DJERV – Agnete Kjolsrud (13.09.2011)

djerv

Norweskie trio Djerv to jedna z rockowych sensacji ostatnich miesięcy. Debiutancki album zadebiutował w pierwszej dziesiątce listy przebojów w „kraju fiordów”, a grupa zdążyła zagrać na paru dużych, prestiżowych festiwalach. Wkrótce po raz pierwszy zawita do Polski, warto więc bliżej zapoznać się kto zacz ów Djerv. Oddajmy więc głos charyzmatycznej wokalistce Agnete Kjolsrud.


– Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że kawałek “Madman” nabrał nowego wymiaru po tragedii w Oslo i na wyspie Utoya?

– Nigdy w ten sposób nie myślałam… „Madman” nie jest o tym rodzaju szaleństwa.


– Norwegia zwykle postrzegana jest jako przyjazny, bogaty i spokojny kraj. Co Twoim zdaniem spowodowało takie ekstremalne, obłąkane zachowanie gościa?

– Bardzo trudno zrozumieć dlaczego on zrobił to co zrobił, ale wiemy, że w dzieciństwie został opuszczony przez ojca, matka miała problemy z psychiką, był prześladowany, brał sterydy, które sprawiły że poczuł się niezwyciężonym, cierpiał też na brak empatii… to wiele wyjaśnia.


– W Norwegii i generalnie w Skandynawii działa sporo metalowych kapel, które gloryfikują stare Nordyckie wierzenia i tradycje. Czy ich przesłanie i filozofia mogą być niebezpieczne dla młodych ludzi?

– Tak sądzę. Prawdę mówiąc nie słucham ich wszystkich, znam tylko niektóre z nich. Domyślam się, że jest wiele gniewu w ich muzyce i tekstach, ale zawsze masz wybór jak do tego podejść. Uważam, że scena blackmetalowa jest dziś dużo łagodniejsza niż w końcówce lat osiemdziesiątych. Muzycy, którzy wówczas byli młodzi i zachowywali się prowokująco, dziś dorośli, pozakładali rodziny, a cała ta otoczka jest tylko po to, by wciąż podtrzymać zainteresowanie nimi. Satanizm to nie płonące kościoły, to raczej kult samego siebie, robienia tego co najlepsze dla ciebie i tych, których kochasz. Ale przecież w każdym gatunku znajdzie się coś ekstremalnego, znajdzie się ktoś szalony. Myślę, że dla wielu młodych ludzi to czysty przypadek, na którą skrajność akurat natrafią. W świecie muzyce pop też jest wielu okropnych ludzi…


– Djerv to nowy zespół, ale jego członków nie sposób zaliczyć do nowicjuszy w muzycznym biznesie. Jak do tego doszło, że podjęliście decyzję o wspólnym graniu?

– Zarówno mój poprzedni zespół Animal Alpha, jak i kapela Erlenda Stonegard rozpadły się niemal w tym samym czasie. Chcieliśmy zrobić coś razem, parę razy spotkaliśmy Stiana. Wydał nam się wspaniałym gościem, do tego naprawdę dobrym gitarzystą. Pozostaliśmy więc w kontakcie z nim. Pomyśleliśmy, że wspólne tworzenie muzyki przez naszą trójkę może być czymś interesującym.


– Ile czasu zabrało Wam napisanie pierwszej kompozycji już jako Djerv?

– Pierwszym kawałkiem jaki zrobiliśmy był “Headstone” i zajęło nam to trochę czasu, ale tak to jest. Musisz poświęcić czas, przysiąść nad utworami jeśli chcesz wycisnąć z nich najlepszy efekt.


– Pamiętasz pierwszy wspólny koncert?

– Nie, ale pamiętam pierwszy duży występ jaki daliśmy. To był Oyafestivalen, jedna z wielkich imprez w Oslo. Organizatorzy zaprosili nas tam, dysponując tylko naszym minialbumem. To dało nam potężny zastrzyk wiary w to co robimy.


– Praca w trio musi być dla Was wielkim wyzwaniem, zwłaszcza, że nie macie stałego basisty w składzie. Myśleliście kiedyś o poszerzeniu składu?

– Owszem, ale nie w kontekście sesji nagraniowych. To żaden problem, by Stian nagrywał również partie basu, powiem wręcz, że wolimy ten sposób pracy. Pracuje nam się bardzo dobrze we trójkę. Ale zobaczymy co się wydarzy w przyszłości.


– Stian grał w blackmetalowym Gorgoroth, Erland – w thrash metalowym Stonegard, ale raczej trudno wyłapać te gatunki na Waszym debiucie. Ciężko było przestawić się chłopakom na bardziej komercyjny, mainstreamowy rock?

– Chcieliśmy zrobić coś innego, od tego co zrobiliśmy wcześniej. Pragnęliśmy stawiać sobie nawzajem wyzwania. I właśnie dlatego, że mamy tak różne korzenie muzyczne, zebranie tego w całość będzie bardzo ciekawe.
Z drugiej strony: Stian współpracował z Gorgoroth tylko jako gitarzysta sesyjny, ale odpowiada za riffy w Trelldom i riffy, które tworzy dla Djerv właściwie mógłby też wykorzystać w Trelldom, więc to znów nie jest tak odległe od tego, co robił wcześniej. Erlend również… Ma groove i przeniósł go także do Djerv. Myślę, że najwięcej popracowaliśmy nad partiami wokalnymi. Lubię poszaleć w tej materii, a że chcieliśmy zachować pewną prostotę w naszej muzyce, tak więc chłopaki musieli mnie poskromić (śmiech).


– Jakie czynniki mają największy wpływ na Waszą twórczość?

– Dla mnie to: muzyka, filmy, seriale, książki, różne opowieści.


– Wasz debiutancki album nie jest zbyt długi, jak na standardy kompaktów. Do koncertowej setlisty włączycie jakieś covery lub własne, premierowe utwory?

– Kiedyś zagraliśmy cover Megadeth “Symphony of Destruction” i było to coś wspaniałego, ale nie będziemy już tego więcej robić.


– Jesienią przyjeżdżacie do Polski, jako gość warszawskiego koncertu Behemoth. Sądzisz, że te dwie kapele na jednej scenie to dobre połączenie?

– Skoro Nergal cieszy się na ten moment, ja także. Naprawdę nie możemy się doczekać tego koncertu. Kapele mocno różnią się od siebie, ale to dobrze. To nudne kiedy idzie się na koncert, gdzie support brzmi jak kopia gwiazdy. Poza tym, posiadanie wokalistki w składzie, zawsze będzie odróżniać nasz występ od innych, zarówno w pozytywny, jak i negatywny sposób. Myślmy jednak pozytywnie! (śmiech). Mam nadzieję, że spotkamy się na trasie i bardzo dziękuję Wam za przeczytanie tego wywiadu. Wszystkiego dobrego!

Pytał: Robert Dłucik

Dodaj komentarz