dyskutowałem z
Kevinem nad tytułem „2” i postanowiliśmy zostawić właśnie ten pierwotny
zamysł.
– Twój głos słychać również w utworze „Heartbreaker” z najnowszej
solowej produkcji Joe Bonamassy „Dust Bowl”. To także owoc sesji BCC?
Nie, nie. Nagrałem ten utwór w ubiegłym roku. Bawiłem się znakomicie
pracując nad nim. Joe jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, to
była naprawdę fajna sesja.
– Jak porównałbyś Joe do innych znakomitych gitarzystów, z którymi miałeś okazję pracować w przeszłości?
Joe jest naprawdę (powtórzył to słowo 3 razy – przyp. red.)
superutalentowanym muzykiem i jego popularność będzie rosła z każdym
rokiem. W przyszłości zostanie supergwiazdą. Ale zarazem jest także
normalnym gościem, nie jest typem rockandrollowca z całym tym
gwiazdorskim bagażem, żadnego g…, nic szalonego nie zdarza się na jego
koncertach.
– Czyli jeśli chodzi o charakter nie ma wiele wspólnego z „człowiekiem w czerni” z Deep Purple?
O mój Boże. Absolutnie nie.
– Przywitałbyś się dziś z Ritchiem Blackmorem, gdyby zdarzyła się taka okazja?
Oczywiście, że tak. Ale prawdopodobnie nigdy więcej się już nie spotkamy. Nie widziałem się z nim od 1976 roku.
– Wziąłeś niedawno udział w przygotowywaniu remasterowanych wydań albumów Deep Purple, na których grałeś i śpiewałeś.
Taaak. To była świetna zabawa: bycie częścią tych wspaniałych płyt,
zremiksować je na nowo. „Stormbringer” jest k….wsko świetny. Uwielbiam
go.
– Ostatnio odeszło też paru muzyków, z którymi grałeś…
Bardzo bolesna sprawa – strata przyjaciół. Nie mogę uwierzyć w to, że
Gary Moore nie żyje. To naprawdę bardzo smutne, frustrujące… Atak
serca… praktycznie w sile wieku…
– Jak wspominasz współpracę z Nim w latach osiemdziesiątych?
Nie byłem wówczas tym człowiekiem, którym jestem obecnie. Miałem cały
bagaż złych doświadczeń. To był trudny okres zarówno dla mnie, jak dla i
Gary’ego. Ale cieszę się, że w latach dziewięćdziesiątych na nowo
staliśmy się przyjaciółmi.
– Nie wiem czy się ze mną zgodzisz, ale nad „Little Secret” z nowej płyty BCC unosi się duch muzyki Gary’ego Moore’a.
Jesteś dziś trzecią osobą, która o tym wspomniała. To fantastycznie. Super!
– Zagracie ten utwór na koncertach?
O tak. Zamierzamy włączyć sześć kawałków z nowej płyty BCC do
koncertowej setlisty. Na pewno znajdą się na niej również „The
Outsider”, „Save Me”, „Man In The Middle”, „Smokestack Woman”,
„Faithless”, „I Can See Your Spirit”. Te utwory zagramy na pewno.
– Tym bardziej chętnie wybiorę się na Wasz koncert. Liczę, że wpadniecie też do Polski…
Mamy taką nadzieję. Wiem, że jest sporo fanów BCC w Polsce. Pracujemy
nad zakontraktowaniem tutaj koncertu. Natomiast w lipcu nagrywamy
koncertowe DVD w Niemczech. Wystąpimy we Frankfurcie, Hamburgu i
Stuttgarcie. Te koncerty będą filmowane na potrzeby tego wydawnictwa. W
poniedziałek spotykam się z Joe na kolacji w Los Angeles i obgadamy
szczegóły. Osobiście chciałbym zagrać jak najwięcej nowych utworów, ale
może wrzucimy też jakiś cover.
– Gdzie tkwi sekret tego, że cztery silne osobowości, muzycy mający
własne, udane kariery mogą tak owocnie pracować razem bez konfliktów
personalnych…
Jesteśmy uczciwi wobec siebie, otwarci na wzajemne sugestie. Mam
nadzieję, że kiedyś ten zespół stanie się naprawdę wielki, już teraz
mamy liczną rzeszę fanów. Mamy nadzieję, że na kolejne sukcesy.
– Co sądzisz o innych supergrupach, które pojawiły się w ostatnich latach? Mam na myśli Chickenfoot i Them Crooked Vultures.
Muzycy Chickenfoot to naprawdę moi dobrzy przyjaciele. Ale myślę, że
wszyscy różnimy się od siebie i to zdecydowanie. Uważam, że na rynku
jest wystarczająco dużo miejsca dla na wszystkich.
– W poprzedniej dekadzie ukazało się aż 17 płyt z Twoim udziałem…
Woow. Nie wiedziałem o tym. Crazy, crazy, crazy…
– Wygląda na to, że jesteś uzależniony od pracy, ale…
Jestem uzależniony od wszystkiego: powietrza, wody… Teraz jestem uzależniony wyłącznie od rzeczy, które są dla mnie dobre…
– Ale w swojej autobiografii wspomniałeś także o ciemnych stronach kariery?
Zdecydowanie tak. Wszystko opisałem. W maju ukaże się luksusowa edycja
książki na specjalnym papierze, w efektownej oprawie, z dodatkowymi
zdjęciami oraz płytką z trzema utworami. Natomiast w październiku do
księgarń trafi zwykłe wydanie.
Rozmawiał: Robert Dłucik
zdjęcie: www.glenhughes.com