GIRLSCHOOL – Jackie „JAX” Chambers (26.01.2012)

GIRLSCHOOL - Revisited

Ten zespół poznałem najpierw w stuprocentowo autorskim repertuarze, lecz dzięki kolaboracji z legendarnym Motorhead. – Lemmy nie zaprosiłby do współpracy jakiegoś badziewia – pomyślałem sobie i sięgnąłem po klasyczne albumy Girlschool, bo właśnie o czterech dziarskich metalowych wojowniczkach z gitarami mowa. Spodobało mi się to ich proste, szczere, przebojowe granie. Lubię ich muzę do dziś, co może nie spodoba się miłośnikom skomplikowanych i wysmakowanych struktur “Lulu”, ale generalnie mam to gdzieś… Pytania do tego wywiadu wysłałem dość dawno temu i szczerze mówiąc nie liczyłem już zbytnio na otrzymanie odpowiedzi. A tu nagle surprise jak mawiają Rosjanie;) O odświeżonej wersji płyty “Hit & Run” opowiedziała Jackie “JAX” Chambers, najmłodsza stażem “Uczennica”.

– Słuchałaś często oryginalnej wersji “Hit & Run” przed rozpoczęciem sesji nagraniowej płyty z podtytułem “Revisited”?

– Tak, musiałam przestudiować i wydobyć z tych nagrań, to co oryginalnie zagrała tam Kelly (Johnson – przyp. red.) Słuchałam więc oryginałów i oglądałam klipy, co pomogło mi bardzo przy pracy nad dźwiękami, których dotąd nie znałam. Oczywiście osiem spośród tych kawałków, które trafiły na płytę wykonywałyśmy wcześniej na naszych koncertach i Kelly pokazała mi jak należy je grać. To było jeszcze w 1999 roku.


– Zdajesz sobie sprawę, że to już trzy dekady minęły od pierwszego wydania tego klasycznego krążka?

– Nie sądzę, by którakolwiek z nas mogła sobie wyobrazić, że po tylu latach wciąż będziemy grały muzykę i nagrywały płyty. Jesteśmy szczęściarami.


– Jesteś najmłodsza stażem w kapeli, mimo wszystko zapytam: czy postrzegasz Girlschool jako część Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu z lat osiemdziesiątych?

– Zdecydowanie zespół był częścią tego ruchu, chociaż tak naprawdę żadna z kapel, które działały w tamtych latach nie klasyfikowała siebie w ten sposób. To było po prostu dziennikarskie określenie dla rockowych kapel z tamtych lat.


– Jakie cele przyświecały Wam podczas pracy nad świeżymi wersjami kawałków z “Hit & Run”?

– Chciałyśmy z jednej strony zachować ducha oryginałów, ale z drugiej dążyłyśmy do tego, by nadać im takie brzmienie, jakie mamy obecnie. Jest tam trochę kosmetycznych zmian, na przykład niektóre kawałki zostały zagrane w szybszych tempach, ale generalnie nie różnią się wiele od pierwotnych wersji.


– Na “Hit & Run” znalazł się “Tush”, cover ZZ Top, to raczej średnio hardrockowy band…

– Dziewczyny wybrały ten kawałek w latach osiemdziesiątych. Wówczas Girlschool na każdej płycie umieszczał jakiś cover i zwykle było to coś nie do końca oczywistego, z tym, że przerobionego na naszą modłę. A teraz po prostu zrobiłyśmy to jeszcze raz…


– Pojawienie się trzydzieści lat temu takiego zespołu jak Girlschool było nie lada sensacją w świecie rocka zdominowanym przez facetów. Czy i dziś spotykacie się z jakimiś ironicznymi komentarzami na swój temat? Czy musicie pracować ciężej, by udowodnić, że nie jesteście tylko grupą czterech lasek z gitarami?

– Myślę, że Girlschool zawsze miał szczęście pod tym względem. Kiedy faceci słyszeli, że potrafimy grać, tak naprawdę nie mieli nic do powiedzenia, okazywali nam szacunek. Jasne, że zawsze trafi się jakiś zbokol… Wysyłałam różne płyty demo zespołów, w których grałam przed dołączeniem do Girlschool, bez żadnych fotek na okładkach i wytwórniom wydawało się, że słuchają męskiej kapeli. Wynika z tego, że nie ma różnicy, czy grają dziewczyny, czy faceci, no chyba, że w partiach wokalnych. Ale nawet w tym przypadku nie zawsze (śmiech).


– Mogłabyś wskazać pięć najważniejszych wydarzeń z historii Girlschool?

– Moment kiedy Lemmy posłuchał naszej muzy i zaproponował nam występy w roli supportu, podpisanie kontraktu płytowego, zaopiekowanie się nami przez dobry management we wczesnych latach działalności, co pozwoliło popchnąć karierę do przodu, objeżdżanie świata z koncertami i bycie zapraszanym do wspólnych występów z kapelami, które uwielbiamy.


– Faktycznie długa lista gwiazd heavy metalu znajduje się w Waszym dossier, ale czy jeszcze jest ktoś, kogo chętnie byście tam dopisały?

– Właściwie to zagrałyśmy chyba z wszystkimi… Osobiście chętnie wystąpiłabym z Rammsteinem. Uważam, że ich widowiska są niesamowite, mogłabym je tygodniami oglądać co wieczór.


– Do nagrania nowej wersji tytułowego kawałka z “Hit & Run” zaprosiłyście Doro…

– Uznałyśmy, że to dobry pomysł, by w nim zaśpiewała, sprawiła, że ten kawałek zabrzmiał nieco inacze. Chciałyśmy już zrobić coś razem na “Legacy”, ale wtedy była zbyt zajęta, więc wyhaczyłyśmy ją teraz. Znamy się z Doro kupę czasu, jesteśmy zaprzyjaźnione ze sobą. Wpadamy na siebie w różnych miejscach na świecie, kiedy gramy na tych samych festiwalach. Oczywiście uwielbiamy ją oraz jej muzykę. W zeszłym roku zaśpiewałyśmy w jednym z jej kawałków, ja i Enid (Williams, basistka i wokalistka – przyp. red.) wystąpiłyśmy też na scenie razem z nią podczas jej jubileuszowego koncertu w Niemczech z okazji 25 – lecia kariery.


– A jak wspominasz spotkanie i wspólną pracę z Dio?

– To była dla nas wielka przyjemność. Napisałam trochę muzyki na płytę “Legacy”, którą ochrzciłam mianem Sabbath, ponieważ brzmiała jak utwory Black Sabbath. Zagrałam ten kawałek dziewczynom z kapeli i powiedziały dokładnie to samo. Kiedy nagrywałyśmy płytę, przesłuchałyśmy uważnie ten kawałek i pomyślałyśmy sobie, że potrzebujemy w nim wokalu Ronniego. Skontaktowałyśmy się więc z Nim i zagrałyśmy Mu ten numer. Spodobał Mu się bardzo, zaśpiewał w nim i zabrzmiało to dokładnie tak jak sobie wymarzyłyśmy. Coś niesamowitego! Wówczas zadzwoniłyśmy również do Tony’ego Iommi’ego i poprosiłyśmy, by dołożył tam swoje charakterystyczne gitarowe solo. Zgodził się, wtedy kawałek naprawdę brzmiał już jak Black Sabbath (śmiech).


– Zagracie wreszcie w Polsce?

– Chciałybyśmy baardzo. Ktoś musi wreszcie zabukować nam koncert. Taka drobna aluzja (śmiech)

Pytał: Robert Dłucik

Dodaj komentarz