COCHISE (10.02.2016)

cochise2016

Każda kolejna płyta Cochise jest lepsza od poprzedniej. Nie inaczej należy ocenić „The Sun Also Rises For Unicorns”. Zdecydowanie jest jedną z ciekawszych pozycji wydawniczych roku 2015. Mieliśmy okazję porozmawiać z zespołem na temat kulisów powstawania albumu. Opowiedzieli nam o założeniach, które przyświecały im podczas tworzenia piosenek, o symbolicznym znaczeniu tytułowego jednorożca i o tym jaki wpływ na całość miała…. Paktofonika .


Nagraliście fantastyczny album „The Sun Also Rises For Unicorns”, który jest trochę inny, niż te poprzednie, choćby nawet „118”. Jakie przyświecały Wam założenia, kiedy „ podchodziliście” do nagrań na najnowszą płytę ?

Paweł Małaszyński: Nigdy niczego nie zakładamy. Od początku istnienia pracujemy zawsze tak samo. Jedyne, co się zmieniło, to fakt że „wyszliśmy” – jak ja to nazywam – z tej naszej przysłowiowej piwnicy białostockiej, czyli „nagrywatorni” Daniela, bo to on decyduje, gdzie będziemy nagrywać daną płytę. Rzeczywiście nagraliśmy „118” na setce w Białymstoku. Mamy taki system, że nagrywamy w tej naszej piwnicy demo z Danielem na setkę, następnie wszyscy tego słuchamy i rozmawiamy o tym, co jest złe, co trzeba zmienić, nad czym trzeba popracować. Wtedy Daniel po raz pierwszy słyszy całą płytę i podejmuje decyzję, gdzie i jak będziemy płytę nagrywać. Daniel mocno pomógł nam w kilku utworach nad którymi bardzo ciężko nam się pracowało, takich, jak „Monster”, „Stupid Love”, „Perfect Place to Die”. Wiedzieliśmy, co chcemy osiągnąć, ale nie wiedzieliśmy, jak to zrobić. „Złote środki” znalazł Daniel i to jest jego duża zasługa. Na tym polega praca producenta, że jest piątym członkiem zespołu i wie, jak doradzić zespołowi, żeby było dobrze. Dzięki niemu wspomniane utwory znalazły się na płycie. W przypadku najnowszej płyty nie było jakiegoś ogromnego przewrotu. Dobierając utwory na „118” myśleliśmy już o utworach do „The Sun Also Rises For Unicorns Jedyna rzecz, na jakiej się skupiliśmy to wnioski wyciągnięte po nagraniu płyty „118”, która była uboga pod względem teledysków, okładki, czyli tego wszystkiego, co składa się na całą płytę. Wyznaczyłem sobie z zespołem cel, że tym razem pójdziemy „ na bogato”. Na tę płytę zrobimy specjalną sesję fotograficzną , nagramy co najmniej 4 teledyski, dołączymy do płyty książeczkę. Po nagraniu „118”, która z założenia, ze względu na 4 ściany pokoju 118 , w jakim się zamknęliśmy była uboga doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy wpuścić trochę światła, intensywności i głębi Cochise, którą być może nieświadomie gdzieś zgubiliśmy zamykając się w swoich własnych umysłach. Podczas nagrywania ostatniej płyty po raz pierwszy nie układaliśmy scenariuszy do teledysków, nie ułożyliśmy okładek. Dopuściliśmy do pracy zupełnie innych ludzi z inną wyobraźnią proponując im : – Posłuchajcie tych kawałków, posłuchajcie całej płyty i stwórzcie coś, co wam podpowiada wyobraźnia. I tak się stało zarówno w przypadku teledysków, jak i okładki, którą mieliśmy już wcześniej, ale zrezygnowaliśmy z niej właśnie dla uzyskania większej głębi i intensywności. Myślę, że to się udało. Teraz w taki właśnie sposób zamierzamy pracować. Nie będziemy jednym organizmem, który decyduje o wszystkim.

Cezary Mielko: Dom Cochisów się powiększa (śmiech)

Paweł Małaszyński: No właśnie, nasze plemię otworzyło się na inne osoby, żeby pomogły nam w realizacji naszych celów i pomysłów.

„The Sun Also Rises For Unicorns” – chciałbym zapytać Was o wyjaśnienie tego tytułu, ponieważ w promocji albumu pojawił się jednorożec – tłumaczony przez niektórych, jako nosorożec (śmiech). Co symbolizuje w Waszej muzyce ?

Paweł Małaszyński: Jednorożec? Symbolizuje zmiany, to czego oczekiwaliśmy od nas samych, od otaczającego nas świata, od muzyki. Ma podnieść nam poprzeczkę, pomóc w odnalezieniu naszej drogi Wiadomo, że kochamy wszystkie nasze „dzieci” od „Still Alive” przez „Back To Beginning”, „ 118” do „The Sun Also Rises For Unicorns”,. Nigdy nie zakładaliśmy, że wylądujemy w tym miejscu i w tym czasie, że po 11 latach będziemy mieli 4 płyty. To jest pewnego rodzaju rozliczenie z przeszłością, z naszą drogą, dlatego uważałem, że ostatnia płyta powinna być czarna, jak swoisty kondukt żałobny, który zatrzymał się na rozdrożu i nie wie, w którą stronę pójść. Niczego nie planując nie wiemy, czy np. nie rozpadniemy się jutro i zrezygnujemy z grania, choć trudno mi w to uwierzyć. Jednak nie mamy po 20 parę lat, dobiegamy 40 stki i poświęcenie się muzyce oraz nasze decyzje są coraz trudniejsze. Jednorożec jest symbolem, ikoną zmian, których oczekiwaliśmy i które przyniosą nam pewnego rodzaju światełko w tunelu, wiarę, że warto to robić, warto zmagać się z tym, co nas otacza i walczyć z szarą rzeczywistością. Muzyka daje nam olbrzymie poczucie wolności . W czasie godzinnego, czy półtoragodzinnego koncertu, podczas tworzenia muzyki naprawdę odcinamy się od świata rzeczywistego i tworzymy to, co kochamy. Myślę, że to jest dla nas najważniejsze. Takim światełkiem w tunelu okazał się „unicorns”. Chłopaki na początku nie mogli tego ogarnąć i zrozumieć, ale po pewnym czasie…….

Wojciech Napora: No właśnie, pierwsze moje skojarzenie – „The Sun Also Rises For Unicorns” -zupełnie nie chwytałem tego zamysłu. Natomiast wystarczyły dwa słowa od Pawła i wiem, że trochę inaczej to rozumiem, niż on.

Paweł Małaszyński: Każdy powinien to rozumieć na swój sposób

Wojciech Napora: Dla mnie to oznacza, że nie jesteś przeciętnym człowiekiem wpisanym w schemat korporacji, czy codziennego zabiegania. Jesteś gdzieś obok i dla ciebie też wstaje słońce. Nie musisz martwić się, że jesteś na marginesie. Jesteś, jak każdy inny i dla ciebie też jest nadzieja. Czasem, żeby do tego dojść potrzeba więcej czasu.

Paweł Małaszyński: Trzeba o to samemu zawalczyć

Wojciech Napora: Dokładnie tak jest. Nie można się poddawać. Nie ważne, w którym momencie swojego życia jesteś, ważne, żeby mieć nadzieję, bo to chyba jest w życiu najważniejsze.

Paweł Małaszyński: Powiem teraz coś, czego nie mówiłem w żadnym wywiadzie : duże znaczenie i wpływ na to wszystko miał Magik i Paktofonika. To może szokować….

Dlaczego?

Paweł Małaszyński: Dlatego, że „…Jestem Bogiem…”. Ty też jesteś Bogiem. W tamtych czasach wypowiedź chłopaków z Paktofoniki była bardzo kontrowersyjna. Jakże jednak trafna. To znaczy, że każda jednostka ludzka jest ważna . Nie ma osób ważniejszych i mniej ważnych. Każdy z nas jest oryginalny w swoim tego słowa znaczeniu. Każdy z nas jest kimś wielkim, tylko to, czy chcesz być wielki zależy tak naprawdę tylko od ciebie. Dlatego stworzyłem „unicornsa”– coś mitycznego, silnego, prawdziwego, z drugiej strony nienamacalnego, bo – być może – nieistniejącego. Stworzyłem pewnego rodzaju symbol, który pomógł mi przetrwać trudny okres w moim życiu.

Wojciech Napora: Jednostki mają duży sens, każdy z nas jest bardzo ważny. To nie tak, że ktoś jest lepszy, a ktoś gorszy. Słońce wstaje dla nas wszystkich.

Paweł Małaszyński: Musisz w swojej głowie „przestawić” pewne myślenie : ty też jesteś ważny, jesteś najważniejszy dla siebie samego. Nie możesz się poddawać, bo czujesz, że jesteś pod jakimś pręgierzem. Jesteś jednostką, która czuje, kocha, ma swoje emocje. Trzeba cię szanować tak, jak ty powinieneś szanować innych ludzi. Każdy z nas szuka wolności. Być może wolnością, której szukam jest miłość. Zawsze goniłem za wolnością. Muzyka daje mi wolność. Zdałem sobie jednak sprawę, że moją miłością i wolnością jest moja rodzina. TEJ przystani nie jest w stanie zmieść żaden huragan.


Dzisiaj bycie muzykiem rockowym nie jest proste. To ciężka praca związana z promocją i próbą docierania do ludzi. Nie mieliście momentów zwątpienia ? A jeśli mieliście, to jak sobie z tym radziliście?

Cezary Mielko: Przede wszystkim uważam, że nie jest to praca. Staramy się podchodzić to tego z pasją, nie męczyć się. Jeśli wykonujesz coś, co cię nie obciąża, relaksuje cię. Dlatego gramy i zachowujemy dystans do tego, co robimy na co dzień. Spotykamy się i jest bardzo fajne . Przede wszystkim dla mnie jest ważne ,że grając mogę wyrażać emocje. Nawet jeśli jestem zdenerwowany sytuacją rodzinną, czy zawodową- kiedy jadę z chłopakami – łapię trochę luzu. No, chyba, że czasami się posprzeczamy, co też jest naturalne, bo każdy ma swoje zdanie. Najważniejsze jest, że wychodzimy razem na scenę, dajemy czadu, czujemy się na luzie. Nie traktujemy tego zawodowo, raczej działamy swobodnie przekazując ludziom energię ze sceny.

Paweł Małaszyński:
Prawda jest taka, że są chwile zwątpienia . Nie wiem, z czego wynikają. Mam czasami ochotę rzucić to wszystko, zazwyczaj jednak na jedną noc, jeden dzień, kiedy mam tak zwaną „ zwałę” i nie chce mi się tego ciągnąć. Zwątpienia przychodzą i to jest naturalne. Każdy czasem czuje, że chce coś zmienić, że to, co robi jest niepotrzebne. Zawsze jednak trwa to krótko, bo potrzebuję tego „drugiego życia”, jest ucieczką od rzeczywistości dnia codziennego, sposobem na wyrażenie uczuć i emocji. Na tym poziomie, na jakim się znajdujemy – traktujemy to bardzo poważnie. Staramy się, żeby muzyka, jaką gramy niosła ze sobą jakiś przekaz, żeby ludzie wiedzieli, co chcemy im powiedzie. Gramy rock and rolla, ale pod nim jest jeszcze warstwa ważnych rzeczy, o których śpiewamy. Dziś nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy przestać grać, ale tak naprawdę nigdy nie wiadomo, czy nie rozpadniemy się i nie rozejdziemy w cztery strony świata.

Cezary Mielko: Dodam, że w zespole Cochise nie ma wolnego czasu i to jest fajne. Każdy z nas wykonuje szereg innych rzeczy, ma rodzinę. Mimo to spotykamy się na próbach, gramy, zostawiamy coś po sobie i przede wszystkim nie marnujemy czasu, bo tego nie lubię. Drażni mnie niesłowność innych ludzi, a tego udało się nam uniknąć. Może dlatego, że grafik zajęć każdego z nas jest wypełniony do ostatniej sekundy i to właśnie najbardziej nas motywuje. Mamy świadomość, że lata upływają, a nasza praca, choćby nagrywane albumy to coś, co po nas zostaje i być może po latach moja córka powie komuś : „ To jest płyta mojego ojca”. To coś wspaniałego i niezastąpionego.

Paweł Małaszyński:
Szkoda byłoby nie zarejestrować tych wszystkich pomysłów, które jeszcze mam. Bank naszych pomysłów, ich potencjał jest tak ogromny! Już dziś mamy materiał i pomysł na kolejną płytę. Pewnie trzeba będzie z czegoś zrezygnować, żeby nie była zbyt długa. Marzy mi się wydanie albumu dwupłytowego. Za każdym razem, kiedy trzeba „wyrzucić” jakiś utwór, który podoba się mnie i chłopakom, robi mi się go szkoda, nie chciałbym, żeby został niezarejestrowany. Mnogość pomysłów trzyma nas przy życiu.

Zastanawiam się, jak tworzycie swoje utwory, jak powstają piosenki zespołu Cochise ?


Cezary Mielko: Generalnie pomysły zespołu Cochise powstają w głowie Pawła i Wojtka, powstaje kręgosłup utworów. Potem wspólnie pracujemy na gotowym „szkielecie czyli aranżujemy, wybieramy najlepsze rytmy, pracujemy nad tempem i formą,”. Powtórzę jeszcze raz, że olbrzymim plusem zespołu Cochise jest potencjał twórczy. U nas nie ma czegoś takiego, że nie wiadomo, nad czym pracować. Pomysły są zawsze, zawsze jest ten „kręgosłup”. Cała reszta to już otoczka. Każdy utwór można zaaranżować na różne sposoby, a my bierzemy pod uwagę zdanie innych osób, przede wszystkim Daniela. Najważniejsze, że zawsze jest fundament.

Paweł Małaszyński: Rzeczywiście jest tak, że wymyślam sporo melodii, zazwyczaj krótkie formy posiadające refren i melodię potem wysyłam do Wojtka, a on wspólnie z chłopakami decyduje, czy pomysł jest fajny czy nie. Fajny pomysł trafia do naszego „banku”. Podobnie Wojtek – siedząc w domu wymyśla riffy i melodie utworów, prezentuje je nam na próbie, a my oceniamy, czy chcemy nad tym pracować. Przy takim ogromie pomysłów, jakie mamy trudno nam wybrać utwory i każdego szkoda odrzucić. Nadmienię, że wybranych do kolejnej płyty utworów nad którymi postanowiliśmy się pochylić było 32. W drugiej wersji skróciliśmy listę do 20 , obecnie zostało ich 14. Troszeczkę cierpię z powodu odrzucenia niektórych utworów, może przerzucimy je na kolejną płytę. Fajne jest to, że w dobie Internetu możemy tworzyć na odległość. Kiedy zostaną wybrane riffy Wojtka lub moje melodie, wtedy nasze próby są bardzo owocne, bo wiemy już, nad czym chcemy pracować. Powstają wówczas „kręgosłupy utworów” , do których dorzucamy resztę „organizmu”. Różnie to czasami bywa. W przypadku „Perfect Place to Die” miałem początkowo na myśli zupełnie coś innego, niż to, co zaproponowała reszta chłopaków. Na próbie myślałem sobie : – Nie, to nie może tak być! To zupełnie nie to! Nagle okazało się, że zespół zrobił z tego pomysłu coś fantastycznego.

Cezary Mielko:
Dobrze, że nowe rzeczy mamy okazję przetrenować na koncertach, jak kiedyś Black Sabbath, czy Led Zeppelin, którzy, zanim weszli do studia – nowe rzeczy ogrywali. Wtedy to właśnie docieramy się, jako zespół, a jednocześnie obserwujemy reakcję publiczności. Przy czym reakcja publiczności nie jest decydująca. Jeśli reakcja jest słaba to nie oznacza to, że rezygnujemy z utworu, po prostu zastanawiamy się, czy nie dołożyć jakichś elementów. Traktujemy to, jak sprawdzian.

Pawle jesteś autorem tekstów. Skąd czerpiesz inspiracje ?


Paweł Małaszyński: Inspiracje leżą praktycznie na ziemi. Zazwyczaj używam określenia, że leżą między liniami papilarnymi. Dla mnie możliwość tworzenia to możliwość wyrzucenia z siebie negatywnych emocji i przywołania pozytywnych. W swoich tekstach mogę powiedzieć, jak bardzo kogoś nienawidzę i jak bardzo kogoś kocham. Nigdy nie staram się opisywać rzeczywistości wprost. Nie umiem pisać tekstów rzeczywistych. Zawsze „oplatam” je pewnego rodzaju mistycyzmem, niedopowiedzeniami tak, aby wszyscy ci, którzy się w nie wgłębiają, znaleźli w nich coś dla siebie. Na tym mi zależy, Patrząc z perspektywy czasu widzę, że piszę o tym, o czym nigdy nie chciałem pisać, czyli o miłości. Miłość to uczucie, które posiada tak wiele kolorów i tyle emocji zawartych jest w tym jednym słowie, że wystarczy tego na tysiące płyt. Myślę, że muzyka kręci się wokół miłości, tyle że ja ubieram tę moją „pannę młodą” w ciemniejsze, mniej pozytywne kolory. Widzę w niej więcej niedopowiedzeń i brudu. Kiedy wyrzucam to z siebie, wydaję się sobie czystszy, bo przyznałem się do czegoś, do czego bałem się przyznać publicznie. Myślę, że najtrudniejszą rzeczą dla człowieka jest powiedzenie drugiemu, że mu na nim zależy, że kocha. To ciężko przechodzi przez usta. Wolę w taki, czy inny sposób wyrażać uczucia w piosenkach.

Paweł mówisz że bywasz zmęczony Cochise. Występujesz w teatrze. Bywa, że wchodzisz w buty innych ludzi. Z Cochise na scenie jesteś sobą. Co jest męczącego w tym, że tu odgrywasz Pawła Małaszyńskiego ?


Paweł Małaszyński:
To nie jest tak, że jestem zmęczony zespołem. Nie o to chodzi. Chciałbym być dobrze zrozumiany. Każdego z nas, Radka, Czarka i Wojtka to bardzo dużo kosztuje. Czasami rzeczywiście nachodzą mnie takie myśli, czy jesteśmy jeszcze w stanie zrobić coś lepszego, niż zrobiliśmy poprzednio, czy poprzeczka została podniesiona, czy rzeczywiście idziemy do przodu, czy kolejna płyta będzie lepsza. Teatr to zupełnie inna sprawa. Często jest tak, że ludzie mieszają rzeczywistość z fikcją i „wkładają” mnie w buty postaci, które gram. To błędne, skrótowe myślenie, ponieważ ja tylko kreuję te postaci tak, jak umiem najlepiej. Na koncertach z zespołem jestem sobą, reaguję tak, jak przepływa przeze mnie muzyka. Jestem tu prywatnie i przekazuję treści, które są ważne dla mnie. Koncert jest pewnego rodzaju show, ale to show polegający na przekazywaniu swojej energii publiczności po to, aby publiczność tę energię oddała. To takie dzielenie się energią. Mistrzostwem świata jest dla mnie Pearl Jam, gdzie właściwie nie ma show. Po prostu pięciu muzyków wychodzi na scenę, stawia butelkę wina i gra fantastycznego rocka. To, o czym śpiewa Eddie Vedder, jak gra zespół, przenosi się, czuje się emocje. To było dla mnie zawsze wyznacznikiem. Nie chcemy pawich piór czy efektów specjalnych, bo to w rocku nie jest potrzebne. Liczy się szczerość i przejrzystość myśli. Ustalone ramy i scenariusz to właśnie teatr. Na koncercie nie ma ram i scenariusza. Oczywiście, są gorsze i lepsze koncerty, to naturalna rzecz. Zawsze staramy się być fair wobec siebie i publiczności, co jest ciężkim zadaniem dla muzyka rockowego. Trudno jest zarazić publiczność i wciągnąć do naszego plemienia chociaż na te półtorej godziny. Obawiam się, że większość ludzi do końca tego nie rozumie.

Teraz zapytam Was o inspiracje. Każdy muzyk, każdy artysta w przeszłości spotkał się z muzyką, którą zapamiętał, która w nim została i którą przechowywał, a teraz biorąc się za tworzenie muzyki wykorzystuje wspomnienia. Co Was w ciągu wcześniejszych lat zainspirowało do tego, żeby dziś, na scenie przekształcić to we własną twórczość?

Wojciech Napora: Wszystko, co powiedziałeś jest prawdą, natomiast jeśli chodzi o moją twórczość to jest na odwrót. Tworząc staram się, żeby to niczego nie przypominało, żeby nie było niczym inspirowane. Myślę, że to nam wychodzi, czasem lepiej, czasem gorzej, ale jesteśmy sobą. Fajne jest to, że wydajemy płytę i czytamy jej recenzje, które są tak różne! Jedni mówią : – Riff Led Zeppelin, inni: – Black Sabbath, ktoś znowu : – Jakie Black Sabbath, to jest żywcem z The Doors! Dla mnie fantastyczne jest to, że możesz posłuchać opinii na swój temat , choć komponując staram się, żeby to nie było wtórne, żeby moje riffy nie przypominały nic innego. Inspirujemy się tyloma zespołami, że chyba niemożliwe ich jest wymienienie

Oczywistym jest dla mnie, że każdy artysta chce tworzyć coś oryginalnego, nie chce powielać tego, co było w przeszłości. W moim pytaniu chodziło o to, co zainspirowało cię do tego, że chwyciłeś gitarę i zacząłeś grać, jakich miałeś idoli?

Wojciech Napora: Jest jedna prosta odpowiedź : Czarna płyta Metalliki.

Paweł Małaszyński:
Jeżeli chodzi o muzykę, przez wiele lat błądziłem. Zacząłem od polskiego bigbitu, którego słuchali rodzice. Pierwsze moje analogi to był Szczepanik, Osiecka , Breakout, Nalepa. Potem zacząłem poszukiwać sam. Moją pierwszą fascynacją był Elvis Presley. Po nim był gość z Zanzibaru. Nazywał się Freddie Mercury, czyli Farrokh Bulsara 🙂 Uważam, że nigdy nie było i nie będzie lepszego wokalisty i lepszego zespołu, niż Queen z Fredkiem na czele, to mnie pochłonęło. Oprócz tego kocham U2, w każdym razie do wydania Zooropy. Prawdziwej rewolucji dokonała eksplozja muzyki z Seattle, czyli grunge. Przeszedłem przez takie zespoły, jak Burzum i cały black metal norweski i szwedzki death metal, cały czas szukając swojej drogi muzycznej. Zawsze zazdrościłem różnym pokoleniom, które miały swoje lata 60 – te, potem lata 70 – te z glam rockiem, w Polsce w latach 80 – tych eksplodował punk. Uwielbiam Ciechowskiego i Republikę, nawet pierwszy Aya RL z Kukizem. Była też epoka disco. Ja czułem się zawsze wyrzutkiem, który nie ma swojej rewolucji. To zmieniło się w 91 roku, kiedy pierwszy raz usłyszałem Nirvanę i „Smells Like Teen Spirit”. Wtedy moje życie muzyczne się wywróciło, bo znalazłem ludzi, znalazłem swoje miejsce na świecie, czyli Seattle i zespoły, które wywróciły moją wrażliwość muzyczną do góry nogami. Kolejnym zespołem był The White Stripes, który też zrewolucjonizował moje życie muzyczne i podejście do muzyki. To było coś niesamowitego, że „Seven Nation Army” to „Smells Like Teen Spirit” XXI wieku. W moim przypadku inspiracji jest mnóstwo.

Tu się zgadzamy, według mnie Jack White jest genialnym muzykiem naszych czasów. Zdradziliście już, że macie nowy materiał. Moje pytanie może wydać się naiwne, bo przecież dopiero skończyliście nagrywać płytę, ale czy macie już kalendarz związany z ukazaniem się następnej ?

Paweł Małaszyński: Powiem ci tylko tyle, że album „The Sun Also Rises For Unicorns” to taki nasz black album (śmiech) , bo jest czarny. Teraz pójdziemy w odwrotną stronę i będzie white album, który ukaże się najszybciej w 2017 roku. Nie chcemy tworzyć nic na szybko. Rok 2017 to optymalna opcja.

Cezary Mielko: Mamy nadzieję, że do końca tego roku uda się nam ogarnąć 4 utwory. W 2016 roku będziemy pracować nad resztą, a rok 2017 poświęcimy na nagranie i wydanie płyty.

Paweł Małaszyński: Z pewnością jednak niektóre kawałki będę prezentowane na koncertach w 2016 roku.

Dziękuję bardzo za rozmowę.


Rozmawiał: Witold Żogała
Korekta: baKsik

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *