Pod koniec sierpnia Blackmore’s Night ponownie przyjadą do Polski. Zagrają w Zabrzu, w Domu Muzyki i Tańca (na ich oficjalnej stronie widnieje jako… Dom Muztki Tanka). Zespół przyjedzie do naszego kraju w ramach trasy promującej najnowszy album „The Dancer and The Moon“. Jego właśnie dotyczyła większość pytań, które zadaliśmy Candice Night.
– Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale nad „Dancer of The Moon“ unosi się duch dwóch pierwszych albumów Blackmore’s Night. Takie założenie przyjęliście sobie, by wrócić do początków działalności zespołu?
– Nie patrzę na to z takiej perspektywy. Szczerze, zawsze uważam, że nasze płyty są wiernym odbiciem miejsca, w którym się aktualnie znajdujemy: jako ludzie, jako muzycy, jako dusze… Utwory, które znalazły się na „Dancer and The Moon” narodziły się z pomysłów podczas naszych podróży w ramach tras koncertowych, bieżących wydarzeń.. rzeczy, które zainspirowały nas w danym momencie. Brzmienie zespołu jest wyjątkowe, zawsze zmierzamy w tym samym kierunku, ale też staramy się przemycić coś innego na każdej płycie.
Praca nad „Lady in Black“ była dla Was dużym wyzwaniem? To w końcu klasyczna kompozycja, trudno przygotować coś lepszego niż doskonale wszystkim oryginał…
– Nie, co prawda znałam poprzednie wcielenie tego utworu, ale niezbyt dobrze. Ritchie ponownie „wprowadził“ mnie w ten kawałek. Ale kiedy śpiewam jakąś piosenkę, która była już wcześniej wykonywana – robię to po swojemu, nie staram się nikogo naśladować. W przeciwnym razie mielibyśmy do czynienia z wersją drugiej kategorii. Staramy się odczytać na nowo lub tchnąć nowe życie w starsze utwory. Niekoniecznie zrobić je lepiej. Po prostu przedstawić je w naszych interpretacjach.
Inny cover, który znalazł się na nowej płycie to ballada „Temple of The King“ – Wasz hołd dla Ronniego Jamesa Dio. Myśleliście kiedykolwiek o przygotowaniu całej płyty z własnymi opracowaniami utworów Rainbow, może nawet Deep Purple? Chętnie sięgacie po te klasyki na koncertach…
– Faktycznie zdarza nam się wykonywać je podczas koncertów, ponieważ są to bardzo melodyjne utwory. Powrót do utworów, które przed laty napisał Ritchie naprawdę sprawia nam frajdę. Ale piszemy tyle piosenek jako Blackmore’s Night, że nie miałoby sensu odkładanie do
„zamrażarki“ własnych kompozycji kosztem czegoś, co już kiedyś zostało nagrane. Ritchie to bardzo płodny twórca, nowe kompozycje wręcz z niego wypływają.
Szczególnym utworem na płycie jest „Carry On… Jon“, dedykowany Jonowi Lordowi. Jak Go wspominacie?
– Był cudownym muzykiem i najbardziej czarującym gentlemanem jakiego można było spotkać. Świetny gawędziarz i kompan do wspólnych biesiad – tak zawsze mówi o nim Ritchie.
„The Moon Is Shining“ (Somewhere Over The Sea) zawiera dość zaskakujące elementy muzyki dance. Nie obawialiście się reakcji części fanów?
– Przede wszystkim tworzymy dla własnej satysfakcji, jeżeli innym podoba się to co robimy – wspaniale. Jeśli nie – trudno. Najwspanialszą rzeczą w Blackmore’s Night jest wolność w próbowaniu nowych dźwięków i inspiracji. Nie tkwimy w jednym gatunku, czy w jakiejś określonej grupie wiekowej. Możemy stworzyć rockowy kawałek, zaraz po folkowej piosence, potem jeszcze napisać coś w średniowiecznym klimacie, a na dokładkę dorzucić popowy numer. Muzyka, jak również inne rodzaje sztuki powinny wyrażać samego twórcę. To daje ci wolność w sięganiu po nowe środki wyrazu.
„Troika“ przesiąknięta jest duchem rosyjskiego folkloru…
– W mojej rodzinie mieszają się wpływy dawnych Prus, okolic
Białegostoku, jak również Odessy. Słuchając muzyki z tamtych regionów
czuję się jak u siebie w domu. Pomysł tekstu narodził się z rosyjskich
legend i ludowych malowideł. Reszta oparta została na pragnieniu
wolności, niezależnie od tego, czy prześladuje nas rząd, czy może nasze
własne odczucia związane z wiekiem, czasem i pamięcią…Skruszyć
kajdany, pędzić saniami przez zaśnieżone pola z wiatrem we włosach,
zostawiając gdzieś daleko wszystkie problemy – o tym mówi „Troika”.
Zaakceptowalibyście propozycje grania w Rosji w obecnej sytuacji politycznej w tamtym regionie, czy wybralibyście bojkot?
– Nie jestem do końca przekonana jak naprawdę wygląda tamtejsza
rzeczywistość. Na chwilę obecną wiem tylko tyle, ile dostarczają mi
telewizyjne kanały informacyjne. Potrzebowałabym dłuższych dyskusji z
przyjaciółmi, którzy tam mieszkają zanim podjęlibyśmy jakiekolwiek
decyzje. W tym roku i tak nie gramy żadnych koncertów w Rosji.
Czego polscy fani mogą spodziewać się po sierpniowym koncercie w Zabrzu?
– Zawsze zachęcamy publiczność, by przebrała się w tradycyjne stroje,
takie jakie my nosimy na scenie. Zagramy utwory z każdej naszej płyty
oraz z płyt, które Ritchie nagrał ze swoimi poprzednimi zespołami. Jeśli
będzie w dobrym nastroju – zrobimy też coś w rodzaju „koncertu życzeń“.
Setlista zmienia się praktycznie co wieczór, nawet my w zespole nie
wiemy co Ritchie zagra jako następny kawałek. Nie ma dwóch takich samych
koncertów Blackmore’s Night. Osobiście uwielbiam wykonywać takie
kompozycje jak „The Circle“, „Ghost of a Rose“,
„Diamonds and Rust“. Kocham utwory, które pozwalają mi zamknąć oczy i
przenieść się duchem w inny wymiar. Mam nadzieję, że potrafię również
zabrać publiczność ze sobą w taką podróż…
Pytał: Robert Dłucik