– Infinite Enteltagment jest częścią trylogii. Skąd pomysł na nią?
Zaczęło się jako pomysł na opowieść. Kiedy robiłem album best of –
„Soundtrack of my life”, chciałem mieć 2 nowe utwory. Jeden z nich był o
zabijace [„Hatered” przyp. red.] a drugi pomysł nazywał się „Eating
Children” [Pożeracz Dzieci przyp. red.], oparty na koncepcji naukowej,
że kiedy powstawało Słońce, wtedy wszystko co pozostało w układzie
słonecznym zbiegło się razem by uformować planety, więc Planety naszego
układu są dziećmi naszego Słońca. A kiedy nasze słońce umrze stanie się
Czerwonym Gigantem. Czerwony Gigant jest tak duży, że przyciągnie
wszystkie planety więc niejako pożre swoje własne dzieci. I wyobraziłem
sobie, że jeśli to się stanie, za milion lat w przyszłości, to ktoś
będzie na tyle bogaty i będzie miał technologię, by uciec i znaleźć nową
Ziemię i nowy układ słoneczny.
I zaczęło się od myśli – kim byłaby ta osoba? Jak by to się stało?
Wydaje mi się, że nie byłaby to NASA, byłaby to elita planety Ziemi,
która mogła by sobie pozwolić wybrać się na taką misję. Więc to był
zalążek tego pomysłu. Że ktoś znajduje sposób by podróżować do jednej z
planet odkrytych przez teleskop Keplera. I zabrać tam ludzi. Stworzyć
tam nową kolonię, nową Ziemię.
– Czym jest tytułowe zaplątanie [Infinite Entanglement]?
Entanglement [Zaplątanie] to dwoje ludzi. W fizyce kwantowej to dwa
elektrony, zawsze ze sobą związane, które zawsze od razu wiedzą, bez
transmisji, gdzie jest ten drugi, co robi, zna położenie swojego
partnera. Więc jeśli my jesteśmy zrobieni z elektronów, jeśli mamy
elektrony w naszych ciałach, dlaczego dwoje ludzi, którzy się kochają,
nie mieliby odczuwać takiej więzi jeśli nawet byliby po obu końcach
wszechświata. I to było „Nieskończone Zaplątanie” Wszechświat jest
nieskończony, o ile nam wiadomo.
I to jest sedno pomysłu.
– A sama historia?
Grupa udaje się statkiem kosmicznym na nową planetę i podróżują przez
tysiąc lat, zostawiając za sobą wszystko co znali. Myślą że mają na
sobie skafandry kosmiczne specjalnie zaprojektowane i dopasowane do ich
ciał, ale odkrywają, że to nie stój, tylko maszyna. Ich świadomość
została wgrana do maszyny, a teraz nawet nie wiedzą czy są ludźmi. Aby
być człowiekiem, czy powinieneś być z krwi i kości, czy powinieneś
myśleć jak człowiek? I to pytanie o tożsamość jest drugim jądrem. „Czy
jestem człowiekiem”? Co to znaczy? Kto decyduje? I na koniec to pytanie
zostaje wyjaśnione przez jednostkę, „Ja decyduję. Nawet jeśli mam
ludzkie myśli i odczucia uwięzione w maszynie, mówię ci – ja jestem
człowiekiem”. Tą jednostką jest główny bohater opowieści – ma na imię
William Black. I śledzimy jego historię od początku, od rozpoczęcia
podróży przez tysiąc lat do części drugiej, „Endure and Survive” jest
końcem tej tysiąc-letniej podróży. Kim jest, co mu zrobili? On wie że ma
ciało maszyny, w końcu próbują go wyeliminować, wyrzucić go, ze statku i
z nowego świata.
– Dlaczego zdecydowałeś się publikować to w formie trylogii?
Kiedy pojawił się ten pomysł i zacząłem rozmawiać z Chrisem [Appleton,
przyp red.], współtwórcą materiału, stało się jasne, że nie będzie to
jeden album. Będą to trzy części wielkiej historii. Wiedziałem że to
będzie jak książka. I te trzy albumy będą oparte na historii tego
człowieka, co musi zrobić by przetrwać tą straszną podróż. Nie chciałem
czekać na to aż pomysły będą gotowe, natychmiast ustaliliśmy premiery na
kolejne trzy lata każdą na okolice 1 marca.
– Czy taka formuła nie byłą przeszkodą w procesie komponowania?
Oczywiście inspiracja jest tylko częścią, bo praca była bardzo ważna. A
ja jestem osobą pochodzącą z klasy robotniczej, uwierzyłem, że jeśli
będziemy mocno pracować sprawimy że pomysły będą gotowe. Więc pierwsza
część pojawiła się w zeszłym roku, druga teraz pod koniec lutego, a na
przyszły rok planujemy 30 koncertów, i pojawimy się także tutaj, z
częścią trzecią. A na koniec tej trasy zarejestrujemy DVD. Z tym setem.
– Czy kwestia zarządzania własną wytwórnią była pomocna w takiej organizacji przedsięwzięcia?
Niemożliwe było umieszczenie tego wszystkiego na jednym albumie, jeśli
chcielibyśmy to skondensować, musielibyśmy powycinać niektóre rzeczy, a
dlatego że jestem niezależny, bo to ja jestem wytwórnią płytową, więc
mogę powiedzieć tak to wydamy, w taki sposób będziemy koncertować. A mam
wokół siebie mały team, trzymamy się razem i postanowiliśmy – tak,
zróbmy to.
– Jaki jest odbiór materiału?
Jak na razie wsparcie fanów, które odebraliśmy z całej Europy i z Polski
było fantastyczne. Wszystkim podoba się historia, wszyscy już pytają co
stanie się w następnej części. I jest to ważne bo zdarzyło się w mojej
karierze, czy też znałem takie zespoły kiedy zdarza się sytuacja że nie
wiadomo było czy powstanie kolejny album. Bo kontrakt z wytwórnią
wygląda tak: „należysz do nas przez pięć lat i jeśli nie będziemy
chcieli wydać twojej płyty – nie musimy, nie musimy ci płacić za
zrobienie płyty, jeśli będziemy chcieli żebyś zrobił płytę – powiemy
ci.”
Kiedy zaczynałem wiele zespołów odstawiło swoje płyty do szuflady. Twój
pierwszy album, twoje serce, dusza, marzenia, do szuflady, kilka taśm
do magazynu, nie masz żadnych praw wszystko podpisałeś.
Więc jako bardzo mała wytwórnia, malutka, nie część mainstreamowej
maszyny, ja mogę powiedzieć wtedy wyjdzie płyta, wtedy zagramy trasę,
nikt mnie nie powstrzyma. Nie ma nikogo żadnej machiny między mną i
fanami. Jesteśmy razem, w tym pomieszczeniu, tak blisko.
– Zajmujesz się osobiście swoją wytwórnią, ale czy to się opłaca?
Tak – teraz tak. Jestem dokładnie taki sam jak każdy mały biznesmen, nie
ma znaczenia że to branża muzyczna, jestem taki sam jak każdy człowiek
który pracuje na siebie. Każdy kto pracuje na siebie boryka się z
problemami. Szarpiesz się by dostać kolejne zlecenie, by ludziom
podobała się twoja praca, i by powiedzieli innym ludziom, że wykonałeś
dobrze swoją pracę. Nieważne czy jesteś hydraulikiem elektrykiem, czy
weterynarzem.
Zajęło mi sporo czasu by to osiągnąć. Ale obecnie mogę sobie pozwolić na
niezależność bo mam wsparcie niesamowitych lojalnych fanów. Fani kupują
płyty sygnowane nazwiskiem Blaze Bayley, nie wiedząc czy będą dobre czy
nie, zamawiają je, a za te pieniądze ja nagrywam album. Fani kupują
bilety – więc mogę pojechać w trasę. Zresztą wiele klubów w których gram
jest kompletnie niezależnych, gdzie to właściciel decyduje o tym kto ma
zagrać. Nie ma mnie w maistreamowej prasie, wszystko dzieje się przez
media społecznościowe, to długa droga, ale fani których mam wynagradzają
to.
– Czy rozważałeś wydawanie płyt innych artystów?
Nie, to jest ślepy zaułek, to jeden z problemów branży muzycznej.
Zgromadzenie wielu zespołów i zarobienie po trochu na każdym. Ale jeśli
chcesz być rozpoznawalny i pokazać ludziom że jesteś tego warty musisz
włożyć w to dużo pracy, a to bardzo trudne. Jeśli natomiast
zdecydowałbym się cokolwiek wydać w mojej wytwórni, byliby to artyści
akustyczni, piosenkarze, coś nie związanego z metalem. Ale nie mam na to
czasu to wiele roboty, będę starcem zanim podpiszę z kimś kontrakt w
mojej wytwórni.
– Po trzecim albumie „Blood & Belief” zmieniłeś szyld BLAZE na BLAZE BAYLEY, dlaczego?
Było wiele trudności. Ciężko jest utrzymać przy sobie zespół kiedy nie
masz pieniędzy. Spłukałem się, włożyłem wszystko co miałem w próbę
utrzymania zespołu, robienie płyt, koncertowanie i nie wypaliło.
Straciłem wszystko. Musiałem więc rozpocząć wszystko od nowa, z niczego.
I kiedy zmieniłem nazwę na BLAYZE BAYLEY, okazało się ze sporo ludzi z
mojej przeszłości z Maiden czy Wolfsbane kojarzyło taki brand, nie
kojarzyli zespołu BLAZE. Myślę, że jeśli działałbym pod nazwą BLAZE
BAYLEY od początku, kiedy opuściłem Iron Maiden, być może odniósłbym
nieco większy sukces. Ale nie wydaje mi się żeby to zmieniło coś w
diametralny sposób. Obecnie, jako wokalista Blaze Bayley współpracuję z
muzykami Absolva i innymi twórcami, i działa to najlepiej. Nie muszę
utrzymywać zespołu w kupie, na koniec tej trasy chłopaki z Absolva robią
swój album i jadą w swoją trasę.
– Kolejne plany koncertowe?
Po tej trasie mamy kilka koncertów w czerwcu, bodaj cztery, później
trochę czasu na pisanie, potem jakieś festiwale i kilka sztuk w lipcu, w
sierpniu jedziemy do Ameryki, a kiedy wrócimy ze Stanów planujemy
akustyczną trasę i znowu wracamy do studia, robimy część trzecią i za
rok wracamy tutaj.
– Byłeś zapraszany by zaśpiewać gościnnie w wielu zespołach i projektach, czy lubisz takie występy?
Tak, to sporo zabawy móc pracować z różnymi zespołami, i robić różną
muzykę, to coś co sprawia mi frajdę, a do tego sprawia że czuję się
dumny z tego, że ludzie uważają, że jestem godny być zaangażowanym w ich
projekt. Więc to mi bardzo pochlebia.
– Jakie warunki powinien spełnić zespół by móc cię zaprosić, jakie są twoje kryteria?
cóż, najpierw muszą się skontaktować z moim managementem, wówczas patrzę
czym się zespół zajmuje… bo nie robię nic co jest związane z
polityką, moja twórczość jest osobista i moi fani nie usłyszą ode mnie
politykowania, nie chcę więc też wyrażać czyjejś opini politycznej, więc
nie może być to polityczne… i jeśli uważam że muzyka jest
interesująca, to robię to… jeśli mam czas.
-Zaśpiewałeś wraz z Timem Owensem na płycie Geoffa Tate [ex
Queensryche], a potem zagraliście razem koncert jako projekt Trinity,
jaki wówczas zagraliście repertuar?
Zaśpiewałem Greatests Hits Maidenów, to był bardzo mały set, i zrobiłem
to dla frajdy, świetnie było zaśpiewać z Timem, jest takim zabawnym
kolesiem i świetnym wokalistą. Padł taki pomysł by zagrać koncerty z
setem Maiden, Priest i Geoffa i świetnie się bawiliśmy, ale nie miałbym
czasu tego powtórzyć.
– Czy rozważałeś zaproszenie Geoffa lub Tima by zaśpiewali w przyszłości na twoim albumie?
Tak, myślałem o tym, ale raczej nie stanie się to na części trzeciej,
ale być może już na kolejnym albumie. Dlatego że lubię pisać materiał
razem w jednym pomieszczeniu, czuć kontakt, nie lubię komponować przez
internet, a to będzie dość ciężkie do zrobienia, bo Tim i Geoff
mieszkają w Stanach, zawsze się przemieszczają, robią różne rzeczy, więc
będzie ciężko to osiągnąć.
– Słyszałem nagrania projektu NYLON MAIDEN, zaśpiewałeś tam „Blood Brothers”. Dlaczego się na to zdecydowałeś?
To jedna z moich ulubionych jeśli nie najbardziej ulubiona piosenka Iron
Maiden i nigdy nie miałem okazji jej zaśpiewać. Wyszła na „Brave new
world” i naprawdę złamała mi serce. Miałem okazję śpiewać fantastyczny
numer jakim jest „Clansman” ale nigdy nie miałem okazji zaśpiewać „Blood
Brothers”. Tom [Thomas Zwijsen przyp. red.]jest moim wielkim
rzyjacielem i współpracowaliśmy wiele razy, i kiedyś słyszałem jak gra
ten kawałek – i powiedziałem mu, żróbmy to razem. Wyszło fantastycznie i
mieliśmy wiele zabawy robiąc to.
-Kilka lat temu reaktywowaliście WOLFSBANE, nagraliście album. Więc jaki jest obecny status zespołu?
13 grudnia robimy kolejny reunion, i będziemy koncertować do 24 grudnia,
mamy też nadzieje napisać nowy materiał, w planie jest kilka koncertów w
UK. Będzie dobrze. Myślę że obecnie wszystko lepiej się układa mogę
lepiej zarządzać czasem,
– Czy dziennikarze pytają cię wciąż o twój czas w Maiden?
Niektórzy tak, ale to proste pytanie, bo naprawdzę bardzo dobrze bawiłem
się w Iron Maiden, to coś z czego jestem bardzo, bardzo dumny, nagrałem
z zespołem świetne kawałki. Ale nagrałem już dziesięć swoich albumów i
opuściłem Iron Maiden prawie dwadzieścia lat temu, mam wielu właśnych
fanów, wielu z nich mówi, że nie obchodzi ich czy kiedykolwiek zaśpiewam
kawałki Maiden, że lubią mój solowy materiał. Więc to kwestia
równowagi. Gram wprawdzie rzeczy Wolfsbane, Maiden, ale głównie swoje
utwory.
– Wiedziałeś że dziś jest dzień motocyklisty? [pierwszy piątek maja w tym roku 05.05, przyp. red.]
O, nie wiedziałem.
– Słyszałem że jeździsz.
Tak – mam Triumpha Boneville – Speedmaster, bardzo mi go brakuje kiedy jestem w trasie.
– Jesteś w jakimś klubie, czy jesteś samotnym wilkiem?
Tak, mamy klub, jest nas czterech, nazywamy to BBC (BLACK BIKE CLUB) – i
jedyną zasadą klubu jest to, że musisz znać kogoś kto choć raz w życiu
miał czarny motocykl. Więc sam nie musisz mieć czarnego motocykla 🙂
Kontaktujemy się ze sobą wysyłamy smsa, ciężko jest się złapać, bo każdy
pracuje też w weekendy, jeden z nas jest rolnikiem, drugi policjantem,
trzeci prowadzi studio nagraniowe i klub, ja z kolei śpiewam, więc chyba
raz na dwa lata udaje nam się zebrać w komplecie. Ale uwielbiam
jeździć, to dobry sposób by się odciąć od muzyki, ale nawet kiedy jadę
wpadam na jakiś pomysł, wówczas muszę się zatrzymać i nagrać pomysł na
dyktafon.
Pytał: Piotr Spyra