Bright Ophidia to jeden z najciekawszych zespołów jakie pojawiły się
na polskiej scenie w ostatnich latach. Mimo, że grupa – jak to zwykle z
ambitnymi kapelami w Polsce bywa – miała do tej pory raczej „pod górkę”
nie poddała się i po pięciu latach przerwy od „Red Riot” do sklepów
trafił trzeci album w ich dyskografii – „Set Your Madness Free”. O nim, a
także o paru innych sprawach opowiedział RA perkusista i lider Bright
Ophidia Czarek Mielko.
– Dla kogoś, kto zna Bright Ophidia tylko dzięki – debiutanckiej
płycie „Coma”, pierwszy kontakt z „Set Your Madness Free” może być
niezłym szokiem. Tam spory wpływ technicznego death/thrash metalu –
tutaj mocno „kornowe” brzmienie. Czasem aż się zastanawiam, czy aby
nawet nie za bardzo poszliście w ślady Jonathana Davisa i spółki?
– W między czasie był jeszcze album „Red Riot”, który stanowił swoisty
pomost pomiędzy debiutem, a SYMF (Set Your Madness Free). Widzisz na
„Comie” zespół był rzeczywiście zafascynowany death/thrashem, chociaż
już wówczas ciągnęło nas w kierunku muzyki progresywnej. Drugi album był
wręcz nasycony zakręconymi dźwiękami i połamanymi rytmami. Z
perspektywy czasu chyba aż za bardzo. Porównujesz nas do Korna…może
faktycznie brzmieniowo i wokalnie czasami występuje jakieś podobieństwo,
w pewnym stopniu z powodu Adama, który rzeczywiście ma pewne wstawki
Davisa , ale nie kompozycyjnie. Utwory na SYMF zupełnie różnią się od
tego co robi KORN. SYMF jest bardziej różnorodnym albumem, który ciężko
jest zaszufladkować. Zależało nam aby nowy krążek był przede wszystkim
dojrzalszy od poprzedniego i stanowił pewną całość.
– Konsekwentnie stawiacie na język angielski w tekstach. Nie sądzisz,
że zespołowi byłoby łatwiej zaistnieć w szerszym kręgu fanów rocka,
gdybyście wykonywali utwory po polsku?
– W szerszym kręgu z taka muzyka jak nasza to trudne ale przejdźmy do
meritum. Jak na razie Adamowi lepiej się śpiewa w języku angielskim,
może przez to, że jest bardziej rytmiczny i łatwiej odnajduje się w
riffie. Kiedyś mieliśmy zamiar nagrać utwór w języku ojczystym ale
skończyło się na esperanto…ha, ha. Nagraliśmy „Girl Inside” na
składankę „VAERDA DISCO” wydanej z okazji Światowego Kongresu Esperanto
organizowanym w Białymstoku. Nawet ciekawie to wyszło.
– Czyją zasługą są te jazzowe wpływy w niektórych kompozycjach?
– Zapewne masz na myśli BRAINSCAR w którym jest najwięcej elementów
jazzu za sprawą Klaudiusza, który gościnnie zagrał na saksie. Dzięki
temu rzeczywiście nasza muzyka momentami nabrała innego klimatu. Jeśli
chodzi o wpływy jazzowe u członków BO to każdy z nas miał do czynienia z
tą muzą. Ja, Przemek i Miachał swego czasu graliśmy w projekcie jazzowo
– rockowym DRAFT z którym nawet nagraliśmy demo „Everythig we do”.
Niestety z braku czasu projekt został zawieszony, niemniej jednak wpływy
jazzowe przelały się na niektóre utwory z SYMF. Również Adam i Marek
mieli swój epizod w muzyce „improwizowanej”. Myślę, ze dobrze że w
naszej muzyce jest miejsce na różne inspiracje, bez ograniczeń. Staramy
się być nieszablonowi.
– Trzecia płyta porusza bardzo nośny i skomplikowany zarazem temat.
Można potraktować ją jako „concept album”? I jaki jest Twój sposób na
„uwolnienie szaleństwa”?
– Osobiście nie odbieram tej płyty jako „concept albumu” , pomimo tego,
że teksty utworów krążą wokół jednego tematu – świadomości ludzkiego
umysłu, muzycznie utwory są różnorodne. Teksty doskonale uzupełniają
muzykę tworząc energetyczną mieszankę wybuchową, oddając emocje w jakich
znajduje się człowiek w różnych sytuacjach życiowych. Płyta jest
dosłownym lekiem na całe zło. Możesz jej słuchać zarówno kiedy jesteś
szczęśliwy lub kiedy jesteś totalnie wkurzony. Posłuchaj ostatnich
trzech numerów jeszcze raz, a będziesz wiedział co mam na myśli.

– Niedawno w Bright Ophidia doszło do zmiany na -stanowisku
gitarzysty. To efekt konfliktów personalnych, czy po prostu tak zwana
proza życia (czyli niemożność pogodzenia prób i koncertów z codzienną
pracą zarobkową i życiem rodzinnym)?
– Nie ma żadnej zmiany, a wręcz przeciwnie wzbogaciliśmy się o nowego
gitarzystę Igora, znanego z zespołu RIMA. Zdecydowaliśmy się na drugie
wiosło, ponieważ Michał nasz klawiszowiec postanowił odpocząć od BO.
Chłopak zamierza poświecić się swojemu projektowi RED EMPREZ i ja to
rozumiem, życzę mu oczywiście powodzenia. Wracając jednak do Igora,
razem z Przemkiem wspólnie aranżujemy tak utwory, aby część istotnych
partii klawiszy przejęła druga gitara. Dodatkowo opracowujemy loopy,
które zastąpią elektronikę Michała. Osobiście się cieszę, że idziemy w
tym kierunku ponieważ od zawsze byłem większym zwolennikiem grania
gitarowego tzw.”riffowego” niż klawiszowego, a poza tym będziemy brzmieć
agresywniej…:). Uuu, jak to zabrzmiało prawie jak black metalowa
kapela (ha,ha…)
– „Set Your Madness Free” to płyta, która ukazała się po pięciu
latach przerwy od wydania „Red Riot”. Aż tyle czasu zajęło Wam
uwolnienie się od kontraktu z poprzednią wytwórnią?
– Rzeczywiście rozwiązanie kontraktu z MMP trwało dość długo i to w
pewnym stopniu nas „zamroziło”, ale na szczęście ten etap mamy już za
sobą. Nowy krążek ukazał się nakładem Revolution Records i myślę, że jak
na tamten okres zmiana wydawcy pozytywnie wpłynęła na zespół. Przede
wszystkim nowe kompozycje wyszły spod powierzchni i album dostępny jest
na rynku. Żałuje tylko, Że jak dotąd nie zagraliśmy porządnej trasy
promującej SYMF. Tym bardziej, ze na żywo te numery brzmią rewelacyjnie.
Miejmy nadzieje, ze rok 2011 będzie dla nas bardziej koncertowy.
– „Set Your Madness Free” ukazał się w 2009 roku. Macie już gotowe jakieś kompozycje, stworzone z myślą o kolejnym albumie?
– Pewne pomysły już powstają, niemniej jednak koncentrujemy się na
aranżacji starych numerów na dwie gitary. Aktualnie dotarcie z Igorem
jest dla nas priorytetem tak abyśmy mogli w pełni koncertować jako silna
i zgrana kapela. Oczywiście w miedzy czasie pojawiają się nowe pomysły,
ale są to dopiero pewnego rodzaju zalążki. Mam nadzieję, że w przyszłym
roku uda się nagrać demo z nowymi numerami plus być może jakieś
ulubione covery.
– Rok 2010 powoli dobiega końca, można więc pokusić się o pewne
podsumowania. Jakie płyty były dla Ciebie objawieniem na scenie
muzycznej w ostatnich 12 miesiącach? Co było największym rozczarowaniem?
– Na pewno Avenged Sevenfold i ich ostatni album „Nightmare”. Muzycznie i
brzmieniowo genialna płyta, nie wspominając o bębnach Mike’a, który
zagrał zupełnie inaczej niż w DT. Prosto i na temat adekwatnie do muzy. W
wolnej chwili sięgam po Opeth i ich ostatnie dziecko „In Live Concert
At The Royal Albert Hall” – niesamowita produkcja i wspaniały klimat
koncertu.
– Jesteś związany nie tylko z Bright Ophidia. Co aktualnie słychać w Cochise i Dominium?
– Z Cochise mamy już praktycznie siedem numerów na nowy album i właśnie
jesteśmy przed sfinalizowaniem umowy z nowym wydawcą. Na wakacjach
przyszłego roku zamierzamy wejść do studia. Przyszły rok zaczynamy od
koncertu w ramach WOŚP-u w Brukseli, natomiast na przełomie lutego i
kwietnia planujemy parę koncertów w większych miastach naszego kraju.
Również prowadzimy rozmowy w sprawie występu COCHISE podczas letnich
festiwali. Dominium aktualnie jest w zawieszeniu. Mam cichą nadzieję, że
jeszcze na ten zespół przyjdzie czas. Tym bardziej, że przed przerwą
nagraliśmy „The Mohocks Club”, album który nadal brzmi bardzo świeżo i
cieszy się uznaniem, a świadczą o tym chociażby maile, które wciąż
otrzymuję od fanów Dominium – jeszcze jacyś są.
– Na koniec poproszę o kilka słów dla Czytelników portalu RockArea…
– Cieszę się, że są ludzie zafascynowani muzykę progresywną, szukający
czegoś więcej w muzyce rockowej niż tylko paru solidnych riffów. Mam
nadzieję, że sięgając po album „Set Your Madness Frez” każdy odnajdzie
coś dla siebie. Zachęcam do wyrażenia swojej opinii na temat płyty na
forum www.brightophidia.com. Jestem przekonany, że przyszły rok będzie
dla nas owocny i wspólnie z Igorem stworzymy parę interesujących
numerów. Do zobaczenia na koncertach. Pozdrawiam i życzę wszystkim
optymizmu w nowym oku.
Pytał: Robert Dłucik
Zdjęcia: materiały zespołu