Wasz nowy album jest na rynku już od kilku tygodni. Zapewne
pomogło Ci to nabrać dystansu wobec „Cardinal”. Jak go teraz oceniasz?
To było zdecydowanie nasze największe wyzwanie, bo „Symphony Of Sin”
spotkała się z rewelacyjnym przyjęciem i zdawała się ciężka do
przebicia. Dlatego tym razem dopracowywaliśmy każdą część do
najdrobniejszych szczegółów, aż nadszedł moment, w którym mogliśmy
powiedzieć, że lepiej się tego już nie da zrobić. Cały proces zajął dwa
lata i objął również wyłonienie 12 utworów na płytę spośród 30, nad
którymi pracowaliśmy. Również sam proces nagrywania był ciężki, ponieważ
nowe kawałki zawierały jedne z najbardziej złożonych i technicznych
fragmentów, jakie kiedykolwiek napisaliśmy i zajęło nam wiele godzin
ciężkiej pracy sprawienie, by brzmiały tak spójnie. Toteż gdy obecnie
tego słuchamy, jesteśmy zachwyceni rezultatem, podczas dopiero co
zakończonej trasy po Wielkiej Brytanii, nowe utwory wypadły świetnie na
żywo.
Śledzę Wasz zespół od początku jego istnienia, recenzowałem
nawet Wasz debiutancki album. Dziś macie na koncie 5 płyt, lecz
„Cardinal” jest w mojej opinii zdecydownie najbardziej dojrzałą i
najlepszą z nich. Jak Ty widzisz ją na ich tle?
Jest cięższy, ma również więcej aspektów technicznych oraz epickich
kawałków niż cokolwiek, co do tej pory nagraliśmy. Nadal obecne są
oczywiście wszystkie znaki firmowe Eden’s Curse – melodie, riffy,
świetne wokale i przebojowość, ale są też mocne niespodzianki!
Nowy album ma zabójczą produkcję i brzmi bardzo świeżo. Czy to właśnie było dla Was najważniejsze?
Najtrudniej pisze się muzykę, ale rzeczywiście celowaliśmy tym razem w
najbardziej wypasioną produkcję w historii Eden’s Curse. Pojechaliśmy do
Niemiec, by nagrać bębny z Dennisem Wardem za konsolą w HOFA Studios,
gdzie powstają albumy Unisonic, Pink Cream 69 czy Place Vendome i
rezultaty były potężne. Sięgnęliśmy też ponownie po Orkiestrę
Holenderską, która pojawiła się na „Symphony Of Sin”, a także
wykorzystaliśmy śpiew chóru. Włożyliśmy w produkcję wszystko, co mamy
najlepszego, a efekt mówi sam za siebie.
Opowiedz coś więcej o okładce – nie mogę się do niej przekonać,
choć dziewczęta wyglądają apetycznie (śmiech). Jaki miał być jej
przekaz, poza tym, że lubicie kobiety? (śmiech)
Odesłaliśmy Ewę na emeryturę po „Live With The Curse” i chcieliśmy
sięgnąć po coś zupełnie nowego, a jednak wciąż w duchu Eden’s Curse.
Zamiast jednej dziewczyny, zdecydowaliśmy się na pięć ślicznotek
mających symbolizować nasz piąty album. Sam pomysł to skrzyżowanie
Assassin’s Creed i Gry o Tron. Te dziewczyny ewidentnie coś kombinują,
być może planują popełnić jakiś grzech kardynalny? Zresztą inspiracją
dla czerwieni również był tytuł, jak w kardynalskiej purpurze. Poza tym
Thorsten nabył nowe, czerwone wiosło. Całość gra świetnie, CD wydany
jest w składanym potrójnie digipaku, zaprojektowanym przez Thomasa
Ewerharda (Avantasia, Edguy), czyniąc album również najładniej wydaną z
naszych dotychczasowych produkcji.
To zabawna historia… Nie wiem, czy jesteś świadom tego, że
jedna z dziewczyn z okładki „Cardinal”, pojawiająca się również w
teledysku, nie tylko jest Polką, ale I chodziła do szkoły z moim kolegą z
biura. Jaki ten świat mały, nieprawdaż?
To rzeczywiście niezły numer! Pati, dziewczyna w czerwieni, jest
przyjaciółką zespołu, a jej mąż Wojtek jest autorem zdjęć dziewczyn i
grupy.
„Cardinal” to drugi album z porywającymi wokalami Nikoli
Mijicia. W mojej opinii płyty z nim za mikrofonem są najlepsze w Waszym
dorobku. Co o tym sądzisz? Czy zastanawiasz się czasem, jak
brzmielibyście, gdyby Michael Eden wciąż był w składzie? Czy pozostajesz
z nim w kontakcie?
Produkowałem obydwu wokalistów i nie ma wątpliwości, który z nich jest
lepszy. Nikola to absolutny światowy top. Dlatego nie zastanawiam się
nad tym.. Z Michaelem nie rozmawialiśmy odkąd opuścił zespół i nigdy nie
będziemy.
Skoro mowa o składzie – nie ma już w nim Steve’a Williamsa. Co
się stało? Czy jego obowiązki w POWER QUEST uniemożliwiły mu dalszą
współpracę?
Power Quest nie było zmartwieniem, gdy Steve był w Eden’s Curse. Ale gdy
pojawiła się perspektywa ich reaktywacji, obie strony były świadome, że
grupa pochłonie cały czas Steve’a. Nadal się jednak przyjaźnimy.
Pod jego nieobecność pozyskaliśmy nowego, wspaniałego klawiszowca –
prawdopodobnie najlepszego, jaki kiedykolwiek u nas grał. Chrism został
nam podrzucony przez mojego przyjaciela Carstena Schulza (Evidence One)
kilka lat temu i musiał mi przypaść do gustu, bo dodałem sobie jego
stronę do zakładek. Później natknąłem sie na nią po raz kolejny, a im
więcej przesłuchałem, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że pod
względem technicznym jest z innej ligi niż nasi dotychczasowi
klawiszowcy. Podesłałem linka Thorstenowi, który zachwycił się solówkami
Chrisma. Pozostało nam więc skontaktować się z nim i przekonać się, czy
odpowiadają mu nasze dokonania i czy jest zainteresowany
przesłuchaniem. Na szczęście był. Daliśmy mu „Utopian Dreams”, a on
wystrzelił je w kosmos! Efekt jego przesłuchania możesz usłyszeć na
albumie – nie było żadnych dubli! Od tego momentu rzecz sprowadzała się
do poznania Chrisma jako człowieka, na szczęście okazał osobą
wyluzowaną, a jednocześnie stojącą twardo na ziemi. Thorsten podjął z
nim intensywną pracę nad partiami klawiszy, bo spora ich część była już
napisana, ale pozwoliliśmy mu zinterpretować je wedle jego własnej
wizji, przez co mocno wpłynął na brzmienie “Cardinal”. Nigdy nie
mieliśmy tak głośnych i szybkich parapetów!
Dla
promocji albumu stworzyliście wideo do „Sell Your Soul”. Podczas
kręcenia mieliście dość stymulujące towarzystwo, więc spodziewam się, że
atmosfera była gorąca. Czy możesz zdradzić coś zza kulis tworzenia
teledysku oraz czyim pomysłem był czerwony sprzęt? (śmiech)
Tak, mieliśmy pomysł na luźny, zabawny teledysk z prostą fabułą, w
którym wykorzystamy tę samą piątkę dziewczyn, która widnieje na okładce
albumu. Wszystkie pochodzą z Glasgow, dzięki czemu mogły uczestniczyć w
naszych działaniach promocyjnych, takich jak przyjęcie z okazji wydania
albumu w Hard Rock Cafe czy koncert w Glasgow. To wspaniałe dziewczyny i
praca z nimi była czystą przyjemnością. I tak, są zachwycające, więc
szesnastogodzinna praca na planie w tak pięknym towarzystwie to
zdecydowanie NIE był najgorszy dzień mojego życia!
Jak wspominałem, Thorsten kupił nową czerwoną gitarę Deana i
postanowiliśmy dopasować do niej resztę – naciągi do bębnów, statywy
mikrofonowe, klawisze – razem robi to duże wrażenie.
Skoro mowa o stymulującym towarzystwie – gościnnie śpiewa na
albumie Liv Kristine (ex THEATRE OF TRAGEDY, ex LEAVES’ EYES). Jak do
tego doszło i jaka panowała atmosfera podczas współpracy?
Spotkałem się z przedstawicielami naszej wytwórni, AFM w sprawie
kontaktu z Liv i zgodzili się z nią pomówić. Dwa dni później byłem w
barze w Glasgow na przyjęciu pożegnalnym przyjaciela, który wyprowadzał
się do Australii, i nagle wchodzi Liv! Pomyślałem „O mój boże, wygląda
jak Liv, ale to nie może być ona”. Pięć minut później wchodzi tour
manager, którego znam z Anglii, w koszulce Leaves’ Eyes i dotarło do
mnie, że musieli być w mieście, a ja nie miałem o tym pojęcia. Dostrzegł
mnie od razu, podszedł się przywitać i opowiedziałem mu o spotkaniu z
wytwórnią, a chwilę później siedziałem już z Liv, rozmawiając o
piosence. Los tak chciał! Wymieniliśmy się adresami, a po zakończeniu
trasy dograliśmy szczegóły, bo piosenka przypadła jej do gustu i wedle
jej własnych słów, to zaszczyt móc ją wykonać. Nagrała ją w swoim studio
w Niemczech wspólnie z mężem i byłym kolegą zespołu, Alexandrem
Krullem. Spisała się na medal i uważam ten kawałek za jeden z
najjaśniejszych punktów albumu.
Wiem, że Pete Newdeck nie jest członkiem EDEN’S CURSE od 2013
roku, ale jest autorem większości kawałków na nowej płycie. Czy to
oznacza, że materiał skomponowaliście jeszcze za jego bytności w
zespole, czy też wciąż piszecie razem?
Wszystko napisaliśmy po odejściu Pete’a. Komponowaliśmy wspólnie od
albumu „The Second Coming” w 2008 roku i pozostajemy bardzo dobrymi
przyjaciółmi. Pete opuścił zespół, żeby móc skoncentrować się na własnej
kapeli Tainted Nation, a także by pokombinować z innymi projektami, jak
Blood Red Saints czy Newman, ale nie miało to wpływu na naszą przyjaźń
ani na nasz tandem twórczy. Dobrze nam się razem pisze, dlatego nie
zamierzamy przestać. Dobra piosenka to dla mnie dobra piosenka – bez
względu na to, kto ją napisze.
„Cardinal” to pierwszy album z nowym pałkarzem Johnem
Clellandem. Jak trafił on do EDEN’S CURSE i czy jego styl pasuje do
zespołu?
John jest z nami już od kilku lat, grał na koncertówce „Live With The
Curse” z 2015 roku, ale to faktycznie jego pierwszy album studyjny z
EDEN’S CURSE. Miałem okazję współpracować z nim wcześniej jako producent
innych zespołów i nawet poleciłem go do Code Of Silence – albumu, który
napisałem i wyprodukowałem. Kiedy więc Pete oznajmił swe odejście, w
naturalny sposób zwróciłem się do Johna, bo wiedziałem, że ma wszystko,
czego trzeba, by zostać członkiem naszej grupy i dogadać się z resztą
chłopaków. Z pewnością w całej operacji nie przeszkodził fakt, że John
był fanem zespołu.
Jesteście postrzegani jako kapela, która głosi chrześcijańskie
wartości, co nie jest w metalowym świecie zbyt popularne. Czy zdarzają
Wam się kłopoty z tego tytułu? Pytam, bo ciężko nie dostrzec
narastającej wrogości wobec tej religii, nawet w Europie. Jak to
widzisz?
Nie jesteśmy kapelą chrześcijańska, ale w zespole są chrześcijanie.
Wszystkie utwory piszemy z osobistego punktu widzenia, a z nazwą grupy
wiążemy je tylko poprzez tytuły, choć niekiedy zdarza nam się pisać o
historii, jak w przypadku „Jerusalem Sleeps” czy „Jericho” – lecz tak
robi wiele zespołów metalowych. Zatem jedynymi kłopotami, jakie zdarzają
nam się z tego tytułu, jest powracające pytanie – “Czy jesteście
chrześcijańską kapelą”?
OK. Pomijając kilka listopadowych występów w Wielkiej Brytanii,
czy planujecie jakąś trasę w najbliższej przyszłości? O ile mi wiadomo,
nigdy nie odwiedziliście Polski. Jakie są szanse na zmianę tego
oburzającego stanu rzeczy?
Będziemy w lutym supportować Freedom Call podczas 12 występów w
Niemczech. Poza tym badamy możliwości przywiezienia „Cardinal” do
pozostałych części Europy, szczególnie podczas festiwali. Chętnie
przyjechalibyśmy do Polski, ale jak dotąd nie mieliśmy żadnych sygnałów
od miejscowych promotorów. Czekamy więc na zaproszenie.
To wyczerpuje pulę pytań, chyba że macie jakiś specjalny
komunikat dla czytelników ROCK AREA. Dziękuję serdecznie za wywiad i
życzę powodzenia!
Chciałbym podziękować za wspieranie Eden’s Curse na przestrzeni lat. Bądźcie przeklęci!
Odpytywał: Marcin Magiera
Tłumaczyli: Liquor King (pytania), Marcin Dymalski (odpowiedzi)