Ten zespół poznałem najpierw w stuprocentowo autorskim repertuarze, lecz dzięki kolaboracji z legendarnym Motorhead. – Lemmy nie zaprosiłby do współpracy jakiegoś badziewia
– pomyślałem sobie i sięgnąłem po klasyczne albumy Girlschool, bo
właśnie o czterech dziarskich metalowych wojowniczkach z gitarami mowa.
Spodobało mi się to ich proste, szczere, przebojowe granie. Lubię ich
muzę do dziś, co może nie spodoba się miłośnikom skomplikowanych i
wysmakowanych struktur “Lulu”, ale generalnie mam to gdzieś… Pytania
do tego wywiadu wysłałem dość dawno temu i szczerze mówiąc nie liczyłem
już zbytnio na otrzymanie odpowiedzi. A tu nagle surprise jak mawiają
Rosjanie;) O odświeżonej wersji płyty “Hit & Run” opowiedziała
Jackie “JAX” Chambers, najmłodsza stażem “Uczennica”.
– Słuchałaś często oryginalnej wersji “Hit & Run” przed rozpoczęciem sesji nagraniowej płyty z podtytułem “Revisited”?
– Tak, musiałam przestudiować i wydobyć z tych nagrań, to co oryginalnie
zagrała tam Kelly (Johnson – przyp. red.) Słuchałam więc oryginałów i
oglądałam klipy, co pomogło mi bardzo przy pracy nad dźwiękami, których
dotąd nie znałam. Oczywiście osiem spośród tych kawałków, które trafiły
na płytę wykonywałyśmy wcześniej na naszych koncertach i Kelly pokazała
mi jak należy je grać. To było jeszcze w 1999 roku.
– Zdajesz sobie sprawę, że to już trzy dekady minęły od pierwszego wydania tego klasycznego krążka?
– Nie sądzę, by którakolwiek z nas mogła sobie wyobrazić, że po tylu
latach wciąż będziemy grały muzykę i nagrywały płyty. Jesteśmy
szczęściarami.
– Jesteś najmłodsza stażem w kapeli, mimo wszystko zapytam: czy
postrzegasz Girlschool jako część Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu z
lat osiemdziesiątych?
– Zdecydowanie zespół był częścią tego ruchu, chociaż tak naprawdę żadna
z kapel, które działały w tamtych latach nie klasyfikowała siebie w ten
sposób. To było po prostu dziennikarskie określenie dla rockowych kapel
z tamtych lat.
– Jakie cele przyświecały Wam podczas pracy nad świeżymi wersjami kawałków z “Hit & Run”?
– Chciałyśmy z jednej strony zachować ducha oryginałów, ale z drugiej
dążyłyśmy do tego, by nadać im takie brzmienie, jakie mamy obecnie. Jest
tam trochę kosmetycznych zmian, na przykład niektóre kawałki zostały
zagrane w szybszych tempach, ale generalnie nie różnią się wiele od
pierwotnych wersji.
– Na “Hit & Run” znalazł się “Tush”, cover ZZ Top, to raczej średnio hardrockowy band…
– Dziewczyny wybrały ten kawałek w latach osiemdziesiątych. Wówczas
Girlschool na każdej płycie umieszczał jakiś cover i zwykle było to coś
nie do końca oczywistego, z tym, że przerobionego na naszą modłę. A
teraz po prostu zrobiłyśmy to jeszcze raz…
– Pojawienie się trzydzieści lat temu takiego zespołu jak Girlschool
było nie lada sensacją w świecie rocka zdominowanym przez facetów. Czy i
dziś spotykacie się z jakimiś ironicznymi komentarzami na swój temat?
Czy musicie pracować ciężej, by udowodnić, że nie jesteście tylko grupą
czterech lasek z gitarami?
– Myślę, że Girlschool zawsze miał szczęście pod tym względem. Kiedy
faceci słyszeli, że potrafimy grać, tak naprawdę nie mieli nic do
powiedzenia, okazywali nam szacunek. Jasne, że zawsze trafi się jakiś
zbokol… Wysyłałam różne płyty demo zespołów, w których grałam przed
dołączeniem do Girlschool, bez żadnych fotek na okładkach i wytwórniom
wydawało się, że słuchają męskiej kapeli. Wynika z tego, że nie ma
różnicy, czy grają dziewczyny, czy faceci, no chyba, że w partiach
wokalnych. Ale nawet w tym przypadku nie zawsze (śmiech).
– Mogłabyś wskazać pięć najważniejszych wydarzeń z historii Girlschool?
– Moment kiedy Lemmy posłuchał naszej muzy i zaproponował nam występy w
roli supportu, podpisanie kontraktu płytowego, zaopiekowanie się nami
przez dobry management we wczesnych latach działalności, co pozwoliło
popchnąć karierę do przodu, objeżdżanie świata z koncertami i bycie
zapraszanym do wspólnych występów z kapelami, które uwielbiamy.
– Faktycznie długa lista gwiazd heavy metalu znajduje się w Waszym
dossier, ale czy jeszcze jest ktoś, kogo chętnie byście tam dopisały?
– Właściwie to zagrałyśmy chyba z wszystkimi… Osobiście chętnie
wystąpiłabym z Rammsteinem. Uważam, że ich widowiska są niesamowite,
mogłabym je tygodniami oglądać co wieczór.
– Do nagrania nowej wersji tytułowego kawałka z “Hit & Run” zaprosiłyście Doro…
– Uznałyśmy, że to dobry pomysł, by w nim zaśpiewała, sprawiła, że ten
kawałek zabrzmiał nieco inacze. Chciałyśmy już zrobić coś razem na
“Legacy”, ale wtedy była zbyt zajęta, więc wyhaczyłyśmy ją teraz. Znamy
się z Doro kupę czasu, jesteśmy zaprzyjaźnione ze sobą. Wpadamy na
siebie w różnych miejscach na świecie, kiedy gramy na tych samych
festiwalach. Oczywiście uwielbiamy ją oraz jej muzykę. W zeszłym roku
zaśpiewałyśmy w jednym z jej kawałków, ja i Enid (Williams, basistka i
wokalistka – przyp. red.) wystąpiłyśmy też na scenie razem z nią podczas
jej jubileuszowego koncertu w Niemczech z okazji 25 – lecia kariery.
– A jak wspominasz spotkanie i wspólną pracę z Dio?
– To była dla nas wielka przyjemność. Napisałam trochę muzyki na płytę
“Legacy”, którą ochrzciłam mianem Sabbath, ponieważ brzmiała jak utwory
Black Sabbath. Zagrałam ten kawałek dziewczynom z kapeli i powiedziały
dokładnie to samo. Kiedy nagrywałyśmy płytę, przesłuchałyśmy uważnie ten
kawałek i pomyślałyśmy sobie, że potrzebujemy w nim wokalu Ronniego.
Skontaktowałyśmy się więc z Nim i zagrałyśmy Mu ten numer. Spodobał Mu
się bardzo, zaśpiewał w nim i zabrzmiało to dokładnie tak jak sobie
wymarzyłyśmy. Coś niesamowitego! Wówczas zadzwoniłyśmy również do
Tony’ego Iommi’ego i poprosiłyśmy, by dołożył tam swoje
charakterystyczne gitarowe solo. Zgodził się, wtedy kawałek naprawdę
brzmiał już jak Black Sabbath (śmiech).
– Zagracie wreszcie w Polsce?
– Chciałybyśmy baardzo. Ktoś musi wreszcie zabukować nam koncert. Taka drobna aluzja (śmiech)
Pytał: Robert Dłucik