Pod koniec października brytyjski Galahad po raz kolejny zawitał do
Polski na mini – trasę koncertową. Jej pierwszym przystankiem była
piekarska „Andaluzja”. Podróż muzyków do naszego kraju przypominała
prawdziwą drogę przez mękę, jednak na koncercie kwintet dał z siebie
wszystko, nakręcany jeszcze gorącym przyjęciem ze strony publiczności. A
przed koncertem była okazja, by zamienić z zespołem parę słów za
kulisami. Poniżej obszerne fragmenty tej rozmowy.
– Wydanie dwóch albumów w ciągu paru miesięcy zawsze wiąże się z marketingowym ryzykiem…
Stuart Nicholson: – Nie przejmujemy się ryzykiem. Po prostu robimy
swoje. Mieliśmy mnóstwo materiału. Uważaliśmy, że powinniśmy podzielić
utwory, które powstały i stąd decyzja, by wydać dwie osobne płyty. Nie
zamierzaliśmy wydawać podwójnego albumu, to byłoby zbyt kosztowne
przedsięwzięcie.
Dean Baker: – Chcieliśmy również zamknąć pewien etap w historii zespołu – współpracę z Neilem (Pepperem – długoletnim basistą, który przegrał walkę z rakiem – przyp. red.).
Przekładanie premiery płyty na kolejny rok nie miałoby sensu. „Battle
Scars” pokazuje nasze bardziej mroczne oblicze. Natomiast „Beyond The
Realms of Euphoria” to jaśniejsza, pozytywna strona.
Stuart: – Dokładnie. Nie chcieliśmy zbyt dużej przerwy między tymi
płytami, ponieważ one są ze sobą powiązane. To również miało ogromne
znaczenie przy podejmowaniu decyzji o wydaniu ich w ten sposób.
– Dla części fanów szokiem mogły okazać się obecne w niektórych kompozycjach dźwięki rodem wprost z techno party…
Stuart: – To jego wina (wskazuje na Deana i wybucha śmiechem).
Dean: – W „Seize The Day”, ostatnim kawałku z „Battle Scars” pojawił się
rytm techno. Uznaliśmy więc, że fajnie byłoby pociągnąć ten wątek i
zacząć od takich brzmień utwór „Salvation”. Naszym zdaniem to wszystko
się fajnie posklejało i stało się takim łącznikiem między dwoma
albumami.
Stuart: – Ale „bujaliśmy się” z tego rodzaju elektronicznymi brzmieniami
już od wielu lat. Pojawiły się na przykład płycie „Following Ghost”,
która ukazała się w 1996 roku. „I Could Be A God” z „Empires…” również
zawierał takie pierwiastki…
– Słowo „progressive” to dla Was nie tylko slogan, ale naprawdę staracie się wypełniać je treścią.
Stuart: – Dla mnie „prog” to rodzaj muzyki, którą tworzyły Genesis, Yes,
Rush i podobne im zespoły. Powtórzę, to co wielokrotnie mówił Roy: „Ta
muzyka już została zrobiona i to zrobiona dobrze, więc po co kopiować
ich styl”? Owszem, są obecnie kapele, które starają się podążać tą drogą
i zdają się być z tego powodu szczęśliwe, ale myślę, że decyduje
również w ich przypadku myślenie rynkowe: liczą, że publiczność Yes, czy
Genesis sięgnie także po ich albumy. Powodzenia, ale my nie chcemy być
częścią tego, chcemy podążać własną ścieżką. Jasne, że nasze pomysły
niekoniecznie muszą być oryginalne, ale staramy się wciąż próbować
czegoś nowego. Stąd elementy techno, jazzu, heavy metalu, do tego
klasyczny prog – mieszamy wszystko razem w naszych kawałkach. Szczerze
mówiąc, obecnie nie słuchamy nawet zbyt dużo progrocka.
Roy Keyworth: – „Tales From Topographic Oceans” Yes nadal uważam, za
najlepszy album jaki kiedykolwiek powstał i kiedy go słucham – odkręcam
gałki na całego. Ale niech ta muzyka zostanie w czasach, w których
powstała. Nam nieobca jest również twórczość Prodigy, Rammstein, kocham
też Cradle of Filth.
Stuart: – Kiedy ukazał się nasz debiut „Nothing Is Written” ludzie
mówili, że jesteśmy pod wpływem Genesis i Rush i faktycznie tak było!
Ale wtedy byliśmy dużo młodsi, wiele zmieniło się od tamtego okresu,
teraz jesteśmy na zupełnie innym etapie.
Dean: – Zdecydowanie tworzymy muzykę przede wszystkim dla własnej
satysfakcji, nie pod gust publiczności. Po prostu mamy nadzieję, że
spodoba się jej to co napiszemy.
– Galahad trwa dłużej niż niejedno małżeństwo…
Roy: Tak (śmiech). Bóg jeden wie jak to się udaje. (śmiech).
Dean: – Myślę, że powodem tego, że wciąż jesteśmy razem – niektórzy
koledzy od 30 lat, ja gram w zespole od 17 – jest to, że wciąż tworzymy
coś nowego, stawiamy sobie nowe cele.
Stuart: – Próbowanie w kółko tego samego materiału byłoby po prostu
nudne. Co ważne: wielu ludzi mówi nam, że nasze dwa ostatnie albumy to
najlepsze rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobiliśmy, podczas gdy w przypadku
wielu zespołów najlepsze są ich drugie, trzecie krążki, często nawet
debiutanckie materiały, a później po prostu powielają pewne schematy.
Osobiście uważam, że z każdym kolejnym wydawnictwem robiliśmy krok
naprzód. Produkcja była lepsza, kompozycje dojrzalsze… Mam nadzieję,
że tak będzie nadal.
– Polska to kraj, w którym artrockowa, czy też progrockowa muzyka
wciąż ma szczególny status. Czujecie to mocne wsparcie fanów z naszego
kraju?
Stuart: – Jeszcze w „przedfacebookowych” czasach mieliśmy mocne sygnały
sympatii z Polski. Nie mogliśmy w to uwierzyć. Po upadku komunizmu w
Polsce, na tutejszym rynku muzycznym stało się coś podobnego do tego, co
mogliśmy obserwować na Wyspach w latach siedemdziesiątych. Muzyka wręcz
rozkwitała, nie było jeszcze wielkich koncernów płytowych. Niezależne
zespoły takie jak my, były emitowane w radiu. To było coś
fantastycznego.
Dean: – Dla mnie Polska to fascynujący kraj. Uwielbiam tutaj przyjeżdżać. Macie świetną, szaloną publiczność.
Rozmawiał: Robert Dłucik
Foto: Natalia Kubacka