Norweskie trio Djerv to jedna z rockowych sensacji ostatnich
miesięcy. Debiutancki album zadebiutował w pierwszej dziesiątce listy
przebojów w „kraju fiordów”, a grupa zdążyła zagrać na paru dużych,
prestiżowych festiwalach. Wkrótce po raz pierwszy zawita do Polski,
warto więc bliżej zapoznać się kto zacz ów Djerv. Oddajmy więc głos
charyzmatycznej wokalistce Agnete Kjolsrud.
– Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że kawałek “Madman” nabrał nowego wymiaru po tragedii w Oslo i na wyspie Utoya?
– Nigdy w ten sposób nie myślałam… „Madman” nie jest o tym rodzaju szaleństwa.
– Norwegia zwykle postrzegana jest jako przyjazny, bogaty i spokojny
kraj. Co Twoim zdaniem spowodowało takie ekstremalne, obłąkane
zachowanie gościa?
– Bardzo trudno zrozumieć dlaczego on zrobił to co zrobił, ale wiemy, że
w dzieciństwie został opuszczony przez ojca, matka miała problemy z
psychiką, był prześladowany, brał sterydy, które sprawiły że poczuł się
niezwyciężonym, cierpiał też na brak empatii… to wiele wyjaśnia.
– W Norwegii i generalnie w Skandynawii działa sporo metalowych
kapel, które gloryfikują stare Nordyckie wierzenia i tradycje. Czy ich
przesłanie i filozofia mogą być niebezpieczne dla młodych ludzi?
– Tak sądzę. Prawdę mówiąc nie słucham ich wszystkich, znam tylko
niektóre z nich. Domyślam się, że jest wiele gniewu w ich muzyce i
tekstach, ale zawsze masz wybór jak do tego podejść. Uważam, że scena
blackmetalowa jest dziś dużo łagodniejsza niż w końcówce lat
osiemdziesiątych. Muzycy, którzy wówczas byli młodzi i zachowywali się
prowokująco, dziś dorośli, pozakładali rodziny, a cała ta otoczka jest
tylko po to, by wciąż podtrzymać zainteresowanie nimi. Satanizm to nie
płonące kościoły, to raczej kult samego siebie, robienia tego co
najlepsze dla ciebie i tych, których kochasz. Ale przecież w każdym
gatunku znajdzie się coś ekstremalnego, znajdzie się ktoś szalony.
Myślę, że dla wielu młodych ludzi to czysty przypadek, na którą
skrajność akurat natrafią. W świecie muzyce pop też jest wielu okropnych
ludzi…
– Djerv to nowy zespół, ale jego członków nie sposób zaliczyć do
nowicjuszy w muzycznym biznesie. Jak do tego doszło, że podjęliście
decyzję o wspólnym graniu?
– Zarówno mój poprzedni zespół Animal Alpha, jak i kapela Erlenda
Stonegard rozpadły się niemal w tym samym czasie. Chcieliśmy zrobić coś
razem, parę razy spotkaliśmy Stiana. Wydał nam się wspaniałym gościem,
do tego naprawdę dobrym gitarzystą. Pozostaliśmy więc w kontakcie z nim.
Pomyśleliśmy, że wspólne tworzenie muzyki przez naszą trójkę może być
czymś interesującym.
– Ile czasu zabrało Wam napisanie pierwszej kompozycji już jako Djerv?
– Pierwszym kawałkiem jaki zrobiliśmy był “Headstone” i zajęło nam to
trochę czasu, ale tak to jest. Musisz poświęcić czas, przysiąść nad
utworami jeśli chcesz wycisnąć z nich najlepszy efekt.
– Pamiętasz pierwszy wspólny koncert?
– Nie, ale pamiętam pierwszy duży występ jaki daliśmy. To był
Oyafestivalen, jedna z wielkich imprez w Oslo. Organizatorzy zaprosili
nas tam, dysponując tylko naszym minialbumem. To dało nam potężny
zastrzyk wiary w to co robimy.
– Praca w trio musi być dla Was wielkim wyzwaniem, zwłaszcza, że nie
macie stałego basisty w składzie. Myśleliście kiedyś o poszerzeniu
składu?
– Owszem, ale nie w kontekście sesji nagraniowych. To żaden problem, by
Stian nagrywał również partie basu, powiem wręcz, że wolimy ten sposób
pracy. Pracuje nam się bardzo dobrze we trójkę. Ale zobaczymy co się
wydarzy w przyszłości.
– Stian grał w blackmetalowym Gorgoroth, Erland – w thrash metalowym
Stonegard, ale raczej trudno wyłapać te gatunki na Waszym debiucie.
Ciężko było przestawić się chłopakom na bardziej komercyjny,
mainstreamowy rock?
– Chcieliśmy zrobić coś innego, od tego co zrobiliśmy wcześniej.
Pragnęliśmy stawiać sobie nawzajem wyzwania. I właśnie dlatego, że mamy
tak różne korzenie muzyczne, zebranie tego w całość będzie bardzo
ciekawe.
Z drugiej strony: Stian współpracował z Gorgoroth tylko jako gitarzysta
sesyjny, ale odpowiada za riffy w Trelldom i riffy, które tworzy dla
Djerv właściwie mógłby też wykorzystać w Trelldom, więc to znów nie jest
tak odległe od tego, co robił wcześniej. Erlend również… Ma groove i
przeniósł go także do Djerv. Myślę, że najwięcej popracowaliśmy nad
partiami wokalnymi. Lubię poszaleć w tej materii, a że chcieliśmy
zachować pewną prostotę w naszej muzyce, tak więc chłopaki musieli mnie
poskromić (śmiech).
– Jakie czynniki mają największy wpływ na Waszą twórczość?
– Dla mnie to: muzyka, filmy, seriale, książki, różne opowieści.
– Wasz debiutancki album nie jest zbyt długi, jak na standardy
kompaktów. Do koncertowej setlisty włączycie jakieś covery lub własne,
premierowe utwory?
– Kiedyś zagraliśmy cover Megadeth “Symphony of Destruction” i było to coś wspaniałego, ale nie będziemy już tego więcej robić.
– Jesienią przyjeżdżacie do Polski, jako gość warszawskiego koncertu
Behemoth. Sądzisz, że te dwie kapele na jednej scenie to dobre
połączenie?
– Skoro Nergal cieszy się na ten moment, ja także. Naprawdę nie możemy
się doczekać tego koncertu. Kapele mocno różnią się od siebie, ale to
dobrze. To nudne kiedy idzie się na koncert, gdzie support brzmi jak
kopia gwiazdy. Poza tym, posiadanie wokalistki w składzie, zawsze będzie
odróżniać nasz występ od innych, zarówno w pozytywny, jak i negatywny
sposób. Myślmy jednak pozytywnie! (śmiech). Mam nadzieję, że spotkamy
się na trasie i bardzo dziękuję Wam za przeczytanie tego wywiadu.
Wszystkiego dobrego!
Pytał: Robert Dłucik