Dianoya powróciła z niezwykle udanym albumem. „Lidocaine” to kolejny krok w rozwoju formacji i pozostaje jedynie trzymać kciuki za sukces tego niezwykle interesującego i dość oryginalnego na naszej scenie, zespołu. O płycie opowiadał gitarzysta formacji Jan Niedzielski.
Co właściwie oznacza nazwa Dianoya?
Dianoya to termin filozoficzny. Używany był na początku przez Platona i w dużym skrócie oznacza myślenie intelektualne. Chcieliśmy aby nasza muzyka działała na emocje, ale też aby zmuszała to pewnego intelektualnego wysiłku.
Po wydaniu „Obscurity Divine” byliście w trasie z Division By Zero i Disperse. Trasa nazywała się Progressive 3D-Tour Vol III i obejmowała bodajże jedenaście Polskich miast. Byłem wtedy na koncercie we Wrocławiu i czekałem na wasz występ, gdyż spodobał mi się debiutancki krążek. Niestety się nie doczekałem. Najpierw na scenie pojawiła się formacja Disperse, a po nich Division By Zero. Potem koncert się skończył, a ja do tej pory nie mam pojęcia dlaczego was wtedy nie było?
Kiedy dołączyliśmy do składu Progressive Tour, cała trasa była już zaplanowana. Mieliśmy już wcześniej pewne zobowiązania, które kolidowały z niektórymi datami koncertów. Paramy się muzyką także poza naszą macierzystą kapelą i niestety czasem takie sytuacje się zdarzają. Od tamtej pory staramy się jednak tak wszystko rozplanować, żeby nigdy więcej nie było tego typu problemów.
Wasz najnowszy album nazywa się „Lidocaine”. Skąd pomysł na ten tytuł? Ta płyta ma być w jakimś sensie znieczuleniem?
Cóż, wiele rzeczy fajnych i niefajnych wydarzyło się po wydaniu naszego debiutu. Nie chcę się użalać czy coś tym rodzaju, ale kilka razy solidnie dostaliśmy po dupie. Na szczęście wyciągnęliśmy też wnioski z własnych i cudzych błędów i skupiliśmy się na tworzeniu muzyki. Poza oczywistą chęcią podzielenia się ze światem naszymi nowymi piosenkami było w tym coś wspaniałego, że niezależnie od tego co się dalej wydarzy, to my siedzimy w naszej norze godzinami i zajmujemy się tym co umiemy robić najlepiej. Słuchanie muzyki jak i jej tworzenie jest świetnie działającą odtrutką na różne nasze bolączki, także taka interpretacja tytułu naszego albumu ma sens. Z drugiej strony zdajemy sobie sprawę, że nie jest to muzyka łatwa, ale proces „wgryzania” się w płytę, poznawania kolejnych jej smaczków jest naszym zdaniem atrakcyjny dla ambitnego słuchacza. Dogłębne poznanie tej płyty wymaga pewnego wysiłku, a co za tym idzie, „odizolowania się” na parę chwil od codzienności, nierzadko szarej. Jest to więc też jakaś forma znieczulenia, także dla odbiorcy tej płyty.
Do „Obscurity Divine” powstały dwie okładki. Czarna literami (słowa „Dianoya”) oraz bardzo ładna grafika z drzewkiem. Bardziej podoba mi się ta druga, ale niestety nigdzie nie znalazłem tej wersji do kupienia. Nowa okładka jest właśnie w tym stylu. Przynajmniej kolorystycznie. Kojarzy mi się także z płytą Nine Inch Nails „The Downward Spiral”. Czyj był pomysł na taką okładkę?
Z okładką z drzewem to zabawna sprawa, bo kiedy zobaczyliśmy efekt końcowy to uznaliśmy, że niespecjalnie oddaje ona charakter płyty. Jednak jakimś cudem dostała się do internetu i na wielu portalach obok recenzji czy wywiadów figurowała jako ta właściwa. Nie było sposobu aby zatrzymać tę lawinę i do dzisiaj wielu ludzi się dziwi, gdzie okładka z drzewem? (śmiech) Nad okładką do płyty „Lidocaine” pracowały dwie osoby, nasz wokalista Lopez oraz Anna Pięta, która zajmuje się fotografią i grafiką – a prywatnie jest moją żoną 🙂 Lopez przedstawił Ani swoją wizję okładki, rozmawiali też na temat tekstów utworów. Ona musiała to jeszcze wszystko przefiltrować przez samą siebie i słuchając naszej płyty pracowała nad okładką. Efekt końcowy jest bardzo fajny i myślę, że w zalewie czarnych i mrocznych okładek ta zdecydowanie się wyróżnia.
Wiem, że niektóre zespoły nie lubią być porównywane do innych, ale tego typu porównań często nie można uniknąć. Wydaje mi się, że macie coś z Riverside, a także (jak ktoś mi ostatnio zasugerował) momentami z Opeth. Nie mogę was do końca przyrównać do jednej konkretnej kapeli. Czy takie porównania wydają się wam jednak trafne? Inspirują was te zespoły? A może jakieś inne?
Po przesłuchaniu tej płyty każdy z osobna będzie miał jakieś skojarzenia i OK. Sam tak nieraz robię słuchając przeróżnych albumów. Echa Opeth zapewne pojawiają się tu i ówdzie, bo sam jestem fanem tego zespołu, ale są też na tym albumie utwory nie mające nic wspólnego ze stylem uprawianym przez Akerfeldta i spółkę. Ja sam jestem bardzo ciekawy jakie skojarzenia wywołają u recenzentów, a przede wszystkim u zwykłych ludzi. Kiedyś przyniosłem na próbę zarys jednego utworu (nie powiem którego) i Łukasz, nasz bębniarz powiedział „Stary to brzmi jak Disturbed!” A ja w życiu nie przesłuchałem nawet jednej płyty Disturbed. Każdy reaguje po swojemu i tyle. A najlepszą inspiracją, jak już kiedyś mówiłem, jest samo życie.
Muszę przyznać, że wasz najnowszy longplay to twardy orzech do zgryzienia. Na tyle, że podczas słuchania tej płyty zepsuły mi się słuchawki (śmiech). Trzeba poświęcić trochę czasu, aby go odpowiednio „skonsumować”. Czy taki był zamiar? Ta płyta miała być trudna w odbiorze?
Myślę, że odpowiedź na to pytanie już padła podczas tego wywiadu. Mogę jedynie dodać, że nie nagrywaliśmy tej płyty z myślą „Teraz Wam dowalimy, a przy okazji sobie bo nikt tego nie skuma”. Czy film „Zagubiona Autostrada” albo „Mulholland Drive” są łatwymi w odbiorze? Nie, ale nie zmienia to faktu, że odniosły komercyjny sukces, a reżyser uchodzi za kultowego. Nie oznacza to oczywiście, że jako zespół zasługujemy na miano „kultowego” , chodzi mi jedynie o pewną analogię. Nie zgadzam się z opiniami, że dobra muzyka musi mieć potencjał przebojowy. Wspomniany już wcześniej Opeth jest tego też dobrym przykładem, bo chyba nigdy nie słyszałem tego zespołu w jakimkolwiek radiu nieinternetowym. „Trudne w odbiorze” jak to określiłeś, nie musi oznaczać „gorsze” A czym nam się to udało? Czas pokaże..

Czy uważacie, że przeskoczyliście swój debiut? „Lidocaine” jest płytą lepszą niż „Obscurity Divine”?
Płyta „Obscurity Divine” zebrała wiele pochlebnych recenzji w kraju i za
granicami. Nagranie takiej samej płyty byłoby bez sensu. Rozwijamy się
jako muzycy, życie doświadcza nas inaczej niż trzy, cztery lata temu i
naturalną konsekwencją są też nowe dźwięki. Moim osobistym zdaniem dużo
lepsze dźwięki oraz lepsze teksty. A pod względem brzmienia i produkcji
zdecydowanie przeskoczyliśmy debiut.
Wspomniałem wcześniej o formacji Opeth. Przypominacie mi ich w niektórych
fragmentach, zwłaszcza lżejszych. Opeth to jednak także świetny growl
(przynajmniej do niedawna). Myśleliście kiedyś o tym, aby wprowadzić
taki wokal do waszej muzyki? Muszę przyznać, że momenty, w których
Dianoya gra mocniej są naprawdę dobre. Może to jeszcze bardziej by
urozmaiciło waszą muzykę?
Nie mam nic przeciwko ostrzejszemu wykorzystywaniu wokalu w naszym zespole, ale growl to raczej nie nasza brocha 🙂
Skoro powiedziałem już, że mocne fragmenty są waszym atutem, to nie
mogę nie zapytać o utwór „21st Century”. Naprawdę świetny numer. Myślę,
że na koncertach będzie to prawdziwa petarda – jeśli oczywiście
będziecie grali ten track. Czemu taki kawałek poszedł praktycznie na
zakończenie albumu?
Dzięki. Jak do tej pory zagraliśmy go dwa razy na żywo i wprowadziliśmy
ludzi w lekkie osłupienie (śmiech) .Na żywo naprawdę brzmi potężnie i
myślę, że brakowało nam takiego utworu. A co do jego umiejscowienia na
albumie… Od połowy płyty klimat się nieco uspokaja, dźwięki są bardziej
stonowane. Pomyśleliśmy, że fajnie by było gdyby słuchacz zrelaksowany
ostatnimi utworami, nagle dostał strzał prosto między oczy i stanął na
równe nogi (śmiech)
Obok „21st Century” jako mojego ulubieńca wymieniłbym najdłuższy na
płycie „Nothing in Return”. A wy macie jakiś ulubiony utwór z
„Lidocaine”? Z którego tracka jesteście najbardziej zadowoleni? A może
jakaś kompozycja sprawiła wam wyjątkowo dużo kłopotów przy nagrywaniu?
Każdy ma oczywiście innych faworytów. U mnie to też się zmienia, ale na
dzień dzisiejszy są to wspomniane już „21st Century”, „Nothing In
Return’ oraz „Cold Genius” Nie przypominam sobie, żeby jakiś utwór
sprawił nam większe problemy w studiu.
Jakie macie teraz plany koncertowe? Liczę, że będziecie z „Lidocaine” we Wrocławiu i tym razem uda mi się was zobaczyć (śmiech)
Też mam taką nadzieję. 3 czerwca wystąpimy na Festiwalu Muzyki
Progresywnej w Prabutach. A większe plany koncertowe mamy na jesień.
Chcemy wtedy odwiedzić kilka miast w Polsce, w tym oczywiście Wrocław.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i zachęcam do „wgryzienia się” w album
„Lidocaine”
Pytał: Bartosz Trędewicz