“W bogato rzeźbionej podziemnej otchłani, z dala od światła i
żywych spoczywa znienawidzony Lucyfer ich świata. Wnętrzności
przepełnione tysiącmilową odrazą i elektryzujący gniew sprawiają, że
istota dokonuje autodetronizacji. Jej zemsta przesiąknięta żółcią,
ziszczenie snu o wolności, kipiąca wiecznym głodem, odrzucająca światło i
decydująca się na śmierć z głodu, która dzieli od chwalebnej śmierci.
Niewola zepsuła płonące trzewia niebiańskiego ciała, wypaliła je do tego
stopnia, że bóstwo, daimon płaci cenę za wolność, którą przynieść może
tylko zemsta. Wielkie poświęcenie i nieszczęsny koniec stara się opisać i
ozdobić w wysoko konceptualnym, zniewalającym debiucie pod szyldem
„nowego oldschoolu” deathmetalowa formacja z Polski. „The Light Shalt be
Ungiven” jest sprytnie utkaną tragedią, w pełni tego słowa znaczeniu,
przypowieścią i legendą spisaną ręką nihilistycznej dekadencji, która
towarzyszy godzinnemu death metalowemu albumowi. Zaryzykowali
złagodzenie klasycznej wizji death metalu elementami post-muzyki. Usiąść
i pozwolić oddać się temu co jest niezwykłe to wzbogacić własne „ja” o
długą abstrakcję i przearanżowanie dwoistości natury, dualizmu w jego
wielu odcieniach szarej przyszłości.”
Wolne tłumaczenie z Grizzly Butts
Dreadnought promuje swój najnowszy album zatytułowany „The
Light Shalt Be Ungiven” – jesteście świeżo po premierze, jak się
czujecie?
Michał: Świetnie! Sama premiera odbyła się 20 kwietnia
na imprezie Death Bleeds Metal, której byliśmy organizatorami. Z racji
tych funkcji było sporo stresu i niepewności, ale ostatecznie wyszliśmy
obronną ręką – satysfakcja jest ogromna.
Łukasz: Zmotywowani! Moment debiutu był tym czego było
potrzeba tej kapeli po okresie braku aktywności scenicznej, dla
niektórych mogłoby to być wyciąganiem demonów z szafy, ale one nigdy do
tej szafy nie weszły. Czekaliśmy na dogodny moment, żeby wyskoczyć i
zaatakować nową odsłoną kapeli, wypaliło to w pełni, a głód porównywalny
jest do tego, który nosi w sobie jedna z postaci naszego dramatu.
Długo się do tej premiery przygotowywaliście, towarzyszył jest
specjalny koncert, a nawet mini festiwal. Opowiedzcie więcej, jak to
było i jak się udało?
Łukasz: W zasadzie sam okres przygotowawczy nie należał
do jakichś długich dystansów, 3-3,5 miesiąca czasu przed wydarzeniem to
raczej standard, który powinien przyświecać małym lokalnym gigom i to
niezbędne minimum, które wypada zachować żeby zoptymalizować promocję
wydarzenia. Przez pierwszy miesiąc było w zasadzie cicho, dopiero
później zintensyfikowaliśmy działania. Z kwestii warsztatu, ten był już
ograny.
Event uważamy za udany, liczyliśmy na ciut większą frekwencję ze względu
na kuszącą datę – 4/20, niestety jakiś czas po ogłoszeniu eventu
pojawił się kolejny, formatowo “większy”, umiejscowiony kilkadziesiąt
metrów dalej, to na pewno wydrenowało publikę. Mimo tej niedogodności
event wypalił! Wszystkie formacje zagrały na naprawdę wysokim poziomie,
nie było słabych elementów, co nas miło zaskoczyło szczególnie w
przypadku mniej ogranych kapel, w tym też jednej debiutującej. Klub
Protokultura to najlepsze miejsce w Gdańsku na koncerty tego formatu,
stoczniowa infrastruktura przypominająca opuszczoną industrialną część
Detroit idealnie wpisuje się w klimat oldschoolowego łojenia, ciężko nie
złapać zajawy po kilku głębszych w takim miejscu, kiedy ze stoczniowej
hali jak grom wali metal.
Z jakim odbiorem krążka zetknęliście się do tej pory?
Michał: Szczerze mówiąc nie spodziewaliśmy się takiego
odzewu – sporo pozytywnych opinii, duże zainteresowanie zagranicy –
płyta chwalona jest i za warstwę produkcyjną, spójność jako koncept
album i łączenie różnych stylów metalu w jedno, przy jednoczesnym
monolicie brzmienia. Cieszymy się, bo właśnie taki efekt chcieliśmy
osiągnąć.
Łukasz: Michał ma całkowitą rację, nie spodziewaliśmy
się czegoś takiego. Uważaliśmy, że daliśmy z siebie na tamten moment
rzeczywiście dużo, ale byliśmy w pełni świadomi, że forma jak i zabiegi
mogą się spotkać z falą krytyki, wliczyliśmy to w koszta, pójście na
kompromis jest dla nas opcją nieistniejącą. Najbardziej obawiałem się
wychwycenia przez słuchacza o co w tym wszystkim rzeczywiście chodzi,
wydawało mi się, że bez znajomości fabuły jak i samego tekstu będzie to
niemożliwe, ale jak się później okazało byłem w błędzie, ludzie
przeczytali cały zamysł tak jakby to była naturalna kolej rzeczy,
średnie IQ rzeczywiście rośnie z upływem czasu, ale ja się chyba
zatrzymałem gdzieś tam w XIX wieku haha.
Kolejnym newralgicznym punktem na pewno był odbiór części
instrumentalnych, czy bardziej łagodnych partii, jeszcze nikt nie zdążył
otwarcie zarzucić “pedalstwa”, a trochę czasu już minęło, za to wpadły
porównania do brytyjskiej, jak i skandynawskiej sceny. W przypadku tej
drugiej większość uwagi jest skupiona na Szwecji, ale Finlandia to kawał
konkretnego death metalu, o którym często się zapomina. Porównania do
takich kapel jak Execration, Morbus Chron czy Gorefest raczej nie
znalazły się bez powodu, dlatego utwierdzamy się w tym że wszystko idzie
w dobrym kierunku.
Jak sami zarekomendowalibyście tę płytę tak tym, którzy metalu
słuchają, jak i tym, którzy nie? Co to jest za album? Jakiego rodzaju
emocje znajdzie na nim słuchacz?
Michał: Przede wszystkim, co dla nas ważne, płyta
sprawia wrażenie bardzo smutnej, oczywiście w znaczeniu death metalowym.
Nie lubimy wesołych piosenek i gatunek ten powinna cechować melancholia
w połączeniu z agresją. Jak już wspomniałem wcześniej, muzyka na
albumie jest metalowo “uniwersalna” więc każdy koneser tej muzyki
powinien znaleźć coś dla siebie.
Łukasz: Jestem orędownikiem zdania, że jeżeli coś jest
dobre do wszystkiego to znaczy, że w rezultacie jest do dupy. W tym
wypadku muszę odłożyć na bok moją krowią naturę, która znana jest z
tego, że zdania nie zmienia. Są elementy, które przypadną do gustu
słuchaczom deathu, blacku, czy thrashu. Znajdą się smaczki dla ludzi
lubujących się w muzyce spod znaku “post”, ale to co według mnie jest
największym atutem tego albumu, to spójność muzyki ze światem
przedstawionym w tekstach. Jeżeli ktoś jest spragniony przeżycia noweli w
formie quasi operowej, to zdecydowanie tutaj to znajdzie.
Ciężko postawić mi się w skórze osoby, która nie słucha metalu, dlatego
też ciężko mi się odnieść bezpośrednio do rzeczy, które mogłyby takich
słuchaczy przyciągnąć. Na szczęście tutaj problem rozwiązuje się sam,
ludzie nie słuchający metalu w momencie “wpadnięcia” na ten album mają
pozytywne odczucia, osoby które deklarowały się jako hejterzy darcia
mordy twierdzą, że w tym wypadku magicznie im się wszystko podoba, to
chyba jeden z największych komplementów na który trafiłem podczas tej
amatorskiej muzycznej przygody.
Gdzie można kupić lub legalnie odsłuchać „The Light Shalt Be Ungiven”?
Michał: Całą płytę można bez problemu odsłuchać i na
Youtube i na naszym Bandcampie. Na tej ostatniej platformie można płytę
kupić, zarówno w formie fizycznej jak i cyfrowej. Zainteresowani mogą
pisać do nas w tej sprawie również bezpośrednio, np. za pośrednictwem
strony na facebooku.
Myślcie o jakichś teledyskach promujących album?
Łukasz: Pomysł na to zrodził się już podczas nagrywania
albumu w studio, poczyniliśmy pewne kroki, ale aktualnie ważniejszymi
działaniami są dla nas planowanie koncertów, budowa materiału, merch,
czyli projekty koszulek itd. Kiedy uda nam się to wszystko ogarnąć, a
kolejny album nie będzie w zasadzie gotowy, to na pewno ruszymy tę
kwestie. Problemem jest jedynie odzwierciedlenie treści któregokolwiek
numeru bez miliarda efektów i rekwizytów, dopóki nie wpadnie nam do
głowy jakiś genialny pomysł w zasięgu naszego budżetu, to może być
jedyne “ale” w tym temacie.
Jak wyglądają najbliższe plany koncertowe Dreadnought?
Michał: Po intensywnych przygotowaniach i ferworze
związanym z release party dajemy sobie czas na odpoczynek w okresie
wakacyjnym. Pisząc w międzyczasie nowy materiał, szykujemy powoli
organizację koncertowych strzałów na jesień.
Metal w Polsce ma się dobrze?
Łukasz: Zdecydowanie! Najlepiej stoi scena black
metalowa, widać to po wysypie kapel na naprawdę wysokim poziomie, na
które jest też zapotrzebowanie. Poziom całej sceny, tak profesjonalnej
jak i amatorskiej wzrósł na przestrzeni lat. Zawsze byłem zdania, że
podwórkowa liga wyznacza aktualny poziom rozwoju, jeszcze kilka lat temu
debiuty kapel to była parodia, teraz ciężko znaleźć mi słabą kapelę,
nawet jeżeli gra swój pierwszy koncert. Wzrostu poziomu każdemu wyjdzie
na dobre!
Czy prywatnie słuchacie tylko ciężkiej muzy? Co jeszcze Was
inspiruje? Jakie płyty nie spod znaku metalu trafiają do Waszych
odtwarzaczy?
Michał: Staramy się nie ograniczać – muzykę dzielimy na
dobrą i złą, podziały gatunkowe nie mają dla nas większego znaczenia.
Wszystko zależy od aktualnego humoru i sytuacji – czasem ma się ochotę
na jakąś ekstremę, czasem na zupełny chillout a czasem na coś
pośredniego. Słuchanie jednego i tego samego jest po prostu nudne.
Łukasz: Mam mutualne odczucia do tych Michała, muzyka
jest albo dobra, albo chujowa. Mam listę gatunków, których nigdy nie
ruszę z jakimś wielkim smakiem i falą dzikich rumieńców na twarzy, ale
znajdą się perełki, które nie raz polecą w głośnikach mimo
“znienawidzonego” genre. Zamykanie się tylko i wyłącznie w obrębie
jednego gatunku to straszne stulejarstwo, szczególnie jeżeli ktoś bierze
się za granie muzyki.
Bardzo dziękujemy za rozmową, gratulujemy wydawnictwa i czekamy na koncerty.