Każda kolejna płyta Cochise jest lepsza od poprzedniej. Nie
inaczej należy ocenić „The Sun Also Rises For Unicorns”. Zdecydowanie
jest jedną z ciekawszych pozycji wydawniczych roku 2015. Mieliśmy okazję
porozmawiać z zespołem na temat kulisów powstawania albumu.
Opowiedzieli nam o założeniach, które przyświecały im podczas tworzenia
piosenek, o symbolicznym znaczeniu tytułowego jednorożca i o tym jaki
wpływ na całość miała…. Paktofonika .
Nagraliście fantastyczny album „The Sun Also Rises For
Unicorns”, który jest trochę inny, niż te poprzednie, choćby nawet
„118”. Jakie przyświecały Wam założenia, kiedy „ podchodziliście” do
nagrań na najnowszą płytę ?
Paweł Małaszyński: Nigdy
niczego nie zakładamy. Od początku istnienia pracujemy zawsze tak samo.
Jedyne, co się zmieniło, to fakt że „wyszliśmy” – jak ja to nazywam – z
tej naszej przysłowiowej piwnicy białostockiej, czyli „nagrywatorni”
Daniela, bo to on decyduje, gdzie będziemy nagrywać daną płytę.
Rzeczywiście nagraliśmy „118” na setce w Białymstoku. Mamy taki system,
że nagrywamy w tej naszej piwnicy demo z Danielem na setkę, następnie
wszyscy tego słuchamy i rozmawiamy o tym, co jest złe, co trzeba
zmienić, nad czym trzeba popracować. Wtedy Daniel po raz pierwszy słyszy
całą płytę i podejmuje decyzję, gdzie i jak będziemy płytę nagrywać.
Daniel mocno pomógł nam w kilku utworach nad którymi bardzo ciężko nam
się pracowało, takich, jak „Monster”, „Stupid Love”, „Perfect Place to
Die”. Wiedzieliśmy, co chcemy osiągnąć, ale nie wiedzieliśmy, jak to
zrobić. „Złote środki” znalazł Daniel i to jest jego duża zasługa. Na
tym polega praca producenta, że jest piątym członkiem zespołu i wie,
jak doradzić zespołowi, żeby było dobrze. Dzięki niemu wspomniane utwory
znalazły się na płycie. W przypadku najnowszej płyty nie było jakiegoś
ogromnego przewrotu. Dobierając utwory na „118” myśleliśmy już o
utworach do „The Sun Also Rises For Unicorns Jedyna rzecz, na jakiej
się skupiliśmy to wnioski wyciągnięte po nagraniu płyty „118”, która
była uboga pod względem teledysków, okładki, czyli tego wszystkiego, co
składa się na całą płytę. Wyznaczyłem sobie z zespołem cel, że tym
razem pójdziemy „ na bogato”. Na tę płytę zrobimy specjalną sesję
fotograficzną , nagramy co najmniej 4 teledyski, dołączymy do płyty
książeczkę. Po nagraniu „118”, która z założenia, ze względu na 4
ściany pokoju 118 , w jakim się zamknęliśmy była uboga doszliśmy do
wniosku, że potrzebujemy wpuścić trochę światła, intensywności i głębi
Cochise, którą być może nieświadomie gdzieś zgubiliśmy zamykając się w
swoich własnych umysłach. Podczas nagrywania ostatniej płyty po raz
pierwszy nie układaliśmy scenariuszy do teledysków, nie ułożyliśmy
okładek. Dopuściliśmy do pracy zupełnie innych ludzi z inną wyobraźnią
proponując im : – Posłuchajcie tych kawałków, posłuchajcie całej płyty i
stwórzcie coś, co wam podpowiada wyobraźnia. I tak się stało zarówno w
przypadku teledysków, jak i okładki, którą mieliśmy już wcześniej, ale
zrezygnowaliśmy z niej właśnie dla uzyskania większej głębi i
intensywności. Myślę, że to się udało. Teraz w taki właśnie sposób
zamierzamy pracować. Nie będziemy jednym organizmem, który decyduje o
wszystkim.
Cezary Mielko: Dom Cochisów się powiększa (śmiech)
Paweł Małaszyński: No właśnie, nasze plemię otworzyło się na inne osoby, żeby pomogły nam w realizacji naszych celów i pomysłów.
„The Sun Also Rises For Unicorns” – chciałbym zapytać Was o
wyjaśnienie tego tytułu, ponieważ w promocji albumu pojawił się
jednorożec – tłumaczony przez niektórych, jako nosorożec (śmiech). Co
symbolizuje w Waszej muzyce ?

Paweł Małaszyński:
Jednorożec? Symbolizuje zmiany, to czego oczekiwaliśmy od nas samych,
od otaczającego nas świata, od muzyki. Ma podnieść nam poprzeczkę,
pomóc w odnalezieniu naszej drogi Wiadomo, że kochamy wszystkie nasze
„dzieci” od „Still Alive” przez „Back To Beginning”, „ 118” do „The Sun
Also Rises For Unicorns”,. Nigdy nie zakładaliśmy, że wylądujemy w tym
miejscu i w tym czasie, że po 11 latach będziemy mieli 4 płyty. To jest
pewnego rodzaju rozliczenie z przeszłością, z naszą drogą, dlatego
uważałem, że ostatnia płyta powinna być czarna, jak swoisty kondukt
żałobny, który zatrzymał się na rozdrożu i nie wie, w którą stronę
pójść. Niczego nie planując nie wiemy, czy np. nie rozpadniemy się jutro
i zrezygnujemy z grania, choć trudno mi w to uwierzyć. Jednak nie mamy
po 20 parę lat, dobiegamy 40 stki i poświęcenie się muzyce oraz nasze
decyzje są coraz trudniejsze. Jednorożec jest symbolem, ikoną zmian,
których oczekiwaliśmy i które przyniosą nam pewnego rodzaju światełko w
tunelu, wiarę, że warto to robić, warto zmagać się z tym, co nas otacza i
walczyć z szarą rzeczywistością. Muzyka daje nam olbrzymie poczucie
wolności . W czasie godzinnego, czy półtoragodzinnego koncertu,
podczas tworzenia muzyki naprawdę odcinamy się od świata rzeczywistego i
tworzymy to, co kochamy. Myślę, że to jest dla nas najważniejsze. Takim
światełkiem w tunelu okazał się „unicorns”. Chłopaki na początku nie
mogli tego ogarnąć i zrozumieć, ale po pewnym czasie…….
Wojciech Napora: No właśnie, pierwsze moje skojarzenie –
„The Sun Also Rises For Unicorns” -zupełnie nie chwytałem tego
zamysłu. Natomiast wystarczyły dwa słowa od Pawła i wiem, że trochę
inaczej to rozumiem, niż on.
Paweł Małaszyński: Każdy powinien to rozumieć na swój sposób
Wojciech Napora: Dla mnie to oznacza, że nie jesteś
przeciętnym człowiekiem wpisanym w schemat korporacji, czy codziennego
zabiegania. Jesteś gdzieś obok i dla ciebie też wstaje słońce. Nie
musisz martwić się, że jesteś na marginesie. Jesteś, jak każdy inny i
dla ciebie też jest nadzieja. Czasem, żeby do tego dojść potrzeba więcej
czasu.
Paweł Małaszyński: Trzeba o to samemu zawalczyć
Wojciech Napora: Dokładnie tak jest. Nie można się
poddawać. Nie ważne, w którym momencie swojego życia jesteś, ważne, żeby
mieć nadzieję, bo to chyba jest w życiu najważniejsze.
Paweł Małaszyński: Powiem teraz coś, czego nie mówiłem w
żadnym wywiadzie : duże znaczenie i wpływ na to wszystko miał Magik i
Paktofonika. To może szokować….
Dlaczego?
Paweł Małaszyński: Dlatego, że „…Jestem Bogiem…”.
Ty też jesteś Bogiem. W tamtych czasach wypowiedź chłopaków z
Paktofoniki była bardzo kontrowersyjna. Jakże jednak trafna. To znaczy,
że każda jednostka ludzka jest ważna . Nie ma osób ważniejszych i mniej
ważnych. Każdy z nas jest oryginalny w swoim tego słowa znaczeniu. Każdy
z nas jest kimś wielkim, tylko to, czy chcesz być wielki zależy tak
naprawdę tylko od ciebie. Dlatego stworzyłem „unicornsa”– coś
mitycznego, silnego, prawdziwego, z drugiej strony nienamacalnego, bo –
być może – nieistniejącego. Stworzyłem pewnego rodzaju symbol, który
pomógł mi przetrwać trudny okres w moim życiu.
Wojciech Napora: Jednostki mają duży sens, każdy z nas
jest bardzo ważny. To nie tak, że ktoś jest lepszy, a ktoś gorszy.
Słońce wstaje dla nas wszystkich.
Paweł Małaszyński: Musisz w swojej głowie „przestawić”
pewne myślenie : ty też jesteś ważny, jesteś najważniejszy dla siebie
samego. Nie możesz się poddawać, bo czujesz, że jesteś pod jakimś
pręgierzem. Jesteś jednostką, która czuje, kocha, ma swoje emocje.
Trzeba cię szanować tak, jak ty powinieneś szanować innych ludzi. Każdy z
nas szuka wolności. Być może wolnością, której szukam jest miłość.
Zawsze goniłem za wolnością. Muzyka daje mi wolność. Zdałem sobie
jednak sprawę, że moją miłością i wolnością jest moja rodzina. TEJ
przystani nie jest w stanie zmieść żaden huragan.
Dzisiaj bycie muzykiem rockowym nie jest proste. To ciężka praca
związana z promocją i próbą docierania do ludzi. Nie mieliście momentów
zwątpienia ? A jeśli mieliście, to jak sobie z tym radziliście?
Cezary Mielko: Przede wszystkim uważam, że nie jest to
praca. Staramy się podchodzić to tego z pasją, nie męczyć się. Jeśli
wykonujesz coś, co cię nie obciąża, relaksuje cię. Dlatego gramy i
zachowujemy dystans do tego, co robimy na co dzień. Spotykamy się i
jest bardzo fajne . Przede wszystkim dla mnie jest ważne ,że grając mogę
wyrażać emocje. Nawet jeśli jestem zdenerwowany sytuacją rodzinną, czy
zawodową- kiedy jadę z chłopakami – łapię trochę luzu. No, chyba, że
czasami się posprzeczamy, co też jest naturalne, bo każdy ma swoje
zdanie. Najważniejsze jest, że wychodzimy razem na scenę, dajemy czadu,
czujemy się na luzie. Nie traktujemy tego zawodowo, raczej działamy
swobodnie przekazując ludziom energię ze sceny.
Paweł Małaszyński: Prawda jest taka, że są chwile zwątpienia .
Nie wiem, z czego wynikają. Mam czasami ochotę rzucić to wszystko,
zazwyczaj jednak na jedną noc, jeden dzień, kiedy mam tak zwaną „
zwałę” i nie chce mi się tego ciągnąć. Zwątpienia przychodzą i to jest
naturalne. Każdy czasem czuje, że chce coś zmienić, że to, co robi jest
niepotrzebne. Zawsze jednak trwa to krótko, bo potrzebuję tego „drugiego
życia”, jest ucieczką od rzeczywistości dnia codziennego, sposobem na
wyrażenie uczuć i emocji. Na tym poziomie, na jakim się znajdujemy –
traktujemy to bardzo poważnie. Staramy się, żeby muzyka, jaką gramy
niosła ze sobą jakiś przekaz, żeby ludzie wiedzieli, co chcemy im
powiedzie. Gramy rock and rolla, ale pod nim jest jeszcze warstwa
ważnych rzeczy, o których śpiewamy. Dziś nie wyobrażam sobie, że
moglibyśmy przestać grać, ale tak naprawdę nigdy nie wiadomo, czy nie
rozpadniemy się i nie rozejdziemy w cztery strony świata.
Cezary Mielko: Dodam, że w zespole Cochise nie ma
wolnego czasu i to jest fajne. Każdy z nas wykonuje szereg innych
rzeczy, ma rodzinę. Mimo to spotykamy się na próbach, gramy, zostawiamy
coś po sobie i przede wszystkim nie marnujemy czasu, bo tego nie lubię.
Drażni mnie niesłowność innych ludzi, a tego udało się nam uniknąć.
Może dlatego, że grafik zajęć każdego z nas jest wypełniony do ostatniej
sekundy i to właśnie najbardziej nas motywuje. Mamy świadomość, że lata
upływają, a nasza praca, choćby nagrywane albumy to coś, co po nas
zostaje i być może po latach moja córka powie komuś : „ To jest płyta
mojego ojca”. To coś wspaniałego i niezastąpionego.
Paweł Małaszyński: Szkoda byłoby nie zarejestrować tych
wszystkich pomysłów, które jeszcze mam. Bank naszych pomysłów, ich
potencjał jest tak ogromny! Już dziś mamy materiał i pomysł na kolejną
płytę. Pewnie trzeba będzie z czegoś zrezygnować, żeby nie była zbyt
długa. Marzy mi się wydanie albumu dwupłytowego. Za każdym razem, kiedy
trzeba „wyrzucić” jakiś utwór, który podoba się mnie i chłopakom, robi
mi się go szkoda, nie chciałbym, żeby został niezarejestrowany. Mnogość
pomysłów trzyma nas przy życiu.
Zastanawiam się, jak tworzycie swoje utwory, jak powstają piosenki zespołu Cochise ?
Cezary Mielko: Generalnie pomysły zespołu Cochise
powstają w głowie Pawła i Wojtka, powstaje kręgosłup utworów. Potem
wspólnie pracujemy na gotowym „szkielecie czyli aranżujemy, wybieramy
najlepsze rytmy, pracujemy nad tempem i formą,”. Powtórzę jeszcze raz,
że olbrzymim plusem zespołu Cochise jest potencjał twórczy. U nas nie ma
czegoś takiego, że nie wiadomo, nad czym pracować. Pomysły są zawsze,
zawsze jest ten „kręgosłup”. Cała reszta to już otoczka. Każdy utwór
można zaaranżować na różne sposoby, a my bierzemy pod uwagę zdanie
innych osób, przede wszystkim Daniela. Najważniejsze, że zawsze jest
fundament.
Paweł Małaszyński: Rzeczywiście jest tak, że wymyślam
sporo melodii, zazwyczaj krótkie formy posiadające refren i melodię
potem wysyłam do Wojtka, a on wspólnie z chłopakami decyduje, czy pomysł
jest fajny czy nie. Fajny pomysł trafia do naszego „banku”. Podobnie
Wojtek – siedząc w domu wymyśla riffy i melodie utworów, prezentuje je
nam na próbie, a my oceniamy, czy chcemy nad tym pracować. Przy takim
ogromie pomysłów, jakie mamy trudno nam wybrać utwory i każdego szkoda
odrzucić. Nadmienię, że wybranych do kolejnej płyty utworów nad którymi
postanowiliśmy się pochylić było 32. W drugiej wersji skróciliśmy listę
do 20 , obecnie zostało ich 14. Troszeczkę cierpię z powodu odrzucenia
niektórych utworów, może przerzucimy je na kolejną płytę. Fajne jest
to, że w dobie Internetu możemy tworzyć na odległość. Kiedy zostaną
wybrane riffy Wojtka lub moje melodie, wtedy nasze próby są bardzo
owocne, bo wiemy już, nad czym chcemy pracować. Powstają wówczas
„kręgosłupy utworów” , do których dorzucamy resztę „organizmu”. Różnie
to czasami bywa. W przypadku „Perfect Place to Die” miałem początkowo na
myśli zupełnie coś innego, niż to, co zaproponowała reszta chłopaków.
Na próbie myślałem sobie : – Nie, to nie może tak być! To zupełnie nie
to! Nagle okazało się, że zespół zrobił z tego pomysłu coś
fantastycznego.
Cezary Mielko: Dobrze, że nowe rzeczy mamy okazję przetrenować
na koncertach, jak kiedyś Black Sabbath, czy Led Zeppelin, którzy, zanim
weszli do studia – nowe rzeczy ogrywali. Wtedy to właśnie docieramy
się, jako zespół, a jednocześnie obserwujemy reakcję publiczności. Przy
czym reakcja publiczności nie jest decydująca. Jeśli reakcja jest słaba
to nie oznacza to, że rezygnujemy z utworu, po prostu zastanawiamy się,
czy nie dołożyć jakichś elementów. Traktujemy to, jak sprawdzian.
Pawle jesteś autorem tekstów. Skąd czerpiesz inspiracje ?

Paweł Małaszyński:
Inspiracje leżą praktycznie na ziemi. Zazwyczaj używam określenia, że
leżą między liniami papilarnymi. Dla mnie możliwość tworzenia to
możliwość wyrzucenia z siebie negatywnych emocji i przywołania
pozytywnych. W swoich tekstach mogę powiedzieć, jak bardzo kogoś
nienawidzę i jak bardzo kogoś kocham. Nigdy nie staram się opisywać
rzeczywistości wprost. Nie umiem pisać tekstów rzeczywistych. Zawsze
„oplatam” je pewnego rodzaju mistycyzmem, niedopowiedzeniami tak, aby
wszyscy ci, którzy się w nie wgłębiają, znaleźli w nich coś dla
siebie. Na tym mi zależy, Patrząc z perspektywy czasu widzę, że piszę o
tym, o czym nigdy nie chciałem pisać, czyli o miłości. Miłość to
uczucie, które posiada tak wiele kolorów i tyle emocji zawartych jest w
tym jednym słowie, że wystarczy tego na tysiące płyt. Myślę, że muzyka
kręci się wokół miłości, tyle że ja ubieram tę moją „pannę młodą” w
ciemniejsze, mniej pozytywne kolory. Widzę w niej więcej niedopowiedzeń i
brudu. Kiedy wyrzucam to z siebie, wydaję się sobie czystszy, bo
przyznałem się do czegoś, do czego bałem się przyznać publicznie. Myślę,
że najtrudniejszą rzeczą dla człowieka jest powiedzenie drugiemu, że
mu na nim zależy, że kocha. To ciężko przechodzi przez usta. Wolę w
taki, czy inny sposób wyrażać uczucia w piosenkach.
Paweł mówisz że bywasz zmęczony Cochise. Występujesz w teatrze. Bywa, że
wchodzisz w buty innych ludzi. Z Cochise na scenie jesteś sobą. Co jest
męczącego w tym, że tu odgrywasz Pawła Małaszyńskiego ?
Paweł Małaszyński: To nie jest tak, że jestem zmęczony
zespołem. Nie o to chodzi. Chciałbym być dobrze zrozumiany. Każdego z
nas, Radka, Czarka i Wojtka to bardzo dużo kosztuje. Czasami
rzeczywiście nachodzą mnie takie myśli, czy jesteśmy jeszcze w stanie
zrobić coś lepszego, niż zrobiliśmy poprzednio, czy poprzeczka została
podniesiona, czy rzeczywiście idziemy do przodu, czy kolejna płyta
będzie lepsza. Teatr to zupełnie inna sprawa. Często jest tak, że ludzie
mieszają rzeczywistość z fikcją i „wkładają” mnie w buty postaci, które
gram. To błędne, skrótowe myślenie, ponieważ ja tylko kreuję te postaci
tak, jak umiem najlepiej. Na koncertach z zespołem jestem sobą, reaguję
tak, jak przepływa przeze mnie muzyka. Jestem tu prywatnie i przekazuję
treści, które są ważne dla mnie. Koncert jest pewnego rodzaju show, ale
to show polegający na przekazywaniu swojej energii publiczności po to,
aby publiczność tę energię oddała. To takie dzielenie się energią.
Mistrzostwem świata jest dla mnie Pearl Jam, gdzie właściwie nie ma
show. Po prostu pięciu muzyków wychodzi na scenę, stawia butelkę wina i
gra fantastycznego rocka. To, o czym śpiewa Eddie Vedder, jak gra
zespół, przenosi się, czuje się emocje. To było dla mnie zawsze
wyznacznikiem. Nie chcemy pawich piór czy efektów specjalnych, bo to w
rocku nie jest potrzebne. Liczy się szczerość i przejrzystość myśli.
Ustalone ramy i scenariusz to właśnie teatr. Na koncercie nie ma ram i
scenariusza. Oczywiście, są gorsze i lepsze koncerty, to naturalna
rzecz. Zawsze staramy się być fair wobec siebie i publiczności, co jest
ciężkim zadaniem dla muzyka rockowego. Trudno jest zarazić publiczność i
wciągnąć do naszego plemienia chociaż na te półtorej godziny. Obawiam
się, że większość ludzi do końca tego nie rozumie.
Teraz zapytam Was o inspiracje. Każdy muzyk, każdy artysta w
przeszłości spotkał się z muzyką, którą zapamiętał, która w nim została
i którą przechowywał, a teraz biorąc się za tworzenie muzyki
wykorzystuje wspomnienia. Co Was w ciągu wcześniejszych lat
zainspirowało do tego, żeby dziś, na scenie przekształcić to we własną
twórczość?
Wojciech Napora: Wszystko, co powiedziałeś jest prawdą,
natomiast jeśli chodzi o moją twórczość to jest na odwrót. Tworząc
staram się, żeby to niczego nie przypominało, żeby nie było niczym
inspirowane. Myślę, że to nam wychodzi, czasem lepiej, czasem gorzej,
ale jesteśmy sobą. Fajne jest to, że wydajemy płytę i czytamy jej
recenzje, które są tak różne! Jedni mówią : – Riff Led Zeppelin, inni: –
Black Sabbath, ktoś znowu : – Jakie Black Sabbath, to jest żywcem z The
Doors! Dla mnie fantastyczne jest to, że możesz posłuchać opinii na
swój temat , choć komponując staram się, żeby to nie było wtórne, żeby
moje riffy nie przypominały nic innego. Inspirujemy się tyloma
zespołami, że chyba niemożliwe ich jest wymienienie
Oczywistym jest dla mnie, że każdy artysta chce tworzyć coś
oryginalnego, nie chce powielać tego, co było w przeszłości. W moim
pytaniu chodziło o to, co zainspirowało cię do tego, że chwyciłeś gitarę
i zacząłeś grać, jakich miałeś idoli?
Wojciech Napora: Jest jedna prosta odpowiedź : Czarna płyta Metalliki.
Paweł Małaszyński: Jeżeli chodzi o muzykę, przez wiele lat
błądziłem. Zacząłem od polskiego bigbitu, którego słuchali rodzice.
Pierwsze moje analogi to był Szczepanik, Osiecka , Breakout, Nalepa.
Potem zacząłem poszukiwać sam. Moją pierwszą fascynacją był Elvis
Presley. Po nim był gość z Zanzibaru. Nazywał się Freddie Mercury, czyli
Farrokh Bulsara 🙂 Uważam, że nigdy nie było i nie będzie lepszego
wokalisty i lepszego zespołu, niż Queen z Fredkiem na czele, to mnie
pochłonęło. Oprócz tego kocham U2, w każdym razie do wydania Zooropy.
Prawdziwej rewolucji dokonała eksplozja muzyki z Seattle, czyli grunge.
Przeszedłem przez takie zespoły, jak Burzum i cały black metal norweski i
szwedzki death metal, cały czas szukając swojej drogi muzycznej. Zawsze
zazdrościłem różnym pokoleniom, które miały swoje lata 60 – te, potem
lata 70 – te z glam rockiem, w Polsce w latach 80 – tych eksplodował
punk. Uwielbiam Ciechowskiego i Republikę, nawet pierwszy Aya RL z
Kukizem. Była też epoka disco. Ja czułem się zawsze wyrzutkiem, który
nie ma swojej rewolucji. To zmieniło się w 91 roku, kiedy pierwszy raz
usłyszałem Nirvanę i „Smells Like Teen Spirit”. Wtedy moje życie
muzyczne się wywróciło, bo znalazłem ludzi, znalazłem swoje miejsce na
świecie, czyli Seattle i zespoły, które wywróciły moją wrażliwość
muzyczną do góry nogami. Kolejnym zespołem był The White Stripes, który
też zrewolucjonizował moje życie muzyczne i podejście do muzyki. To
było coś niesamowitego, że „Seven Nation Army” to „Smells Like Teen
Spirit” XXI wieku. W moim przypadku inspiracji jest mnóstwo.
Tu się zgadzamy, według mnie Jack White jest genialnym muzykiem
naszych czasów. Zdradziliście już, że macie nowy materiał. Moje pytanie
może wydać się naiwne, bo przecież dopiero skończyliście nagrywać
płytę, ale czy macie już kalendarz związany z ukazaniem się następnej ?
Paweł Małaszyński: Powiem ci tylko tyle, że album
„The Sun Also Rises For Unicorns” to taki nasz black album (śmiech) , bo
jest czarny. Teraz pójdziemy w odwrotną stronę i będzie white album,
który ukaże się najszybciej w 2017 roku. Nie chcemy tworzyć nic na
szybko. Rok 2017 to optymalna opcja.
Cezary Mielko: Mamy nadzieję, że do końca tego roku uda
się nam ogarnąć 4 utwory. W 2016 roku będziemy pracować nad resztą, a
rok 2017 poświęcimy na nagranie i wydanie płyty.
Paweł Małaszyński: Z pewnością jednak niektóre kawałki będę prezentowane na koncertach w 2016 roku.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiał: Witold Żogała
Korekta: baKsik